Darmowe ebooki » Powieść » Meir Ezofowicz - Eliza Orzeszkowa (polska biblioteka cyfrowa TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Meir Ezofowicz - Eliza Orzeszkowa (polska biblioteka cyfrowa TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 49
Idź do strony:
myśli przypuszczasz!

— A czemu bym ja ciebie przypuszczać do nich nie miał? Czy ty domu mego źle pilnujesz albo dzieci moje źle hodujesz? Ty wszystko dobrze robisz, Frejda, i twoja dusza taka sama piękna jak twoje oczy!

Szkarłatnym płomieniem oblała się biała twarz młodej Izraelitki. Spuściła oczy, ale koralowe usta jej szeptały z cicha niedosłyszalne wyrazy jakieś — miłości czy dziękczynienia.

Hersz wstał.

— Gdzie my pisania tego szukać będziem? — zaczął w zamyśleniu.

— Gdzie? — powtórzyła kobieta.

— Frejda — mówił mąż — Michał Senior pisania swego schować nie mógł w ziemi, bo on wiedział, że gdyby je schował w ziemi, robaki by go zjedli albo zamieniłoby się ono w proch. Czy te pisanie jest w ziemi?

— Nie — odpowiedziała kobieta — jego w ziemi nie ma!

— I w ściany on go schować nie mógł, bo on wiedział, że one spróchnieją prędko i ich zrzucą, ażeby nowe postawić. Ja te nowe ściany sam stawił i w starych ścianach szukał bardzo, ale pisania w nich żadnego nie było.

— Nie było! — z żalem ozwała się Frejda.

— I w dachu on go schować nie mógł, bo on wiedział, że dach zgnije i że jego rozrzucą, żeby nowy zrobić. Jak ja urodził się, to już na starym domu naszym był dziesiąty może dach, ale mnie zdaje się, że pisania tego w dachu żadnym nie było.

— Nie było! — przywtórzyła kobieta.

— To gdzie ono może być?

Zamyślili się oboje. Nagle po długiej chwili kobieta zawołała:

— Hersz! Ja już wiem! Te pisanie jest tam!

Mąż podniósł głowę. Kobieta wyciągniętym palcem wskazywała wielką, oszkloną szafę stojącą w rogu izby i napełnioną od góry do dołu wielkimi księgami w szarej, opylonej oprawie.

— Tam? — zapytał Hersz wahającym się głosem.

— Tam — stanowczo powtórzyła kobieta. — Czy ty mnie nie mówił, że to książki Michała Seniora i że je tu wszyscy Ezofowicze na pamiątkę po nim chowali, ale że ich nikt nigdy nie czytał, bo takich książek Todrosy czytać nie pozwalają!

Hersz powiódł dłonią po czole, kobieta mówiła dalej:

— Michał Senior mądry był człowiek i przed oczami jego widna była przyszłość. On wiedział, że tych książek długo nikt czytać nie będzie i że ten tylko, kto czytać ich zechce, będzie tym praprawnukiem jego, co innych czasów doczeka i pisanie jego znajdzie!

— Frejda! Frejda! — zawołał Hersz. — Ty jesteś mądra kobieta.

Pod śnieżnym zawojem czarne oczy kobiece skromnie spuściły się ku ziemi.

— Herszu! Ja pójdę, zobaczę dzieci nasze i zakołyszę najmłodsze, które zapłakało. Rozdam robotę sługom naszym i zgasić każę ognisko, potem przyjdę tu pomagać tobie w robocie twojej.

— Przyjdź! — rzekł Hersz, a gdy kobieta odchodziła do izby, w której gwarzyły głosy dzieci i domowników, wiódł za nią wzrokiem i półgłosem mówił:

— „Mądra żona droższą jest nad złoto i perły. Przy niej serce męża spokojne”!

Wróciła po chwili, zasunęła rygle u drzwi i z cicha zapytała męża:

— A gdzie klucz?

Hersz znalazł klucz od szafy pradziada, otworzył ją i zaczęli oboje zdejmować z półek wielkie księgi. Kładli je potem na ziemi, przysiadali nad nimi i powoli, z uwagą nadzwyczajną, odwracali jedną po drugiej karty zżółkłe od wielkiej starości. Chmury pyłu podnosiły się ze stosów papieru nietkniętych przez wieki ręką niczyją, osiadały na śnieżnym zawoju Frejdy i szarą warstwą przysypywały złotawe włosy Hersza. Oni jednak pracowali niezmordowanie, a z tak uroczystym wyrazem na twarzach, że mogło się zdawać, iż rozkopywali grób pradziada, aby wydobyć zeń zagrzebane z nim razem wielkie jego myśli.

Dzień już miał się ku końcowi, kiedy nareszcie z piersi Hersza wydobył się krzyk podobny do tego, jakim ludzie witają szczęście i zwycięstwo. Frejda nic nie rzekła, tylko z ziemi powstała i splecione ręce wyciągnęła wysoko nad głowę dziękczynnym ruchem.

Potem widziano Hersza modlącego się długo i żarliwie przed oknem, z którego widać było wschodzące na niebo pierwsze gwiazdy nocy. Potem przez noc całą w oknie tym światło nie gasło, a przy stole, z głową na obu dłoniach wspartą, Hersz wczytywał się w żółte jakieś, wielkie, rozwarte przed nim arkusze. O świcie zaś, zaledwie wschodni kraniec nieba płonąć począł różowymi barwami, wyszedł on przed próg domostwa swego ubrany w płaszcz podróżny i wielką swą czapkę bobrową, usiadł na wóz usłany słomą i odjechał. Odjeżdżając był tak zamyślony, że ani dzieci swych, ani domowników tłoczących się w sieni domu nie żegnał, tylko głową skinął ku Frejdzie, która stała na ganku w białym zawoju swym zróżowionym od świateł jutrzenki i czarnymi oczami pełnymi smutku i dumy zarazem ścigała długo odjeżdżającego męża.

Kiedy potem Frejda wróciła do wnętrza domu i zamyślona stanęła u rozpalonego przez sługi kuchennego ogniska, przybiegł do niej najstarszy syn jej, kilkoletni Saul, i zapytał:

— Dokąd tate pojechał?

— Tate — odpowiedziała kobieta — pojechał daleko, za góry i lasy...

— A po co on tam pojechał? — dopytywało się dziecię.

— On tam pojechał, ażeby wielkie rzeczy robić! — odparła matka.

Mały Saul myślał długo, potem wspinając się ku szyi matczynej, tak aby dosięgnąć zdobiących ją pereł, zapytał jeszcze:

— Czy tate dużo złota stamtąd przywiezie?

Frejda uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała. Czuła ona zapewne, wiedziała, że są na ziemi rzeczy ważniejsze i droższe nad złoto, lecz dla określenia rzeczy tych synowi umiejętności i słów jej zabrakło.

Dokąd Hersz pojechał? Za góry, za lasy, za rzeki... W daleką stronę kraju, kędy wśród bagnistych równin i czarnych borów Pińszczyzny mieszkał wymowny poplecznik sprawy równouprawnienia i cywilizacji Żydów polskich, poseł sejmowy, Butrymowicz. Szlachcic, karmazyn30 to był i — myśliciel. Widział jasno i daleko, nietajnymi mu były, tajne dla innych, związki, czynniki i konieczności dziejowe.

Kiedy Hersz, wprowadzony do wnętrza szlacheckiego dworu, stanął przed poważnym obliczem mądrego posła, pokłonił mu się nisko i w sposób następujący mowę swą zaczął:

— Jestem Hersz Józefowicz, kupiec z Szybowa, praprawnuk Michała Ezofowicza, co nad wszystkimi Żydami starszym był i nazywał się według rozkazu samego króla Seniorem. Przyjechałem ja z daleka. A po co ja tu przyjechałem? Po to, żeby zobaczyć wielkiego posła i pogadać z wielkim autorem, z którego słów upadł na oczy moje i twarz blask taki jasny, jak od promieni słońca. Blask ten jest bardzo wielki, ale mnie nie oślepił, bo jak roślinka ziemska okręca się koło gałęzi wysokiego dębu, tak ja chcę, żeby myśl moja okręciła się około twojej wielkiej myśli i żeby one obie rozpostarły się nad ludźmi jako tęcza, po której nie będzie już na świecie kłótni ani ciemności!

Kiedy na przemowę tę poseł odpowiedział uprzejmie i zachęcająco, Hersz ciągnął dalej:

— Jasny pan to powiedział, że trzeba zrobić wieczną zgodę pomiędzy dwoma narodami, które na jednej ziemi toczą ze sobą wojnę?...

— Powiedziałem to — przytwierdził poseł.

— Jasny pan to powiedział, że Żyd, porównany z chrześcijaninem we wszystkim, nigdy szkodliwym nie będzie?

— Powiedziałem to.

— Jasny pan to powiedział, że Żydów ma za obywateli polskich i że trzeba, ażeby oni dzieci swoje do świeckich szkół posyłali i żeby oni mieli prawo ziemię kupować, i żeby między nimi skasowane były różne rzeczy, które ani dobre są, ani rozumne?

— Powiedziałem to — powtórzył poseł.

Wtedy wysoki, okazałej postaci Żyd, z dumnym czołem i rozumnym wejrzeniem, pochylił się szybko i zanim poseł miał czas obejrzeć się i obronić, rękę jego do ust swych przycisnął.

— Ja tu przybysz — rzekł z cicha — gość w tym kraju, młodszy brat...

Wyprostował się potem i sięgnąwszy do kieszeni atłasowego ubrania, wydobył z niej zwój zżółkłego papieru.

— Ot, co ja panu przywiozłem — rzekł — to droższe dla mnie jak wszystkie złoto, perły i diamenty...

— Cóż to jest? — zapytał poseł.

Hersz uroczystym tonem odpowiedział:

— To testament przodka mego, Michała Ezofowicza Seniora.

Przez całą noc siedzieli we dwóch i przy świetle świec woskowych czytali. Potem przestali czytać, a zaczęli rozmawiać. Rozmawiali z cicha, z blisko ku sobie pochylonymi głowami, z twarzami pałającymi. Potem, przy świetle dnia już, powstali obaj, razem, jednocześnie wyciągnęli ku sobie dłonie i spoili je w silnym uścisku.

O czym przez całą noc czytali, o czym mówili, co uradzili, jakie uczucia zapału i nadziei połączyły ich ręce uściśnieniem przymierza? Nikt nie dowiedział się nigdy. Zapadło to w tę ciemną noc tajemnic dziejowych, na dnie której skryło się przed nami wiele słonecznych pragnień i myśli. Przeciwności je tam strąciły. Skryły się one, lecz nie przepadły, bo gdy zapytujemy siebie nieraz: skąd błyskawice te myśli i pragnień, których nikt wprzódy nie znał? — nie wiemy, że źródłem ich bywają często chwile, których na kartach żadnych nie zapisał żaden kronikarz...

Nazajutrz przed ganek szlacheckiego dworu zajechała sześciokonna karoca. Wsiadł do niej dziedzic dworu wraz z izraelskim gościem swym i pociągnęli w drogę daleką — do stolicy kraju.

Z Warszawy Hersz wrócił do Szybowa po paru miesiącach. Wróciwszy ruszał się po miasteczku i okolicy żwawo i gorliwie, mówił, opowiadał, tłumaczył, przekonywał, jednał stronników dla przygotowujących się zmian i przekształceń we wszechstronnym życiu jego ludu. Potem wyjeżdżał znowu, wracał i wyjeżdżał... Trwało tak lat parę.

Nagle Hersz z podróży jednej, ostatniej wrócił zmieniony bardzo, z mętnym wzrokiem i z czołem zoranym troską. Wszedł do domu swego, ciężko opuścił się na ławę i podparłszy głowę ręką, głośno wzdychał.

Frejda stała przed nim zasmucona, niespokojna, lecz cicha i cierpliwa. Pytać nie śmiała. Oczekiwała spojrzenia i zwierzenia męża. Podniósł na koniec wzrok mętny, smutny i wymówił:

— Wszystko przepadło!

— Dlaczego przepadło? — z cicha szepnęła Frejda.

Hersz uczynił ręką gest oznaczający upadanie czegoś wielkiego.

— Kiedy budowa jaka rozpada się w kawałki — rzekł — tym, którzy w niej mieszkają, belki padają na głowy i pył zasypuje oczy...

— To prawda! — potwierdziła kobieta.

— Jedna wielka budowa rozpadła się... Belki pospadały na wszystkie wielkie żądania i wielkie prace nasze, a proch przysypał je... na długo!

Wstał potem, spojrzał na Frejdę oczami, w których wielkie łzy stały, i rzekł:

— Trzeba schować testament Seniora, bo on znów na nic się teraz nie przyda... Chodź, Frejda, schowamy go bardzo głęboko... Może go prawnuk jaki nasz szukać będzie i znajdzie...

Od tego dnia Hersz starzał się widocznie. Oczy jego gasły, plecy garbiły się. Siadywał często na ławie godzinami całymi, przechylając postać całą z boku na bok, wzdychając głośno i z cicha powtarzając:

— Asybe! Asybe! Asybe! Dajge! Nieszczęście! Nieszczęście! Nieszczęście! Biada!

Dokoła smutnego człowieka tego cicho i troskliwie krążyła smukła postać niewieścia w kwiecistej sukni i białym zawoju. Czarne oczy jej często napełniały się łzami, a krok był tak ostrożnym i lekkim, że perły nawet zdobiące jej szyję nie przerwały nigdy zadumy jego najlżejszym dzwonieniem. Niekiedy Frejda ze zdumieniem patrzała na męża. Smutek jego zasmucał ją, ale nie rozumiała go dobrze. Nad czymże biadał? Bogactwa jego nie umniejszyły się, dzieci wzrastały zdrowo, wszystko było jak przedtem, jak przed dniem owej wielkiej kłótni z reb Nochimem i wynalezienia owych starych, zżółkłych papierów! Nie rozumiała dobrze kobieta, kochająca i roztropna, lecz cały świat swój widząca w czterech ścianach swego domu, że duch męża jej porwany został w krąg wielkich idei i upodobał sobie w płomiennym tym świecie, a wygnany zeń siłą wrogich wypadków uleczyć się nie mógł z tęsknoty i żalu po nim. Nie wiedziała ona, że są na ziemi tęsknoty i żale nietyczące się ani rodziców, ani dzieci, ni żony, ni majątku, ni domu własnego i że z takich tęsknot i żalów duchowi ludzkiemu, który zaznał ich raz, uleczyć się najtrudniej...

W czarnej lepiance reb Nochima tymczasem rozlegały się z kolei wykrzyki radości.

— Frajd! Frajd! Frajd! — wołał do ludu stary rabin, dowiedziawszy się, że „wszystko przepadło”, że zatem ci, którzy mieli rozkazywać Żydom, aby brody golili i krótkie suknie nosili, krajowym językiem mówili i w szkołach krajowych się uczyli, roli się imali i w dziecinnym wieku małżeństw nie zawierali — rozkazywać już prawa nie mają.

— Frajd! Frajd! Frajd! Zbawione są brody i długie chałaty; zbawione kahały31, chajrymy, koszery, zbawione od zetknięcia się z nauką Edomu święte księgi Miszny, Gemary i Zohar! Zbawionymi od ciągnięcia pługu dłonie wybranego ludu! Zbawionym więc od zagłady lud Izraela!

Radował się Todros i do radowania się wzywał wierzącą w mądrość jego i świętość swą trzodę. Tryumfował, ale chciał tryumfować bardziej jeszcze. Zniszczyć Ezofowiczów znaczyłoby to zniszczyć prąd dążący w przyszłość i walczący z tym, który usiłował wciąż zamienić lud w skamieniałość przeszłości. Któż wie, co stać się może kiedyś? czy z przeklętego rodu tego nie powstanie kiedy człowiek dość mocny, aby zniszczyć całą długowiekową robotę Todrosów? Wszak gdyby wypadki przyjęły były inny obrót, dokonałby już tego Hersz sam wraz z swymi możnymi przyjaciółmi, edomitami!

Na Hersza Ezofowicza, jak niegdyś na przodka jego, Michała, posypały się ze stron wszystkich oskarżenia, niechęci, przeciwności wszelkiego rodzaju. W domu modlitwy wykrzykiwano nań głośno, że sabatów nie strzeże, że z gojami32 się przyjaźni i do stołu z nimi zasiadając, trefne mięso spożywa, że w zajściach interesowych sądów żydowskich unika, a do krajowych się udaje; że rozporządzeń kahalnej zwierzchności nie słucha i nieraz nawet głośno przyganiać im śmie, że cadyka33 nie szanuje, reb Nochimowi należnej czci nie oddając...

Dumnie bronił się Hersz, odpierając niektóre czynione mu zarzuty, do innych przyznając się, lecz usprawiedliwiając je pobudkami, których przecież ani lud, ani przodownicy jego za słuszne uznać nie chcieli.

Trwało tak dość

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 49
Idź do strony:

Darmowe książki «Meir Ezofowicz - Eliza Orzeszkowa (polska biblioteka cyfrowa TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz