Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖
Powieść o wielu twarzach. Gdyby skupić się tylko na fabule — Pałuba opowiada o dwóch związkach głównego bohatera, Piotra Strumieńskiego, z dwoma różnymi kobietami. Stanowi to jednak tylko wierzchnią warstwę całej konstrukcji dzieła.
Irzykowski postawił sobie za cel pokazanie nieusuwalnego rozdźwięku między surową materią życia a każdą próbą uszeregowania faktów i domysłów dotyczących jednostkowej egzystencji, scalenia ich i zrozumienia (dotyczy to także prób podejmowanych przez głównego zainteresowanego przeżywającego swoje własne życie). Dzięki temu powstała pierwsza w literaturze polskiej powieść o charakterze autotematycznym, odsłaniająca warsztat pisarski, z drugiej zaś strony tekst ukazujący anatomię małżeństwa i psychologię miłości, sięgający również w nowatorski sposób w dziedzinę snów i nawiązujący do koncepcji Freuda, jeszcze przed jej upowszechnieniem (szczególnie w Polsce).
- Autor: Karol Irzykowski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Irzykowski
Idzie o wizytę dwojga dość ekscentrycznych gości, którzy na pięknych koniach zajechali przed dwór Strumieńskich. Mężczyzna, przyjaciel młodego Truskawskiego, pan Jelonek, nie był tak głupim, za jakiego powszechnie go uważano z powodu, że puszczał pieniądze, nosił perukę i udawał człowieka wiecznie podróżującego. Kobieta była dawniej aktorką w jednym z większych miast rosyjskich, gdzie przetłumaczyła jakiś lichy dramat historyczno-społeczny, potem nauczyła się emancypacji na jakimś zagranicznym uniwersytecie, teraz zaś udawała osobę politycznie podejrzaną, udając, że pozornie bada Galicję i zbiera daty, wiadomości, typy i krajobrazy niby tylko do powieści czy też studium publicystycznego. Ta poza miała jednak swoje podstawy — ale to nas tu nie obchodzi. Jelonek, z którym miała stosunek wzajemnej dobroczynności, jeździł z nią wszędzie, narzucając się jej z fotografowaniem wszystkich i wszystkiego. Szło mu o to, by pokazać okolicy, że wdaje się w konszachty z kobietą tak niebezpieczną, kto wie, czy nie anarchistką. Zawitali do Strumieńskich w przejeździe, aby zobaczyć pałac, po południu zaś mieli się udać dalej w swoją jakąś tam niepotrzebną podróż. Panowie mało się znali, a owa eksaktorka, pani czy panna Berestajko (czyli krótko Berestajka), była tu zupełnie obcą.
Jelonek, widząc ślady łez na twarzy Oli — na co mu zwróciła uwagę jego towarzyszka — zaczął ją nudzić opowiadaniem swoich przygód podróżniczych i opisywaniem zwiedzonych miast, ale gdy się pokazało, że oboje znają dobrze Radom, rozmowa poszła im dość gładko. Tymczasem Strumieński zajął się Berestajką. Ponieważ po francusku nie umiał, porozumiewali się z sobą mieszaniną języka polskiego i ruskiego, względnie rosyjskiego, co stworzyło od razu między obojgiem atmosferę nieco humorystyczną, a zarazem bardzo wygodną do przemycania sobie przedwstępnych czułości. Strumieńskiego interesowała ta kobieta (mówił sobie: jako typ, nie jako „kobieta”), a przy tym rad był, że sposobem rozmowy z nią może irytuje Olę. Ola patrzyła na jego umizgi z początku ze zdziwieniem, tak dalece ta scena odskakiwała od jej wczorajszego toku myśli, potem jednak obserwowała je z ogromną ciekawością, wśród której nie miała czasu załatwić się z Jelonkiem tak, jakby kiedy indziej uczyniła, owszem, udawała wskutek roztargnienia, że go kokietuje, więcej naśladując tamtą parę niż na serio. Czuła, że Strumieński niektóre szczegóły rozmowy adresuje do niej, obawiała się prawie, że on może tylko na żart i z ironią umizga się do Berestajki, jego umizgi bowiem i powodzenie chwilami czyniły go w jej oczach imponującym i pięknym; zazdroszcząc w ten sposób, miała przyjemność w zazdrości i rozkoszowała się swoją ukrytą do niego miłością.
Wszystko to odbywało się na tle oficjalnego fabrykowania sobie wrażeń z rozmaitych, rzekomo pysznych krajobrazów, tudzież rozmów o sztuce budowniczej, dramatycznej, aktorskiej, fotograficznej itd. Oglądano pałac, Jelonek fotografował go, zachwycając się po blagiersku jego położeniem, fasadą itp. Każde się popisywało, czym miało. Wzięto się potem do gry w lawn-tennis: Strumieński z Rosjanką po jednej, Ola z Jelonkiem po drugiej stronie siatki. Strumieńscy grali bardzo dobrze, Jelonek licho, aktorka nie umiała wcale i dopiero teraz z zapałem się uczyła. Wskutek tego Strumieński miał z nią zabawę, Ola zaś miała uciechę, że „my oboje tak dobrze gramy i aż się popisujemy”, uczuła miłą sobie wspólność ze Strumieńskim i objawiła to nieznacznym wykrzyknikiem, który Berestajka dobrze sobie spamiętała.
Mówiono potem o sportach. Jelonek opowiadał, dlaczego porzucił rower — jako niezdrowy, a zarazem nieszlachetny wynalazek świadczący o skarleniu ducha. Berestajka, aby dać próbkę swej ekscentryczności, zaproponowała Strumieńskiemu wyścig konny do niedalekiej grupy skał o szczególnej formacji, zwanych tam Organami. Strumieński siadł na wierzchowca Jelonka, wnet jednak zmiarkował, że to nie ma być wyścig na serio. Dał się z początku daleko wyprzedzić, potem ona, widząc, że Strumieński ją niebawem doścignie, z przekory, zamiast na most skierowała z drogi w bok do Wontoku i wjechała w wodę. Koń stanął i zaczął pić, wkrótce przypędził Strumieński, dziwił się, a stanąwszy przy niej, klepał jej konia po szyi. W tej chwili ujrzał na jej palcu pierścień i chcąc ująć jej dłoń swoją ręką, prosił o pokazanie pierścienia. Zdjęła z palca pierścionek i pokazywała jakiś wyryty na nim oryginalny rosyjski napis, lecz wtem, podając, upuściła go do wody. Sprzeczali się, kto niezgrabny — pan, pani. Rosjanka udała wielki żal i prosiła Strumieńskiego na wszystko w świecie, żeby jej pierścionek wydobył. Powiedział, że każe szukać. Ona: „Ale ja nie mam czasu, to pamiątka, to talizman”. Nikogo nie było w pobliżu, dla Strumieńskiego nastąpiła kłopotliwa sytuacja — czyż miał sam leźć do wody? „Niechże pani ostrożnie wyjedzie, poczekamy, aż się woda z mułu oczyści, może go dojrzymy i wydobędziemy”. „Niech no tylko pan ostrożnie jedzie”. Wyjechali na brzeg, ale w wodzie nic nie błyszczało, Strumieński nie wiedział, co robić z kapryśną kobietą, która nalegała na natychmiastowe szukanie pierścionka, ona zaś: „Widzę, że muszę tu sobie sama poradzić”. I siadłszy na brzegu, zaczęła energicznie bez ceregieli zdejmować bucik i pończochę, a obnażywszy jedną nogę, pluskała nią w wodzie. „Nie dbam o to, co pan sobie pomyśli — wiem z góry, co — nie widzę w tym nic okropnego”. Strumieński: „Ja też nie widzę nic okropnego, przeciwnie, to, co widzę, jest...” — „A nie patrzże pan na mnie, odwróć się, pilnuj koni”. Upominał ją, co robi, a gdyby kto zobaczył! — Aha! tuś mi! — i zaczęła się śmiać na głos, gdy on patrzył dalej. On trochę urażony: „Czy chciała się pani pochwalić zgrabną nóżką?” — „Tak”. „Znałem i znam zgrabniejsze”. „Wątpię, a czy dużo?” — „Zdaje mi się, że się posuwamy za daleko”. „Ja tak, pan nie”. „Pani mnie wyzywa?” — „Dzieciak z pana”. „Czy pani zamieściłaby taką scenę w swoim romansie?” — „Cóż znowu, czyż pan nie widzi, że się nim bawię?” — „A jednak nie osiągnie pani swego zamiaru”. „Zobaczymy”. Wtem nadeszła mała, bosa dziewczynka z opałką w ręce, nazywała się Agatka. Strumieński polecił jej szukać w tym miejscu zguby. Rosjanka: „Szukaj, szukaj mała, dostaniesz coś ode mnie”. Z miernym pośpiechem obuwała nogę, a Strumieński rzekł: „Szkoda”. Ona nie pytała: czego? bo wiedziała, że szło mu o drugą, i chciała mu zrobić zawód. Gdy siedli na konie, rzekł Strumieński: „Gdy Agatka nie znajdzie, to dostanie coś ode mnie”. „Dlaczego?” — A Strumieńskiemu przyszła właśnie na myśl gra słów: strumień i Strumieński, wspomniawszy więc o zaślubinach doży weneckiego z morzem, wytłumaczył żartobliwie, że oto teraz ona z nim zaręczyła się w taki sam symboliczny sposób.
Całej tej scenie przypatrywała się Ola z bijącym sercem przez lunetę Jelonka, który tymczasem, chcąc się jej przypodobać, sfotografował Pawełka, a potem w tym samym celu oglądał jakiegoś parobka o facjacie, jego zdaniem, bardzo komicznej. (Miał estetycznego bzika, by wszędzie węszyć komizm.)
Strumieński z Rosjanką pojechali ku Organom, objeżdżając je dookoła. Opowiedział jej najprzód legendę przywiązaną do tych skał: że był jakiś kościół, w którym diabeł grał na organach, aż niebo, dowiedziawszy się o tym, zesłało piorun niszczący; czy też, że diabeł, nie mogąc znieść dźwięku tych cudownych organów, ukradł je z kościoła i uciekając, porzucił je po drodze... legenda ma kilka wersji. „To ciekawe — rzekła Berestajka — napiszę na ten temat nowelkę albo dramat wierszem”. „Dla mnie — odparł Strumieński — o wiele poetyczniejszym jest powstanie tych skał takie, jak je tłumaczy geologia. Wszędzie tu widzimy ślady czasów przedpotopowych, epoka plioceńska, tu, gdzie się pani teraz znajduje, przelewało się morze, tu, nad nami, wysoko, pływały sobie ichtiozaury, potworne ryby...”. Opowiadając o tym, spoglądał chciwie na rozmaite wyżłobienia i zakątki skał znajdujące się po drugiej stronie, to jest tej, gdzie już od dworu nie mogli być widziani. Teraz stąpali obok siebie w milczeniu, trzymając konie za uzdy. „Tu, w tych dziuplach i jaskiniach gnieździły się owe ryby” — mówił dalej Strumieński. W pamięci jego wynurzył się przez skojarzenie wyobrażeń krajobraz podmorski Angeliki i niewidzialny świetlany balon, który nad nim krążył, obniżył się i objął mu na chwilę głowę. Ale Strumieński chciał zwalczyć ów nastrojek pośrednio, więc podzielił się nim z Rosjanką (lecz przy tym już także udaremniał obecną pokusę), mówiąc jej: „Mógłbym pani pokazać obraz, który przedstawia wnętrze takiego morza”. „Bardzom ciekawa”. „Mam tu zbiór obrazów...” — „Tak? Słyszałam coś o tym”. „Ale to same bohomazy — rzekł Strumieński, wymijając, bo na chwilkę pożałował. — Wolę pani pokazać mój ciekawy zbiór muszli morskich we dworze, to pani lepiej przypomni faunę i florę przedpotopową”.
I wrócili. Strumieński zły na siebie, że wypuścił sposobność — ale bo też był zaskoczony! — uprzytomniał sobie nieznośność takiego wahania się i postanowił powetować je sobie jak najprędzej. Przygotowane to w nim było jeszcze wskutek flirtu z kuzynką, teraz zdecydowało się. Bo gdy go więzy zdobiły, dobrze było grać niewolnika, ale gdy uczuł ich zacisk na rękach... Raz poświęciwszy jedną sposobność, mniemał, że zrobił dość dla „idei”, teraz los powinien był sam oddalić od niego pokusę, inaczej on wytłumaczy to sobie na swoją korzyść. Nie całkiem jeszcze wyraźnie działał w nim motyw: „Może ta trzecia uratuje Olę, zedrze urok z Angeliki, zrobi to, czego nie może zrobić Ola jako żona legalna i dozwolona”. Tak wyglądałby rozmotany kłębek jego myśli, kłębek, który jak w ogóle myśli, miał swoje „ja”.
Przy obiedzie widziała Berestajka, że Ola jest ładna i że daje jej odczuć różnicę stanu i cnoty, jaka dzieli obywatelkę od niezaangażowanej aktorki. „Czekaj, dam ja ci za to” — myślała Berestajka. „Ten bukiet (stał na stole) z róż dostałam dziś rano od męża” — rzekła między innymi Ola. Strumieński się skrzywił i włożył do ust kęs potrawy. „Pozwoli pani jedną wziąć sobie na pamiątkę?” — spytał Jelonek. „Ależ panie Władysławie — rzekła doń Rosjanka poufale — nie wypada, zrobi pan krzywdę pani domu...” — „Ależ owszem, proszę” — rzekła Ola, wybierając dlań kwiat. „To może i pani sobie jedną wybierze” — rzekł Strumieński. Berestajka wyjęła najpiękniejszą i wpięła sobie w gors — Oli aż się na płacz zebrało, przyrzekła sobie jednak wytknąć mężowi, że dam nie traktuje się w ten sposób różami, bo to jest uchybienie zwyczajom salonowym.
Strumieński wnet potem, zastawszy Berestajkę samą na ganku, robił aluzje do tego kwiatu, niby dopominając się jego zwrotu w zamian za inną różę, którą zaraz sami zerwą. Szło mu o byle jaki pretekst dotknięcia jej ciała. Sytuacja była taka, że Berestajka stała na ganku przechylona przez poręcz, Strumieński trochę niżej na grządce ogrodowej. Kiedy twarzą zbliżył się do niej, niby żeby wziąć różę, ona szybko rozpięła stanik z przodu i rzekła po francusku: „Wolno tylko pocałować!”. (Tymczasem róża wypadła na ziemię). Strumieński spełniał rozkaz z przyjemnością, a pewnego rodzaju wzruszeńko owładnęło nim, gdy aktorka, przycisnąwszy jego głowę do piersi, bawiła się jego włosami. Po chwili zerwali się i poszli do reszty towarzystwa, bojąc się, że ich może szukają.
Bezpośrednia rzeczywistość ma swoje nieubłagane prawa. Odtąd Strumieński popadł w ponure milczenie, rozmyślając tylko nad tym, gdzie. To znaczy, gdzie ją zaprowadzić, aby zaspokoić raz zbudzoną żądzę, która mu zmysły zupełnie rozdrażniła. Bo już w nim powstały myśli musowe, całkiem nowy obraz, żywiołowo domagający się zrealizowania, własna krew go podeszła. I albo milczał, zamieniając z Berestajką gorące spojrzenia, które go jeszcze bardziej upewniały o tym, czego się ona po nim spodziewa, albo irytował się z błahych przyczyn, na Jelonka w duchu, a głośno chociaż sposobem żartu na Olę, gdy dostrzegł jakieś usterki w załatwianiu przez nią obowiązków gospodyni lub gdy mu się coś nie podobało w zapatrywaniach przez nią wygłaszanych (robił to chwilami tylko w celu dogodzenia Berestajce, której niechęć ku Oli przeczuwał). Natomiast Ola dowcipnie odpierając jego gderania, po cichu żałowała go, z całej duszy zaś była oburzona tylko na Berestajkę, ladacznicę, która pod jej dachem tak sobie zuchwale poczyna. Czekała sposobności, by jej zrobić jaką przymówkę. Lecz zarazem była w niej doza ciekawości: co też nastąpi? czy nastąpi? i drżała ze strachu. Strumieński i Rosjanka byli dla niej w tej chwili przecież jakimiś wyższymi ludźmi, którzy mogli dopuścić się tego, o czym ona tylko słyszała. Zazdrość fizyczna była u Oli dość słaba, powstały w niej tylko odruchy obowiązkowej, konwencjonalnej zazdrości, którym natychmiast przeciwstawiła swą również konwencjonalną, a bardziej teraz pożyteczną obojętność i dumę. Miałażby być zazdrosną o taką tam... Zarazem widziała i czuła niemal jakąś tremę moralną u Strumieńskiego, a ponieważ znała jego dotychczasową katońską cnotę małżeńską, bardziej z nim współczuła, niż gardziła, solidaryzowała się z nim prawie, jak siostra z bratem bawiącym się w donjuanerię. W tym usposobieniu podtrzymywało ją jeszcze i to, że kilka razy chwyciła okruszynki czułości rzucone jej przez męża sekretnie, jakby na przeprosiny (podwójna polityka Strumieńskiego!), okruszyny jej zdaniem szczerozłote w porównaniu z jego ołowianą, jakby wymuszaną grzecznością dla obcej. Nie miała zresztą żadnej pewności, czy jej podejrzenia są słuszne i czy się sprawdzą, a zasady taktu towarzyskiego i gościnności nie pozwalały jej na żadną kontrminę, na którą nawet czasu nie miała. (Powód zaniechania, całkiem zewnętrzny wprawdzie, tkwiący w mechanizmie sytuacji, ale tak ważny, że inne „motywy” wobec niego wyglądają tylko na przymusowe poparcia.) W końcu wszakże słyszała od Jelonka, że ona jedzie dalej w świat, za oczy, bo jest „włóczęgą jak prawdziwa artystka”, jeżeli więc Piotr nawet zbłądzi, to wróci na łono żony jako skruszony grzesznik, a wtedy ona mu naprzebacza co niemiara. Taki był jej kłębek myśli. A jednak wciąż drżała z niecierpliwości czy obawy; żeby sobie już raz pojechali! Robiła różne niedorzeczności, za które właśnie mąż ją strofował.
Tymczasem Strumieński zdecydował się już prawie na „gdzie”. Wystąpiło ono w jego
Uwagi (0)