Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup (książki online biblioteka txt) 📖
Młyn na wzgórzu to powieść autorstwa Karla Gjellerupa wydana w 1896 roku. Akcja rozgrywa się na duńskiej wyspie Falster pod koniec XIX wieku.
Jakub, owdowiały młynarz, jest zakochany w pięknej Lizie. Wkrótce jednak dowiaduje się, że kobieta, którą tak kocha, ma romans z Jorgenem, parobkiem. Ta sytuacja staje się przyczynkiem do tragedii, która rozegra się w starym młynie…
Powieść Młyn na wzgórzu to summa modernistycznych tendencji literackich — obecnego nihilizmu i dekadentyzmu, psychologicznego podejścia do bohaterów, a także głębokiej refleksji moralnej, związanej z charakterystyczną dla epoki postacią femme fatale.
W 1917 roku Karl Gjellerup, duński dramaturg, poeta i powieściopisarz, otrzymał Nagrodę Nobla za całokształt twórczości: za „różnorodną twórczość poetycką i wzniosłe ideały”.
- Autor: Karl Gjellerup
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup (książki online biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karl Gjellerup
— Ano, dobrze... pójdę sam — odpowiedział leśniczy, biorąc lampkę z jego rąk.
— Zaczekaj, zapalę i tutaj światło i zatrzymam młyn; tak nie możesz pójść na górę.
Odnalazł drugą małą, podobną lampkę i zaświecił ją. Potem chciał wyjść na galeryjkę.
Leśniczy powstrzymał go.
— Słuchaj. Jakubie! — wołał, natężając głos, by przekrzyczeć hałas. — Czyż nie mówiłeś poprzednio, że do zatrzymania młyna służy ściskadło?
— Tak jest... użyję go teraz właśnie.
— Nie, nie! Daj spokój. Lepiej pozostawić wszystko tak, jak jest... tam na górze, rozumiesz?
— W takim razie musisz się mieć na baczności.
— Oczywiście.
— Uważaj zwłaszcza na głowę. Powała bardzo niska, a schody wiszą tuż nad głową.
— Dobrze, poradzę sobie jakoś.
Oddalił się i zniknął w ciemnościach zalegających całą przestrzeń poza małym kręgiem światła. Błysk lampki, którą trzymał, migotał jeszcze w dali, oświecił poprzeczną belkę, zwisającą linę, parę schodów — uniósł się w górę i zagasł.
Młynarz pozostał sam.
Siedział na worku. Poza jego plecami, na skrzyni osłaniającej mechanizm, stała mała lampka.
Ileż razy siadywał Jörgen w tym samym miejscu, przy tym samym świetle, trzymając w ręku swój ulubiony kalendarz, poddając się ponuremu, fantastycznemu wrażeniu, że znajduje się w wieży tortur i że niebawem rozpocznie się egzekucja, a on sam — alias Hjalmar — będzie rozciągnięty na męczeńskiej ławie! A jednakże Jörgen nigdy nie odczuwał takiej grozy jak teraz młynarz.
Jakub podniósł głowę; czyż nie dręczył go znowu ten straszny, cichy i głęboki dźwięk, wyróżniający się wśród całego hałasu, odgłos kropli spadających jedna po drugiej? A czym była ta biała plama z lewej strony, gdzie wprost nie odważył się spojrzeć, plama obracająca się wkoło jakimś dziwnie czujnym ruchem? Czyż to możliwe, że Pilatus?...
Wziął lampę, wstał i postąpił parę kroków naprzód: tak, to był Pilatus. Kręcił się w kółko, kiedy niekiedy wyciągał łeb, spoglądał ku górze i poruszał pyskiem.
Na podłodze leżało drewno, o które młynarz zaczepił nogą. Podniósł je i cisnął w kota, ale chybił. A zwierzę — jeżeli w ogóle było to zwierzę, a nie upiór w zwierzęcej postaci — Pilatus nie zwrócił uwagi na pocisk, lecz dalej chodził czającym się krokiem po obwodzie tego samego koła.
Co było środkiem... wielkim, ciemnym środkiem tego koła?... Teraz znowu zabrzmiał ów dręczący odgłos — a równocześnie coś drgnęło w ciemnym środku, rozbłysnęło niby mrugnięcie oka.
Lampka wypadła z drżącej dłoni młynarza i zgasła.
Trwało to już całą wieczność — jak mu się wydawało — a leśniczy nie powracał jeszcze. Nie, to nie było bynajmniej niecierpliwe wyczekiwanie na wieści — młynarz był pewny, że oboje nie żyją. Ale to było straszne, to było już jakby zaczynającą się karą piekielną, że musiał stać w tej huczącej, trzaskającej i jęczącej ciemności — że musiał liczyć każde spadnięcie kropli, zanim jeszcze skapnęła: jeszcze raz... i jeszcze raz...
Na górze pojawił się brzask światła i powoli przybierał na sile.
Młynarz uświadomił sobie szybko, że musi udać zdziwienie i przerażenie, gdy się dowie, że dwoje ludzi padło ofiarą katastrofy. Inaczej wydałoby się to podejrzane.
Oto leśniczy zbliżał się ku niemu.
Młynarz nie śmiał spojrzeć mu w oczy. Utkwił bezmyślnie spojrzenie w przedmiocie, który przyjaciel niósł w prawej ręce, a który błyszczał wyraźniej w blasku lampy. Doznawał tępego, niejasnego uczucia, że zna ten przedmiot, usiłował uświadomić sobie, co to jest.
Leśniczy postawił lampę przed sobą. Stał teraz obok niego. Lewą rękę położył na ramieniu Jakuba, w prawej trzymał swobodnie ów błyszczący przedmiot. Teraz młynarz rozpoznał go: obróżka Jenny!
— Jakubie! — zabrzmiał głos leśniczego — dwoje ludzi padło ofiarą wypadku... oboje są zmiażdżeni... Jörgen i Liza.
— Wielkie nieba! — krzyknął młynarz.
Wydało mu się, że może jego zdziwienie nie brzmi dość szczerze. Ale stojący obok człowiek nie był bynajmniej bystrym obserwatorem.
— Zginęli obciążeni grzechem — rzekł leśniczy.
W małej mieszkalnej izbie młynarza, dokąd z ogrodu wdzierało się radośnie wiosenne słońce, siedzieli Jakub i leśniczy. Ten ostatni zajmował honorowe miejsce na sztywnej kanapie. Młynarz siedział naprzeciwko, po drugiej stronie okrągłego stołu.
Leśniczy przyjechał umyślnie w tym celu, aby ofiarować przyjacielowi wykończone nareszcie dzieło pracy swych rąk, gotową już półkę na kwiaty. Wspaniały ten sprzęt stał przy oknie i miał także wiosenny wygląd; wprawdzie brakowało mu jeszcze liści i kwiecia, ale dzięki świeżości lakieru szklił się niby pąk kasztana, mający rozwinąć się lada chwila. Obdarowany wyraził swą gorącą radość i podziw.
Obaj mężczyźni palili, czekając na kawę.
— Rok już upływa, odkąd Chrystyna nie żyje — zauważył leśniczy.
— Tak, właśnie dzisiaj przypada rocznica jej śmierci — odparł młynarz z westchnieniem.
Leśniczy strzepał ostrożnie popiół z cygara do popielniczki, a młynarz pociągnął dym z fajki.
— Hm... chciałem tylko zauważyć, że jak się zdaje, pomyślisz zapewne niebawem o odmianie wdowiego stanu.
Zerknął w stronę przyjaciela, ale nie mógł dostrzec wyrazu jego twarzy, ponieważ młynarz siedział odwrócony od światła. Prócz tego chmura dymu przysłaniała jego głowę, którą w dodatku pochylił głęboko naprzód. Jakub zwykle zwieszał nieco głowę; w ostatnim jednak czasie mogło się wydawać, że na równi z usposobieniem także i mózg jego znacznie ociężał. No, nie można było dziwić się temu, należało jednakże dopomóc mu, by znowu podniósł głowę do góry i swobodnie spoglądał w jasne, boskie niebo.
Odpowiedź zabrzmiała dopiero po chwili.
— Ach tak... o ile chodzi o termin... to istotnie można by o tym pomyśleć.
Leśniczy, objawiający zazwyczaj taką swobodę i pewność siebie, zakłopotał się. Gryzł cygaro, potarł zapałkę, by je na nowo zapalić, i zastanawiał się, jak by najlepiej ugodzić w sedno, by rozproszyć wątpliwości i wahanie przyjaciela. Właśnie chciał przemówić, gdy nagle wzdrygnął się, usłyszawszy denerwujący dźwięk elektrycznego dzwonka.
Młynarz powstał i poszedł w kąt między oknem a drzwiami wiodącymi do sieni, gdzie leśniczy dopiero teraz dostrzegł telefon.
— Halo!... Tak jest... kto mówi?
Postać młynarza wstrząsnęła się nagłym dreszczem, a ręka trzymająca słuchawkę zadrżała. A jednak nie było powodu do niezwykłego podniecenia umysłu: rozmowa dotyczyła sprzedaży zboża, która, jak można było wywnioskować, dokonywała się dość szybko na korzyść młynarza. Leśniczy zauważył, że młynarz kołysze się w biodrach, kiedy sam mówi, a natomiast stoi spokojnie, kiedy słucha, lecz wtedy ręka drży mu gwałtownie; z tego drżenia można było odgadnąć, w jakiej chwili nadchodzi odpowiedź. Układy trwały przez parę minut, po czym rozmawiający pożegnali się i sygnałem dzwonka zakończyli rozmowę.
Młynarz usiadł znowu naprzeciwko gościa i zapalił fajkę. Był bardzo blady.
— A to nowość... telefon w młynie na wzgórzu — zauważył leśniczy, pragnąc sprowadzić rozmowę na zwyczajne, codzienne tory. Miał nadzieję, że może uda mu się nakierować rozmowę na ten temat, który go tu sprowadził, a przed którym młynarz najwidoczniej się wzdragał! Zresztą i jemu samemu byłoby nieprzyjemnie po raz drugi zapytać wprost. Jest to bowiem dość drażliwe namawiać przyjaciela do małżeństwa ze swoją siostrą. Ale musiał to uczynić — ze względu na samego Jakuba.
Młynarz odpowiedział ociężale, jak zwykle mówił w ostatnim czasie — nawet z przyjacielem. Wydawało się, jak gdyby skoncentrowanie myśli męczyło go.
— Tak jest — oświadczył — należy iść z postępem czasu. Zresztą jest to nader użyteczny wynalazek. — Dlatego obecnie zdecydował się wprowadzić go u siebie.
Leśniczy wyraził mniemanie, że zapewne kosztowało to sporo pieniędzy.
— Oczywiście... ale sądzę, że mi się to opłaci... bo jak wiesz, Wilhelmie, można dzięki temu oszczędzić wiele czasu... a także wiele wydatków... Ot, na przykład... człowiek, z którym rozmawiałem teraz, jest to handlarz zboża ze Stubbenkjöbing. Wybierałem się do niego właśnie owego dnia, kiedy tutaj w młynie wydarzyło się to nieszczęście... ale zawróciłem, dowiedziawszy się po drodze, że pojechał do Bogö... I teraz właśnie, gdy rozmawiałem z nim, pomyślałem, że gdybym wówczas posiadał telefon, nie byłbym wcale pojechał... i to wszystko nie byłoby się stało.
Młynarz nie palił już. Siedział pochylony, a fajka wahadłowym ruchem kiwała się między jego nogami. I nie wiadomo po raz który zastanawiał się nad tym, jak nieprzeliczone drobne i niezależne od siebie okoliczności muszą się jednocześnie skojarzyć, by, po pierwsze, w ogóle coś się stało, a po wtóre, by nic nie przyczyniło się do wykrycia czynu. Bo ten czyn nie utaiłby się, gdyby na przykład owego dnia zastał proboszcza i doniósł mu o swym zamiarze poślubienia Lizy. I czuł, jak zawsze podczas podobnych rozważań, że kierowała nim w tajemniczy sposób jakaś demoniczna siła, że opiekowała się nim jakaś zła opatrzność, która dokładnie wyliczała wszystko i układała jak należało nawet najmniej znaczące drobnostki.
Przypomniał sobie teraz całkiem dokładnie, że już we wrześniu poprzedniego roku omal nie zainstalował sobie telefonu. Gdyby posiadał wówczas w kasie o pięćdziesiąt koron więcej, uczyniłby to na pewno. A to, że ich brakowało, wynikło wyłącznie z powodu niskich cen zboża, które znowu były zależne od pogody, jak to było także na rok przed śmiercią Chrystyny! Albo też były zależne od tego, że gdzieś tam w południowej Rosji ukończono budowę linii kolejowej. (Przypomniał sobie nagle, że czytał o tym artykuł w gazecie...) Gdyby więc budowa owej kolei była się opóźniła... a jakież znowu okoliczności tam wchodziły w grę? Chwycił się ręką za głowę, doznał zawrotu wskutek natłoku myśli... Gdyby więc... tak! Cóż wtedy? W takim razie nieszczęście nie wydarzyłoby się, zaślubiłby Lizę, która by go zdradzała i która była złą istotą. I to również byłoby nieszczęściem. Ale przynajmniej nie dręczyłyby go wyrzuty sumienia, podszeptujące mu od świtu do nocy, że jest zbrodniarzem, który wedle wszelkich praw winien dać głowę pod topór kata lub też gnić w więzieniu.
— Jakie to dziwne się wydaje, Wilhelmie, kiedy się myśli o tym! — odezwał się. — Gdybym był miał wówczas telefon, nieszczęście nie byłoby się wydarzyło: oboje żyliby po dziś dzień... To jednak ciekawe, jak wiele znaczy przypadek.
— Przypadki nie istnieją, Jakubie.
— Tak sądzisz? Więc w takim razie opatrzność układa nasze życie, a kiedy niekiedy także diabeł się w nie wtrąca.
— Nie. Szatan rozporządza, oczywiście, wielką mocą i krąży dokoła szukając, kogo by pożarł, nie zaprzeczy temu nikt, kto wyznaje Chrystusową wiarę... Ale szatan musi być także posłuszny Bogu i nie może nic zdziałać na własną rękę. Czytamy o tym przecie w Piśmie Świętym, gdy nam opowiada o Hiobie. I szatan musi mieć pozwolenie Boga, aby kusić człowieka, a Pan kieruje go tam, gdzie chce, zgodnie ze swymi zamierzeniami.
— A jednak nie mogę zgodzić się z tobą całkowicie, Wilhelmie, by wszystko działo się wedle bożej woli... Jak to, na przykład, co mnie się wydarzyło z tymi nieszczęśnikami.
— Tak jest na pewno i nie wolno nam w to wątpić. Nasz rozum nie wystarcza, by rozstrzygnąć Jego zamiary. Inaczej należałoby przypuścić, że tych dwoje, gdyby nie umarło, mogłoby zdziałać bardzo wiele złego, a ich potomkowie jeszcze więcej.
— No tak, można by tak przypuścić... w tym wypadku... Ale gdyby się to naprawdę tak wydarzyło, jak podejrzewał sędzia śledczy, że popełniłem ten czyn rozmyślnie, aby się na nich zemścić... a podobne wypadki trafiają się i czytujemy o nich w gazetach... to jednak taka zbrodnia nie mogłaby być chyba dokonana za wolą bożą.
— A jednak tak; nie wolno nam wątpić.
— Nie, nie, Wilhelmie! To nie mieści się w mojej głowie. Jakże Bóg mógłby pozwalać na zbrodnię?
— Może stałoby się to wówczas dla twojego dobra.
— Dla mojego dobra?
— Tak jest... Zbrodnia może wyjść na dobre przestępcy. Nie powinniśmy zapominać, że nie jest nam przeznaczone przeżyć niewinnie życie, tak jak nie przeżywamy go w szczęśliwości... przeciwnie, taka niewinność groziłaby nawet największym niebezpieczeństwem, bo wiodłaby nas ku zbyt łatwemu zadowoleniu z siebie, ku zbytniej ufności w dobre uczynki. Nie, ja sądzę, że musimy poznać grzechy świata, a przede wszystkim naszą własną grzeszną naturę, tak aby przejmowała nas lękiem i troską i aby to skłaniało nas ku nawróceniu się. Nasza ludzka natura musi się przełamać, aby dzięki temu dusza zdobyła zbawienie wieczne... Wszystko inne nie ma znaczenia. A jeżeli człowiek tak mocno tkwi w światowym usposobieniu, że umysł jego musi być wstrząśnięty aż przez zbrodnię (bo inaczej nie dojrzałby w sobie diabelskich pokus i nie zaufałby z całą pokorą łasce bożej i odkupieniu przez śmierć Chrystusową), to czyż w takim wypadku popełniona zbrodnia nie byłaby jedną z dróg, którymi opatrzność wiedzie człowieka?
Młynarz nie odpowiedział i nie podniósł oczu. Rozmyślał o tym nowym i zgoła nieprzeczuwalnym poglądzie na wypadki, który nagle otwarł się przed nim i przeraził go. Zęby jego zacisnęły się, mięśnie, poruszające usta, pracowały energicznie, a żyły na czole nabrzmiały. Gdyby w tej chwili sędzia śledczy siedział naprzeciwko niego, to wyznanie z pewnością bardzo prędko przeszłoby przez jego wargi. Ale leśniczy upatrywał w tym wyrazie twarzy przyjaciela i przyszłego szwagra tylko spotęgowanie tego przygnębienia, jakie dręczyło go przez cały czas po katastrofie — przygnębienia, które wynikło logicznie z tematu rozmowy.
— Tak, drogi Jakubie, pojmuję, że gniecie cię ten ciężar... a również podejrzenie, o którym wspomniałeś...
Młynarz jęknął i poruszył przecząco ręką.
Leśniczy pochylił się ku niemu, opierając łokcie na stole.
— Pojmuję to bardzo dobrze... chociaż, co się tyczy owego podejrzenia, nie powinieneś przywiązywać do tego wagi, albowiem nikt w to nie wierzy, z wyjątkiem jednego jedynego sędziego śledczego... No tak, prawnicy wszędzie wietrzą zbrodnię, bo specjalnie kształcą się w tym kierunku, on sam zaś jest człowiekiem młodym, który chciałby się odznaczyć. Zresztą zapewne i on także odmienił teraz
Uwagi (0)