Darmowe ebooki » Powieść » Branki w jasyrze - Deotyma (barwna biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Branki w jasyrze - Deotyma (barwna biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Deotyma



1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48
Idź do strony:
Kto wie, czy to nie tam?

— Bardzo możliwe — podchwycił dowódca, który już przestał wierzyć w odnalezienie lochów. — Jeśli to przejście gdzieś istnieje, to na pewno w Piekle.

— Jak to w piekle? — zdziwiła się Ludmiła.

— A no tak, ta wieża ma takowe przezwanie od czasu onego napadu. Kiedy poganie ją zdobyli, to podobno wyrabiali tam okropności. Ludzie gadają, że było tam istne piekło. A jeżeli tam, jak mówicie, znajduje się wejście, to powinniśmy je znaleźć, bo ta baszta jak stała, tak stoi, wcale nie ruszana — oznajmił dowódca i poprowadził wszystkich w kierunku baszty.

Niewiasty aż krzyknęły z przerażenia. Dobrze pamiętały tę ośmiokątną sklepioną izbę, w której rozegrała się ich życiowa tragedia.

— Piekło — szepnęła Elżbieta. — Prawdziwe piekło! I myśmy były w tym piekle. O, tu na środku stał stół, przy którym pili Tatarzy, tam w rogu płakały dzieci... A tu ława, chyba ta sama co teraz... Pod nią leżały trupy...

— A gdzież jest zejście do lochów? — pytał zniecierpliwiony dowódca.

— Któryś z tych kamieni się podnosi — zastanawiały się niewiasty i przebiegały oczami posadzkę, która była ułożona w czworokąty ze starych, już wyślizganych kamieni.

— O, to ten... niezawodnie ten! — zawołała Ludmiła, tupiąc nogą w jeden z bocznych kamieni. Był nieco ciemniejszy i na brzegach miał ślady wyżłobień.

Natychmiast znalazło się żelastwo i drągi. Mężczyźni zabrali się do pracy, ale głaz się nie zachwiał. Szpary wypełniała ubita ziemia. Trudno było podważyć krawędź. Na koniec z twardym, ostrym zgrzytem kamień podniósł się niczym wieko sarkofagu i ukazał próżnię, czarną jak studnia. Zimne, spleśniałe wyziewy przedostały się do izby.

— Światła! Światła! — krzyknął kasztelan.

Wnet przyniesiono mnóstwo pochodni, świec, łuczywa. Oświetlono wejście i powoli zaczęto schodzić po ślimakowych schodach, zatapiając się w czeluści. Niewiasty nieco się zawahały. Ta chwila wiele im przypominała. Ale jakże była odmienna! Teraz już nie Elżbieta niosła Jasia, lecz Jaś sprowadzał matkę, silnie i troskliwie.

— Pamiętasz kapelana? — odezwała się Ludmiła. — On tutaj nas jeszcze, na tych schodach, bronił swym krzyżem. — Nagle uderzyła się w czoło i rzekła: — Za chwilę możemy trafić na niemałą zaporę. Pamiętam, że po dwóch stronach tunelu znajdowały się drzwi. Jeżeli Zyndram zna tę drogę, to na pewno porządnie je zaryglował.

W tej chwili człowiek, który szedł na przodzie z pochodnią, nagle zawrócił.

— O la Boga, co ja tam zobaczyłem! — krzyczał przerażonym głosem. — Chodźta! Patrzajta!

Przy ostatnich stopniach leżały wyłamane drzwi, spod nich sterczała piszczel trzymająca zardzewiały miecz. Była to ręka Ruperta, przywalona drzwiami; czterdzieści lat przeleżał pod tym wiekiem. Dalej dwa trupy splecione w uścisku podpierały ścianę. To Sebastian, ówczesny dowódca Iłży, i jego sędziwa matka. Chcąc utorować drogę, odepchnięto drzwi, wszystko zaczęło się rozpadać, posypały się kości.

Ludmiła rozejrzała się po wnętrzu, podniosła wzrok na sklepienie, potem na schodki i westchnąwszy rzekła:

— Tu po raz pierwszy zobaczyłam Ajdara. — w jej głosie była nuta czułości i rozrzewnienia.

Ruszyli w głąb krużganku.

— Mój Boże! — dziwił się dowódca Iłży. — Ja się nawet nie spodziewałem, że pod nogami mam takową kryjówkę. Chyba cały dzień będziemy szli pod ziemią? Głupstwo zrobiłem, żem się na czas nie opatrzył i że ludzie z Iłży tutaj wtargnęli. Taka droga to skarb, trzeba ją było dalej trzymać w tajemnicy! Alem ja nie dowierzał... O! Co ich się tu wali... Jaki to ciekawski naród! Ha! Trudno, już się stało, ale jak wrócę, jak zamknę wieżę, to już nieprędko się tu kto dostanie.

Kasztelan Krystyn, który był dosyć tęgi, dyszał i wachlował się rękawem.

— Ach, jak tu duszno! — narzekał. — Nie dziwota, od pół wieku loch nie przewietrzany.

— Owszem — odparły niewiasty. — Ale na środku drogi powinna być szczelina. Tylko jej patrzeć. Żeby nie ta szparka, to byśmy się chyba podusili.

Elżbieta co chwila oglądała się na Jana:

— Jasiu, cóżeś ty taki cichy? — pytała troskliwie.

— Bo mnie się tyle przypomina — odparł w zadumie syn i zakrył twarz rękoma.

— Jest! Jest! — zawołali ludzie, pokazując szparę nad głowami.

— Naprawdę tu się inaczej oddycha! — stwierdził kasztelan i postanowił odpocząć.

Za jego przykładem wszyscy przystanęli. Wypoczynek jednak nie potrwał długo, a to z powodu nieprzewidzianej przeszkody. Szczelina wychodziła na pieczarę, przez którą do podziemia dostało się mnóstwo nietoperzy. Światło pochodni sprawiało, że wpadły w niesłychany popłoch. Z początku wszyscy mieli niezłą zabawę, odpędzając się od nich, ale gdy zaczęły szamotać się, rozbijać o ściany i głowy ludzkie, kasztelan zarządził wymarsz. Nocny korowód jeszcze atakował, kłapiąc skórzanymi skrzydłami.

Niewiasty szły teraz na przodzie, coraz bardziej milczące i zaniepokojone. Przytłaczał je ciężar wspomnień; zdawało im się, że cała przeszłość je goni. Jak człowiek, który ma koszmarny sen, chce prędzej się ocknąć, tak one pragnęły jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Przyśpieszyły kroku, tak że Jan ledwie mógł za nimi nadążyć, a mężowie pozostający w tyle dziwowali się nieustannie.

— Dalibóg, te białogłowy idą, jakby nigdy nie chorowały. Czyżby księżna Kinga je uzdrowiła? No, to rzecz niesłychana!

Wreszcie stanęli przed drugimi drzwiami. Były zamknięte, ale na szczęście od wewnętrznej strony. Jak Rupert je zaryglował, tak dotąd stały nietknięte. Przez długą chwilę męczono się nad zardzewiałą zasuwą, aż kasztelan, silny, postawny mężczyzna, położył na niej grubą rękę, i uległa. Otworzono drzwi i znowu pokazały się ślimakowe schodki. Pochód się zatrzymał. W studni zamkniętej od kilkudziesięciu lat powietrze było nie do zniesienia. Kiedy wyziewy nieco przerzedniały, wyruszono, by pokonać ostatni już etap.

Kasztelan z dobytym mieczem stanął przy swej drużynie i rzekł półgłosem:

— Zachowujcie się, jak możecie najciszej. A niech każdy ma broń pod ręką, bo pewnie bez bójki się nie obędzie. Te zamkowe łotry chyba nie takie głupie, aby nam dały wejść spokojnie.

Długo mocowano się z kamieniem. Na schodach tłoczyli się ludzie, wszyscy czekali, wstrzymując oddech i patrząc po sobie z niepokojem, bo była to najważniejsza chwila, od tej zasadzki zależało zdobycie zamku. Nagle nad głowami zrobiło się jasno, w górze zabielał czworokąt światła, odwalony kamień spadł z głuchym hukiem. Kasztelan Krystyn pierwszy wysunął głowę. Rozejrzał się dokoła, a po chwili zwrócił się do czekających.

— Co za szczęście! — zawołał z entuzjazmem. — Izba pusta! Bóg nam darzy! Wychodźmy co prędzej, a cicho. — Wyskoczył, a za nim podążyli inni.

Gdy niewiasty znalazły się na górze, stanęły bez ruchu i nie mogły opanować wzruszenia. Była to dawna sypialnia Elżbiety, w której znajdował się ten sam gruby piec, ściany również znajome, tylko poczerniałe i obdarte. Elżbieta dobrze pamiętała, że był tu klęcznik, kufry, klatki z ptaszkami, jak zwykle w niewieścim alkierzu. Teraz izba świeciła pustkami; w kącie stała ława, pod nią misa z resztkami jadła dla psów. Niegdyś pod ścianą wysłaną kobiercem, na tle udrapowanych zielonych kotar rozpierało się wykwintne łoże; to było niskie, czarne, zarzucone niedźwiedzimi skórami. Jeśli pan zamku tutaj sypiał, widać, że twardy wiódł żywot.

— Gdzie prowadzą one drzwi? — tym pytaniem kasztelan wyrwał Elżbietę z zadumy.

— Te, deskami zabite, wychodziły na ganek — objaśniała pani domu — te małe na korytarz prowadzący do kuchni i spiżarek, większe do głównej sali.

Kasztelan otworzył drzwiczki, za którymi ciągnął się korytarz i skierował tam kilkudziesięciu ludzi z rozkazem, aby zajmowali tyły zamku. Przez większe drzwi wymknęła się niepostrzeżenie Ludmiła. Ogarnęła ją młodzieńcza fantazja, nieco zaprawiona goryczą wspomnień; pierwsza chciała przywitać niedoszłego narzeczonego i zrobić mu niespodziankę. Spełniło się jej życzenie. Zyndram siedział w sali sam jeden. Jakim sposobem dotąd nie usłyszał odgłosów dochodzących z sypialni, pozostawało to dla niej zagadką. Wprawdzie mury i drzwi były grube, jednakże narobiono tyle hałasu przy podważaniu kamienia, a potem przy wchodzeniu do sąsiedniej izby, że każde czujne ucho powinno odebrać te dźwięki.

Ludmiła nie wiedziała, że Zyndram niedosłyszał na starość. Siedział spokojnie i myślał, że to jego ludzie pracują nad wzmacnianiem fortyfikacji zamku. Skądże zresztą mogło przyjść jakiekolwiek podejrzenie? Byłby się prędzej spodziewał, że księżyc spadnie z nieba, niż nieprzyjaciel wyjdzie spod ziemi, i to w jego własnej sypialni!

Rozparł się więc spokojnie w wysokim zydlu przy stole na środku sali. Ubrany był ciężko i niedbale, szare włosy sypały mu się jak popiół. Kościstą brodę wsparł na ręku i dumał zmarszczony, osępiały. Przed nim z drewnianej podstawki wywijał się żółtawy róg napełniony trunkiem.

Cała sala oddychała tą samą pustką i niedbalstwem, co i pierwsza komnata. W czarnym wystygłym kominie nie błyskał żaden płomyk, ściany murszyły się od zielonkawych plam, nie było rzezanych krzeseł ani stołu z fraszkami, tylko płaszcz i stalowa rękawica walały się po ziemi.

Ludmiła jednym spojrzeniem objęła to wszystko i spostrzegła, że Zyndram nie zwraca na nią najmniejszej uwagi. Czyżby nie usłyszał, jak wchodziła. Okrążyła stół, stanęła naprzeciw niego i rzekła z odcieniem ironii w głosie:

— Zyndramie, to ja, Ludmiła. Pamiętasz, kiedyś prosiłeś o moją rękę. Długo się namyślałam, ale teraz zgadzam się, przystaję. Tyś wdowiec, ja wdowa, możemy się pobrać! — tu wybuchnęła gorzkim śmiechem, uniosła nieco rąbek i pokazała mu swoje oblicze.

Była pewna, że Zyndram krzyknie, zerwie się z przerażeniem i ucieknie jak ów Tatar spod lasu. Tymczasem mężczyzna wpatrywał się w nią osłupiałym wzrokiem. Ruszył ręką, jakby chciał się przeżegnać, potem jego twarz stała się biała, oczy się zaszkliły...

Prawdę mówiąc, Ludmiła nie mogła przewidzieć, że żart tak się zakończy. Nie wiedziała, że przez ten czas, który upłynął od spotkania z księżną Kingą, jej twarz, ciągle ukryta pod zasłoną, nie tylko wygoiła się i wygładziła, ale nabrała dawnego uroku i blasku. Toteż teraz, gdy podniosła rąbek, pokazała Zyndramowi twarz cudownie piękną.

Widok znajomej, zeszpeconej przez lata i chorobę, nie przeraziłby tak Zyndrama, jak widok tej niesamowitej urody, której zachowania czy wskrzeszenia po ludzku nie mógł sobie wytłumaczyć. Przekonany, że widzi ducha Ludmiły, który powraca z tamtego świata, by mu zapowiedzieć rychłą śmierć, spiorunowany i do kości zmrożony byłby może za chwilę padł trupem. Na szczęście otworzyły się drzwi sypialni i wszedł kasztelan z przyboczną drużyną.

Zyndram przetarł oczy. Po chwili oprzytomniał, wstał z godnością i majestatem wielkiego pana i zawołał:

— A to co? Skąd się ci zbóje wzięli? — Potem postąpił ku drzwiom prowadzącym do sieni, krzycząc: — Hej! Straż, do mnie!

Ale nim zdołał otworzyć drzwi, kasztelan zabiegł mu drogę, położył ciężką rękę na jego ramieniu i rzekł:

— To na próżno. Zamek już wzięty. Nie chciałeś mnie przyjąć, otworzyć bramy, więc wszedłem inną drogą. Trzymajcie go! — Wnet kilkunastu zbrojnych otoczyło Zyndrama.

Kasztelan groził na chybił trafił, nie wiedział, czy zamek jest już wzięty. Prawdę mówiąc, mógł jeszcze się bronić i kto wie, czy nieostrożni goście nie musieliby żałować, że weszli w samą paszczę smoka?

W załodze Zyndrama znajdowało się tylko kilkunastu życzliwych mu ludzi, cała reszta go nie cierpiała i pod przymusem służyła panu. Toteż kiedy wysłańcy kasztelana wypadli na dziedziniec i zawołali, że „pan już wzięty”, nikt nie stawiał oporu, wielu nawet się ucieszyło. Otworzono bramę; na ten znak reszta kasztelańskiego wojska skoczyła z doliny i w mgnieniu oka zamek został opanowany.

Tymczasem Zyndram, widząc, że nikt nie przychodzi mu z pomocą, stał osłupiały, bezbronny. Nie chciał szamotać się na próżno. Zresztą przytomność umysłu już dawno go opuściła. Odurzony, nie myślał o zamku, nie myślał nawet o sobie. Męczył się, zadając sobie pytanie: którędy ci ludzie weszli do jego sypialni? Wyciągał szyję, żeby coś dojrzeć; wszyscy wychodzili zza pieca. Takie odkrycie niczego nie wyjaśniało. Spojrzał po sali, tutaj także działo się coś dziwnego i trudnego do wyjaśnienia. Patrzył i nie rozumiał.

Sędziowie wprowadzili Jana, otoczyli go i nie spuszczali z niego oka. Niewiasty, wiedząc, że za chwilę odbędzie się decydujący moment, próbowały przecisnąć się do niego.

— Trochę cierpliwości! Nie pomagajcie mu, zobaczymy, czy sam trafi. — powiedział jeden z sędziów. Po chwili zwrócił się do Jana. — No, a teraz powiedz nam, gdzie owa kryjówka.

Jan, stojąc w progu, rozglądał się po sali. W jego oczach można było dostrzec coraz większe, coraz rzewniejsze rozczulenie. Wodził wzrokiem po sklepieniach i murach.

— Tak... — mówił, wracając myślami do lat swojego dzieciństwa — komin jak dawniej... Brakuje dwóch wysokich ław. Na środku stół, dobrze, a naprzeciw było okno... To tam! — krzyknął radośnie, wskazując na lewą stronę framugi.

Elżbieta i Ludmiła odetchnęły z ulgą.

— Tak, to właśnie tam!... Poznał! Wszak widzicie, że poznał!

Jan szedł ku framudze śmiało, bez wahania. Jednakże kiedy stanął pod ścianą, zmieszał się nieco.

— Ta kryjówka musi być gdzieś tu... Ale jak się otwiera? Nie wiem — powiedział wyraźnie zmartwiony.

— I nie może wiedzieć! — zawołała matka. Tylko mój mąż i ja potrafiliśmy ją otwierać.

Zażądano jednogłośnie, by Elżbieta otworzyła schowek. Jednakże i ją w pierwszej chwili ogarnęła niepewność. Na dolnej części muru nie było oszalowania z dębowych desek. Ściana kamienna szarzała wszędzie jednostajnie... Elżbieta skupiła całą uwagę, dotykała we właściwej kolejności poszczególnych kamieni tworzących ruchomą łamigłówkę. Rysunek szpar był nie zmieniony. Jednak żaden z nich się nie poruszył. Niegdyś chodziły z łatwością, dziś pod wpływem czasu i wilgoci oparły się niewieściej dłoni. Ale przy pomocy silnych rąk i ostrych narzędzi zadrgały. Po wyjęciu jednego kamienia inne już wyszły z łatwością, w głębi pokazały się żelazne drzwiczki. Na ten widok okrzyk tryumfu wydobył się ze wszystkich

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48
Idź do strony:

Darmowe książki «Branki w jasyrze - Deotyma (barwna biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz