Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖
Nietota to powieść mistyczna. Symboliczna i syntetyczna. Należy więc ze spokojem przyjąć fakt, że o podnóże Tatr uderzają tu fale morskie, a wśród fiordów gdzieś pod Krywaniem książę Hubert (tj. utajniony pod tym imieniem Witkacy) podróżuje łodzią podwodną.
Na drodze poznania — własnej jaźni czy rdzennej istoty Polski — najwznioślejsza metafizyka nierzadko i nieodzownie spotyka przewrotną trywialność.
Postacią spajającą całość tekstu jest Ariaman, wskazywany przez krytyków jako alter ego autora (razem zresztą z Magiem Litworem i królem Włastem). Głównym antagonistą samego bohatera i wzniosłych idei, które są mu bliskie, pozostaje ukazujący w kolejnych rozdziałach coraz to inne swe wcielenie — tajemniczy de Mangro. Któremu z nich dane będzie zwyciężyć?
- Autor: Tadeusz Miciński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-6049-0
Nietota Strona tytułowa Spis treści Początek utworu I. Wieczorne pustynie Echo hejnału II. W podziemiach Giewontu III. Twór ludzki IV. Maska i miłość Pieśń tryumfującej miłości V. Mare Tenebrarum Droga do Kezmarku Na Hali Miętusiej W wąwozie smoczej jamy Przy sale pisanej W Kościeliskiej VI. Turów Róg VII. Ałłach kehrim (Bóg jest miłosierny) Różany obłok VIII. Chata wieszczki Mary IX. Już po tamtej stronie liny X. Trochę metafizyki i krwi z płuc XI. W kuźni pod Ornakiem XII. Więzienie nad Ładogą XIII. Kluczenie w ciemnościach XIV. Wielka Noc u św. Jana XV. Mahatma Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaMroczne fortece pradawnych Tatr, na których wygrzewa się Król Wężów... wielkie jego cielsko siedem i pół razy owija górę olbrzymkę, zarosłą ciemnym niedźwiedziowym lasem i zakończoną na wirchu lodozwałami nietającymi nigdy.
Król Wężów — to piorun i słońce dla jednych, to Życie lub Zły Duch Myśliciel dla tych, co go znają już w sobie. Zielony jad zebrał się grubą warstwą na grzbiecie jego. Przecudna i straszna korona z nadludzkich męczarni mrocznieje nad szmaragdowymi oczyma.
W dziedzictwo jego idziemy.
W te mroczne Tatry nie z czasów dzisiejszych, lecz takie, jak oglądałby jasnowidzący:
Tatry — Himalaje.
Tatry, u stóp których bezmierne szafirowe morze, zaorywane w wielkie skiby fal złowieszczymi uroki1 Księżyca i Halnym wichrem; fiordów miłosne ręce zapuszczają się w gęstwinę boru, w tajemnicze wgięcia regli2 podobnych dziewiczym piersiom olbrzymek.
Tam lodozwały wzniosły się w nieprzystępny dla żyjących Dom śmierci.
Tam rzeki spadają Niagarowymi kaskadami.
Rakszase3 nocy indyjskich czułyby się tu u siebie, rozpościerając skrzydła gigantyczne na lodowcach.
Pieśniarz Kalewali4 śpiewałby runy5 o bogini powietrza i pierwszym człowieku Wejnamojnenie, mędrcu i czarodzieju słów.
Kraina nie baśni, lecz najgłębszej istotności, rozpościera się przed nami.
Idziemy — za cieniem chmur płynących. —
za piórami zagubionymi orła — za echem kaskady tęczującej wśród leśnych wonnych malin.
My cienie — nie widać nas.
My niedotykalni — czujemy jednak pod stopą miękkie zioła. Tchnieniem woli możemy wzbić się aż po obłoki i płynąć w tych jedwabistych karocach.
Zaszło już słońce.
Król Wężów wypełza ze swej piekielnej czeluści. U wylotu doliny wznosi się potężna ściana gór — nad nimi już w niebie śnieżą lodowce.
Chłodno tu. Swobodnie. Olbrzymio-tajemniczo — wśród rozrosłych drzew, z których każde jest kościołem.
Rozsunął ktoś gałęzie limb6.
Wyszedł — syn tej puszczy. Patrząc w niego, wierzymy mimochcąc7 w legendy o ludziach z rasy wyższej pewnego króla irańskiego, zamkniętych wśród gór.
Włosy czarne spadają mu aż na barki.
Strój lekki. Z łusek rybich ma ciżmy8.
Na potężnych ramionach, podobnych do grubych gałęzi dębu — mroczy się skóra morskiego lwa z grzywą.
Ten człowiek może mieć lat około trzydziestu.
Zbrązowiały od burz na morzu. Z twarzy jego tchnie melancholia i dzikość.
Tak wyglądali indyjscy bohaterowie — Węże, synowie Króla Wężów w Himalajach, boga Sziwy9. Tajemnicę widzieli wszędzie, do tajemnicy modlili się, tajemnicą zawierali swe Tabu miłości, która jawną dopiero stawała się w zbrodni płonących miast, w potężnym huku łamiącego się architrawu w skałach wykutej świątyni — Rameswaram10. Ten człowiek, którego my śledzimy, znużony być musi.
Nie kładzie się, lecz wspiera o pień limby rękę.
Zapewne ścigają go Duchy, jemu tylko widzialne: gdyż twarz mu się kurczy, oczy urzeczone potwornością płynącej na powietrzu trumny — i jeszcze czegoś niewyrażalnego — bo wtem runęło ciało na ziemię, ciało mocne jak splot błyskawicy z pniem rosochatym czarnoklonu; ręce rwą kosodrzewiny w rozpacznym11 wybuchu.
Tłucze się głowa o skały.
Na włosach czarnych występuje krew.
Z pieniących się ust niewyraźne słowa.
Lecz nie jest to epilepsja.
Ten człowiek wstaje.
Zaśmiał się.
Niebywale dumnie dźwięczy jego śmiech, jako tego, co już pokonał Ból.
Straszliwszym12 jest teraz w spokoju, niż kiedy łamały go burze szatańskiej myśli.
Na głazie nad przepaścią stoi, u wejścia tej rozpadliny wulkanicznej, lawami gorącymi wionącej i dymami, gdzie zniknął Król Wężów.
Do niego pono13 idzie ów człowiek: żegna się z zielonowłosymi duchami limb!
Mroczniejszą14 dusza jego zda się niż to niebo, z którego już zapadło w niebyt słońce.
Krwawe tylko smugi rozpełzły po wirchach15, niby światła gromnic.
W głębi przerażającej nieruchomym16 zdaje się morze, które tam rozbija najśmielsze barki na fiordach. Nie dochodzi jego szum tu, na wyżyny wielu tysięcy metrów nad morzem.
W milczeniu bezmiernym wtajemnicza się ten człowiek pustyni.
Dusza jego tu poczynając milczeć — Mówi tym językiem, który leży w głębinie wszystkiego bytu.
Tak mówią limby do skał, tak mówił Demiurg17 do tworzącej się planety.
Tak mówi ludzkie wiecznie nieznane Ja w głębinie swej.
My cienie — niedotykalni, wijemy się za pniami drzew.
Posłuchajmy spowiedzi!
Lub, kto wie, może dziwacznej komedii?
Bo nie wiadomo nigdy, gdzie kończy się groza i gdzie zaczyna się ironia w naturze i duchu.
Czasem
Uwagi (0)