Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖
Nietota to powieść mistyczna. Symboliczna i syntetyczna. Należy więc ze spokojem przyjąć fakt, że o podnóże Tatr uderzają tu fale morskie, a wśród fiordów gdzieś pod Krywaniem książę Hubert (tj. utajniony pod tym imieniem Witkacy) podróżuje łodzią podwodną.
Na drodze poznania — własnej jaźni czy rdzennej istoty Polski — najwznioślejsza metafizyka nierzadko i nieodzownie spotyka przewrotną trywialność.
Postacią spajającą całość tekstu jest Ariaman, wskazywany przez krytyków jako alter ego autora (razem zresztą z Magiem Litworem i królem Włastem). Głównym antagonistą samego bohatera i wzniosłych idei, które są mu bliskie, pozostaje ukazujący w kolejnych rozdziałach coraz to inne swe wcielenie — tajemniczy de Mangro. Któremu z nich dane będzie zwyciężyć?
- Autor: Tadeusz Miciński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński
niechaj was morze uświęci, kryjąc moczar ohydny waszych kiepskich geszeftów, moczar, gdzie nie ma już czci, nie ma już instynktu dla Prawd.
Wiry Oceanu powietrznego, czy zapomniałyście już waszych szturmów?
Miłości moja, słońce me, Polsko! w co obróciłaś się, w jakąż Gehennę smutną i beznadziejną?
Idę —
tam, gdzie Morze dziko pluszcze —
łkam — a może tylko w burzy śmieję się — i na piorunach gram? —
Książę Hubert po niewidzeniu miesięcznym ledwo mógł poznać Tebriziego.
Zawsze podobny do wodza Huronów, teraz z swymi długimi włosami, ze sczerniałą twarzą, gorączkującymi oczyma — stał się podobnym do Margiera589, kiedy z Litwinami idzie na stos, nie chcąc się poddać Krzyżakom.
Książę Hubert, jak Demon, widzący tylko zło, nielubiący ukazywać stron jasnych, wysiłków i myśli obywatelskiej, dokładając drzewa do wulkanu, rzekł:
— Dziwiłeś się, że tu powstała w Petersburgu Międzynarodowa Ambasada, tj. że de Mangro wydaje krocie tysięcy na przyjęcia dla reakcjonistów?
Nie zdziwisz się, jeśli poznasz tę rzecz u źródła.
Będziemy znów bliżej Tatr...
I może to cię zachęci, dziś bowiem już bezwarunkowo w nocy przyjdą po ciebie...
Nie uda mi się już żadną miarą powstrzymać nad tobą potopu — oraz trwałego zamknięcia w Arce...
Nawet nie będziemy mogli do kraju wprost wyjechać — dworzec Warszawski strzeżony.
Wyjedziem w inną stronę —
W złotym porankowym lesie, nad jednym z tych przecudnych jezior witebskich, zatrzymał się powóz. Książę był znajomym właścicielki majątku, pięknej jeszcze kobiety, która właśnie ubierała się i szła do obory ujrzeć nowo narodzone cielęta. Gromada Łotyszów otaczała ją, rozmawiając ze swą Jeziorną Panią.
Weszli po przywitaniu do jadalni, skąd widok na jezioro wśród lasów; dom zdał się unosić, jak statek na bezmiarach wód Amazonki.
W jadalni wisiał obraz przedstawiający zmarłego starca, który przelatuje nad Tatrami.
W wazonie szklanym płomieniały kwiaty, wonne nasturcje różnych odcieni, tworzące razem jakby palący się krzew.
Usłyszawszy historię Tebriziego, Pani wyciągnęła do niego ręce tak serdecznie, jak tylko czasem Polki na kresach umieją to jeszcze uczynić.
Pierwszy raz od czasów wyjścia z murów nad Ładogą, Ariaman uczuł uspokojenie i niemal szczęście.
Otaczał ich przecudny modry błękit cichego, wśród puszcz, jeziora; spożywali śniadanie. Wkrótce potem Pani Jeziora poszła do swych zajęć, dwaj panowie mieli iść wypocząć. Ariaman nie mógł zasnąć, czytał o dawnych w Polsce bractwach masońskich, wydobywszy parę książek ze szafy.
Śniły mu się wkrótce te korowody, idące w podziemiach, robotnicy mistyczni, niosący żagwie i szpady...
Między nimi Łukasiński, mędrzec łagodny i nieposzlakowanej prawości — między nimi też szpiedzy, dostojnicy polscy!! Łukasiński, zapomniany w czasie Dni Wolnościowych w Warszawie!! przybity łańcuchem do armaty, wleczony nad Ładogę — —
Po latach 50 — Starzec obłąkany, a zawsze głęboko czujący to, co Polskę może zbawić — pisał pamiętnik, pełen wzruszających napomnień...
Ariaman zerwał się ze snu, uderzył głową o ścianę i krzyknął nieprzytomny z metafizycznego bólu:
— Co ja czynię, co ja czynię z moją duszą? — Był to głos Jaźni, ostrzegający Ariamana, że błądzi i zginąć może w Ciemnościach. Cóż bowiem go wiodło teraz przez życie, jeśli nie słup ognistej nienawiści?
Wieczorem żegnali przecudne brzozowe lasy, ten kościołek litewski, zamknięty na zawsze, gdzie tylko duchy umarłych z cmentarza odprawiają mszę.
Kto wie, może nieco żalu w Księciu utaiło się i dokoła złotych włosów Pani Jeziora?
Znów pociągi błyskawiczne niosły ich ku Tatrom. Ariaman nigdy słowa nie przemówił z Księciem o Zolimie. Jakież więc było jego tajone wzruszenie, gdy Książę rzekł mu:
— Powiem coś, co obejdzie cię mocno...
Zolima jest w Turowym Rogu.
Czy pojedziemy tam wprost?
Bladość pokryła twarz Ariamana.
Wspomniał potworną miłość w górach, gdzie wraz z Zolimą odprawiali Czarną Mszę.
Wiedział, że musiał spełnić tę złowrogą, lecz konieczną drogę Przeznaczenia.
Wspomniał, jak Zolima opuściła go tonącego... i jak osądziła wraz z mścicielami rewolucyjnymi, którzy równie nie rozumieli Wielkiej Sprawy Jaźni, jak ich wrogowie żandarmi. Ariaman nie chciał bronić się przed ludźmi, których kochał... z którymi przeżywał wspólne tęsknoty za doskonalszą ludzkością.
Uśmiechając się, zapatrzony w dal za horyzontem, czekał, aż kula położy go na cichym brzegu, skąd się zaczyna astralna wiedza.
Lecz nagle pojawił się ktoś wśród Trybunału sądzącego.
Był to Mag Litwor.
Pochyliły się głowy w najgłębszej czci.
Ariamana wziął za rękę i kazał mu iść, gromiąc go, dlaczego pogłębia otchłań śmierci, zamiast rozjaśniać Życie? —
Jarzył się w Ariamanie teraz jeden ogień: Wiedza tajemna dla Polski!
Więc uprzytomniając wielką duchową jej klęskę, rzekł:
— Idźmy ku Hermopolis590 Tatr!...
— Niestety, przypomni nam to raczej ową u Wiktora Hugo w Miserables wędrówkę przez kanały pod Paryżem...
Trzeba mieć nie tylko straszliwie odporne płuca na ten swąd i czad...
Trzeba się nie bać, iż nagle ręka z ciemności wsadzi aż po rękojeść żelazny hak, że banda szczurów rozwścieklona za to, iż miesza się im spoczynek i strawę, rzuci się na nas... tj. na ciebie.
Ja jestem z tych, którzy nie podlegają krytyce... kryję się za mym herbem, za mymi w Banku Angielskim milionami — i za mą obojętnością na uczucia moralne.
Patrzę na kraj mój, jako na moczar, gdzie chętnie idę polować bekasy.
Nie wzruszam się tym, że jakiś ideał zapadł do bagna.
Mówię z „Mefistem”: jest Polska czym jest, ot, rachunek ścisły... Dla mnie istnieją światy niższe, lecz stokroć ważniejsze... Tak, teraz lub nigdy muszę to osiągnąć.
Książę Hubert wyglądał straszliwie, mówiąc to. O, jakże oni wszyscy ginęli w ciemnościach! Mangro, mający na sobie odwieczne góry win — Karmę z innych wcieleń; Książę Hubert ze świty niegdyś Lucyfera, Ariaman i Zolima — z rodu błądzących Dzieci Bożych...
Przejeżdżali właśnie pociągiem wśród lasów poleskich, wilgotne opary zakrywały srebrzystymi zasłonami w księżycu świątynie prastarych dębów.
Gdyby Ariaman nie był teraz mrocznym morzem, gdzie wirowały Malsztremy, uczułby na sobie wzrok tych dobrych wieszczych istot, które tu żyją w lasach i zwą się boginkami.
Słowiki śpiewały tak cudnie! chciało się wierzyć, iż można być jeszcze szczęśliwym — należy tylko nie wchodzić w te piekła podziemne życia polskiego, w tę grozę zamczyska Królewny, która zapadła w letarg od jednego ukłucia wrzecionem w nieszczęsne serce, zakochane w tym, co nie istnieje.
Noc kłębami śnieżnymi i wyjącym szturmem uderza.
Drżą żelazne bramy; dźwięczą w ołów oprawne witraże; huczy dalekie echo w podziemiach.
Nagle rozwiera się brama okuta, a wiodąca z mogił i kurhanów:
buchnęły światła zielone i fioletowe, stygmatami krwi usiane rozety —
na klejnotach koron podziemnych, cierniowych i żelaznych tak — odbijają się pochodnie.
Idą...
Żywi czy umarli? różne postacie na przestworzu tysiącolecia z Polski dawnej i obecnej, od Krymu i Kaniowa — do Wenety i żmujdzkich puszcz.
Hymnem milczącym, granym przez organy i chór, wywołują zaśnioną Duszę Narodu.
W tłumie poznaje się Samuela Zborowskiego, z dawniejszych wojów Zawisza Czarny ze skrzydłami, Mag Litwor, dzierżący młot z kuźni pod Ornakiem, Mickiewicz, Norwid, księżycowa twarz Słowackiego, Cieszkowski, Hoene-Wroński, Kopernik. Opodal samotny Krasiński. Mieszkańcy Turowego Rogu. I wielu innych, nieobjętych tą kroniką bohaterów Dramy współczesnej.
Robotnicy górują liczbą i zapałem. Z nimi straszliwi, jak ptaki drapieżne, przewódcy buntu.
Chłopi w obudzonej świadomości — obywateli tej ziemi.
Witeź Włast w zbroi astralnej Przyszłości, lecz jakby wyszedł z kurhanu: krzewi się na nim cały las dziwacznych, trujących roślin i potwornych chimer. Na piersi ma herb, którym piętnowali się dawni Słoneczni Bracia.
Byłoby radośnie do łez, gdyby nie coś, co zadziwia: wszędzie nienawiść wybucha, kiedy ręka dotknie się cudzej ręki.
Jestli to wpływ ponurej Magii Trismegisty, który miesza zgrzytliwy, wyjący dysakord do grających zielenią łąk i lasów wśród wiosny na chórze organów?
w tym uwielbieniu Rozumu, Woli Twórczej i Wiary w Człowieka-Słońce — zahuczy On — Zły Duch piorunem nieszczęścia!
Słowo Trismegisty strąca mozolnie dźwignioną bramę Nadziei w otchłań, rozsiewa wzrokiem Węża zobojętnienie na najwyższej ofiary mękę.
W tym kościele krążą, walczą ze sobą, zmagają się archaniołowy i demoniczne blaski —
nieustannie przelatując — zmieniają wyżyny i głębie, błyskają, jakby język Ducha św. lub język szatana, nad tym, owóż nad innym —
to nagle w próżni wysoko, aż pod stropem, zaigra wielki hejnał płomieni łyśnicą bezgłośną.
Rozewrzeć trza inny wzrok w sobie, aby to wszystko widzieć; radować się nad wszystkimi otchłańmi i mieć powagę straszliwą nad całą podłą groteskowością podszewki życia i natur ludzkich...
Mag Litwor, jak zwornik w kościele gotyckim trzyma zbiegające się łuki sklepień, tak on wiąże i wzmacnia te rozstrzelone elementy, które tworzą naród.
Spowiedź narodu!
Mówią ludzie czy widma? spowiedź jest to grzeszników? rozmowa bohaterów, wyszłych z Hadesu?
Mówi jaźń zbiorowa — mówi też człowiek pustyni.
Tragiczną boleścią rzeźbią się światła nad czarnym w krepie Chrystusem hetmanów — z jego cierni padają najżywsze krople krwi i tworzą cierniową altanę stygmatów, gorejących wśród mroków głębszych niż Gehenna!
Nie kochaj mnie, Mroku, lecz mnie męcz — na kracie Wawrzyńca rozżarzonej — nie rzucaj mi za most złudnych tęcz, niech idę wciąż upokorzony.
Niech duch mój leży w głębi Tatr, gdzie huczy morskich głębin wir — niech mą opowieść śpiewa wiatr i konających orłów skwir!
*
Jam zły — i zaiste Szatan! plama na słonecznym bogu, zatrute żyto, trucizna, zebrana na przednówek w stogu!
Wolnomularze polscy*
Kapitan Anacharzis
Uwagi (0)