Darmowe ebooki » Powieść » Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Hans Christian Andersen



1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 44
Idź do strony:
class="paragraph">Obie weszły do sklepionego korytarza klasztornego. Tu stał jakiś obcy. Naomi zadrżała: jego najmniej ze wszystkich byłaby chciała spotkać. Tak jest, on to, on sam, którego bytność zwiastował już pugilares; nie omyliła się: był to hrabia, ten, którego nazywała swoim ojcem.

Ukłonił się im i mimochodem przemówił kilka słów do Józefiny; Naomi poszła dalej, nim jej się jeszcze bliżej zdołał przypatrzeć.

— Tu nie tak pięknie i nie tak wspaniale, jak w klasztorze Mölken! — rzekła Józefina — ale jednak lubię ten stary budynek, drogi mi jeszcze z czasów mego dzieciństwa! Jakże często biegłam ztąd do Leopoldschloss; tam na górze, z tego okna, jak niesie podanie, wiał welon księżnej i zaczepił się o krzaczek głogu, który w tem samem stał miejscu, gdzie teraz stoi klasztor!

— Nie mam dziś wcale głowy do twoich historyi! — rzekła Naomi drżącym głosem. — Chodź! ale prędko! prędko! tu nie możemy pozostać. Tamten pan jest moim krewnym! — i śpiesznie pociągnęła Józefinę do kabryoletu, który czekał na dworze. Już właśnie miały wsiadać, kiedy hrabia wyszedł z kościoła.

— Za pozwoleniem! — rzekł — podobno klasztor ma być sławny dla swych piwnic, w których znajduje się beczka, jedna z największych osobliwości całej okolicy!

— I ja o niej słyszałam — odpowiedziała Józefina — alem jej nigdy jeszcze nie widziała.

— Tu jest beczka, jaśnie panie! — zawołał tuż za niemi stojący w otwartych drzwiach bednarz, który wraz z kilkoma czeladzi zajęty był pobijaniem brakujących obręczy.

— Czy państwo nie mielibyście ochoty obejrzeć? — zapytał hrabia.

Józefina zaambarasowana spojrzała na Naomi, która prędko znów odzyskała przytomność i ukłoniwszy się hrabiemu, wraz z towarzyszką weszła do warsztatu bednarza. Warsztat ten składał się z dużego, murowanego sklepienia, a w nim pełno porozrzucanych różnego kalibru beczek do wina, nad któremi wszakże królowała jedna, owa duża beczka mieszcząca w sobie tysiąc cztery wiader. Za pomocą drabinki można się dostać na wierzch, a dziura od czopu tak jest wielka, że każdy może przez nią bezpiecznie wejść w sam środek, gdzie dosyć jest miejsca na wygodne pomieszczenie czterech par do kontredansa.

— Właśnieśmy ją teraz oczyścili! — rzekł bednarz. — Niechże państwo pozwolą wejść, bo to dopiero najciekawsze.

Naomi szybkim ruchem z drabinki wskoczyła w beczkę, a za nią poszedł hrabia, który zaczynał przypatrywać się jej wzrokiem przenikliwym, bo sposób jej wejścia na schody zdradzał płeć, do której należała. Józefina wsadziła tylko głowę do fasy, która zdawała się całą izbą37, — ale Naomi zatańczyła solo w tej oryginalnej sali, choć hrabia patrzył na nią, a myśli jej bujały gdzieś daleko.

Wnet wsiadła znów z Józefiną do lekkiego kabryoletu, który ruszył z miejsca.

— Czy znacie te dwie osoby? — spytał hrabia bednarza, który potrząsł głową.

— To sztuczni jeźdzcy z Prateru — rzekł jeden z czeladników — panna Józefina z małym dżokejem. Ona wybornie umie jeździć i piękne pokazuje sztuki, ale on nie wiele wart; — widać, że nie musiał się tego uczyć od dzieciństwa.

Lekki kabryolecik pojechał drogą prowadzącą na dół, wzdłuż Dunaju.

— Uciekam i chcę uciekać! — zawołała Naomi. — Wszakże masz krewnych w Monachium, Józefino! daj mi list do nich, mam jeszcze kilka kosztowności, tak że w pierwszym tygodniu nie będę jeszcze potrzebowała żebrać, a przez jeden tydzień stać się może wiele rzeczy.

Całe już foliały pozapisywano o miłości, wszystkie jej odcienia wyśpiewano, ale o nienawiści mniej daleko rozprawiają nam, a jednak równie jest obfitą, równie silną jak tamta. Szatańską to jest rozkoszą, zawsze jednak rozkoszą, jeśli nienawidzieć, gorąco nienawidzieć można tego, który złośliwie zdeptał najlepsze nasze uczucia, najniewinniejsze przyjemności. Wszyscy ludzie znają nienawiść; jest to owad namoczek, który żyje w ciepłej krwi człowieka.

Naomi była obrażona, i jak w balecie Sylfida przy pierwszym uścisku zmysłowym traci skrzydła duchowe i umiera, tak u niej pierwsze rubaszne obejście zabiło stanowczo miłość; było to jakby wino w puharze Tantala, z którego gdy jedna kropla rozleje się, całe zaraz ucieka, a puhar wypróżnia się do dna.

— Tak się czułam wyższą nad wszystkie inne kobiety! — myślała Naomi — a zniżyłam się do syna cygańskiego, którego szlachectwo zasadza się jedynie na fałszywej igraszce natury w kształtach jego ciała. Teraz to ciało jego sprawia mi obrzydzenie, jak skóra zjadliwego węża!

— Tyś więcej mężczyzną, niż kobietą! — rzekła Józefina.

— Więc łatwiej mi też będzie poradzić sobie na świecie! — odpowiedziała Naomi. — Władysław zapewne sądzi, żem taka jak inne, co przez trzy lub cztery dni chodzą z sercem przepełnionem nienawiścią, a później zmiękczą się i przebaczą. Ja nigdy nie przebaczę! Mamy przysłowie w Danii, dające się wszędzie zastosować: jedno nieszczęście nigdy nie przychodzi samo. Dziś spotkałam mojego ojca, z nim to rozmawiałyśmy w Kloster-Neuburg, — czy mnie czasem nie poznał? Zawszem gardziła synem marnotrawnym, nie dlatego że jadał z trzodą chlewną, ale za to, że powrócił do domu! pewnie wiedział, że ojciec jego słabym jest człowiekiem. Przyjąć łaskę albo dobrodziejstwo, nie jestże to tak samo, co brać wynagrodzenie za przyszłe jakieś obelgi? Czy myślisz, że świat byłby w stanie aby jednego wskazać dobroczyńcę, któryby na zasadzie swego dobrodziejstwa nigdy nie zranił, ani nie lekceważył obdarowanego? O! stokroć lepiej zginąć! Uciekam ztąd! uciekam! Władysław jest obcym dla mnie, jak ów pocztylion, który mnie z jednej stacyi zawiózł na drugą; słabość moja dla niego była snem, niedorzecznym snem przez drogę w dyliżansie.

„Policya Wiedeńska zna każdego cudzoziemca,” powiedział grabarz w Josephsdorf i dlatego pugilares zapomniany przez hrabiego w zakrystyi oddał do Ratusza, jakoż przed wieczorem jeszcze doszedł rąk swojego właściciela. Policya zna każdego cudzoziemca, więc i hrabia przy tej sposobności zaraz dowiedział się, że przy towarzystwie sztucznych jeźdzców w Praterze jest młody jego ziomek, imieniem Krystyan, zbudowany delikatnie, kształtów niemal kobiecych, i zwany zwykle małym dżokejem, — ale jednak policya nic o tem nie wspomniała, że w istocie ten Krystyan jest dziewczyną. Hrabia postanowił tegoż wieczora pójść do cyrku.

Przedstawienie zaczęło się: Józefina pędziła na koniu, a powiewające chorągwie trzymała w rękach, — pajac ze swoją babką na plecach przewracał koziołki, — a Władysław w kostiumie greckim, w bogatej, ciemno-atłasowej sukni, z wysokim fezem na dumnej głowie, w samej rzeczy wyglądał majestatycznie. Czarne jego oczy iskrzyły się pod ciemnemi, długiemi rzęsami; naokoło ust starorzymskiego kroju igrał szyderczy ów uśmiech, który głównie był w nim charakterystyczny. Żaden gladiator w arenie nie posiadał piękności bardziej męzkiej. Zagrzmiały oklaski, lecz dla niego była to rzecz zwyczajna, jak muzyka, podług której przebiegał szranki cyrku. W myślach jego był ów jad, który objawiał się w uśmiechu ust, wiedział bowiem, że Naomi, którą widział na początku przedstawienia, odjeżdża w czasie reprezentacyi, — wiedział, że otrzymała paszport do Monachium. Ona była najpierwszą kobietą, która w taki sposób poważyła się stawiać jemu opór. Potrzeba mu było zemsty! potrzebował ją dręczyć, a to do wykonania zdawało się nietrudne. Niezawodnie w tej chwili extrapocztą albo konno jechała traktem do Linz, lecz tegoż wieczoru i dyliżans odchodził tą drogą, a miejsce dla niego już było zamówione. Chciał ją tedy doścignąć, spotkać się z nią, a jakkolwiek wątpił, czy mu się uda skłonić ją do powrotu, jednak od niego wyłącznie zależało, przy takiem spotkaniu wyrządzić jej sceny najprzykrzejsze, bo ona była kobietą, a paszport jej brzmiał na mężczyznę, co oczywiście dostatecznym już byłoby powodem do kompromitacyi. Dlatego więc uśmiechał się Władysław jeszcze zuchwalej i wysoko podskoczył w powietrze na pędzącym biegunie, który doskonale znał swego jeźdzca, zwłaszcza że oklaski do większych jeszcze podniecały go wysileń.

Hrabia siedział tuż przy baryerze i na chwilę zapomniał o tej, której napróżno szukały jego oczy, a razem z innemi huczne bił brawo, gdy Władysław opuszczał arenę.

W dziedzińcu pocztowym dyliżans już był zaprzężony; passażerowie wsiedli. Jeden z nich jechał do Kloster-Neuburg, drugi do Salzburga, trzeci do Paryża, i t. d. W tylnym kącie siedział młody człowiek, cierpiący na zęby, z głową obwiązaną, z czapką naciśniętą na uszy, który jechał do Monachium. Władysław usiadł naprzeciw niego, każdy z sąsiadem urządzał najwygodniejsze siedzenie, więc tu Naomi w takimże była wypadku z Władysławem. Poznała go zaraz, a jednak nie dowierzała swoim oczom, aż dopiero gdy przemówił, przekonała się, że to on w własnej swej osobie.

Podróż dyliżansem wydawała się jej najbezpieczniejszą i najprędszą, bo przynajmniej nie ma zatrzymywania i bałamuctwa na stacyach. Nie wróżyło jej teraz nic dobrego, że zastała w pojeździe Władysława, bo przeczuwała, że dla niej tylko puścił się w tę podróż. Bóg-że wiedział, co z tego wyniknie za koniec?

Pocztylion trzasnął z bicza, nastąpiły pożegnania z osobami odprowadzającemi podróżnych, a dyliżans przez plac św. Szczepana wyruszył na oświetlone ulice. W teatrze zamkowym, koło którego przejeżdżali, widowisko właśnie się skończyło i mnóstwo ludzi wyległo na ulice; passażerowie wyjrzeli z okienek, czy nie dostrzegą gdzie jakich znajomych, ale Naomi bardziej jeszcze pochyliła się w tył powozu, żeby promienie świateł nie padły na jej rysy. Wnet też przejechali przez zieloną aleję i przez przedmieście Mariahilf; wszyscy gawędzili wesoło, a Naomi udawała że śpi, choć nikt z nich wszystkich czujniejszej od niej nie zachował przytomności. Rozważała swoje położenie i co jej teraz uczynić wypadnie; wprawdzie całą noc mogła przepędzić i niby spać w dyliżansie, nie potrzebując z niego wysiadać, ale jutro, gdy zadnieje, kiedyby w miasteczku Sankt Pölten wszyscy podróżni zasiedli do śniadania, cóż wtenczas? — Władysław przemówił do niej, lecz ona nie odpowiadała. Drżała na całem ciele, a trudno żeby on tego nie dostrzegł, bo kolana ich stykały się z sobą.

Po jednogodzinnej jeździe przybyli do miasteczka Hütteldorf, które równie jak Hitzing bywa pobytem letnim wielu Wiedeńczyków, tylko że Hitzing nierównie bliżej stolicy położone, tuż pod pałacem cesarskim, poniekąd nazwać się może letnią stolicą, pełną wrzawy i kurzawy, gdy tymczasem widok Hütteldorfu bardziej sielski i swobodny, wychodzi na niskie, zielone pagórki, a wille stojące cokolwiek opodal od traktu, z frontami do gór odwróconemi, wyglądały zupełnie idyllicznie.

Przed oberżą dyliżans stanął na chwilę; niektórzy mężczyźni wysiedli i Naomi poszła za ich przykładem. Postanowienie jej było szybkie; szybko więc skręciła w pierwszą lepszą uliczkę, prowadzącą za miasto i zaczęła biegać, co jej sił starczyło. Po prawej stronie, na końcu uliczki, był mały pałacyk, za który skryła się w rowie przed ogrodem. Serce jej biło gwałtownie i wytężała słuch, czy nieprzyjaciel jej nie ściga.

Trąbka pocztyliona zagrzmiała; słyszała jak dyliżans odjeżdża i w duchu pomyślała to, co w innem wprawdzie znaczeniu woła znana pani Riquebourg: — Teraz już go nie ma!

W tej samej chwili w ogrodzie dały się słyszeć głośne śmiechy i rozmowa, i cała kompania wyszła z furtki udając się spacerem na łąkę. Było to wesołe towarzystwo, a wszystkie nazwiska, które słyszała, były jej znane, takie naprzykład, jak pełnej dowcipu i elegancyi poetki, pani Weissenthurn, albo sławnego aktora Costenobla.

— Wszak prawda, panie Grillparzer38, że jutro będziesz u nas czytał swoją Safonę? — rzekła dama, a wszyscy rozmawiali wesoło i z zajęciem.

— Dobranoc! Dobranoc! Spokojnej nocy! — wołały teraz głosy z drugiego końca uliczki — dobranoc! dobranoc! — i jeden z tych panów wracał tą samą drogą, oczywiście gospodarz, który gości swoich odprowadził. Piesek, biegnący za nim, raptem dopadł do rowu, gdzie siedziała Naomi, zaczął strzydz uszami i szczekać. Właściciel przystąpił do niego.

— Kto tam? — zapytał.

Naomi wstała.

— To niedobry nocleg! — rzekł — rosa już spadła; spodziewam się, że nie zechcesz tu przenocować?

— Przepraszam! — rzekła Naomi — z kim mam honor mówić?

Tamten uśmiechnął się. — Nazywam się Kastelli39 — odpowiedział — a ty, mój przyjacielu?

— Kastelli? — przerwała znowu — czy poeta?

— Tak jest, ten sam!

— Znam już pana od dawna! — rzekła! — Poezye pańskie tak mnie zawsze bawiły. Dzieckiem będąc uczyłem się pańskiej: Pochwały malców; daleko ztąd zajmowałeś pan moje myśli, choć nigdy nie przypuszczałem, że się kiedyś zejdziemy, a to jeszcze w taki sposób!

— Pan nie jesteś Niemcem — rzekł poeta — a jeśli mam sądzić po wymowie, toś zapewne Duńczykiem.

— Tak jest, panie!

— Zaraz byłem tego pewny! dziś wieczór był tu u mnie młody lekarz, pański ziomek.

— W panu mam zaufanie! — rzekła Naomi — każdy poeta zawsze wydawał mi się obdarzony gorętszem, szlachetniejszem i lepszem uczuciem od innych.

— Niekoniecznie w tem przyznać mogę słuszność, a po większej części poeci tę tylko przed innymi ludźmi mają zaletę, że lepiej umieją pamiętać i zastosowywać, lepiej wypowiedzieć co czują i co myślą! — Otworzył furtkę i weszli do ogródka kwiatowego.

— Przypadek sprowadził mnie do pana! — rzekła — radź mi pan i pomóż! — i opowiedziała mu, że jest kobietą, że jest z Danii, gdzie porzuciła życie spokojne i bez troski, żeby w najmniejszych nawet nadziejach swoich doznać zawodu. Następnie zwierzyła mu się ze wszystkich ostatnich wypadków swego życia.

Dobroduszny, zacny człowiek, przy podobnem zwierzeniu oczywiście uczuł się nieco zakłopotanym; — cóż można było myśleć o takiej kobiecie? Zdaniem jego poseł duński najwłaściwiej w podobnym razie udzieliłby jej pomocy i rady. Ale tymczasem noc już była późna, a ona tak ładna, tak opuszczona i słowa jej tchnęły prawdziwą wymową. Poeta zawołał swojej gospodyni,

1 ... 30 31 32 33 34 35 36 37 38 ... 44
Idź do strony:

Darmowe książki «Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz