Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖
Powieść o wielu twarzach. Gdyby skupić się tylko na fabule — Pałuba opowiada o dwóch związkach głównego bohatera, Piotra Strumieńskiego, z dwoma różnymi kobietami. Stanowi to jednak tylko wierzchnią warstwę całej konstrukcji dzieła.
Irzykowski postawił sobie za cel pokazanie nieusuwalnego rozdźwięku między surową materią życia a każdą próbą uszeregowania faktów i domysłów dotyczących jednostkowej egzystencji, scalenia ich i zrozumienia (dotyczy to także prób podejmowanych przez głównego zainteresowanego przeżywającego swoje własne życie). Dzięki temu powstała pierwsza w literaturze polskiej powieść o charakterze autotematycznym, odsłaniająca warsztat pisarski, z drugiej zaś strony tekst ukazujący anatomię małżeństwa i psychologię miłości, sięgający również w nowatorski sposób w dziedzinę snów i nawiązujący do koncepcji Freuda, jeszcze przed jej upowszechnieniem (szczególnie w Polsce).
- Autor: Karol Irzykowski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Irzykowski
Gdy wracali, Strumieński próbował znowu swego i przyznał się do grzechu z Berestajką. Ola przerwała mu: „ależ nie, nie, ja wiem, że to nieprawda” (broniła się, aby mu nie pozwolić na szczerość). „Wiesz? Skąd? — spytał nieco ironicznie — Przecież ta podwiązka to dowód dostateczny”. „Ach, co za dowód! Ja tobie więcej wierzę niż wszystkim dowodom. Nie mówmy o tym, zrób mi tę przyjemność, mój mężu drogi, i nie mów o tym, po co zakłócać sobie mamy czar (?) tej nocy, tak pełnej wrażeń”. W istocie Ola była leniwą pod względem chęci przebywania perypetii, wiedziała, że Strumieński coś jej tam powiedział, że mogłaby go interpelować, robić mu albo z nim awantury, ale nie chciało jej się, było to późno w nocy, a jej umysł zasypiał. Zresztą złudzona, że z ujrzeniem i wyjaśnieniem obrazu wie już wszystko, nie przypuszczała istnienia jeszcze innych komplikacji. Powtórzyło się u niej to samo, co po pokazaniu jej muzeum (s. 153204).
Kiedy się położyła spać, Strumieński, trzymając rękę pod jej poduszką, przypomniał jej żartobliwie dzisiejszą scenę w muzeum i żartem tym nawiązał dalszy ciąg, po czym opowiedział jej, jak to się rzecz miała z zamordowaniem Angeliki, dziś jeszcze bowiem musiał przed nią ten cały jad wysączyć z siebie. Było to po śmierci dziecka Angeliki, kiedy już oboje mieli wyjechać w podróż, a usposobienie Angeliki dla niego zupełnie się zmieniło. „Przypominasz sobie, Olu, Marię Dunin? Otóż tak samo prawie ze mną było: ona mnie męczyła, gardziła mną (przesadzał świadomie, bo wiedział, że to było u Angeliki przejściowe), byłem przykuty do jej chimer, bo jej się zdawało, że ona przeze mnie traci talent, przeze mnie, który właśnie jej pomagałem, rozwijałem, oddałem jej wszystko na usługi, aby mogła pracować spokojnie. Ty Olu, ty byś tak nie zrobiła, bo ty jesteś prawdziwą kobietą. Ona kobiecości nie miała. Cóżem miał zrobić. Wiedziałem o jej pociągu do mnie i na to rachowałem, myślałem tak jak tamten ze Snów Marii Dunin, że przez jej ciało dostanę się do duszy, rozdmucham w niej dawną miłość. »Zmuszę cię« — rzekłem jej. Ona na to: »to ja się zabiję«. — Dobrze i owszem — I wiesz, co się stało? Potem raz w nocy ktoś wszedł do mego pokoju, tak jak ty dziś, przecisnąć się chciał. Zbudziłem się i siadłem na łóżku. Ona stała w ciemności. Była to walka milcząca w ciemności, podczas której powiedzieliśmy sobie wszystko. Potem położyłem się, udając, żem nic nie słyszał. Ona przeszła cicho i prędko. Zawołałem ją: »gdzie idziesz? Czy topić się?« — »Tak jest«. »A to dobranoc«. »Dobranoc«. Pozostałem. Chciałem jeszcze krzyknąć: »Gela, Gela, chodź tutaj!«. Biec za nią, ale byłem za dumny. Często robiła takie głupie wycieczki, jakby chciała naumyślnie narazić swe zdrowie, abym ja się niepokoił i martwił; raz mi nawet uciekła i dwa dni jej szukano. Co za natura obca, całkiem nie nasza, Olu! (etnograficzne oklepanki) Rozważałem: niechże się topi! Nieraz tym groziła, może to będzie i lepsze dla niej i dla mnie. Chciałem wstać, ale byłem jakby przykuty do łóżka, potem zmorzył mnie fatalny, krótki sen. Zbudziwszy się, przeraziłem się, pobiegłem, najpierw w stronę muzeum, potem ujrzałem na krzaku biały szal. Krzyknąłem: »Gela!«. Nic się nie odzywało. Pochyliłem się nad studnią, nic się nie szamotało. Nie byłem pewny, co się z nią stało — czyż miałem skakać do wody? Długo to trwało, zanim ją wyciągnięto. Sam bałem się tam schodzić, studnia głęboka, lustro wody daleko. Ja tę całą sytuację później po wszystkim nieraz rozważałem. Mogłem się wprawdzie uczepić odchylonych desek ocembrowania i trzymając ją w ramionach, krzyczeć: »na pomoc!«. Ale któż by nadszedł? Z tak głęboka nawet głosu może nie słychać. Może by przyszedł wartownik nocny, z reguły pijany, albo pies ukazałby się na zrębie i zaszczekał. Wreszcie ją wyciągnięto — środki zarządziłem. Były bezskuteczne. Mnie nie można nic zarzucić. Studnia była bez wiadra, na żerdzi zakładano konewki — prymitywnym sposobem — jak wiesz. Jeden chwat zaczepił ten hak na krawędzi i spuścił się do środka, ale go dwóch mocnych do góry ciągnęło. Czy może powinienem był poddać się pierwszemu popędowi i rzucić w dół na oślep? Cóżem winien, że mój instynkt samozachowawczy i rozwaga były większe? Rozgrzeszże mnie, Olu”.
Widzimy, że Strumieński, który pierwotnie miał w planie imponować Oli „zbrodnią”, teraz uległ treści opowiadania i nawet usprawiedliwiał się. Ola, która uklękła w łóżku, siadając na swe stopy, i z zaciekawieniem słuchała go, teraz objęła go, milcząc. Czuła, jak ludzkim było to, co opowiedział, i choć nie zastanawiała się nad tym, w czym Strumieński widzi swoją winę, zachowywała się jak matka tuląca do siebie dziecko, które by właściwie skarcić trzeba: miała to samo uczucie dla niego, co wówczas, gdy go pielęgnowała podczas jego choroby. Zresztą szczegóły śmierci Angeliki były jej przeważnie znane, samo więc opowiadanie zostawiało jej czas wyczuwać lubość sytuacji i swój drobny, niewinny tryumf. Przycisnęła go do siebie za szyję, on w tym wyczytał jej solidaryzowanie się z nim i wspólnictwo na wstecz — jakby go broniła przed niewidzialnym duchem w kącie pokoju. „Tak, tak, broń, nie daj mnie, Olu!” — Oddawał się jej ciepłu, nie przerywał — uspokajał się przy niej niemal zupełnie.
Ale właśnie to „niemal” jemu nie wystarczyło. I teraz chęć pogłębienia nowego wspólnictwa zachwiała znowu komitywę między nim a Olą. „Widzisz, do tego dążyłem — czy ci teraz dobrze ze mną? A tyś myślała, że mnie idzie o to, żeby ci zaimponować, zgnębić cię Angeliką, prawda?” — „O nie, nie myślałam”. „Ach, trzeba było sobie na to pozwolić, miałabyś więcej słuszności, niż myślisz. Widzisz, ja jestem z gruntu zepsuty, robaczliwy. (Znowu à la Bez dogmatu). Nie mogę mieć nawet szczerych wyrzutów sumienia, tak ci to opowiadam, jakby nic. A przecież nie mówiłem ci rzeczy najważniejszej: przecież ona była obłąkaną, niepoczytalną, powinna była być dla mnie nietykalną, świętą — a ja... a może myślisz, że nie była? Czy ci nie zgroza przede mną?” — „Ależ co mówisz. Ty jesteś najlepszym człowiekiem na świecie, tylko widzisz wszystko w czarnych kolorach. Wesołości ci trzeba, ja ci ją dam. Nie trap się, nie przesadzaj, nie krwaw sobie duszy, ja cię rozgrzeszam, jeśli ci tylko tego trzeba; co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Opowiadałeś mi o tym dziecku, ja, wiesz, rozważam sobie i sądzę, że to tu była przyczyna”. „Olu, ty jesteś prawdziwą kobietą i matką i nie mylisz się zapewne, ty zdolna jesteś lepiej ją odczuć niż ja, powiedz mi, czy rzeczywiście poczucie macierzyństwa mogło być w niej takie silne?” — „Ależ naturalnie, mój drogi, wy mężczyźni nic o tym nie wiecie”. „Czy też może była zmartwiona i przerażona atrofią poczucia macierzyńskiego w sobie i to ją gryzło?” — „To wszystko jedno, mój drogi (wcale nie wszystko jedno), to na jedno wyjdzie”. „Ach prawda, nie mylisz się. Jeszcze jedno ci powiem, ale nie pomyśl, że ja ją obmawiam. Wiesz, dlaczego się ona broniła, dlaczego uciekała ode mnie? Z świętości? Nie! Dzieci nie chciała mieć — ot i tyle. Ażeś się zarumieniła, biedaczko? Przebacz, że ci mówię taką obrzydliwość. Prawda, że ty tego nawet nie pojmujesz (tu Ola chciała powiedzieć: »Pojmuję!«, ale się wstrzymała), bo ty jesteś całkiem inna natura, wychowana w innych tradycjach i potępiasz taki sposób myślenia”. „Nie, nie potępię jej nigdy, modlić się będę za nią, ale i ty jesteś dla niej za surowy”. „Prawda, prawda, przecież widzieliśmy jej malarskie marzenia o dziecięciu...” — „Widzieliśmy! Takie prześliczne!” — „Ale one nic nie znaczą, to wszystko moje pomysły! (ślad rozmyślań z rozdziału XI s. 219205) Ty myślisz może, że się tym chwalę?”. Ola milczała. „Był jeszcze pewien antagonizm między nami, którego ty nie zrozumiesz: byliśmy wrogami, nie wiedząc o tym, zazdrościliśmy sobie wzajemnie206 (przesada szczerości)... Kto wie, czy na ostatek ona nie chciała się nawet zemścić na mnie, dokuczyć mi (wybrał naumyślnie ten pospolity wyraz — a nie »zgnębić«), abym dobrze żałował za nią, aby mi się dać we znaki, aby mnie napiętnować”. Ola patrzyła nań potakującym wzrokiem, ale od kilku chwil już odbywał się w jej myślach mały zwrot: czuła, że sprawa nie jest tak prostą, jak jej się z początku wydawało, że oto rozkrywają się przed nią jakieś dalsze tajniki, przede wszystkim zaś uczuła podobieństwo między swoim stosunkiem do męża a stosunkiem Angeliki i obudziła się w niej lekko solidarność płci. Równocześnie Strumieński już się wykąpał i wymył zupełnie ze swych wyrzutów sumienia, aż nawet przyszło mu na myśl: że drobny fakt zostawienia mu takiego a takiego listu dostatecznie świadczy, że Angelika pogodziła się z nim w duchu, nim poszła na śmierć. A więc był niewinny! Lecz tego dowodu nie wyjawił już Oli, bo sam przeraził się, do czego go to doprowadza! Więc nic nie było? Więc tylko wiele hałasu i strachu o nic? (pierwiastek pałubiczny). Zaniepokoił się i nie badając sprawiedliwie tego narzucającego mu się rozumowania, odtrącił je, podjął dopiero co porzucone wyrzuty sumienia, owinął się w nie, oszołomił. Wstał, przetarł czoło i rzekł: „Nie, to nic nie pomoże, to są wykręty, to jest to nowożytne znieprawienie sumienia, na które wszyscy cierpimy”. „Ach, jakiż ty jesteś okrutny względem siebie samego, takim zawsze byłeś, to jest tylko wydelikacenie, wysubtelnienie sumienia, sam nieraz o tym mówiłeś”. Rzeczywiście Strumieński raz mówił Oli o wydelikaceniu sumienia, mając na myśli samego siebie. Ot, można zawsze fakty naciągać tak i tak. „Ach, Olu, nie męczże mnie, stań ze mną na tym samym poziomie, nie uważaj mnie gwałtem za lepszego, niż jestem, ja chcę, żebyś ty mnie kochała, mnie, a nie mój obraz sztucznie wytworzony w twym sercu. Wmyślże się i wczuj we mnie — co mówię? Dopuść tylko do głosu to, co sobie rzeczywiście o mnie myślisz, i o tym mów ze mną. Myśmy dziś nakłamali porządnie oboje: ot, np. zupełna, święta prawda jest to z Berestajką. Co ty sobie myślisz o niej (siadł przy niej), powiedz prawdę, czy i jak jesteś zazdrosną. Jest jeszcze dużo takich rzeczy (miał na myśli Pawełka), o których nie mówimy ze sobą, niestety. No, widzisz, jaki ze mnie łotr, przyznaję się przed własną żoną do takich zbrodni i grzechów i nawet się nie rumienię. Cóż ty na to?” — „To już twoja rzecz się rumienić, daj mi święty pokój, chcę spać, nie majacz dalej. Powiem ci zresztą, co myślę: ja jestem od dawna twoją ofiarą, pastwisz się nade mną. Pastwiłeś się nad Angeliką, a teraz nade mną. Chcesz prawdy, masz prawdę”.
Strumieński klasnął w ręce: „Brawo! Jesteśmy na najlepszej drodze. Ty jesteś moją ofiarą... o tak, nie mylisz się. (Tu strzeliła mu nowa myśl do głowy). Ofiarą, ale nie moją. Tyś myślała, że ja jestem tylko pospolitym grzesznikiem, a ja jestem tylko kapłanem. Pamiętasz Powinowactwa z wyboru? Widzisz, chciałem... niech się potwór nasyca. Naprzód tę aktorkę, potem ciebie, potem jeszcze inne, aby się ten głodny wampir nasycał”.
Odepchnęła go gwałtownie, zapragnął więc już zakończyć tę scenę zgodnie, ale nieszczerze. „Co, co? Ty bierzesz to wszystko na serio, odwracasz głowę? Ależ ja żartowałem, moja droga. (Wreszcie już ją upokorzył, zadawszy dobre atuty, a teraz się niby cofał). Któż widział brać to na serio! Widzisz, sama mi zarzucasz, że ja sobie tyle z tego robię, a sama się gniewasz. Przysięgam ci zresztą święcie, że jak najprędzej zburzę tę całą ruderę albo dam ci ją na kaplicę, jak zechcesz. Ciebie już tylko będę kochał (wybryk patetyczny, którego nie myślał dotrzymać). No, uśmiechnijże się. Tak tak — ale uśmiechnij się naprawdę, nie przez łzy. Nie płaczże, nie płacz, przebacz mi. Widzisz, dobrze powiedziałaś, że to wszystko są komedie, tak, tak, przebaczaj mi takie różne wybryki mego charakteru, a ja ci będę przebaczał twoje (znów ją ujął), dobrze? Bo to są drobiazgi (?), na które dziś jedno, jutro drugie musi patrzeć przez palce, a właściwie tak w całości wziąwszy, to my się kochamy, tyle lat przecież z sobą żyjemy (argument nie lada). A teraz zaśnij, ja ci zamknę oczka tak o, pocałuję, powiem dobranoc”. „Zostań jeszcze, nim zasnę, podaj mi rękę, tak, czekaj, nim zasnę, mój złoty, a potem weź rękę lekko, nie zbudź mnie, wolno ci pocałować w czoło, ale leciutko na dobranoc, a jutro — czekaj ty niegodziwcze!”
Strumieński wnet poszedł do siebie, lecz zaledwie przestąpił próg swego pokoju, przypomniał sobie, że w pokoju Angeliki jeszcze się świeci. Musiał tam pójść zgasić, nie chciał, ociągał się, ale i jego ciągnęło.
Uwagi (0)