Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖
Powieść o wielu twarzach. Gdyby skupić się tylko na fabule — Pałuba opowiada o dwóch związkach głównego bohatera, Piotra Strumieńskiego, z dwoma różnymi kobietami. Stanowi to jednak tylko wierzchnią warstwę całej konstrukcji dzieła.
Irzykowski postawił sobie za cel pokazanie nieusuwalnego rozdźwięku między surową materią życia a każdą próbą uszeregowania faktów i domysłów dotyczących jednostkowej egzystencji, scalenia ich i zrozumienia (dotyczy to także prób podejmowanych przez głównego zainteresowanego przeżywającego swoje własne życie). Dzięki temu powstała pierwsza w literaturze polskiej powieść o charakterze autotematycznym, odsłaniająca warsztat pisarski, z drugiej zaś strony tekst ukazujący anatomię małżeństwa i psychologię miłości, sięgający również w nowatorski sposób w dziedzinę snów i nawiązujący do koncepcji Freuda, jeszcze przed jej upowszechnieniem (szczególnie w Polsce).
- Autor: Karol Irzykowski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Irzykowski
Ola była nieco zawiedziona w swych oczekiwaniach, że wszystko zaraz się rozwiąże i wyjaśni, bała się, że jej rozkochany stan będzie może daremną robotą i że piętno zdrad przylgnie do jej męża, zanim zgoda nastąpi. Pomyślała sobie przeto, że on się wstydzi, boi, żałuje, chciałby wynagrodzić, ale myśli, że jest zbrodniarzem, taki był smutny, skruszony, tak go głowa bolała. I zapewne go jeszcze boli, zapewne on się tam wije z bólu, bije z własnymi myślami, przyzywa ją po cichu, ale boi się przełamać lody, które wytworzył on — czy może raczej ona?
Strumieński tej nocy dość długo przewracał się na łóżku, nim zasnął, a zasnął z myślami o Berestajce. Miał najprzód sen, że mu wbijają gwóźdź w głowę (wskutek bólu głowy), a po 15 latach wykopują na cmentarzu czaszkę z tkwiącym w niej bretnalem. Czytał on jeszcze bardzo dawno historię, że w ten sposób wykryto raz jakąś zbrodnię popełnioną przed 15 laty; widocznie za dnia podczas odwiedzin na cmentarzu tabliczka z tym wspomnieniem sama się wynurzyła i sen przygotowała. Zbudził się, a potem we śnie znowu Berestajka i przebyta z nią scena zaprzątały jego umysł, ale bynajmniej nie w erotyczny sposób. Otrzymał przez nią obstalunek od bogatego Hiszpana nazwiskiem Rosolo (?) i w obecności Gasztolda zapakowywał dla owego Hiszpana obraz przedstawiający pogrążone w morzu mózgi ludzkie. Objaśniał i opowiadał Gasztoldowi o tym obrazie, ale ponieważ sen jest siecią zanadto pajęczą, żeby pomieścić w sobie dwie świadomości, dwa nieprzesuwalne rezerwoary zdarzeń, rychło więc pokazywanie zmieniło się w akcję. I oto Strumieński znalazł się na dnie zielonego morza, w którym w górę i w dół pływały wstrętne, potworne ryby z głowami ludzkimi. Ryby gadały do siebie i śpiewały, a jedna z nich z głową brodatego Żyda (dlaczego nie Angeliki?) ścigała go, on uciekał po dnie, potykając się o swoje muszle, ale coś odrywało go od dna i podnosiło w górę do owej ryby. W przerażeniu obudził się, lecz jego trwoga przed potworami nocy trwała dalej; nie mógł ani rusz stać się sobą i wyzwolić się. Wtem usłyszał w pokoju jakby bliski szelest i tłumiony oddech: ktoś był naokoło niego w ciemności, zbliżał się nieuchronnie, skradał się, by śmiertelny cios zadać. Serce mu bić przestało, a pod kołdrą spotniał cały. Jakaś wyniosła postać jakby się wynurzyła spod ziemi i zaczęła się nad nim pochylać. Nagle wyskoczył z łóżka i wydawszy krótki okrzyk trwogi, chwycił ją za gardło, obalił na ziemię i dusił z całej siły. Ale wtedy poczuł pod dłońmi jakieś ciepłe ciało i długie włosy, na dłoniach ręce usiłujące go odepchnąć, usłyszał skarżący się jęk kobiecy i ocknął się. „Kto tu?” krzyknął.
„To ja, nie zabijaj mnie” — odrzekł głos; była to Ola. Strumieński oprzytomniał zupełnie, podniósł żonę, która sama wstać nie mogła, i złożył ją na łóżku. Potem zapalił świecę i oświecił jej twarz: była blada, chwytała oddech szeroko, oczy miała przymknięte, zdawała się nieprzytomną. Zaczął ją całować gorąco i mówił: „Nie bój się, nie, to ja przez sen tylko, co ci jest najdroższa, Olu, Oleńko, Oleczko, żono moja, matusiu prześliczna, ptaszku złoty, zbudź się, powiedz choć słówko do mnie, nie gniewaj się, moja perło, mój brylancie, moje wszystko na świecie, mój aniele — prawda, że ci już nic nie jest? Nio, nio, otwórz twoje oczęta cudowne, spojrzyj na mnie, cóż boli, boli, bardzo boli — oj boli, boli — mój aniołku, takaś bladziutka jak śmierć” itp. Ola otwarła oczy, uśmiechnęła się i prosiła po cichu: „Wody”. Strumieński wyszedł przynieść karafkę z wodą, a wtedy Ola podniosła się, wyjęła szybko szpilkę tkwiącą w kaftaniku nocnym pod szyją (szpilka ta przedtem drasnęła ją lekko), zrobiła nią sobie na szyi krwawą rysę i znowu opadła na łóżko. Strumieński wrócił, nalał wody do szklanki, nacierał czoło i twarz Oli i podniósłszy jedną ręką do góry jej głowę, drugą przytknął szklankę do jej ust i dał jej pić jak dziecku. Ola chlipnęła parę razy, powiedziała: „Dziękuję” i znowu opadła głową na poduszkę, pokazując szyję. Strumieński dojrzał krew, ten widok całkiem go zgnębił, nie wiedział już, jak przepraszać, zmywał krew chusteczką umaczaną w wodzie, czuwał co chwila nad tym, by krew nie występowała, choć to była tylko mała ryska, całował zranione miejsce, całował rękę Oli podnoszącą się do szyi, pytał, czy może kompres, może waty lub jakich maści, potem szukał szpilki i badał przy świecy jej koniec, czy nie jest zardzewiały, ażeby jego anioł nie dostał gangreny i nie umarł. Ona zaś uśmiechała się do niego, a potem zamykała oczy i znowu je otwierała, uśmiechając się — było obojgu bardzo błogo w tym przedłużaniu nad potrzebę swoich ról: pocieszanej i pocieszyciela. A kiedy ją znowu zapytał, czy jeszcze co boli, potrząsnęła głową — wzięła jednak jego dłoń i kładąc ją sobie na sercu, rzekła: „Tu boli”. To jego, a potem ją rozweseliło, nachylił się i pocałowawszy w czoło, nazwał ją jeszcze swoim dzieckiem najmilszym i swoim kotkiem delikatnym. „Właśnieś mnie wyratowała, jak miałem brzydki sen, jakiś Hiszpan czy Rosjanin miał mnie zjeść — a ja za to ciebie udusić chciałem. Jeszcze odrobinkę później, Oleczko, a byłbym zjedzony, i co byś jutro ze mnie miała”. Zrobiła na to poważną minę i opowiedziała mu, że właśnie i ona miała o nim straszny sen: śniło jej się, że on umarł, ona płakała i to ją taką trwogą napełniło, że musiała wstać i przybiec do niego i przekonać się, czy on żyje, bo bez niego i ona żyć by nie mogła. Gdyby on wiedział... „Nie mówmy o śmierci — rzekł Strumieński. — Więc Ola dlatego przyszła? Ano jestem zdrów i cały, jak widzisz”. „Broń Boże — rzekła po chwili Ola pod wpływem jego zaniepokojonego wzroku — ani mi się to śniło. Widzisz — chciałam tylko widzieć... czy cię jeszcze głowa nie boli”. To wyrzekła znacząco i odwróciła głowę, niby nie śmiejąc mu spojrzeć w oczy. „Nic, nic a nic już nie boli” — rzekł Strumieński, westchnął, a potem znowu nachyliwszy się nad Olą, rzekł, że to jest piękna, piękna chwila — Ola zaś dostrzegła w jego oczach łunę budzącej się żądzy, która usiłowała być dyskretną.
Właśnie podczas tego romansowania zaczął na dworze padać deszcz — i wtedy spostrzegli oboje, że jedno okienko jest nieprzymknięte, bo deszcz w szybkę dzwonił, a czasami wpadał i do środka na wazonki pod oknem. Ale było im tak dobrze, żadne nie chciało się ruszyć, a Strumieński mówił, że byłoby mu teraz bardzo nieprzyjemnie wystawiać rękę za okno (pewne zwierzenie). „Dlaczego, czy się boisz? — (niezręczność) zgadywała Ola i dodała: — »Idź zamknij, rzekła baba...«”. „Boję się kataru, ale chcę ci jedną rzecz wyjawić, najsłodsza”. „O, jeżeli ci to ma przykrość sprawić, to nie mów, nie, nie, ja się nie domagam, ja nie jestem taką, jak inne kobiety, które prześladują mężów swoją zazdrością, bo cię kocham”. „Czy mnie naprawdę kochasz?” — „Ależ pisaliśmy sobie, pamiętasz? Że miłość nie istnieje”. Potem, śmiejąc się, prostowała: „A kogoż mam kochać jak nie ciebie? Kto jest od ciebie lepszym, piękniejszym, wykształceńszym? Ty może jeszcze zawsze o tego Gasztolda? Ale wstydź się porównywać siebie z takim chłystkiem”. „Popatrz mi w oczy, żonusiu, ty coś wiesz o mnie, prawda? Przyznaj się. Popatrz mi w oczy!”. Patrzyła, mierzyli się wzrokiem, na dnie oczu mieli dawne wrogi. „Ej, ej, czy ty mnie może podejrzewasz o Rosjankę, z którą tu figlowałem, chcąc ciebie rozkochać, ej?” — „Chce mnie zmylić z tropu?” — myślała Ola i rzekła mściwie: „Gdzież tam, poniżyłabym siebie i ciebie takim podejrzeniem, zresztą nie mogłabym być zazdrosną o taką tam... Dlaczego ty nie jesteś szczerym ze mną, tak jak dawniej? Co się tobie stało?”. W tej chwili okienko skrzypnęło trochę silniej, Strumieński wstał i zamknął je, nie śpiesząc się (robił sobie symbol), po czym, wróciwszy do żony, rzekł: „Więc ty mi nie masz tego za złe, Olu?”. Przybrawszy minę nieco bolesną, mówił dalej: „Widzisz, ja ci to chciałem dawno powiedzieć, wtedy — ale zabrakło mi odwagi, oszczędzić cię chciałem, zresztą, tyś była wtedy taka niepoczciwa. Nie mogę mówić, nie nie, wiąże mnie przysięga, ale skoro przypadek tak wczoraj zrządził... ach na coś ty to zobaczyła, teraz może nas jakie nieszczęście spotkać (liczył na jej zabobonność). Ale niech i tak będzie... rozwiążże mi usta twymi pocałunkami, Olu”. Pochyliła się nad nim i spełniła jego żądanie. „Przerażasz mnie, ale masz tu, masz, masz, no no, niechże te usta mówią, już otworzone”.
Strumieński zaczął chodzić po pokoju. „Ale musisz mi przysiąc... na to, co masz najdroższego, że zapomnisz o tym, co ci powiem. E, co mówię, przyrzeknij mi tylko”. „Ale jakże możesz... po co ja mam zapominać, ja chcę pamiętać, ale jeżeli każesz, to zapomnę. Czy ci może co grozi? Podziel się tym ze mną — ja dotychczas nie chciałam być taką jak Elza Lohengrina197, ale teraz czuję, że ona miała słuszność. Wiesz, ja nigdy tego nie mogłam zrozumieć”. (Powtarzała to, co Strumieński jej swego czasu mówił jako swoje, ale Strumieński mile widział teraz ten plagiacik.) — Zaśmiał się, siadł koło niej: „E nie, nic nadzwyczajnego, tylko że nie zrobisz żadnego użytku z tego, zachowasz się, jakby nigdy nic”. „Przyrzekam, przysięgam, co zechcesz, ale mów — ja czuję, że ty od dawna coś w sobie dusisz”. „Więc dobrze, opowiem ci różne historie, prawdopodobne i nieprawdopodobne, cudowne i pospolite, tylko słuchaj”. „Czy mi to tutaj opowiadać będziesz? A która godzina?” — „Dopiero po dwunastej, nie niecierpliw się, zajmie cię to”. „Mów, mów, jak zechcesz, ja cię w niczym nie krępuję, cała się w słuch zamieniam. Zaczynamy nowy rozdział pod tytułem: »wyjaśnienia«, nieprawdaż?” — „Tak, tak, moja droga — tu klasnął dłonią o jej dłoń — wyjaśnienia, wykład, a potem demonstracje”. „O to to widzisz, na to ciekawam”. „Oho, trochę cierpliwości, moja pani — weźże mnie za rękę, ja zbiorę myśli, tylko jak będziesz widziała, że przestaję, że waham się, to ściśnij mnie za rękę”.
Siadłszy na krawędzi łóżka, Strumieński zaczął opowiadać to, co miał już od dawna wystylizowane w umyśle, z początku szerzej, potem dał się unosić prądowi opowiadania i przyjemności ustnego określania swych wrażeń i zapatrywań z nich wysnutych. Wnet opuścił szlak utarty, wytknięty swym pamiętnikiem, bo wskutek długich rozmyślań wiele się rzeczy w nim po cichu skupiło, i teraz mówiąc, odkrywał nowe przejścia, których przedtem nie zauważył, nowe tajniki i pogłębienia. Już nie siedział, lecz chodził, mówił w sposób naturalny, nie zważając niemal na żonę — ale ponieważ sprawa stawała przed jej trybunałem, więc ją osobno na podorędziu przerabiał, przesadzał, barwił. Gdy się tak rozpędził, wynurzały się w jego umyśle z toni nieświadomości także pewne szczegóły, których dotąd prawie nie tykał, i stanęły w kącie jego świadomości jako ostatnia rezerwa. Miało to niby praktyczny cel: aby złudzić Olę co do Berestajki, aby zerwać z Angeliką, aby wyczuć rozkosz pogodzenia się z żoną — ale środek wyemancypował się spod celu198.
Między innymi określał Strumieński żonie charakter Angeliki, w wykładzie jego jednak znać było jakby wahanie się dwóch sprzecznych uczuć. Równocześnie pod niebo wynosił Angelikę i obmawiał ją np.: „Ona właściwie nigdy mnie nie kochała, była tylko ze mną związana jakimś specjalnym pociągiem zmysłowym, a zazdrość jej (chwalił się trochę) była jeszcze większa niż zmysłowość. Jej śmierć! To rzecz szczególna — wśród jak dziwnych okoliczności to nastąpiło. Nigdym ci o tym nie mówił. W pamięci mojej wirują różne wspomnienia, zgłaszają się. Można ją nazwać obłąkaną, wariatką, ale i świętą — my mali ludzie (przymówka do Oli) wiele byśmy u niej zrozumieć nie mogli. Ja też dotychczas jestem w rozterce, domysły moje uspokoiły się, nic mnie nie obchodzą jak nieodkryta zbrodnia, ale pokutuję w duszy jak duchy cmentarne. Oto jeden z takich nierozjaśnionych tajników”. Tu opowiedział w sposób mający zjeżyć włosy na głowie swoją hipotezę co do garbatego dziecka Angeliki, które mogło być przyczyną jej obłąkania i samobójstwa. „A może co innego? Kto to wie? Ty Olu, ty jedna — przed twój trybunał mają pójść wszystkie moje obawy i skrupuły, ty będziesz moim spowiednikiem i dasz mi rozgrzeszenie, jakiego dawno pragnąłem”.
A w duszy — nie złośliwie, ale nieprzeparcie szemrała mu zapowiedź roztoczenia przed Olą pawich piór swojego życia podziemnego, swoich ekstaz i ostatnich ostatków tajemnicy... „Czekaj — szeptało mu tam do Oli — przygniotę cię ja moją spowiedzią (przesadzał jej znaczenie), upokorzę cię”. Więc Ola, przeczuciem (na podstawie jego tonu i analogii z dawnymi podobnymi scenami) odgadując jego zamiar, rzekła:
— Ale przerażasz mnie, co ja ci mam przebaczać i rozgrzeszać. Zmiłuj się, ty wszystko powiększasz, rozpalasz się. Posłuchaj mnie, mój najdroższy, ja znam ciebie, ty jesteś najlepszy człowiek w świecie, ale nie szarp twojej Oli nadaremnie, takem już w tych dniach cierpiała z powodu ciebie, oszczędź mnie, nie szydź. Tak mi już w skroniach pulsa biją. Widzisz, to to skwarne powietrze tak działa i tobie także tak oczy świecą. (To znaczy: to nie
Uwagi (0)