Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖
Krystyan to mały chłopiec z ubogiej rodziny. Poznaje on Naomi, Żydówkę wychowywaną przez dziadka. Dzieci przyjaźnią się, a nawet obdarzają dziecięcą miłością, ale ich sielanka nie potrwa długo.
Niedługo po śmierci dziadka Naomi, dziewczynka zostanie zabrana przez tajemniczych ludzi. Krystyan bardzo cierpi z powodu jej straty, ale dzięki ojcu chrzestnemu odkrywa talent muzyczny — uczy się grać na skrzypcach, co w przyszłości może mu przynieść środki do życia. Nie jest jednak tak łatwo, bo na ubogich ludzi czeka wiele niedogodności ze strony losu. Czy Naomi i Krystyan jeszcze się spotkają? Tylko grajek to powieść autorstwa Hansa Christiana Andersena z 1837 roku.
Andersen to duński autor żyjący w latach 1805–1875, jeden z najpopularniejszych baśniopisarzy. Pisał również powieści, opowiadania, sztuki teatralne i wiersze, ale to baśnie należą do jego najbardziej znanych utworów. Nie chciał jednak, by kojarzono je z twórczością tylko dla dzieci — kierował je do wszystkich, niezależnie od wieku.
- Autor: Hans Christian Andersen
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tylko grajek - Hans Christian Andersen (książki online biblioteka .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Hans Christian Andersen
— O matko! — zawołała Łucya — rzuć karty! mnie się zdaje, że to jakby bluźnierstwo, w taki dzień jak dzisiaj siedzieć nad kartami!
Już było trzy kwadranse na dwunastą; kobiety liczyły każde uderzenie zegaru. Tak samo jak ludzie na okręcie Kolumba, i one naznaczyły sobie pewien czas, po którym wszystka nadzieja już miała być straconą; tylko że tamci oznaczyli dzień, a one godzinę, bo dwunastą.
Tymczasem poczciwy Piotr Wik także liczył kwadranse, a nawet już przed dwiema godzinami; teraz poddał się pod nieuchronną konieczność, bo i zresztą znajdował się w licznem towarzystwie, do którego jednak pod żadnym względem nie można było zastosować słów Goethego:
W samej rzeczy, trudno było towarzystwo to nazwać dobrem, lecz natomiast tem przydatniejszem być mogło dla poety, zwłaszcza romantycznego, gdyż składało się z pewnego rodzaju charakterów mieszanych, — jednem słowem, było to takie towarzystwo, jakie w czasie nocnych rozruchów policya zwykle zbiera na bruku. Wszyscy zgromadzeni tu byli w dużej przestronnej sali, we dnie zwykle używanej do inkwizycyi; przez okienko nade drzwiami zachodziło do niej słabe światełko. Kilkadziesiąt ludzi ujętych tego wieczoru jako wichrzyciele spokojności publicznej, siedziało lub leżało w najrozmaitszych grupach.
— Prawo idzie swoim biegiem! — rzekł Piotr Wik. — Wprawdzie była to mała pomyłka, że i mnie tutaj zamknięto! ale cóż na to poradzić? Jutro wszystko się wyjaśni! — Pomyślał o swoich kobietach, o Krystyanie i o Naomi, która czekała powozu! — Będzie ona musiała długo czekać! — Toć on dosyć wyraźnie powiedział wszystko uzarom, którzy schwycili go w tłumie, ale tym panom tak strasznie było pilno! Ani go słuchać nie chcieli! tak samo i wachmistrz nic nie zważał na jego gadanie! Ot! i wsadzili go do kozy i zasunęli na dwa rygle. Nie było co robić, chyba położyć się i przespać tę jednę noc; — jutro był pewien, że sobie wnet papiery wyklaruje.
Kiedy zegar wieżowy wybił dwunastą, Piotr Wik już spał snem spokojnym, gdy tymczasem w domu u niego już byli przekonani, że go spotkało jakie wielkie nieszczęście. Cóż tu było robić? Naomi pierwsza poddała się konieczności; oparła więc głowę o poręcz fotelu, a zmęczona podróżą wnet zasnęła. Wtenczas dopiero Łucya zaczęła rzewnie płakać, aż dopóki i jej sen nie zmorzył; — ale jej się nie śniło, jak Naomi, o dniach pogody w Fionii, o kurhanach rycerzy i o płynących w powietrzu obłokach, — jej się śniło o niespokojnem morzu, które przebyła, o niespokojnem mieście, w którem bawi, więc oddech jej był ciężki, a pierś jej podnosiła się, jakby w chorobie. Cicha, łagodna dziewczyna we śnie zdawała się obrazem namiętności, gdy tymczasem gwałtowna Naomi wydawała się stworzeniem pełnem słodyczy i spokoju. Krystyan przyglądał się jednej i drugiej. Niespokojne sny, które siłą galwaniczną działały na Łucyę, przypomniały mu owę noc przy źródle; — obawiał się o nią, czyli przez sen nie powróci czasem do owego dawniejszego stanu obłąkania. Aż przykro mu było patrzeć na nią.
Mimowolnie stanął tuż przy Naomi i w nią wlepiał swój wzrok, aż dopóki krew jego nie przeszła ogniem; jakiś gwałtowny instynkt, jakieś niepohamowane uczucia ciągnęły go, żeby usta swoje do jej ust przycisnąć. Przyglądając się jej, napoił się silnym jadem miłości. Ona siedziała niewzruszona; piękna głowa Meduzy nie przemieniła go w kamień, lecz owszem rozmiękczyła jego serce, gdy tymczasem Łucya przejmowała go przestrachem.
Świeca dopalała się, lecz on tego nie dostrzegł, aż dopiero gdy przed samem zgaśnięciem płomień na chwilkę mocniej się rozniecił.
Dom barona, w którym mieszkała Naomi, był domem bardzo zamożnym; wszyscy w nim uchodzili za patryotów i wyrażali zdanie, że Naomi nie jest do swego kraju przywiązaną, jakkolwiek jaki Armand Carrel któregokolwiek kraju byłby ją niezawodnie uznał niezmiernie przydatną do służby, pod sztandarem wolności swego wieku. W domu tym czytano bardzo wiele, a jednak znajomość literatury ojczystej ograniczała się jedynie na doniesieniach w Gazecie Policyjnej i na oryginalnych komedyach, które od czasu do czasu przedstawiano w teatrze, kiedy właśnie przypadł abonament familijny. Natomiast często można było słyszeć państwo baronostwo wołających w zachwyceniu nad jakim romansem angielskim: — Ah! que c’est superbe! chociaż romans ten nieraz daleko bywał lichszym od tego, co nasze własne wydaje piśmiennictwo. Nie pamiętano o tem, że wszystko na świecie podlega prawu natury, a zatem i poeta; sława jego nie zawisła od wartości jego dzieł, lecz od wielkości ojczyzny, która mnoży się przez własną jego wielkość, a trzeba wiedzieć, że kraj zawsze tu przedstawia liczbę dziesiętną. Rodzina baronowska była bardzo religijną, tojest lubiła chodzić do kościoła i słuchać kazań nadwornego kaznodziei. Przeciwnie Naomi najzupełniejszą była kacerką. Tak samo jak w naszych czasach artysta Adam odważył się, Panteon ozdobić statuami Woltera i innych wielkich geniuszów, zamiast pobożnemi obrazami ś. Genowefy i legend, tak i ona w świątyni swojej wiary zamieściła Sokratesa, Mahometa i Zoroastra. Uznawano wprawdzie, że Naomi jest piękną, ale bardziej jeszcze, że dziwaczną; widocznem było, że wszyscy znali jej pochodzenie, więc brakowało kilku zer do cyfry wewnętrznej jej wartości. Jednakże wszyscy byli dla niej niezmiernie grzeczni, z ową wykwintną lodowatą grzecznością, która tak w każdej rzeczy przebijała się, że właściwa oppozycya była niepodobną. Gdyby Naomi pochodziła ze sławnego rodu, możemy być pewni, że sama przywiązywałaby do niego niejaką wartość, boć w każdym razie jest to naturalną zaletą, urodzić się w familii, która zasługami swemi odznaczyła się przed innemi; w żadnym zaś przypadku nie byłaby poszła za przykładem owej szlachty, wspominanej nam przez historyą, która pierwszą rewolucyą francuzką natchniona do poświęceń, zrzekła się swych dyplomów i chciała być prostem mieszczaństwem. Teraz przeciwnie odwagę tych ludzi wynosiła pod niebiosa, dowodząc, że tym dopiero sposobem dowiedli prawdziwego szlachectwa swego ducha. Gdyby teraz stary Joel wszedł do sali, gdzie siedziała Naomi obok szlachetnie urodzonych panien, możeby z pewną dumą, tamtym na przekorę, była przyznała się do dawnej z biednym żydem znajomości.
Pewien autor duński powiedział, że w Danii tylu jest kamerjunkrów, iż gdy Duńczyk przyjedzie do Hamburga, gdzie w hotelu nie znają jego godności, wówczas na chybi trafi tytułują go kamerjunkrem, a rzadko kiedy omylą się. Do domu baronostwa schodziła się tedy cała ta massa, a był pomiędzy nią jeden, którego ze względu na Naomi uważano zupełnie odmiennie od innych, bo urzędowym jej adoratorem, to jest, on ciągle powtarzał wyrażenia głębokich swoich uczuć, którym atoli ona ani razu nie chciała zawtórować. Był to Holzatczyk, a więc Niemiec, i to jeszcze duszą i ciałem; — ale, jak się wyrażała Naomi, za to nie można było ganić go, gdyż język, nie zaś granice polityczne, albo rzeki i góry, rozdzielają między sobą narody. Na północy Norwegia z Danią to rodzeństwo, Szwecya jest siostrą przyrodnią, Niemcy kuzynem, a Anglia jakimś niezmiernie dalekim krewnym.
Ojciec kamerjunkra niedawno doczekał się pięćdziesięcioletniego jubileuszu swej godności; zdaniem Naomi doczekują go się zwykle ci wszyscy, którzy się tem jedynie odznaczają, iż Pan Bóg nie chce ich przyjąć do swej chwały, — chociaż, prawdę mówiąc, podobne zdanie jest wielkiem bluźnierstwem.
W Lutym przybyło z Szwecyi niemieckie towarzystwo sztucznych jeźdźców, którzy już w Maju wybierali się do Wiednia. Kamerjunkier wziął lożę i zaprosił do niej całą rodzinę. Szczególnie baronówna Emma passyami (jak się wyrażała) lubiła konie, jakoż co dwa tygodnie płaciła dwa talary, żeby się przejechać na spacer z berajterem królewskim; nikt tedy więcej od niej nie ucieszył się owem zaproszeniem. Duenną młodych panien, które kamerjunkier prowadził do swojej loży, miała być jego ciotka, hrabina Höhn, pod portretem której wybornie można było umieścić wyrazy Lesaża:
„C‘est la perle des duègnes, un vrai dragon pour garder la pudicitè du sexe.”
Kamerjunkier wiele mówił o przyjemności, jakiej spodziewał się z tego widowiska; wszystko bowiem, co widział w teatrze Kopenhagskim, daleko lepiej przedstawiono w Hamburgu, owym właściwym biegunie północnym cywilizowanej Europy.
Z jaką też szybkością przejeżdżał powóz przez pokryte śniegiem ulice! ileż tysięcy razy obracały się cztery jego koła, a wraz z niemi owo wielkie koło przeznaczenia! Ach! czemuż lepiej kareta nie załamała się w drodze, żeby się damy choćby najwięcej przelękły, a Naomi czemuż nawet nie złamała ręki albo nogi! Zapewne! byłoby to okropne nieszczęście! ale czy już kiedy kto słyszał, żeby jaki wypadek spotkał delikwenta, którego wiozą na rusztowanie, żeby naprzykład oś pękła, albo konie jego wozu rozbiegły się?
Publiczność zgromadziła się nader licznie. Orkiestra grała jednę z owych lekkich, eterycznych melodyj, które za pierwszym razem sprawiają na nas wrażenie gustownie wystrojonej piękności, wchodzącej do sali balowej: wszystko w niej świeże, rozkoszne, nadpowietrzne; ale później — tak jest, później także podobne są do owej dziewicy po nocy przetańczonej.... cała w nich świeżość znikła bezpowrotnie.
Wyprowadzono prześliczne konie: w pierwszym kursie nie uczestniczyli jeszcze najcelniejsi członkowie towarzystwa, ale Naomi od razu poznała, że to ci sami jeźdcy, których widziała w Odensee; wzięła więc afisz i przeczytała imię Władysława.
Ta sama amazonka z powiewającem piórem i z chorągwiami w ręku stała już na galopującym koniu; Naomi zrazu myślała, że na chwilę tylko zamknęła oczy i prześniła krótki sen od ostatniego widowiska w Fionii: te same bowiem były ruchy tamtej, ten sam uśmiech do tej samej, co wówczas muzyki; a jednak amazonka od owej pory była już w Petersburgu i w Stockholmie i tego lata jeszcze, podług tejże muzyki, z temiż chorągwiami, wystąpić miała przed poczciwą i wesołą Wiedeńską publicznością. — Ach! cóżto za życie szczęśliwe i ruchliwe! Jakto być musi pięknie, coraz to w innych obracać się krajach, coraz zobaczyć cóś nowego i nigdy nie wracać na długie zostanie! — Tak myślała Naomi i cała przejęta była uroczym widokiem.
Znowu trąby zagrzmiały i na pysznym karym koniu wjechał do szranków Władysław: kłaniał się na wsze strony zgromadzeniu, jak dziedzic wita swych wazalów. Ubiór jego był polski: karmazynowa rogatywka obsadzona była czarnym barankiem, z pod którego lśniły jeszcze ciemniejsze, własne jego włosy; ślady dawnej słabości znikły zupełnie, ale jednak rumieńca na twarzy nie było, tylko jakaś cera bronzowa zaległa na dumnych jego rysach; w ciemnych oczach widny był wyraz powagi i bystrej, a głębokiej myśli.
Zaledwie się pojawił, kiedy już przystojny, pełen siły młodzieńczej mężczyzna, zjednał sobie zajęcie całej publiczności. Widać to było i słychać w szemraniu podziwu, gdy tymczasem jego cała uwaga zwróconą była na konia i ni jedno spojrzenie nie padło na publiczność. Teraz objechał w dzikim szale całe szranki, wywijał w powietrzu ostremi pałaszami i najśmielsze wykonywał skoki; wszystko zdawało się igraszką, jak gdyby on wraz z koniem swoje sztuki dla wzajemnej tylko pokazywali sobie zabawy. Jeździec objawiał śmiałość zastraszającą, gdy tymczasem jego zwinność i siła nadawały jej pozór żarciku. Patrzano na niego z tą samą spokojnością, z jaką patrzym na ptaka bujającego nad niezmierzoną przepaścią; wiemy bowiem, że siła skrzydeł nie zawiedzie go.
Nie jedna kobieta zakryła twarz rękoma, podczas gdy wielka massa przyklaskiwała jego zuchwalstwu. Naomi wychyliła się daleko za lożę; oczy jej zaiskrzyły się, on był pierwszym mężczyzną, na którego spoglądała z podziwem, pierwszym na którego spojrzała z uznaniem, że pod pewnym względem stoi wyżej od niej.
Po Władysławie inni jeszcze pokazywali swoje sztuki, lecz żaden już nie był tyle co on przystojny; on też zakończył widowisko przedstawieniem Mazeppy, który przywiązany do konia, z głową na dół spuszczoną, przelatywał wściekłym pędem przez szranki, tak jak ongi hetman kozaków pędził przez niezmierzone stepy.
Wieczór był cudowny; nawet kamerjunkier był zajęty i mówił tylko o dzielnym Władysławie. Całą noc prześniła Naomi o — Krystyanie. — To mi też taki, o którym warto zaśnić! — pomyślała i nawet z rodzajem pewnej goryczy wspomniała przyjaciela swego dzieciństwa.
W kilka dni potem opowiadała baronówna Emma, że kilka dam z wyższego towarzystwa zamierza brać od Władysława lekcye jazdy konnej.
— I ja także! — rzekła Naomi, a ponieważ najstarsza córka domu należeć miała do tych lekcyi, trudno było przystępu do nich odmówić energicznej Naomi. Kamerjunkier teraz już był zdania, że ten włóczęga zbyt wiele ma szczęścia.
Rok tysiąc ośmset dwudziesty obfitował dla Danii w różne wypadki: skarb państwa zachwiał się; doktor Dampe wraz z kilkoma niespokojnemi hersztami chciał zachwiać całą budową państwa; w rzeczach religijnych rozwinęły się spory, a każde stronnictwo zamierzało zachwiać stronnictwem przeciwnem; przy tak licznem i tak znakomitem zachwianiu, nie wspominamy już o sercach kobiecych, któremi zachwiał piękny Władysław, bo dla ogółu te serca są tem, czem są bańki wodne dla koła młyńskiego. Tymczasem Władysław znał tę swoję stanowczą potęgę, choć najmniejszego nie dawał znaku, że wie o niej w samej istocie. Przy lekcyach był on nauczycielem najbardziej ugrzecznionym, lecz zarazem najbardziej milczącym; wyrazy jego ograniczały się jedynie na rzeczach najniezbędniejszych do nauki; niekiedy tylko widziano uśmiech igrający na pięknych ustach, ocienionych ciemnym wąsikiem, a wówczas oczy jego zaiskrzały się. Baronówna Emma zrobiła uwagę, że w tym wyrazie cóś jest
Uwagi (0)