Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖
Krystyan to mały chłopiec z ubogiej rodziny. Poznaje on Naomi, Żydówkę wychowywaną przez dziadka. Dzieci przyjaźnią się, a nawet obdarzają dziecięcą miłością, ale ich sielanka nie potrwa długo.
Niedługo po śmierci dziadka Naomi, dziewczynka zostanie zabrana przez tajemniczych ludzi. Krystyan bardzo cierpi z powodu jej straty, ale dzięki ojcu chrzestnemu odkrywa talent muzyczny — uczy się grać na skrzypcach, co w przyszłości może mu przynieść środki do życia. Nie jest jednak tak łatwo, bo na ubogich ludzi czeka wiele niedogodności ze strony losu. Czy Naomi i Krystyan jeszcze się spotkają? Tylko grajek to powieść autorstwa Hansa Christiana Andersena z 1837 roku.
Andersen to duński autor żyjący w latach 1805–1875, jeden z najpopularniejszych baśniopisarzy. Pisał również powieści, opowiadania, sztuki teatralne i wiersze, ale to baśnie należą do jego najbardziej znanych utworów. Nie chciał jednak, by kojarzono je z twórczością tylko dla dzieci — kierował je do wszystkich, niezależnie od wieku.
- Autor: Hans Christian Andersen
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Hans Christian Andersen
Takiem powietrzem oddychała Naomi, a jednak oddychała ciężko i głęboko; takie światło padało na gród pamiątek, na Rzym Cezarów i mnichów, lecz cała jego piękność zdawała się dla niej niemą i bezbarwną. Na samym placu jest fontanna; ogromny basen wyciosany z kamienia, w kształcie czółna do połowy zatopionego pod wodą, a tam gdzie w górę maszt się unosi, wytryska gruby promień kryształowy; nawet w zgiełku dnia słychać silne pluskanie, a teraz, wśród ciszy nocnej, odgłos ten mocniej jeszcze odbijał się; promienie księżyca oświecały wodę. Pod obrazem Madonny, na rogu pałacu propagandy, cała rodzina biedaków spała na zimnych kamieniach. Naomi otworzyła jeszcze okno po drugiej stronie pokoju; przed nią rozciągały się hiszpańskie schody, których szerokość jest znaczna, a wysokość prawie taka, co całego hotelu; i tu również spostrzegła śpiących ludzi otulonych w swe ciemne płaszcze, a gęsta aleja wprost schodów podwójnie ciemną wydała się przy przezroczystem powietrzu. Białe mury klasztoru zakonnic sterczały jak nocne widziadła, a Naomi patrzyła na nie bez myśli. W tem w kościele klasztornym odezwały się dzwony, bo wysoko na wieży w godzinie nocnej dzwonią siostry służebne, podczas gdy inne zakonnice modlą się u stóp ołtarza. Odgłos dzwonów zbudził myśli Naomi dla pokrewnych cierpiących, bo była pewna, że cierpią; zdawało jej się, jak gdyby przy ciemnych okienkach wieży widziała białe postacie i pomyślała o uwięzionych dziewicach, którym z tej wieży w nocnych tylko godzinach wolno wyjrzeć na martwe we śnie miasto, gdzie dachy były jakby falistem morzem, a sterczące w niem liczne kopuły płynącemi statkami. Obraz Anioła na zamku del Angelo nie był dla nich cherubinem pociechy, co je spotykał na tem morzu skamieniałem; był on martwy jak żona Lotha i przemawiał do nich w te słowa: dla was wszyscy wam drodzy już nie żyją! — Nie ja jedna tylko cierpię — rzekła na wpół głośno Naomi — a między niemi byłabym jeszcze nieszczęśliwsza, niż jestem! Szczęście nasze polega na własnej naszej woli i na zapatrywaniu się na życie! wiem, co zrobię! — Jeszcze przez chwilkę postała zamyślona, patrząc na klasztor i na ciemną aleję, która zdawała się wejściem do mieszkania śmierci, chociaż we dnie wesołem bywa miejscem przechadzki dla licznych zawsze w Rzymie cudzoziemców.
Tuż przy alei, gdzie jest murowana poręcz szerokich owych schodów, stał młody mężczyzna, z głową opartą na ręku i zdawał się przypatrywać odwiecznemu miastu; niezawodnie to artysta, który zatapiał się w widoku przepysznego obrazu, co choć nie da się oddać w pełnych kolorach, zawsze jednak pozostanie w pamięci, gdziekolwiek późniejsze lata go poniosą. Niejeden zapewne pozazdrości mu tego widoku! A jednak on nic nie widział; zbyt częste tego wieczora libacye w austeryi przemieniły się w przedrzeźniających diabełków, z których jedne zawisły jak ołów u stóp jego, kiedy wracał do domu, a najcięższy usiadł mu na głowie; więc się schylił i bał się zejść ze stromych schodów, które, gdy im się dobrze przypatrzył, wyglądały zupełnie tak samo, jak kaskada w Tivoli. Oparł się tedy o poręcz i zdrzemnął się, co niejeden już zresztą zrobił artysta na którymkolwiek z siedmiu świętych pagórków.
Naomi spostrzegła go: dziwną jakąś miał czapkę na głowie, którą poznała od razu, bo taką samą miał ów Niemiec w czasie processyi naokoło stołu. Widziała go tylko dwa razy w życiu: w Hitzing i teraz znów w austeryi, a jednak po Władysławie, jego ze wszystkich ludzi na świecie nienawidziła najwięcej.
— Jednak i tamte czasy były dobre — rzekła do siebie — w których strzały jedyną były bronią! Kula głośnym hukiem objawia swe działanie, ale strzała po cichu świszczy przez powietrze i przebija piersi wroga! Niktby tu nie usłyszał jej lotu, niktby go nie domyślił się! Cieszyłabym się z śmierci tego człowieka! A cóżby dopiero życzyć Władysławowi —?
„Nasze myśli są kwiatami, a czyny owocami kwiatów” — powiedziała Bettyna44. Jesteśmy tego samego zdania i dodajemy tylko, że nie ze wszystkich kwiatów powstają owoce, lecz owszem po większej części kwiaty opadają przed czasem. Otóż co się tyczy obfitego kwiecia, które ten wieczór i noc następna rozwinęły w duszy Naomi, później przypatrzym się jego owocom — kiedy już słońce dłużej nad niem poświeci, kiedy już dadzą się jemu we znaki owa aria cattiva45 życia i syrokko namiętności, a na to wszystko potrzebne co najmniej dnie, częstokroć nawet miesiące lub lata.
Ów wieczór pierwszym był i ostatnim, który Naomi spędziła z artystami w austeryi, a objawiła o nim zdanie, że to burszerya niemiecka w nowej edycyi; daleko lepiej natomiast wydała jej się sztuka rzymska w przekładzie niemieckim, tak bowiem nazwała kilka przedstawień w pałacu ambasadora austryackiego, na które została zaproszoną i które, jako wpływowe na dalsze losy bohaterki, przez chwile, nas teraz zatrzymają.
Naomi zwiedziła już wszystkie sławne obrazy po kościołach, klasztorach i galeryach; wiele godzin spędziła w kościele Maria della Pace nad Sybillami Rafaela, które jej wydawały się szczytem wszelkiej doskonałości, chociaż później znów zapominała o nich, patrząc na Sybille Michała Anioła, na ścianach kaplicy Syxtyńskiej.
Już od dzieciństwa malarstwo przemawiało silnie do jej duszy, gdy tymczasem rzeźbiarstwo pozostało obcem dla niej, jak zwykle dla mieszkańców Północy, zwłaszcza, iż w Danii w owym czasie nie było jeszcze sposobności do ukształcenia gustu w tym przeważnym rodzaju sztuki pięknej.
W Wiedniu, w Luce i w Bononii liczne wprawdzie i przepyszne widywała arcydzieła z marmuru, lecz nie pojmowała ich jeszcze, ani nie umiała oceniać całej w nich piękności; dopiero we Florencyi zasłona spadła jej z oczów, gdy stanęła w wielkiej sali, zapełnionej gruppą Nioby. W samym środku Apollo z Dyaną wyrzucają śmiertelne strzały; naokoło, wzdłuż ścian, padają i leżą umierające już dzieci Nioby, grotami ich trafione. Po prawej ręce na brzegu, rozpaczająca matka powiewającą szatą zasłania ostatnią jeszcze córkę. Po ręku dziecka widać, że strzała leci, a postawa jej wskazuje, że trafi niezawodnie. Takim sposobem jest się samemu w pośród gruppy, jest się przejętym zdziwieniem i postrachem. Otóż i ten widok nadał Naomi władzę wzroku bardziej duchowego; całemi godzinami bawiła tu, a przejmująca ta wielkość nierównie więcej przemawiała do niej od Wenery Medycejskiej i jej czystej, idealnej piękności. Kiedy później oglądała skarby sztuki w Watykanie, już stała na tym stopniu ukształcenia artystycznego, że arcydzieła rzeźby przenosiła nad utwory malarza; taki już bowiem był jej charakter, że silnej charakterystyce Domenichina musiała przyznać pierwszeństwo przed łagodnem uduchowieniem Rafaela, — tak naprzykład tamtego Ś. Hieronim przemawiał do niej nierównie mocniej, od uroczej powabem Psychy ostatniego.
W domu ambasadora austryackiego przedstawiono mieszaninę obrazów żyjących i tego, z czem Fétis po raz pierwszy obeznał Paryżan, a co nazwał koncertem historycznym, czyli inaczej mówiąc: odgrywano utwory muzyczne z przed kilku wieków, w kostiumach tego czasu, w którym były komponowane46. Z malowideł najwięcej wrażenia sprawił znany obraz pałacu Rospigliosi: Dawid Domenichina, wracający zwycięzko z głową Goliata, którą niesie paź jego, a dziewice całego kraju przy odgłosie cymbałów i liry wychodzą na jego spotkanie.
Kiedy znów podniesiono kurtynę, ukazała się Naomi sama jedna w bieli, z długim, przezroczystym welonem, zarzuconym na ramiona w pełnej wdzięku draperyi. To jej ukazanie się dopiero było dowodem, jak doskonale pojęła posąg Pytyi, jak znakomitą była jej piękność i jak wielkim talent w oddawaniu arcydzieł rzeźbiarstwa.
Potem wzięła do ręki tamburyn; welon spadał na jej kibić, podniosła nóżkę, a każdy poznał i podziwiał Terpsychorę, tę samą co stoi w Watykanie, w szeregu dziewięciu dziewic Appollina.
Później zasłonę rozwiesiła przed sobą, jakby chroniąc kogoś od straszliwego nieszczęścia, a na twarzy jej malowało się całe przerażenie śmierci. Była to Niobe, tylko cokolwiek młodsza, aniżeli mógł ją utworzyć artysta.
Uklękła; welon osłaniał ją z tyłu i przykrywał jej nóżki, z przodu zaś spoczęła na bielutkich rączkach; każdy rys jej twarzy był ostry i nie poruszony: byłato Sfinx egipska, lecz nie taka, jaką przedstawia marmur, ale Sfinx żywa i prawdziwa, a podwójnie przerażająca tylko swym wzrokiem marmurowym.
Każde przedstawienie wznieciło grzmot oklasków, zachwycenie: sam hrabia zdziwiony był tym talentem Naomi, który w takiej ciszy potrafiła rozwinąć. Markiz kochał i wiedział o tem; oczy jego iskrzyły się, lecz podziw nie objawiał się w słowach.
Potem znowu wstała, uniosła ręce w górę i ramiona i głowę wygięła naprzód: to była Karyatyda; ogromny ciężar spoczywał widocznie na prześlicznych jej barkach.
Potem znów była Galateą, nim ją pocałunek Pygmaliona natchnął życiem. Przejście było niesłychanie łudzące; oczy pozbawione wzroku ożyły, pierwsze poruszenie zjawiło się; uśmiech na ustach był istnie czarodziejski.
Spuszczono kortynę.
Ach! cóżto był za wieczór pełen szczęścia i radości, który owiewał Naomi łagodnem powietrzem południa — — — a nad Danią tymczasem dął zimny wiatr północny, śnieg walił w okno pokoiku, gdzie leżała matka Krystyana, gdzie przemieszkiwała troska, ta troska, którą znają wszyscy! — A znasz ty troskę ubóstwa, które wychudłą ręką chciałoby przykryć swą nagość, którego zgłodniałe usta uśmiechają się, bo żebrać nie umieją?
— Mam przyjacioł! — pomyślał Krystyan — a przyjaciele nie odmówią pomocy! — Tak jest! na wiosnę, kiedy w ziemi dużo jeszcze wilgoci, nie brak też wody strumykowi, ale w lecie, gdy ziemia wyschnie, nic nie znajdziesz w nim, jedno twarde, wypalone kamienie.
W domu lokaja, w sieni na schodach, siedział młodzieniec z ubóstwem w ubiorze i na licu; przy nim leżało zawiniątko z jedzeniem, a układał talerze, by je zabrać lepiej i bezpieczniej. Ładny wyżełek z wyzłacaną obrączką zeskakiwał ze schodów, zatrzymał się i powąchał zawiniątko. Młodzieniec odwrócił się do niego i rzekł głosem gorzkiego wyrzutu: — To nie dla ciebie jedzenie, bogaty piesku! Tyś lepszego zwyczajny! To jest jadło dla żebraków! — i wziął zawiniątko, ukrył pod surdutem i wszedł wysoko na piąte piętro do chorej swojej matki.
— Umieram, mój Krystyanie! — rzekła. Ale śmierć ma swoje kaprysy, jak szczęście, — nie przyjdzie, gdy jej się najradziej spodziewają. A jednak świat ten jest piękny! a jednak życie nasze błogosławionym jest darem Wszechmocnego! a jednak takim tylko ludziom wydaje się doliną boleści, domem nędzy, którzy bawią wyłącznie przy ciemnych jego plamach, przy zdeptanym robaku, przy uszczkniętym kwiatku. Co tam! cóż znaczy jeden robak zdeptany, jeden kwiat uszczknięty! Patrzmy na całą przyrodę i ujrzymy, jak słońce oświeca miliony ludzi szczęśliwych, a poczujemy woń rozkosznych kwiatów i świegotliwe usłyszym ptaszki, najwięcej tem uradowane, że żyją.
Nie przyglądajmy się tej nędzy i biedzie, lecz raczej uciekajmy od niej, daleko ztąd w czasie i w przestrzeni! Zróbmy śmiały skok w historyi Krystyana i Naomi, nie dlatego, żebyśmy ominąć w niej chcieli pojedyńcze punkta, ale jedynie dla przypatrzenia się im z lepszego stanowiska.
Czy słyszysz warczące koło czasu? Czy widzisz lata przebiegające nad tobą? Biegną lata, dwanaście długich lat przebiegło już nad naszemi głowami! Tyle już czasu minęło, odkąd Krystyan w swojej izdebce siedział przy starej, chorej matce. Dwanaście lat minęło w rozkoszach i weselu, odkąd Naomi zachwycała widzów postaciami Galatei, Karyatydy, Sfinxy. Jesteśmy w Paryżu. Trójkolorowa chorągiew powiewa na słupie Vendôme; w wystawach sklepowych wiszą już karykatury wybrańca ludu, mądrego Ludwika Filipa: jesteśmy na początku roku 1833.
Jesteśmy w Paryżu! Chodźcie! Zostawmy nasz pokój i zejdźmy lśniącemi schodkami hotelu; lekkie garsony śpieszą z usługą; na dziedzińcu spotykamy zgrabne gryzetki, bo wysoko na górze mieszka kilku studentów, a przyjaciołki ich te same wraz z niemi zajmują mieszkania; teraz te milutkie dzieweczki idą do magazynów i sklepów, by dzień cały przepędzić na szyciu wykwintnych strojów lub na wyrabianiu delikatnych kwiatków, — lecz wszystkie wrócą na wieczór. Odźwierny ukłonił się i otóż jesteśmy na zgiełkliwej ulicy, gdzie domy aż do kominów pomalowane są nazwiskami, znakami i łokciowemi literami w najsprzeczniejszych kolorach, jakby ubranie arlekina; pojazdy turkocą blisko domów; stare baby nócą piosnki Bérangera; jakiś nieznajomy wtyka ci do ręki bilet, który albo trzeba rzucić, albo zaraz schować do kieszeni. Wokoło wiszą śliczne ryciny, lecz jeżeliś skromnisiem, to lepiej nie patrz na nie, — jeżeliś wielkim rojalistą, to się przerazisz widokiem tych wizerunków dwóch ostatnich panujących z dynastyi Bourbońskiej. Wchodzimy do passażu, który nie jest niczem innem, jedno ulicą z dachem szklannym, gdzie sklepy są dwupiętrowe, i gdzie mniejsze passaże, jakby boczne zaułki, łączą się z główną ulicą. W największe deszcze i flagi możesz się tu przechadzać bezpiecznie, a wieczorem lśnią tysiące lamp gazowych przed kosztownemi sklepami, gdzie dostaniesz wszystkiego, czego dusza twa zapragnie. Jeśli wędrówka cię znuży, to już i omnibus pędzi od rogu, a schodkami w tyle pojazdu wchodzisz do tej ruchomej izby, gdzie w długich szeregach siedzą goście, którzy ciągle to wchodzą, to wychodzą, bo każdy róg ulicy nową jest dla nich stacyą. W szybkim biegu zbliżasz się do cmentarza Père Lachaise, a jeśliś romantykiem, klękasz na grobie Abelarda i Heloizy; jeśliś fabrykantem, jedziesz do Gobelinów; jeśliś pobożnego serca, dążysz na wyspę, do starego kościoła
Uwagi (0)