Darmowe ebooki » Powieść » Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński



1 ... 40 41 42 43 44 45 46 47 48 ... 62
Idź do strony:
w lasce, mało zaiste mogli widzieć.

Minęli salę muzyki i pagodę opiumiczną, weszli na wąskie, wijące się schody z drzewa hebanowego; na pierwszym piętrze wkroczyli do pracowni księcia, którą była cała amfilada dziwnych komnat.

Czytelnia: pisma z całego świata, z Oceanii i z Londynu, z Lipska, znad Amuru i z Kambodży — lecz wszystkie tylko w dwóch materiach: technicznych wynalazków i seksualizmu.

Biblioteka — foliały Cyclopedii Brytańskiej, wydawnictwa drogocenne z życia Indian amerykańskich, kosztowne japońskie i francuskie dzieła, dotyczące bestializmu; odkrycia nowych lądów, globusy z czasów Kolumba, z czasów Kuka i Bougainville’a, z czasów Darwina i współczesne, oraz jeden wielki, ostateczny, gdzie Ariaman ujrzał ze wzruszeniem dokładnie wyrysowane góry biegunów Antarktycznego oraz Północnego; nieznane zakąty Tybetu i Ałtaju, zaludnione miastami wielkimi, jak Londyn, — był to globus ziemi, odwiedzanej przez księcia na jego aeroplanie i w łodzi podmorskiej. Księgi w szafach, skóry różnych żmij i pythonów, nad stołem lampy żarowe w abażurach, podobnych do morskich mątw — zielone ze złotymi, szklanymi nićmi.

Przez rzędy laboratoriów chemicznych i fizykalnych szli dalej, przez okrągłe sale, gdzie jak gigantyczne armaty, nieruchome w dziwnym nachyleniu teleskopy wiodły wzrok na mgławice Drogi Mlecznej. Na koniec wkroczyli w świat życia towarzyskiego. Pokoje mieszkalne z meblami wybitymi starym brokatem, z koronami książęcymi i portretami matron o wspaniałych twarzach lub Megier złych, zwyrodniałych, mądrych, jak matki zbrodniarzy na tronie.

Tu i ówdzie krzyże legii honorowych, krzyże masońskie w pięciokątnych gwiazdach, z cyrklem, z dwiema pochodniami i literą G — ówdzie ordery wschodnie z cudną mozaiką i arabeskami.

Dalej sypialnia — czyja? gdyż obraz tam był Matki Boskiej Perudżina622 i oryginalna postać Satyra z brązu pompejańskiego.

Przechodzili jadalnię, zwieszały się kandelabry, lśniły w szafach srebra, rzeźbione w jakieś fantazmaty; jadalnia ta miała sufit wykładany z drzewa w kwadraty z rozetami, wszędzie były lustra, każde poruszenie odbijało tysiącem postaci.

Mroczniały puchary rogów turzych, krzewiły się gąszcza rogów antylop, rogi tybetańskich jaków, rogi nerwalów czyli mieczników morskich, rogi nosorożców, zęby słoniów, paszcze tygrysów i w ogóle narzędzia walki w świecie zwierzęcym.

Komnaty wschodnie: maurytańskie fontanny, otomany, na ścianach azulechy, czyli różnobarwne wzorzyste wykładania z porcelany — przepyszne inkrustowane robotą florentyjską z XV wieku sprzęty; na ścianach i na podłodze dywany haftowane kaszmirskim wzorem; drzwi, jak w meczecie z wersetami wschodnimi, cysterny z głową lwa, Sfinks pustyni z napisem koptyjskim; nisza, niby konfesjonał z baldachimem, gdzie wisiało wiadro z metalu rzeźbione: poidło konia Mahometa, na którym leciał w zaświaty. Dalej puszka mirry, którą królowa Saba ofiarowała kochankowi.

Rozpoczynały się oranżerie — i było bez miary tych drzew cynamonowych, palm, o cudnych pniach, jakby wyrzeźbionych kolumn z kości, agaw, japońskich lilii czerwonych i tych arumów, których kwiat olbrzymi stanowi całą roślinę z wyjątkiem cebuli, zanurzonej w ziemi — orchidee rosnące na korze drzew; paprocie po tysiące lat... filodendrony...

W akwariach pełnych cudnej roślinności migotały młode rekiny, podobne do damasceńskich jataganów, z zaokrąglonym ogonem; błękitne okunie i wytworne szaro-klejnotne japońskie Sanszito; lecz najdziwniejsze były te małe chińskie rybki, które zmieniały barwę od każdego poruszenia wewnętrznej pasji, będąc w ustawicznej ze sobą walce, zapalały się jak wulkany, występowały na nich kręgi i krwawe lub czarne na tęczach obłoki — walka zaś polegała na tym, że większa dusiła mniejszą, nie dopuszczając ją do powierzchni wody zaczerpnąć powietrza.

Książę i Ariaman mijali z wolna te mirażowe gąszcza.

Błyskały znowu okna, jakby trumny w komnatach, wchodzili teraz do komnat sypialnych. Ariaman patrzył wzrokiem jasnowidzenia na ten symetryczny Chaos, w którym zupełnie nie było mieszaniny, znamionującej zwykle smak niewyrobiony i plebejstwo; zaiste, było się tu otoczonym mikrokosmem, w którym przeżywał ktoś potężny wszystek świat.

W jednej komnacie stał biust623 z najkosztowniejszego nefrytu cudownej kobiety: w kącie spogląda tajemniczo w dal, mając oczy wielkie, głębokie, nalane smutkiem i namiętnością, rysy wybitne władczyni i czoło myślicielki, na którym spoczęły dwa węże.

Zdawał się ten marmur płonąć wśród napisów wschodnich, wyzywających złe duchy — dżinny, rakszasy, asury; posąg zdawał się być Szeherezadą dziwnych złoto-jedwabnych opowieści — Moallakat, zawieszonych w Kaabie.

Tu kanapy zdały się tronem Maharadżów, kwitnące tropikalne rośliny zmieniały ten przybytek w świątynię demoniczną, kosztowne lampy wschodnie, na kształt koron wiszących, jakby zdjętych z głów władcom chrześcijańskim, zmuszone palić się, zamiast przed Zwiastowaniem Matki Boskiej, przed Igraszkami Diabła w haremach.

Niby w zaciszy pałacu Abencerragów, kadzielnice w niszach rzezanych, wyglądających jakby plastr miodu...

Wisiał portret jedyny naprzeciw posągu; przedstawiał księcia w stroju rycerskim: młodzian bajecznie przystojny, czapka — rodzaj krymki o rozwieszających się kudłach. Jatagan lśnił. Wzrok młodzieńca był utkwiony w posąg tej kobiety melancholijnej. Ariaman uczuł, iż mu serce otoczyło się lasem, jakby tam miała być jakaś najgłębiej obchodząca go tajemnica.

Książę jednak rozwiązał ją, mówiąc:

— To jest moja żona. Sprzed ołtarza w górach Himalajskich — odjechała mnie. Szukałem jej po świecie całym. Kocham ją. Mnie ona nienawidzi. Zgodziła się na ślub po wielu mych zaklinaniach, gdziem musiał jej przyrzec, iż nigdy nie skrępuję jej swobody. Zniknęła mi, jak tajemnicza Urwazi sprzed oczu zachwyconego brahmanina. —

Nic nie rzekł Ariaman, zdało się mu to powtórzeniem jego historii. Wprawdzie świat nigdy nie jest powtarzaniem się typu!

Przechodzili mimo urn egipskich, mimo zbrojowni afrykańskich, przez komnaty wyłożone od podłogi do sufitu prawdziwymi, lecz nieżyjącymi motylami o barwach niewyśnionych nawet w Tysiącu i jednym Dniu perskiego poety.

Weszli w zaciszne tajne pokoje Indyjskiej Sztuki kochania — o freskach orgiastycznych z kopulacjami kobiet, których biodra były jak lotusy przepełnione esencją słońca, lasów, gór i oceanu. Dokoła nich były zwierzęta: hipopotamy o potwornych paszczach, mrówkojady z długimi, wysuwającymi się językami.

W tych komnatach była cała Kamasutra indyjskiej rozpusty — „wtajemniczenia”, jak betel gryziony w ustach, od którego podniebienie staje się krwawe i palące. Przez kontrast zaiste niezwykły, w tej indyjskiej kaplicy znajdowały się narzędzia chirurgiczne oraz do tortur.

Mimo zaprzeczeń logiki, tu musiały dziać się w guście Markiza de Sade krwawe orgie na kobietach czy zwierzętach dokonywane — czy tylko na własnej satanicznej duszy?

W drugiej komnacie wielkie marmurowe cysterny, napełnione jakimś opalizującym płynem: tam widniały smętne i potworne płody z trwożącymi napisami imion kobiecych.

Książę minął salę, weszli do sąsiedniej kaplicy, rozświetlonej przez woskowe kościelne, nawet z kwiatkami, gromnice na ołtarzu. Gromnice paliły się! jedyne światło dotąd spotkane w tym pałacu!

Zamyślił się smutno Ariaman, przypominając Mszę czarną, którą widział niegdyś w zamku Muzaferida.

— Dewiza mojego rodu — nie dać się zwyciężyć, nawet Bogu.

— Lecz najgorzej, że wszystko już — spreparowane.

— Tęsknię jedynie jeszcze do mojej niedoszłej żony o złoto-zielonawych włosach, jak Lukrecja Bordżia, tej Indianki, której nie wyśnił Szi-wa. Teraz idziemy do Mistrza, który może wszystko spełnić. Żądaj i ty dla siebie! —

Ariaman, mimo iż nie chciał żądać już niczego dla siebie, szedł za księciem.

Po krętych schodach, wyłożonych grubym dywanem, weszli na wieżę — zastali w jednym miejscu kotarę — rozchylili ją — drzwi żelazne.

Książę roztworzył zamek bardzo misterny, ukazała się znowu przestrzeń ciemna i schody, po których idąc, natrafili drzwi drugie, które były z drzewa, mającego kolor płomieni i rosnącego tylko na jednej wyspie tatrzańskich jezior. Otworzywszy je, znów ujrzeli klatkę schodową i drzwi trzecie z czarnej, jednolitej płyty kryształu.

Bez szmeru rozchyliły się pod dotknięciem w pewnym miejscu znaku Różokrzyżowców na ścianie.

W komnacie dużej kopuła szklana, przez którą świeciły miliardami gwiazdy. Za pomocą olbrzymich soczewek zbliżone, widać było pierścienie Saturna i jego satelitów; Saturn właśnie zapadał, za to inne, niesłychanie odleglejsze światy iskrzyły jak zamieć śniegowa.

Nie było tu podłogi — lecz ubita ziemia.

Pośrodku wyrastał święty cis lechicki; starzec w zielonej jedwabnej szacie stał w najgłębszej medytacji, nad piecykiem alchemicznym, gdzie jarzyły się kruszce.

Było pusto w komnacie: ku najgłębszemu zdumieniu Ariamana, ujrzał się naraz otoczony dziwnymi tęczowymi kręgami świateł.

Jakby z jednego szafiru on zaświecił.

Na razie wydało się mu, że to niebo rzuca nań swój refleks niby w grocie lazurowej. Lecz niebo, z wyjątkiem gwiazd, było mroczne.

Dokoła księcia wirowały smugi świateł krwistych, jak rozpalone narzędzia tortury, zaś on sam był niby z czarnego żelaza. Były to astralne aury, ujawnione przez magnetyczny psychizm tej sali.

Starzec nie przerywał medytacji — w końcu nagle wydobył sztylet i błysnął nim w powietrzu, mówiąc: Kaliruga! — zapewne imię żony księcia.

Olbrzymia, modra iskra syknęła, rozświetliła salę, która naraz zdała się wypełniona lasem drzew pędzących w wichurze, kłębami gór i szalejącego morza, jakby wszechświat zmienił się w lecący wodospad Niagary.

Alchemik stał jak przedtem, tylko ręce jego wyciągnęły się, chcąc wstrzymać lub ostrzec przed niebezpieczeństwem.

W Ariamanie, jak mała ryba w akwarium, tak w przezroczach jego duszy przesunęła się myśl ujrzenia tu, przywołania Zolimy, rzucenia na nią wielkiego czaru, pod którym musiałaby przetrwać życie.

Lecz było mu tak uroczyście w tych kręgach światła astralnego, że nie śmiał zmącić tej najdziwniejszej ekstazy żadnym osobistym pragnieniem.

Wtem na powietrzu koło księcia uczynił się istny cyklon — potworna walka toczyła się tam — widać było tylko błyskające straszne oczy.

Pierścień mignął — i naraz osunął się na rękę Ariamana: lała się w powietrzu długą smugą krew, płynęła — zdało się, że komnatę zaleje...

Alchemik cicho skrzyżował dłonie na piersiach i wszystko znikło.

Książę podszedł doń:

— Nikczemny starcze, kapłanie Czarnoboga — dlaczego nie dasz mi ująć córy Króla Wężów? czyż nie dla niej zdobyłem środki wiedzy mechanicznej, i mogę już opanować świat?

Ty mię jednak łudzisz, obiecując, iż urzeczywistnię moje metafizyczne i tu już ziemskie dopełnienie! —

Alchemik odwrócił się — i było straszno widzieć te powieki podnoszące się, może od wielu lat zamknionych oczu.

Lecz nie, to oczy zaczęły przeświecać przez zamknione powieki — jakby tam się zapalały księżyce wschodzące.

Alchemik wskazując pierścień, który trzymał Ariaman, dał znak księciu, żeby przeczytał.

Książę rzekł:

— Kaliruga!

I na powietrzu znowu coś zaczęło płonąć —

tamten uciszył to lekkim pochyleniem dłoni.

Ariaman uczuł na sobie wzrok widma —

i uczuł krwawe błyski na całym ciele.

Nigdy straszniej jasnowidzących oczu nie widział, nigdy głębszego zła, niźli oczy tej cudnej kobiety!...

Zakrył twarz swą i wyszedł, odrzucony mocą przemożną płaczu, który go zagarniał jak szalejąca rzeka.

Znalazłszy się za drzwiami — zbiegł na dół — i kiedy został sam w sali — uczuł, że w nim są też łzy olbrzymiego szczęścia — nareszcie —

To!...

Wiedza i Pewność.

Chociażby zbyt późno, choćby już w otchłani piekieł — i cóż? Wiedza tajemna jest tym, co wszystko wybawi.

W zupełnej ciemności komnat, zakrytych drzewami parkowymi, iść nie mógł.

Wtem usłyszał huk piorunowy w komnacie alchemika.

I w tejże chwili usłyszał zbiegające kroki księcia — lecz czy mu się zdało? jakby zbiega na czterech łapach zwierzę — nastała cisza, nagle rozświetliło się światełko elektryczne od laski księcia. Był jak zwykle spokojny, lecz przybladły i z ponurym uśmiechem. W ręce miał sztylet. Osmaloną twarz, jakby wyszedł z palącego się domu.

Ten dumny, gwałtowny człowiek wiedział, iż miał do czynienia z potęgami przewyższającymi całą wiedzę współczesną i starożytną — a jednak wydał im walkę!

Mówił: — Mistrza chciałem zabić. Lecz sztylet mój uderzył w ścianę astralną. Iskra piorunna fioletowa oślepiła mnie. Wejdź tam — nikogo nie ma. Nawet cisu tego, który miał co najmniej dwieście lat.

Ariaman i książę znów weszli do komnaty Sędzimira.

Było pusto. Tylko po drzewie, wyrwanym z korzeniem, czerniała mogilna jama.

— Ojciec mój, umierając, kazał mi go odszukać — mówił cicho, wstrząśniony i jak śmierć blady, książę.

Znalazłem go w jednej jaskini podziemnej. Tam na stole granitowym paliła się lampa — w niej były promienie słońca zgęszczone. Lampa ta zgasła, uderzona automatycznym młotem, kiedy wchodziłem. Trupa zaś wyniosłem.

Ja nie mogąc doczekać w ciągu miesiąca jego przebudzenia, w cedrowej skrzyni wiozłem przez Praocean Tatr.

Tu osadziłem posiadacza może największej tajemnicy, jeśli nie posiadł jej człowiek drugi: Mag Litwor.

Tu w tej wieży uczyniłem grotę, zamieniwszy dach na jedną olbrzymią soczewkę teleskopu. Położyłem tam śpiącego.

Jednej nocy przyszedłszy, ujrzałem go w tej pozycji, jak przed chwilą: medytującego pod trzechsetletnim, nie wiadomo jak wyrosłym drzewem. Widziałeś więc...

Rozległo się ciche, dyskretne pukanie.

Ariaman nie odchylił głowy. Miał dotąd wrażenie, iż w tym zaczarowanym zamku nie ma i nie może być ludzi.

Książę był zdziwiony. Uchylił drzwi.

Na tarasie schylił się w kornym ukłonie lokaj.

— Jaśnie panie, przyjechała nieznajoma — która się kazała oznajmić, jako „Córa króla wężów”.

Książę drgnął muskułem twarzy i tak spojrzał, jakby za chwilę drzwi miały się otworzyć do samych piekieł.

— Wprowadzę sam. Ty zaś na tarasie przygotuj haszysz, wino, kaliany624. Miejcie w kuchni gotową kolację. Księżnej pani oczekiwałem. —

Ariaman patrzył z tarasu na morze i śniące w mrokach góry.

Po kilku minutach książę wprowadził dziwną kobietę o jasnych, lecz z cieniem szmaragdu włosach, z cery i oczu wyglądającą na Kreolkę z południowej Ameryki. Oczy nalane fosforyzującym mrokiem tak świeciły, iż przez swą nadzwyczajność nasuwały myśl o krajach nieziemskich. To, co się zdało kolią ze szmaragdów — były to wężyki uśpione na jej głowie Meduzy.

— Trzy lata temu rozstaliśmy się w ruinach Zygmunt-miasta — mówiła ta dziwna pani, jakby do siebie. — Widać nie możecie sypiać, ja zaś sypiam tylko wtedy, gdy jest na świecie dzień. Noc obłędnie piękna. Siadajmy lub może oni będą przechadzać się?

Mnie ten kalian, który palę, i mokka smakują, triklinia625 tu są wygodne, jak wszystko u księcia, i pierwszy raz nie będą mijały się z celem: naprawdę jestem zmęczona, bom szła tu pieszo z daleka. Mówiąc

1 ... 40 41 42 43 44 45 46 47 48 ... 62
Idź do strony:

Darmowe książki «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz