Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖
Nietota to powieść mistyczna. Symboliczna i syntetyczna. Należy więc ze spokojem przyjąć fakt, że o podnóże Tatr uderzają tu fale morskie, a wśród fiordów gdzieś pod Krywaniem książę Hubert (tj. utajniony pod tym imieniem Witkacy) podróżuje łodzią podwodną.
Na drodze poznania — własnej jaźni czy rdzennej istoty Polski — najwznioślejsza metafizyka nierzadko i nieodzownie spotyka przewrotną trywialność.
Postacią spajającą całość tekstu jest Ariaman, wskazywany przez krytyków jako alter ego autora (razem zresztą z Magiem Litworem i królem Włastem). Głównym antagonistą samego bohatera i wzniosłych idei, które są mu bliskie, pozostaje ukazujący w kolejnych rozdziałach coraz to inne swe wcielenie — tajemniczy de Mangro. Któremu z nich dane będzie zwyciężyć?
- Autor: Tadeusz Miciński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński
Nawet Pani Mara nie widzi już nic w ciemnej głębinie duszy. Kobiecą logiką wytłumaczyła sobie, iż Ariaman jest bardzo nieszczęśliwy, bo Księżniczka jest nań niełaskawa. Ariaman nie miał bynajmniej żalu! jeśliby chciał zdobywać, — ale wszak nie chciał! Okrutną i nie do zniesienia byłaby dlań teraz jakaś wenecka barkarola. Kochał przyszły świt! Kochał nade wszystko to nasienie Życia Wzniosłej Polski, a przerażała go myśl — iż bóg pozorów przeżarł i to ostatnie ziarno.
Ariaman nic nie odrzekł — żegnał się, pani Mara dotknęła końcem rączki jego głowy i rzekła: ...nie trzeba wychodzić ze złością z Turowego Rogu! —
Ariaman w zimnym, lecz szalonym gniewie na siebie, postanowił już iść wciąż dalej ku piekłom, o których wiedział, że mają bramy zawsze gościnnie dla niego niedomknione.
Zolima patrzyła na ten obraz rozstania swymi oczyma ogromnymi, nalanymi cieczą mroków lawy, co kryją w sobie temperaturę głębin ziemi. — Swym wzrostem wysmukłym jak cyprys górowała nad Ariamanem, a mając duszę nieskłonną do „misteriów”, z prawdziwym diabolizmem poprosiła de Mangra, aby powiedział jej ten wiersz, który jakoby przysłała mu pewna Hiszpanka.
Baron de Mangro rzekł:
— Jakby pan to przełożył, panie Ariamanie? —
Ariaman, którego duch mroków natchnął, rzekł:
Ukarał go błysk nagły oka Zolimy, która rzekła, zręcznie zażegnując atmosferę pojedynkową:
— Mężczyzna nie cierpi nigdy — i tym mniej, im więcej zdolny jest o tym rozpowiadać. —
Markiz Kiaja zgodził się z tym wesoło.
Ukazał posążek Wenus, którą podobno papież Bordżia miał w kamei na krucyfiksie, i którą całował podczas błogosławieństw, on zaś ją nosił jako talizman na swej lasce.
Wkrótce też nową definicję nadkobiety dał baron de Mangro, patrząc w lustro i kiwając laską:
— Jest to w mierzwie życia pasożytny kwiat borneański; jest to „homunculus662”, jakiego zbudował wiek XIX w swym socjalno-przyrodniczym laboratorium.
Jest to tryumfująca energia dwumetrowej australijskiej glisty, która wspaniale wyrosła w bezsłonecznej, lecz wygrzanej macierzy ziemnej; rachunek nieskończonościowy diabła, który wie wszystko, co dotyczy jego egoizmu. —
Tym aforyzmem baron osiągnął wirch uznania.
Zaczęły się cieszyć młode panie, iż tu uzyskały nowy horyzont dla swych pragnień i poglądów.
Witezie poczuli, że jest ktoś, kto ich wyzwala ze zbyt ciężkich pancerzów. Inni, że po drodze usłanej banknotami wejdą nareszcie na wielką arenę życia, bo cóż jest większe niż życie? pytają damy, opierając nóżki pod stołem na kamaszkach panów.
Ariamanowi zaczynał się Mangro również podobać.
Wtem spojrzawszy w kąt komnaty drgnął nagle, porwał się i o mało nie zakrzyknął w nieohamowanym663 bólu.
W ciemnym przedpokoju stały małe widma — nad nimi Kaliruga ze sztyletem.
Wpatrywał się w tych dwoje długo, aż rozpłynęły się małe widma, uniósłszy się nieruchomymi stopami na powietrze, a cudna wiedźma zapadła pod ziemią.
Usłyszał w górze toczącą się lawinę — jakby demon piorunami śpiewał.
Zimną, wyrafinowaną mądrością starał się Ariaman zalać ogień, który go pożerał.
Pożegnał się raz jeszcze pokłonem głębokiej adoracji w stronę Zmierzchoświta, w stronę towarzystwa gestem uprzejmych obojętności.
Wszedł w las, nie oglądając się za sobą.
Serce jego podobne się stało do otchłani, przez którą przelatują meteory, gasnące w błysku nagłym i śmiertelnie bolesnym.
Mrok gęstniał w borze, przez który szły Orgie purpurowe słonecznego Katodos. Zapadło słońce w niewiadomy mrok Hadesu.
Ariaman spotkawszy konia z rasy dawnych Hiparionów, pasącego się na lewadzie — wskoczył ze zręcznością Scyty i pognał bezdrożem pod górami wielkimi mimo Kościelisk.
Już był mrok nocy zupełny, na szafir nieba wystąpiły gwiazdy.
Jakby daleki tętent konia usłyszał za sobą.
Mija ogromne ciemne lasy, na chwilę nie powstrzymując Hipariona.
Mija aż zachmurne skały.
Napojem gorzkiej piołunowej samotni poi się jego duch.
Miłość swą strącił w lodowe wiry wodospadu!...
Nie potrzeba Miłości, szczęsnej czy nieszczęsnej —
witeź ma teraz swą górę lodową, na którą wspina się jego rumak.
Nie trzeba żadnej kobiety, żadnej handlarki miłosnych napojów, żadnej z tych pułapek, którymi łowi Natura.
Ból sroższy niż ten osobisty, ból za wszystkie nieurzeczywistnienia Ziemi, zaczął go szarpać.
Chmura oskarżeń całego narodu przez Księcia wlokła się, błyskając bazyliszkowym wejrzeniem.
On jednak tych ludzi kochał. I rósł w nim ten rozterk Jeremiaszowy:
„Wnętrzności (wnętrzności moie thoć srodze boleią) osierdzie moie y serce moie trwożą się we mnie, tak iż zamilczeć nie mogę”.
Nagle, ciężkie dyszenie: niemal uczuł gorący dech zwierzęcia.
Miękkie, halne zioła przygłuszyły tętent...
Ręka czyjaś w mroku lasu chwyciła za chrapy jego rumaka.
Hiparion się wzdębił.
W błysku fosforyzujących je źrenic, rozszerzonych od przerażenia, jakby od atropiny, a błyskających czerwono, jak zielony za dnia kamień aleksandryt, z gatunku szmaragdów —
ujrzał Ariaman istną groźną mityczną Meduzę.
Przepaść — oba rumaki wryły się kopytami w skały i osiadły na zadach.
Zeskoczył Ariaman, Zolima pozostała na koniu. Centaurzyca!
— Nareszcie mogę mówić z Tobą — lecz i tu jeszcze nie jest bezpiecznie. Ty wiesz, kim jest de Mangro? nie, jeszcze nie wiesz!...
Pomnisz tego potwora, który w kościele podczas Mszy Czarnej wyniósł trumnę i ona nagle zniknęła Wam z oczu?
To nie był człowiek żyjący... choć jest tu istotnie wróg de Mangra... to było Monstrum, zrodzone z tych astralnych cyklonów nienawiści, w których żyje Mangro.
Siła ta zwróciła się przeciw niemu: zmaterializowawszy się, przybrała kształt ludzki, użyła powozu jako wehikułu, przywiązała trumnę do śmig wiatraka, w ciebie rzuciła głazem...
Tę siłę teraz de Mangro zamierza użyć na swą korzyść — i to już po części się mu powiodło.
My sądziliśmy naiwnie, że to jakiś zbrodniarz współgalernik na de Mangrze mści się...
To siła najpotworniejsza, jaką wydała Ziemia: Kainotherium!
Muszę ukrywać me dziecię... więcej lub tyleż, co Matka Boska przed mordercami...
Teraz nareszcie rozumiesz, dlaczego byłam narzeczoną Mangra —!
— Nie rozumiem.
— Ujarzmiałam go swą obecnością, przeszkodziłam mu wielokrotnie, iż nie wysłał przeciw tobie morderczego fluidu i nie udusił cię w więzieniu śpiącego.
Na koniec, obserwowałam go, jak człowiek w mroku ogląda człowieka, stojącego w blasku reflektorów.
— Patrzyłaś spokojnie, kiedym tonął w jeziorze!
— Głos jakiś mi szepnął, abym była spokojna.
— Oskarżyłaś mnie jednak na sądzie rewolucyjnym!...
— Jeden z rewolucjonistów był figurą zaprzedaną de Mangrowi... Musiałam upewnić go, iż jestem tylko fanatyczką rewolucji... Lecz ja uwiadomiłam Maga Litwora...
— Wzbraniam się przyjąć od ciebie obronę mego jestestwa. Nie jestem lękliwy. Kimkolwiek jest Mangro, mogę porwać go i mózg mu rozbić na skałach... jeśli tego zajdzie potrzeba.
— Więc kiedy jesteś taki ślepy, Achillesie, patrz!... —
Nie mógł nic dojrzeć na razie Ariaman — potem wpatrując się w ciemny przestwór powietrzny, uczuł potwornie chłodne prześlizgnięcie się — niby rekina, który przepłynął... i znowu okrąża...
To nie była igraszka idei. Wprawdzie Ariaman znał walkę z monstrami morskimi, lecz tu była siła, z którą walczyć niepodobna orężem.
Jakby człowiek z wspaniale urządzonego salonu —
przez nagle rozwartą klapę w podłodze wpadł do morza, gdzie krążą głowonogi — i czają się rekiny: z monstra szydził niedawno jego mózg przy jasno-płomieniącej lampie nad dowcipnymi Essays Montaigne’a; oto jest teraz sam bezbronny wobec ośmiu rzędów straszliwych kłów w paszczęce ślepej siły, która chce żreć...
Mówiła Zolima:
— Tamtej nocy nad jeziorem Szatanów krążyły duchy, które my braliśmy za świetlaki świętojańskie —
my ślepi nie widzieliśmy zawieruchy duchów, ni zstępującego ducha Promethidiona.
Widziałeś teraz fluidyczną potworę, która idzie za tobą trop w trop —
— Widziałem, lecz nie wierzę.
— Jesteś sam potężnym czarodziejem!
— Nie wierzę w me czary.
— Będziesz musiał uzbroić się w miecz, tajony przez Króla Wężów, ażeby bronić Turowego Rogu, który prawdopodobnie będzie zwyciężony i zniweczony.
W Polsce ludzie najlepsi są bezbronni: w swej szarej mogile wytwornego laissez faire664 — gotowi zaprzepaścić wszystko, co im się powierzy w najgłębszej wierze — iż Oni zwyciężą.
Czy myślisz, że który z nich ręką by ruszył na obronę moją przed Mangrem? nie — bo to jest ich kanon, że miłość jest świętym tabu... i oni nie śmią zedrzeć nikomu maski, nawet Mangrze... Oni, nasi ukochani Święci — nie uratują nikogo... bo nie można uratować nikogo, nie mieszając się do jego spraw.
— Patrzaj jednak, jaki cud: nie poruszając ręką, poruszyli gorejącym sercem wszystkie dzwony w narodzie — — Ja słyszę! —
Ariaman, trzymając rękę na głazie, aby nie zapomniał, gdzie jest rzeczywistość — czuł, że mu dusza zmienia się w Cherubima.
Bywa we śnie, iż czytając długo przedtem w nocy Inferno i Paradiso Dantego665, ujrzymy się nagle w Róży Mistycznej niesieni nad czeluściami niewysłowionych męczarni —
dokoła grają kręgi świetlane.
I śpiący roni łzy przez sen, widząc że tak nie jest, jak mu się marzy...
Więc — naprawdę — jest Rozwój Kosmiczny? uświęcenie Ziemi i Życia — Misterium dwojga Dusz?
— Idę teraz w podziemia, poznam wszystkie moce i zakony Króla Wężów.
Nie możemy być razem — na mojej duszy jest zbyt wielki mrok przebytego nieszczęścia. Zresztą to nie wzmogłoby naszych sił teraz w tej Walhallicznej walce.
Idźmy, jak podczas mgły w Londynie ślepi Przewodnicy, którzy instynktem wiodą widzących.
— Nie żegnam cię!... —
Turecki rumak z grzywą falującą, długą prawie aż do kopyt, uniósł ją po trawie hal przyleśnych, cicho jakby łódź Styksową...
Niesłychanie tajemniczył ocean gwiazd...
Mówił Ariaman w sercu swym:
— Znalazłem Chalybs, ów uniwersalny magnet Sędzimira, którego cząstka więcej ma być wartą, niżeli cała ziemia.
Jest w duszach alchemiczna moc, która topi żywioły obce sobie i wydobywa ze wszystkich Aurum sublimum666 istnienia.
Odpowiedział mu złowieszczy głos wśród mroku skał:
— Twój magnet nie przyciągnie nikogo. Naród zatracił poczucie takiej Prawdy, która by ich złączyła.
Sprawa narodu jest już zachwiana.
— Więc pójdę obudzić ją na nowo wraz z witeziami.
— Marne powody witeziów dzielą więcej, niż mogłyby ich złączyć otchłanie Mlecznych Dróg.
— Witeziami są ci, którzy wspierają się na Jaźni. Jako szprychy koła przeciwległe lub w ukosie względem siebie — wszystkie razem toczyć się kołu pozwalają, wszystkie razem wytrzymują w miarowym obiegu ciężar Wozu Przeznaczenia Polskiego, potworny ciężar tej Arki:
w jednej Piaście wsparci i uwielmożeni — takimi mają być witezie.
W wizji Króla Jana Kazimierza — zjawiające się widmo zmarłego króla, wzywa, iż trzeba chcieć, trzeba umieć móc...
Tak i głos Jeremiaszowy niegdyś wołał: „Podnieście chorągiew w Syjonie, bądźcież serca dobrego, a nie zastanawiajcie się.
Albowiem przywiedzie Mrok nieszczęście od północy i porażkę wielką”.
— Umarłych są to słowa, wiodące ciebie na to, abyś przeżył i opłakał swe ostatnie omamienie. —
— — — — — —
Na wyspie ostrym cyplem wrzynającej się pod chmury, wśród potwornego zwału gór i przepaści czarnych, nad morskim Fiordem huczącym w mroku dzikim łoskotem wiecznego Tak i Nie — —
jaśniał dziwnymi światłami prawieczny, jeszcze z czasów Zaratustry, Zamek.
Otoczon siedmiu świątyniami, w których magiczny płomienieje żar.
Tam schronił się Król Włast ze swymi najlepszymi w narodzie, którzy nie ulegali już zniszczeniu.
Tam budują i wznoszą wielkie prawdy, aż przeminie era straszliwego Węża, który obległ zamek skrętami wielkimi, jak bryły lodu na Antarktyku.
Widział Ariaman mżące od fosforycznych jadów cielsko, na górze rozłożone, niby mury lodozwału zielonawego. Wąż pilnuje Zamku.
Tam więc miał wejść do swego dziedzictwa, miał zrzucić ze siebie szarą wygnańca odzież i wziąć narzędzia mistrza budowniczego w kraju, którego nikt odebrać nie zdoła.
Szedł w mroku, zapatrzony w astralne, a tak bezwzględnie istotne, jarzenia Zamku.
Idąc, nie zauważył gromady wielkiej ludzi, która mrowiła się na drodze, widocznie nowo budującej się, bo stały usypiska nagromadzonych głazów i pełno w ziemi jam...
Nie zauważył, gdyż całą jego uwagę pochłonęły gigantyczne czeluście Inferna667, do którego wszedł poniewolnie668.
Ponure, iluminowane rusztowania szubienic wyglądały jak świeczniki diabła.
Mrowiący się ludzie byli okryci w jakieś dziwne peleryny, mieli na szyjach powrozy.
Ksiądz ich błogosławił Ostatnim Namaszczeniem.
Ale jedni z nich rzucali się, jak dzikie, zamknięte zwierzęta, do krat, które ich przedzielały od wolności i na tych kratach w wariackim krzyku zawisali...
Trzeba było siłą odrywać stężałe, krwią napłynione palce.
Inni czekali na swą śmierć jak automaty. Inni jak twarde posągi.
Bajecznymi byli chłopi, którzy przebierali się w stare sukmany, aby nowe odesłać do domu.
Niektórzy byli radośni, mówiąc, że im wszystko jedno, aby tylko królować z Panem Jezusem!...
...Masy były podobne do stada zwierząt, spędzonych dla tej chwili, którą ludzie w dobrobycie znieczuleni uważają za
Uwagi (0)