Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖
Powieść o wielu twarzach. Gdyby skupić się tylko na fabule — Pałuba opowiada o dwóch związkach głównego bohatera, Piotra Strumieńskiego, z dwoma różnymi kobietami. Stanowi to jednak tylko wierzchnią warstwę całej konstrukcji dzieła.
Irzykowski postawił sobie za cel pokazanie nieusuwalnego rozdźwięku między surową materią życia a każdą próbą uszeregowania faktów i domysłów dotyczących jednostkowej egzystencji, scalenia ich i zrozumienia (dotyczy to także prób podejmowanych przez głównego zainteresowanego przeżywającego swoje własne życie). Dzięki temu powstała pierwsza w literaturze polskiej powieść o charakterze autotematycznym, odsłaniająca warsztat pisarski, z drugiej zaś strony tekst ukazujący anatomię małżeństwa i psychologię miłości, sięgający również w nowatorski sposób w dziedzinę snów i nawiązujący do koncepcji Freuda, jeszcze przed jej upowszechnieniem (szczególnie w Polsce).
- Autor: Karol Irzykowski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Irzykowski
Zbliżył się wreszcie i do dalszych punktów szczerości. Wszak powiedział Geli, że niekoniecznie ma być matką, gdyby nie chciała. Czyż więc... tylko, aby uchylić się od macierzyństwa? Czy też raczej idee fixe czystości? Bo znajdował w niej potem inną naturę... ta jej nagła apatia... zapewne wskutek zaburzenia umysłu. Byłże to więc przecież przełom fizjologiczny, szaleństwo? Na to wskazywałoby może i to dziwne, chwilami grozą przejmujące śpiewanie po włosku, które ona sama nazywała swoim „śpiewem łabędzim”. Śpiewem łabędzim? A więc widocznie przygotowywała się do samobójstwa, co potwierdza i ten list... Tyle tych i innych dowodów jasnego rozgarnienia: jeżeli była wtedy wariatką, to była nią chyba całe życie. Tak ubijał Strumieński kwestię niepoczytalności Angeliki, ale ubiwszy ją, napotykał niespodzianie inną, niemniej dlań przykrą i pałubiczną. Jeżeli to nie był przełom fizjologiczny, cielesny, więc — przełom umysłowy, charakterowy? (por. s. 218, w. 23 i n.211). Nie pamiętał już dziś tego i nie rozumiał, bo wówczas kiedy to się działo, zanadto się denerwował samymi faktami, tkwił w nich. A jednak — zdaje mu się — wywierała na niego takie wrażenie — jakby mu się opierała naprawdę, z przekonania, jakby w tym jej nowym zachowaniu się objawiała się dopiero jej istotna istota, jej rdzeń, jej właściwe, dziewicze „ja”. A w takim razie czyż jego późniejszy kult Angeliki był rzeczywiście kultem jej samej, najsamszej? (Błąd, hipostazja jednolitego, transcendentalnego „ja” zamiast „ja” empirycznego, złożonego).
W ogóle poruszeniem sprawy owego zgwałcenia przeciął Strumieński ostatni (?) tajemniczy nerw wiążący go z Angeliką. Używał tej sprawy w dwóch sprzecznych niemal kierunkach, a ku jednemu celowi: by wykręcić się, zamknąć już fazę. Raz więc uważał swój postępek z Angeliką za zbrodnię, za grzech, który odpokutowywał pietyzmem; lecz przyznawał się do tej zbrodni nie po to, żeby pochwalić swój pietyzm, bo wtedy logicznie musiałby w nim brnąć dalej, lecz żeby niejako zdemaskować niewłaściwe pobudki swego życia podziemnego, wykazać samemu sobie, że to życie było tylko upiększoną, uwygodnioną formą pokuty i trwogi, nie miało więc w sobie pierwiastków wielkich, pięknych, czystych, wyjątkowych. Albo też wykazywał sobie głupotę podejrzewania siebie samego o grzech, uniewinniał się, obniżał doniosłość tego sekretnego fakciku, uważał go za coś błahego, żartobliwego, lecz wówczas zamiast wywnioskować: „skoro zbrodni nie było, to motywy twoje były czyste, więc rób dalej to, co robiłeś”, wnioskowało mu: „skoro to nic ważnego, skoro nie popełniłeś żadnej zbrodni, to na cóż się bać, na co tak kurczowo podtrzymywać walący się ideał?”. A i wszystkie te wyrzuty sumienia miał po to, żeby nimi zapłacić za swe odstępstwo.
...czyż zresztą to był gwałt? (naśladuję uparte powracanie sumienia do najdrażliwszej kwestii). Gdzież są różnice? Czyż w końcu nie poddała się sama? W istocie sumienie jego jest zbyt skrupulatne. Przecież w ten sposób chciał ją otrzeźwić, przeszkodzić jej ucieczkom, złamać jej uparte, uroczyste milczenie, które go drażniło, a może nawet — zdemaskować ją? Co prawda mógł się nieco wstrzymać, czekać, znosić dalej jej obraźliwe obchodzenie się z nim. Ale miał przecież różne dawne upoważnienia — jej dumę łamał wtedy nie po raz pierwszy. A nawet i wtedy — czyż nie wyzywała go właściwie sama swoją ironią i ostentacyjnym chłodem? „Spróbuj — zaczepiła go — a ja się zabiję” — jakby siebie samej dobrze nie rozumiała. A więc redukowało się i to do walki pierwotnej między „mężczyzną” a „kobietą”. Chętnie podstawił ten dualizm na miejsce dopiero co pomyślanego dualizmu „dziewiczości” i „zmysłowości”. Lecz zstępował jeszcze głębiej. Alboż mu istotnie szło o skrupuł zabójstwa, czy nie raczej o to, jaką ona dawniej była? O coś oderwanego od niej? A nawet po jej śmierci strata tej dawnej, tej gorącej kochanki była czasami przykrzejszą od straty jej w ogóle — chociaż przykrość ta musiała stać w kącie wobec panowania oficjalnego, wielkiego smutku... Czyż w takim razie — pytał znowu — jego późniejszy kult Angeliki był rzeczywiście aktem wdzięczności, wynagrodzenia, ułagodzenia, a nie skrytą tęsknotą ku jakimś śliskim, „podziemnym” ideałom, które tylko uszlachetniał jej firmą?
I przy tej sposobności znowu (por. s. 215) odczuwał niechęć do autora Marii Dunin212 za to, że przedstawił mu niejako tę drugą fazę Angeliki wyidealizowaną, a jego w faunie, który opowiada, niechęć i za to, że ten punkt nie jest tam wcale rozstrzygnięty, ale zostawiony, jakby się rozumiał sam przez się, podobnie jak absolutna niewinność Anielki w Bez dogmatu. Bo Strumieński wprawdzie jako dziecię racjonalistycznego wieku nie wierzył w anielskość kobiet i czasem żartował z niej, jednak dotychczasowa nauka nie dawała mu dostatecznych środków do rozumienia wielu skomplikowanych wybryków kobiecych i dlatego na wzór wielu ludzi współczesnych posługiwał się trwającymi jeszcze, a wciąż odgrzewanymi (przez archeologów umysłowości) tradycjami rycersko-romantycznymi, do których należy pojmowanie kobiety jako „istoty, która...”, anioła, stróża czystości itp. Polemizując więc w duchu z autorem Marii Dunin, „wierzył” przecież w idealność kobiety, a raczej bał się, by ona naprawdę nie istniała.
A z Berestajką jak to wszystko zdążało wybitnie do jednego celu, jaki stanowiło urok to bez ceremonii. (Myśl ta kiełkowała już na s. 309 w. 15 i n.213). Natura, mistrzowska natura — jak od razu zburzyła ona cały gmach komedii i kłamstwa, od razu, jednym podmuchem! Jedno żywiołowe zachcenie i już po wszystkim. Na zewnątrz można być tym a tym, wyznawać taką a taką religię lub zasady, a natura przecież zawsze zrobi swoje. Wdziera, wślizguje się wszędzie; przykładem ci święci pustelnicy, którzy jej pokusom oprzeć się nie mogli. O jakaż wszechpotężna pani — matka natura!
Tak uległ Strumieński potrzebie podciągnięcia nowego wypadku, który jeszcze wczoraj mącił mu życie, pod nowy system i znowu rzecz zabarwił, przekręcił. Bo jak wiemy, nie „matka natura” grała tu główną rolę; jego grzech z Berestajką wyniknął w większej części z wewnętrznego musu, jak skok w przepaść, z psychicznego zawrotu głowy, był także konsekwencją okoliczności i terenu (samorząd faktu). Wreszcie dodać warto, że Strumieński jakby zupełnie unikał rozważania możliwości nowej formy kultu Angeliki, tej możliwości, o której sam wspomniał w rozmowie z Olą (s. 346. w. 23 i n.214). Ale sposób ten zaginął w potopie jego myśli, jak w ogóle konflikty ludzkie tylko czasem mają niedokładne żywe komentarze, półanalogie i fałszywe analogie. Chodzi o to, że Strumieński, idąc szlakiem idei z Powinowactw z wyboru, mógł adoptować swój egoizm na rzecz Angeliki i zamieniać akty zdrady na akty wierności, gdyby był pojął miłość ku Angelice jako całokształt wszystkich najbardziej swoich chwil w życiu, a więc np. wszystkich wyzwoleń fizycznych i intelektualnych, gdyby w niej chciał widzieć konsekwentnie, tak jak dawniej podczas podziemnego życia: bóstwo opiekuńcze swego egoizmu, kochankę nadzwyczajną, która w nim może kochać nawet i to, czego by nikt inny nie kochał, i brać w tym udział. Wówczas nawet mógł ex post usprawiedliwić grzech z Rosjanką i wcielić go do kompleksu z napisem „Angelika”, zamienić to na naumyślność, co było przypadkowym. Co prawda wyglądałoby to raczej na rozbicie idei, a nie na rozszerzenie jej, gdyż taka wierność jest już tylko pozorną; lecz przecież i to wszystko, co się dotychczas działo, było tylko snuciem przędzy idealnej, nonsensowej, dowolnym „pojmowaniem”, robieniem fałszu. Zaznaczyć też trzeba, że Angelika, pisząc swój list, bynajmniej nie myślała o takich konsekwencjach, bo pojmowała wierność po prostu; ale wbiła Strumieńskiemu w głowę pomysł z Powinowactw z wyboru, według którego on jej ideę zreformował. Jeszcze dalej iść w kierunku tak zreformowanej wierności ani mu się śniło — tym bardziej że skoro nie było w przeszłości odpowiedniego układu z Angeliką, odpowiednich niemożliwych obietnic z jej strony, więc brakłoby mu sugestii pewności co do równoczesnego mistycznego współudziału Angeliki w jego aktach samolubnych, a tylko taka iluzja współudziału mogła podtrzymywać dalsze szaleństwo. Tak tedy karkołomna idea Angeliki i Strumieńskiego, idea miłości pozagrobowej, urwała się, bo nie była daleko obmyślana i do sił ludzkich zastosowana. Zobaczymy później, w XXI ustępie, że Strumieński przecież mimo to snuł pewien dalszy ciąg swego podziemnego życia, ale nie ten tu nakreślony, na który mu już brakło zapału. Chciał być wolnym, zresztą raziłoby go zbyt oczywiste przekręcenie faktów. Wprawdzie bowiem mógł widzieć np. w scenach przed obrazem Angeliki pewną ironię i wybuch protestu u siebie i wziąć to za zadatek „poprawy”, ale gdyby nawet myśl ta próbowała zachwiać jego nowe plany, odparłby ją za pomocą odpowiedzi, że ironia była dopiero w scenie z Olą, to zaś, co się tam przedtem stało z Berestajką, było z całkiem zwykłego zmysłowego materiału. I tak ignorował Strumieński (p. f.215) zupełnie tę wielką, na spodzie leżącą dozę brania na serio, którą ukazałem w jego „komedii tryumfalnej”, bez wahania nazywał całe swoje życie podziemne „komedią” (por. s. 387216), aby je albo zohydzić, albo ośmieszyć.
Ale bo też dłużej nie chciało mu się żyć tym stylizowanym życiem, znudziło go to być pedantem czy fakirem własnej komedii. Stwierdził zdaniem swoim fakt, który już dawno nastał. Nie szło mu ani o zreformowanie kultu, ani o usprawiedliwienie ex post wypadku z Berestajką, decyzja jego była względnie dość jasna, dobrowolna, stanowcza: nie chciał już mieć nic z tym fantem do czynienia. Chciał to robić tak, jak inni ludzie robią, bez żadnych zastrzeżeń. Chciał kochać, np. żonę jako żonę, nie przesadzać, nie zdradzać jej wiernością, być porządnym i przeciętnym mężem. Ludzie, którzy zdradzali swe żony, więcej je może kochali niż on swoją; grzeszność w człowieku potrzebuje od czasu do czasu przeczyszczenia, zdrowe natury robią to instynktowo. Tu przyszły mu w pomoc głównie wspomnienia z okresu naturam expellas furca217, ale teraz już nie rzucał się w „czyny” jako antydot218, chciał tylko wypełnić maksymę: homo sum et nihil humani a me alienum puto219, a więc być artystą życia, sługą złotego środka.
Wszystkim (właśnie że nie!) był związany z teraźniejszością, rzeczywistością: interesami, ciałem, zajęciami, sympatiami, antypatiami nawet. Były to węzły jakby fizyczne, tkwiące we krwi. Sprawa Angeliki, lubo220 dlań najciekawsza, zajmowała może tylko dziesiątą część jego życia. Dopiero teraz otwarły się przed nim horyzonty swobody — po tylu latach „cnoty”. Strumieński nie wiedział i nie doceniał tego, że ta „cnota” była nie czymś śmiesznym, ale stróżem tego szczęścia, które mu dawały jego objawienia umysłowe, a zarazem organicznym niejako wytworem jego charakteru, który był, że tak powiem, monogamicznym i dążył do erotycznego wyzyskania jednej kobiety aż do ostateczności — co widzieliśmy na Angelice i na Oli.
Poczucie kłamstw dawało mu siłę krnąbrności do przeprowadzenia swej woli. Któż go pilnował? Któż go kontrolował? Kto widział, że on zepsuł jakąś szaloną ideę? Kogo by to choćby interesować mogło? Sprawa była tak niepodobna do niczego, tak swoja, że strach. Kto śledził zawikłania jego myśli? Kto mógł udowodnić, że on w tym a tym gdzieś zbłądził? Czy Angelika? Ależ nie ma świata pozagrobowego. Sumienie? Pedanteria — to był przecież on sam, a nikt sobie samemu krzywdy nie robi. Ola? Ależ ona zapewne uważała już całą historię za zamkniętą, skończoną. Miała za ciasny umysł i serce, żeby pielęgnować z zachwytem inspekta w jego duszy — poznał to właśnie tej nocy. Jeżeli wygadał przed nią wszystko, to dlatego, żeby się raz tego pozbyć, nie mieć nic dziewiczego w sobie, pozbawić uroku samotności to, czym się pieścił dotychczas — miała ona rolę lancetu, którego użył do puszczenia sobie krwi.
W chwilach, gdy decyzja była mniej stanowczą, udawał niejako przed ideą, że ją przez Pawełka ratuje, przeszczepia na inną glebę, że najlepiej będzie teraz „to miejsce” zamknąć, tym bardziej że było ono na pewien czas (!) sprofanowane (?). Kto inny nie potrzebowałby się wprawdzie bawić w zamykanie i mógłby zostawić rzecz w tym punkcie, w którym ona stanęła, ale jemu do poczucia swobody potrzeba było jeszcze symbolu zerwania, tj. zamknięcia lub zniszczenia muzeum.
Teraz, po wejrzeniu w rusztowanie wątpliwości i wykrętów Strumieńskiego, zobaczymy, jak wkrótce na miejscu jednej idei postawił nową, której zawiązek już także poznaliśmy — nową upiększającą wieżyczkę.
Oto otrzymał od Berestajki list z wyzwaniem na pojedynek; miał o oznaczonej porze stawić się po tamtej stronie rzeki koło domu przewoźnika. Fakt ten, wnosząc nowe rozpraszające czynniki, wpłynął opóźniająco na rozpęd wzięty przez Strumieńskiego, a nawet zrazu wykoleił go nieco.
W pierwszej chwili, po przeczytaniu listu, był Strumieński najpewniejszy w świecie, że tu idzie o żart tylko, pod którego pozorem aktorka chce z nim odnowić stosunki i powtórzyć to, co się już raz stało. Czy miał jej zrobić tę łaskę, tę przyjemność? Wprawdzie epizod z nią zdołał już w czasie kilku dni
Uwagi (0)