Meir Ezofowicz - Eliza Orzeszkowa (polska biblioteka cyfrowa TXT) 📖
Rzeczywistość opisana w tej książce należy do przeszłości. Nie ma już podporządkowanych rytmowi religijnego życia żydowskich „sztetl” takich jak powieściowy Szybów, przedstawiony tu nieco karykaturalnie, choć z pewnością bez złych intencji.
Należąca do najwybitniejszych przedstawicieli pozytywizmu pisarka i działaczka społeczna, kierując się naczelną ideą modernizacji, powtarza oświeceniowy jeszcze asymilacyjny projekt „uobywatelnienia” Żydów przez oderwanie ich od „Talmudu”. Powtarzany przez dziesiątki lat pomysł, że karaimizm jest „czystszy” niż judaizm rabiniczny i w związku z tym wszyscy Żydzi powinni go przyjąć, jest analogiczny do postulatu, by w jakimś kraju społeczność tradycyjnie katolicka przeszła masowo na protestantyzm jako oczyszczony z wielowiekowych, „talmudycznych” naleciałości w postaci pism ojców Kościoła czy encyklik i dogmatów papieskich. Cóż, każdy ma swoje przesądy…
Dziś krwawy cień Zagłady przesłonił cały tamten świat. Ale nadal aktualne jest dociekanie jej mrocznych źródeł.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Meir Ezofowicz - Eliza Orzeszkowa (polska biblioteka cyfrowa TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Żydek-faktor stał u drzwi gabinetu pańskiego, pochylony nieco ku pańskiemu obliczu, uśmiechniony3, gotów zawsze do sprężystego poskoku w celu usłużenia panu i do dowcipnego słówka w celu obudzenia dobrego jego humoru.
Pan był w dobrym humorze i żartował z Żydka.
— Chaimku — mówił — czy byłeś ty w Krakowie?
— Nie byłem, jaśnie panie!
— Toś ty, Chaimku, bardzo niemądry!
Chaimek ukłonił się.
— Chaimku, czy byłeś ty w Rzymie?
— Nie byłem, jaśnie panie!
— Toś ty, Chaimku, bardzo niemądry!
Chaimek ukłonił się powtórnie, ale zarazem o dwa kroki bliżej pana przystąpił. Na ustach zaigrał mu jeden z tych uśmiechów właściwych ludziom jego plemienia, sprytnych, przebiegłych, o których powiedzieć na pewno nie można, czy pokora w nich maluje się albo tajemny tryumf, pochlebstwo albo szyderstwo.
— Przepraszam jasnego pana — rzekł z cicha — czy jasny pan był w Szybowie?
Szybów odległym był od miejsca, na którym toczyła się rozmowa, o jakich mil dwadzieścia.
Szlachcic odpowiedział:
— Nie byłem.
— A co teraz będzie? — ciszej jeszcze szepnął Chaimek.
Podanie zamilcza o tym, co na kłopotliwe pytanie to odpowiedział wesoły szlachcic, ale z posłużenia się Szybowem jako argumentem odpierającym ubliżające twierdzenia, a raczej wywzajemniającym się za nie, wnieść można, iż dla Chaimka Szybów był tym, czym dla szlachcica były Kraków i Rzym, więc miejscem skupiającym w sobie i przedstawiającym cywilne i religijne powagi.
Gdyby ktokolwiek zapytał był podówczas Żydka-faktora, dlaczego tak wysokie znaczenie przywiązuje do mieściny małej, zapadłej wśród głuchych równin, wymieniłby on prawdopodobnie dwa tylko nazwiska będące nazwiskami dwóch rodów od wieków w Szybowie zamieszkałych: Ezofowiczów i Todrosów. Pomiędzy dwoma rodami tymi taka zachodziła różnica i taki wytworzył się podział, że Ezofowiczowie przedstawiali sobą do wysokiego stopnia spotęgowany żywioł świeckich świetności, jako to: licznego rozrodzenia się i zestosunkowania, bogactwa i bystrej zręczności w robieniu interesów i powiększaniu majątku — Todrosowie zaś przedstawicielami byli żywiołu duchownego: pobożności, religijnej uczoności, surowej aż do ascetyzmu czystości życia.
Być może nawet, iż Chaimek zapytany o przyczynę znaczenia przywiązywanego do małej mieściny zapomniałby o wymienieniu Ezofowiczów; jakkolwiek bowiem bogactwem i wpływami rodu tego chlubili się Izraelici wszyscy na wiele dziesiątków mil dokoła niby jedną ze swych chwał narodowych, blask ten, czysto światowy, bladł przy promieniach duchowej świętości, którymi otoczonym było od niezmiernie dawna imię Todrosów.
Todrosowie uważanymi byli od dawien dawna przez całą ludność izraelską Białoruś i Litwę zamieszkującą za skończony wzór i nienaruszoną arkę prawowierności religijnej. Czy było tak w istocie? Znajdowali się tu i ówdzie uczeni talmudyści4, którzy na wzmiankę o talmudycznej prawowierności Todrosów uśmiechali się jakoś dziwnie i gdy się zeszli z sobą, smutnie coś o niej szeptali. Wiele, wiele do myślenia dawała uczonym talmudystom owa sławiona prawowierność talmudyczna Todrosów. Stanowili oni przecież ogromną mniejszość; kilku ich było zaledwie lub kilkunastu wątpiących wobec wierzących tłumów. Tłumy wierzyły, wielbiły i do Szybowa dążyły, jako do miejsca uświęconego, z pokłonem, po naukę, radę, pociechy i leki.
Nie zawsze przecież Szybów posiadał taką sławę prawowierności. Owszem, pierwszymi założycielami jego byli odszczepieńcy, przedstawiciele w Izraelu ducha opozycji i rozbioru, karaici5. Niegdyś, bardzo dawno temu, nawrócili oni byli na wiarę swą możny lud zamieszkujący płynącą winem i złotem ziemię Chersonesu6 i stali się jej królami. Potem ze wspomnieniami królowania tego, z jedyną religijną i prawodawczą księgą swą, Biblią, powędrowali w świat podwójni wygnańcy Palestyny i Krymu, a mała cząstka ich, sprowadzona na Litwę przez w. księcia litewskiego Witolda, posunęła się aż na Białoruś i tam osiadła w gromadce domków i lepianek, którą nazwano Szybowem.
Natenczas w piątkowe i sobotnie wieczory panowała w miasteczku głucha cisza i ciemność, karaici bowiem wbrew talmudystom nie spotykali świętego dnia sabatu światłem rzęsistym, gwarnym weselem i obfitymi ucztami, ale witali go ciemnością, milczeniem, smutkiem i rozmyślaniem nad upadkiem świątyni chwały i mocy ojczystej. Wtedy z czarnych wnętrzy domostw, zza małych mętnych okienek, wypływały na zewnątrz przyciszone, przeciągłe, śpiewne i żałośliwe dźwięki, którymi ojcowie opowiadali dzieciom swym o prorokach, którzy nad rzekami Babilonu tłukli harfy swe i ucinali palce u rąk, aby nikt zmusić ich nie mógł do śpiewu w niewoli o błogosławionej krainie Chawili7, kędyś na południu Arabii położonej, w której dziesięć pokoleń izraelskich mieszkało w swobodzie, szczęściu i pokoju, nie znając, co to kłótnia albo miecz, o świętej rzece Sabationu8, kryjącej izraelskich tułaczy przed oczami ich wrogów.
Przyszła jednak pora, w której tu i ówdzie w piątkowe wieczory okienka domków błyskać poczęły światłami i rzucać na zewnątrz gwar głośnych rozmów i chóralnych modlitw. Rabbanici9 przybywali. Czciciele talmudycznych powag, przedstawiciele ślepej wiary w podania ustne zebrane i przekazane przez kohenów10, tanaitów11 i gaonów12 nachodzili i wypierali z siedlisk garstkę kacerzy-rozbitków. Pod wpływem najścia tego gmina karaicka topniała z wolna; ostatni cios zadał jej mąż znany w dziejach Izraelitów polskich, Michał Ezofowicz, Senior.
Pierwszy to był Ezofowicz, którego imię wyłoniło się z cieniów niewiadomości. Rodzina jego, niezmiernie dawno w Polsce osiadła, jedną z tych była, które za królów Jagiellonów pod wpływem praw i zwyczajów wytworzonych niezwykle wysokim na one czasy stanem oświaty w Polsce, życzliwymi węzły połączyły się z miejscową ludnością. Seniorem, czyli starszym nad Żydami wszystkimi i Litwę, i Białoruś zamieszkującymi, mianował go król Zygmunt I dyplomem, którego ustęp główny brzmiał, jak następuje:
„My, Zygmunt, z Bożej łaski itd., wiadomo czynimy wszystkim Żydom zamieszkałym w państwie, Ojczyźnie naszej... Zważywszy na wierne ku nam usługi Żyda Michała Ezofowicza13, i bacząc, abyście w sprawach waszych z Nami w niczym nie doznawali przeszkody i opóźnienia, według sprawiedliwości stanowimy: aby Michał Ezofowicz wszystkie wasze sprawy przy Nas załatwiał i był nad wami wszystkimi starszym, a wy macie za jego pośrednictwem do Nas się udawać i być jemu we wszystkim uległymi. Będzie on was sądzić i rządzić wami według zwyczaju waszego prawa, i winnych karać z przyzwoleniem Naszym, każdego według zasługi...”.
Z kilku wzmianek, które czyni o nim historia, łatwo poznać w Seniorze człowieka silnej i sprężystej woli. W pewną siebie dłoń ujął on powierzone mu nad współwyznawcami rządy, a na tych, którzy poddać się im nie chcieli, na karaitów mianowicie, rzucił klątwę wyłączającą ich spośród społeczeństwa izraelskiego i odbierającą im prawo do współplemiennej pomocy i przyjaźni.
Pod uderzeniem ciosu tego egzystencja dawnych mieszkańców Szybowa, dość smutna, uboga i bezczynna przedtem, ostatecznemu uległa rozprzężeniu. Potomkowie chazarskich14 władców, kacerze, stanowiący, jak zwykle bywa, śród społeczeństwa swego ogromną mniejszość i będący dlań przedmiotem niechęci i wstrętu, znękani i biedni, z upartym swym a wyłącznym przywiązaniem do Biblii w sercu, ze swymi poetycznymi legendami na ustach, opuścili miejsce, które im dało chwilowy przytułek. Rozeszli się w świat szeroki i nieprzyjazny, za cały ślad dwuwiekowego pobytu swego w szarej gromadce domostw rzuconej śród białoruskich rozłogów pozostawiając kilka rodzin wytrwalszych, namiętniej przywiązanych do starych grobów, które schroniły kości ich ojców, i do wzgórza usianego gruzami świątyni ich, obalonej przez zwycięskich rabbanitów.
Rabbanici zajęli Szybów w posiadanie zupełne i, co prawda, czynnością swą, zapobiegliwością, ścisłą spójnością działań swych, które źródło siły swej czerpały z bezprzykładnej niemal wzajemnej pomocy, zamienili szarą mieścinę z miejsca ciszy, smutku i ubóstwa w miejsce ruchu, gwaru, zachodu i bogactw.
W ogóle zresztą dobrze się działo w czasach onych Żydom poddanym władzy Seniora. Oprócz materialnych powodzeń świtać dla nich zaczęła nadzieja wydźwignięcia się z umysłowej ciemnoty i ze społecznego poniżenia. Senior posiadać musiał umysł bystry i jasny, skoro zza wiekowych uprzedzeń i przesądów dojrzeć potrafił ducha czasu i potrzeby ludu swego. Nie przez fanatyzm religijny zapewne, ale dla czysto administracyjnych lub i szerzej społecznych celów odrzucił on był karaitów od Izraelowego łona, jakkolwiek bowiem rabbanitą był, więc obowiązanym do bezwzględnej czci i wiary względem religijnych powag, skeptycyzm, najlepsza ta, a może i jedyna droga ku mądrości, nawiedzał niekiedy umysł jego. W jednym z podań swych do króla, odpierając zarzuty, które czyniono sprawiedliwości dokonywanych przezeń sądów, smutnie i nieco ironicznie pisał on:
„Księgi nasze różnie i różnie nakazują; nie wiemy często, jak postąpić, kiedy Gamaliel tak, a Eliezer inaczej rozkazują. W Babilonie jedna, w Jerozolimie druga jest prawda15. My słuchamy drugiego Mojżesza16, a nowi nazywają go kacerzem. Zachęcam ja uczonych do pisania takich mądrych rzeczy, aby rozumni i głupi słuchać ich mogli”.
Była to właśnie pora, w której na Zachodzie wśród Izraelitów osiadłych w Hiszpanii i Francji podniósł się wielki spór o to, czy nauka świecka wzbronioną lub dozwoloną ma być wyznawcom Biblii i Talmudu17. Zdania ważyły się, lecz długo ważyć się nie mogły, gdyż stronnicy bezwarunkowego wyłączenia się Izraela spośród umysłowych prac i dążeń ludzkości stanowili większość ogromną. Na społeczeństwo każde nachodzą niekiedy chwile takiego zapadania w ciemność. Zdarza się to wtedy najczęściej, gdy żywotność i energia narodu zmęczoną uczuje się długim pasmem dokonanych wysileń i przetrwanych męczarni, osłabioną potokami wylanej krwi. Żydzi zachodni po kilku stuleciach istnienia w trwodze, tułactwie, we krwi i ogniu przebywali w wieku XVI chwilę taką. Dalekimi już były od nich czasy te, w których z łona ich powstawali sławni doktorowie umiejętności świeckich, miłowani przez ludy, poważani przez samych królów; daleką od nich, zapomnianą już, wzgardzoną była szeroka i wysoka myśl Majmonidesa, który oddając należną cześć izraelskiemu prawodawcy, wielbił też greckich mędrców, który naukę biblijną i talmudyczną oprzeć i utrwalić usiłował na podstawach matematycznych i astronomicznych prawd, otwarcie wyznawał pragnienie zawarcia dwu tysięcy pięciuset arkuszy Talmudu w jednym chociażby, byle jasnym jak dzień rozdziale, który mniemań nierozsądnych religijnymi nawet nie usprawiedliwiając wierzeniami, utrzymywał, że „oczy umieszczonymi są z przodu głowy człowieka, nie zaś z tyłu dlatego, aby wolno mu było patrzeć przed siebie”. I przepowiadał, „że świat cały napełni się kiedyś wiedzą, tak jak wodą napełnionymi są otchłanie morza”.
Cztery wieki minęło, odkąd zniknęła z powierzchni świata poważna, słodka, wysoce sympatyczna postać izraelskiego myśliciela, który zresztą był jednym z największych w ogóle myślicieli średnich wieków. Olbrzyma z orlim wzrokiem i płomiennym sercem zastąpiły karły o piersi zmęczonej i przesyconej goryczą, o spojrzeniu spoglądającym na świat mętnie, ciasno, podejrzliwie.
„Strzeż się mądrości greckiej — wołał do syna swego Józef Ezobi — albowiem podobną ona jest do sodomskiej winnicy lejącej w głowę człowieka pijaństwo i grzech”. „Obcy ludzie wciskają się w bramy Syjonu!” — wyrzekł Abba-Mazi na wieść o żydowskiej młodzieży uczącej się u innowierczych mistrzów. A wszyscy społem, rabini i naczelnicy gmin żydowskich na Zachodzie, wydają rozkaz, ażeby nikt przed skończeniem trzydziestu lat życia nie imał się zajęć około nauki świeckiej. „Ten tylko bowiem — powiadają — który napełnił już umysł swój Biblią i Talmudem, posiada prawo ogrzewania się przy obcych płomieniach”.
„Rabbi! — odpowiadali na to śmielsi nieco, lubo18 niemniej poddający się kornie rozporządzeniu duchowych zwierzchników swych — a jakoż będziemy badali wiedzę świecką po trzydziestu latach naszego życia, skoro do czasu tego umysły nasze stępieją, pamięć umęczy się i nie będziemy już mieli ochoty i siły młodości?”
Stało się przecież tak, jak nakazanym było. Umysły ich stępiły się, pamięć zmęczona omdlała, opadły z nich siły i chęci młodości. Grób Majmonidesa, milczący i nieruchomy, stał pośród morza ciemności, które rozlało się na lud, przez niego wiedziony ku światłu. Na pamięć jego rzucono klątwę, a zuchwała ręka starła mu z grobowca napis pełny wdzięczności i chwały, zastępując go słowami suchymi i okrutnymi jak ciemnota i fanatyzm:
„Tu spoczywa Mojżesz Majmonides, wyklęty kacerz”.
Też spory w tymże samym czasie powstały i wśród Izraelitów w Polsce osiadłych, tylko że nie tyle znużeni udręczeniami, których doświadczyli nieskończenie mniej niż współbracia ich na Zachodzie, swobodniejsi, pewniejsi praw swych do bytu i przyszłości, mniej namiętny wstręt okazywali oni do „obcych płomieni”.
Owszem, utworzyło się śród nich dość liczne stronnictwo, które wielkim głosem wołało o naukę świecką, o pobratanie się z resztą ludzkości w umysłowych trudach i dążeniach. Jednym z ludzi stojących na czele stronnictwa tego był Senior litewski, Ezofowicz. Za jego to przeważnie staraniem wydaną została przez synod żydowski w czasie tym zgromadzony odezwa do wszystkich Żydów polskich, której główny ustęp brzmiał, jak następuje:
„Jehowa ma liczne sefiroty, Adam miał różne doskonałości wypływy. Izraelita też na jednej nauce (religijnej) przestawać nie powinien. Pierwsza jest święta nauka, ale dlatego inne nie opuszczają się. Najlepszy jest owoc rajskie jabłko, ale dlatego czyliż nie mamy mniej smacznego jeść jabłka?... Byli Żydzi u królów na dworze, Mardochej był uczonym, Ester była mądrą, Nehemiasz był radcą perskim — i lud wybawili z niewoli. Uczcie się, bądźcie użytecznymi królowi i panom, a będą was szanować. Ile gwiazd na niebie, ile piasku w morzu, tyle jest Żydów na świecie; ale nie świecą oni jako gwiazdy, lecz każdy ich depcze jako piasek... Jednak rzuca wiatr nasiona różnych drzew i nikt się nie pyta, skąd najpyszniejsze drzewo ma pochód19. Czemuż by i z nas cedr libański miasto20 tarniny powstać nie mógł?”
Mąż, pod którego natchnieniem napisaną została odezwa wzywająca Żydów polskich, aby obracali się twarzami w stronę, z której nadchodziły światła przyszłości, spotkał się oko w oko z człowiekiem zapatrzonym w przeszłość i w ciemność.
Był nim świeżo przybyły z Hiszpanii do Polski, a w Szybowie osiadły Nehemiasz Todros, potomek owego słynnego Todrosa Abulaffi Haleviego, który przez czas jakiś słynąc z talmudycznej mądrości swej i prawowierności, dał się potem uwieść ponurym tajemnicom kabalistyki i wspierając ją powagą swą, przyczynił się znacznie do wytworzenia w Izraelu jednego z najsroższych obłędów, jakiemu duch narodu ulec może. Wieść niesie, że tenże Nehemiasz Todros, noszący tytuł książęcy nassi, pierwszy przywiózł do Polski księgę Zohar21, zawierającą w sobie wykład, a raczej kwintesencję zgubnej doktryny, i że odtąd właśnie datuje się
Uwagi (0)