Darmowe ebooki » Powieść » Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Hans Christian Andersen



1 ... 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44
Idź do strony:
już w jego obecności nie wymówiła jej imienia, ani też on go nie wymówił, — choć jestem przekonana, że dosyć o niej myśli!

— No! ależ teraz o niej powiadają — odparł mąż — że została wielką damą we Francyi; sam słyszałem o tem w zamku, a w przyszłe lato ma podobno na kilka miesięcy tu przyjechać. Widać, że jednak tamta wieść musiała być fałszywą, albo też może hecarz należał do jednej z familii emigranckich, które podczas rewolucyi kraj swój opuściły i teraz napowrót do dawnej doszły świetności. Doprawdy, że to bardzo być może, a w taki sposób jedno z drugiem da się doskonale pogodzić.

Nazajutrz w niedzielę, w samej rzeczy nadszedł Krystyan, czyli, jak go zwykle nazywano: Grajek; ucałował dzieci, szczególnie najmłodszego, ładnego chłopczyka z ciemnemi oczyma, bo czuł dobrze, że powierzchowność nas ujmuje i patrząc na niego mawiał: — Gdybym był tak pięknym, jak ty, wszystko byłoby inaczej! Najszlachetniejsi nawet ludzie i najlepsi hołdują piękności. Ach, cóżto za dar Boży! jakież-to w nim źródło wewnętrznego zadowolenia! Dla takich świat jest rajem miłości. Każdy wita piękność z uśmiechem na ustach, wszyscy ją sobie wyrywają. Cóżto za twarz ujmująca! — mówią — takie rysy nie kłamią! tu jest dusza! tu dowcip jest i serce! to niezawodnie wyborny człowiek! — O! piękność na ziemi szczęśliwszym jest darem od geniuszu i całej siły ducha! — i ucałował znów ładnego chłopczyka, który dostał też najpiękniejszy obrazek i największe ciastko, zakupione w pobliskiem miasteczku.

— A bocian twój nie kazał nam się kłaniać? — zapytał najmłodszy chłopczyk.

— I owszem! — odpowiedział. — Teraz już zdrów i silny i może latać z drugiemi! Dlatego też się boję, że się na jesień wybierze z niemi w drogę. Bocian i jaskółka, to dobre ptaki, więc im też wolno lecieć do ciepłych krajów, kiedy tymczasem wrony i wróble muszą marznąć. Czy nie opowiadałem ci jeszcze historyi o bocianie i jaskółce? Byłoto w Wielki Piątek, kiedy Pan nasz jeszcze wisiał na krzyżu, trzy ptaki przeleciały koło niego, a wrona wrzasnęła: dręcz Go! dręcz Go! więc jeszcze dziś wrzeszczy tak samo; lecz drugi ptak zawołał: pieść Go! pieść Go! była to jaskółka. Bocian krzyknął: posil Go! posil Go! jakoż na dwóch tych ptakach spoczęło Boskie błogosławieństwo i szczęście, a wszyscy dobrzy ludzie szanują je i zostawiają w pokoju! — Kiedy tak mówił, myśl jego zatrzymała się na bocianach, które dziwnie mieszały się z jego wspomnieniami: bocian na dachu żyda, bocian na łące, który go uprowadził z domu, i teraz bocian, jedyne żyjące stworzenie, które miał przy sobie w swojej samotności: zeszłego roku bowiem, gdy odlatywały bociany, usłyszał pewnego wieczora jakiś szczególny głos w kominie, a byłto bocian, który przelatując spadł i w upadku złamał sobie nogę. Zabandażował ją tedy jak mógł najlepiej, pielęgnował, a przez zimę zapoznali się z bocianem, zaprzyjaźnili nawet, tak iż teraz, gdy tamte bociany powróciły, ten już go nie opuścił, tylko z pola wskakiwał znowu przez otwarte drzwi do izby i co wieczór szukał swego gniazda w komórce od drzewa. Dzieci Łucyi przytuliły się do Krystyana i z nim wybiegły na łąkę, gdzie im z trzciny uplótł czapki grenadyerskie; — jednę czapkę — mówił — trzeba zostawić dla matki, — więc przegiął śpiczasty koniec i napełnił go pięknemi kwiatkami polnemi, zupełnie jakby najpiękniejszy rożek obfitości, który też uradowana Łucya zawiesiła nad dużem lustrem w salce.

Nakryto do stołu, obrus aż lśnił się od białości, a dzieci wiedziały, że będzie coś lepszego niż zwykle; bo co druga niedziela, kiedy przychodził Grajek, matka ich zawsze występowała z jakąś przedniejszą potrawą. To też szczerze pragnęły, żeby przychodził co niedziela: wszakże miał niedaleko, bo nawet nie całe miał dwie mile.

Krystyan był dzieckiem wraz z dziećmi i cierpliwie, jak dziecko słuchał przekomarzania się ich ojca, miejscowego nauczyciela, w którego wymówkach zresztą cokolwiek może było i prawdy.

— Ty jeszcze będziesz bogatym! — odezwał się nauczyciel — ty pewno odkładasz grube pieniądze! Ale zawsze to niedobrze, kiedy człowiek jest sam jeden; weź sobie żonę, bo i któż zresztą weźmie po tobie, co uzbierasz? Spodziewam się, że nie twoje piękne zgromadzenie od modlitwy? — Dalejże dopiero wsiąść na niego i piorunować przeciwko wszystkim pietystom i mistykom.

— Pietyzm jednak wiele zdziałał dobrego! — odrzekł Krystyan. — Zasiew już teraz wydał swoje plony i przyniósł nam pożywienie i siłę; onto w czasach barbarzyńskich sam jeden czuwał nad sztuką i nauką, onto spłodził piękną myśl o wielkiem spółeczeństwie ludzkiem, on ducha podniósł przeciwko sile materyalnej!

— Ale teraz wyrodził się! — rzekł nauczyciel — teraz owszem został gnębicielem ducha i swobody!

— Mnie się zdaje — odpowiedział Krystyan — że powinniśmy go raczej uważać za cieplarnią, która w zimowej porze wieków średnich prawdziwem była błogosławieństwem! Pod jej to opieką rozwijają się rośliny, żeby doszły do czasu, w którym lato pozwoli im już zostawać na otwartym świecie. Otóż to lato nadeszło: duchowi i swobodzie przyświeca już teraz ciepłe słońce, wiec też wszystko puszcza i zielenieje wcale inaczej, aniżeli dawniej w cieplarni mistycyzmu. Czujemy wprawdzie, że to ciepło było sztuczne, a zieloność chorobliwa, — czujemy że na otwartem powietrzu daleko lepiej, bo tu wszystko porosło i wydało owoce, gdy tymczasem w cieplarni zostało na dawnej stopie, — ale zawsze, gdyby nie ona, byłoby wszystko poszło marnie.

— Już się znowu sprzeczacie! — rzekła Łucya na wpół żartem.

— Broni pietystów! — zawołał mąż. — Już z nim doprawdy trudno wytrzymać!

— Chciałbym tylko wszystkie sposoby chwalenia Pana Boga okryć płaszczykiem miłości — odpowiedział Krystyan. — Przyniosę wam którego dnia kantyczek kwakrów, który dostałem od Anglika, a przekonacie się, że jest w nim prawdziwy chrystyanizm, tak samo jak w najpiękniejszych naszych psalmach.

Słońce zaszło i dzieci już spały, gdy Krystyan wybrał się z powrotem do swojego, o dwie mile odległego mieszkania. Był to jeden z owych pięknych wieczorów księżycowych, które malarz rad chwyta i przelewa na płótno, któremi oddychać lubi poeta, bo pieśni jego po nich piękniejsze i bardziej ujmują cię za serce. I Krystyan także uległ wrażeniu tej pięknej woni wieczornej i doświadczył jednej z owych chwil, w których uczuwał jeszcze wielki skarb duchowy złożony w swojej piersi, którego jednak podnieść nie można, dopiero o północy; — nagle jednak wszystko obok niego znikło i pozostała tylko nadzieja, że na tamtym świecie nadejdzie właściwa dla ducha chwila. Jeszcze nie uszedł pół drogi, a już nie czuł owego cichego zadowolenia wewnętrznego, którem napawała go piękna wokoło niego przyroda. Prawda, że powinien być szczęśliwym, bo żadne serce z wyłączną miłością nie przytuliło się do jego serca, żeby się później odeń zdradziecko oderwać; lubiono go wszędzie i bez obawy patrzył na nadchodzące jutro; nie był kreaturą protegowaną przez żadnego z możnych tego świata, a tem samem nie był obowiązany znosić przez wdzięczność tysiącznych jego kaprysów; nie był owym biedakiem, który wszystko czem był, wyłącznie tylko winien był jego wszechwładzy. Nie patrzył również codziennie na to, jak ta, którą kocha, całuje drugiego, jak śni o drugim, jakkolwiek względem niego zawsze była życzliwą i łagodną! Nie potrzebował się na to uśmiechać, by ukryć swe cierpienie! Życie jego nie było upstrzone żadnem wielkiem, przejmującem nieszczęściem, a mógł być pewnym, że kapłan zawoła nad jego grobem: — „Cicho i szczęśliwie popłynęły dnie jego żywota! żadna ciężka ni groźna chmura nie przeszła nad jego głową!” — O nie! bo nad tą głową zawisła tylko wiecznie szara powłoka, w którą długo wpatrując się, mógłby kto mniemać, że widzi czysty błękit nieba.

Nikogo nie było w domu, coby go przywitał! Samotnie tu było tak samotnie, jak kiedyś wszystkim samotnie będzie w grobie. Zapalił świecę, rozebrał się, przymknął okienice i potem zajrzał do komórki, gdzie spał bocian. Później otworzył duży, niebiesko pomalowany kufer, wyjął z niego dwa ciężkie worki, po cichu wysypał na stół lśniące talary, zliczył je, zawinął w papierki i uśmiechnął się tak samo, jak się niedawno uśmiechał do chłopczyków Łucyi.

— Tyle już mam! — rzekł do siebie. — Cały ten skarb jest dla niej! Tak jest! kiedyś powróci tu w największej nędzy, a tamci nie poznają jej, lub poznać nie zechcą, — ale ja wówczas będę dla niej bratem, a nędza jej wnet się skończy! — i znowu się uśmiechnął, bo myślał o Naomi.

Lekkomyślność młodociana wyrwała ją w świat, lecz trudno iżby z tego wynikło co dobrego. To też kiedyś niezawodnie, biedna i schorzała, przybędzie znowu w te strony z koczującą trupą jeźdzców, — nawet mu się to już śniło, a wiara jego w tej mierze była niezłomna. Jakże często na każdą wieść o przybyciu wędrownych kuglarzy teraz już chodził do oberży, lub do najbliższego miasteczka! wszędzie szukał Naomi, i dla niej zbierał i chował lśniące swoje talary.

Biblia, skrzypce i bocian, oto najlepsi jego przyjaciele. Ptak z ogrodu wskakiwał do stancyi, potem znów poleciał do lasku z tamtej strony łąki, ale zawsze na noc wracał do domu.

— Czy też przezimujesz u mnie? — rzekł Krystyan. — Czy też nie polecisz z twojemi braćmi do innych, cieplejszych krajów? — Ach! latać! ktoby tak umiał latać jak ty! I ja niegdyś chciałem dostać się ztąd daleko, — alem się tutaj został i nigdy nie zobaczę świata! Ty ją tam może gdzie zobaczysz! Ty może przelecisz kiedyś nad grobem mego ojca! — i wziął kawałek czerwonej wstążki, napisał na niej te trzy słowa: Pozdrowienie z Danii! i przewiązał nią nogę bociana. — Teraz — rzekł — już sobie poleć z tamtemi, tylko wracaj znów na wiosnę. Trzynaście już lat minęło, odkądem jej nie widział. Pewno się bardzo zmieniła! Choć w mojej pamięci staje jeszcze tak samo piękna i młoda, z tem samem dumnem wejrzeniem! Ach! gdybym był pięknym, jak hecarz! — i myśli jego zaczęły znów bujać daleko po Bożym świecie.

— Jakże często — rzekł do siebie — dzieci w najpierwszych latach życia bywają prawie brzydkie, a po kilku latach, gdy się rysy i kształty rozwiną, widzimy piękność tam, gdzie dawniej jej nie było i wnet też szczerze pokochamy ją. Również po śmierci, w nowem życiu, ten sam, czyja powierzchowność tu nas od siebie odpychała, przyciągnie nas do swego serca; będzie przez nas kochanym, bo twarde jego formy rozwiną się właśnie w rysy uroczej piękności. Toż nasze larwy ludzkie niczem nie są, jedno szatą, a gdy opadnie odzież nędzy, wówczas żebrak w łachmanach może być pięknym, jakby najpierwszy szlachcic. — Tak dumał Krystyan i pocieszał swą niedolę.

Nadszedł wrzesień, ta najpyszniejsza pora duńskiej przyrody: w tem jednej nocy dziwny miał sen o Naomi, który, gdy się nagle przebudził, w najżywszych barwach stanął mu przed oczyma, choć nazajutrz rano napróżno już usiłował przypomnieć sobie wszystkie jego szczegóły. To jedno tylko pamiętał, że Naomi głowę oparła na jego piersi, mówiąc do niego te słowa: — Umieram! — pochowasz mnie w małym twoim ogródku!

Sen taki wprawił go w dziwne usposobienie; odczytał sobie kantyczek i poszukał słów pociechy w Biblii.

Gdy po południu przechadzał się po wiosce, usłyszał przed sobą odgłos trąby, jakieś wołanie i krzyki chłopców wiejskich. Za furtką jednego z ogrodów stało kilka starych bab, patrzących się na drogę.

— Co tam takiego? — zapytał.

— Komedyanci, którzy w karczmie pokazywać będą różne sztuki.

I ujrzał jakiegoś mężczyznę w ubiorze pajaca, tylko że biednym i zbrukanym, na wychudłej szkapie, a przed nim siedziała w siodle mała dziewczynka o ładnych, czarnych oczkach, z tamborynem w ręku. Pajac wołał głośno, że niezadługo rozpocznie się w oberży najpiękniejsza w świecie komedya z ruchomemi lalkami, a oprócz tego dużo innych jeszcze sztuk nader cudownych, jakkolwiek zupełnie naturalnych. Twarz jego posypana była mąką, a przekrzywiał ją, aż przykro było patrzeć; mała dziewczynka miała cerę chorobliwą, a przy każdem zatrąbieniu ojca, ona uderzała w swój tamboryn.

Krystyanowi przypomniał się sen, przypomniała Naomi; może to jej mąż, może jej dziecko? Poszedł do karczmy.

Na podwórzu stał wóz kuglarzy pokryty budką płócienną, na której schła stara, podarta kołdra. W stajni urządzony był lichy teatrzyk, a lalki w pobrudzonych, niegdyś może świetnych łachmanach leżały w nieładzie jedna przez drugą. W kącie siedziała jakaś tłusta, ciemnej cery kobieta, z siwemi włosami na gołej głowie, trzymająca na kolanach dziecko, które karmiła; druga, cokolwiek od niej młodsza, przylepiała gwiazdkę papierową do piersi dużej lalki drewnianej. Krystyan rozmawiał z niemi; głos jego drżał ze wzruszenia, lecz przekonał się, że między niemi nie było Naomi.

Jakże często już w podobny sposób zawiódł się, a jednak zawód taki zawsze go cieszył. Widok tych ludzi i wspomnienie snu zeszłej nocy poruszyły go do głębi.

Powróciwszy do domu, spostrzegł, że nie ma bociana. — Przyjdzie on jeszcze! — pomyślał i drzwi do komórki zostawił otwarte. — Bóg wie, może zresztą już i przez morze odleciał wraz z drugiemi! Liście już mocno żółkną!

Całą noc przespał bardzo niespokojnie; równo ze wschodem słońca był już ubrany i wyszedł do ogródka, gdzie Naomi chciała być pochowaną. Nagle usłyszał dziwny jakiś łoskot na łące i ujrzał bociany fruwające setkami, jednego przez drugiego. Próbowały sił swoich, jak mówią wieśniacy. Widział, jak niektóre z nich, napadnięte przez innych, legły nieżywe pod ostremi razami ich dziobów. Nagle wśród ogólnego klekotu podleciało całe stado i znikło w wysokościach powietrza.

Wyszedł na łąkę, gdzie leżało siedm zabitych bocianów, a powyrywane z nich pióra jeszcze unosiły się nad trawą.

1 ... 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44
Idź do strony:

Darmowe książki «Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz