Darmowe ebooki » Powieść » Zwycięstwo - Joseph Conrad (czytać książki online za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Zwycięstwo - Joseph Conrad (czytać książki online za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Joseph Conrad



1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 50
Idź do strony:
za szyderstwo.

— Niech pani trzyma z nami — nalegał. — Niech pani kopnie tę całą przeklętą hipokryzję. Wprawdzie on pani nie wierzy, ale może i tak udało się pani już coś przewąchać, co?

— Może — wymówiła wargami, które zdawały się szybko zamarzać.

Ricardo patrzył teraz na spokojną jej twarz z pewnym rodzajem szacunku. Był nawet trochę onieśmielony jej spokojem, jej oszczędnością słów. Odczuła kobiecym instynktem wrażenie, które wywarła — wrażenie, że wie bardzo dużo i że trzyma całą wiedzę w rezerwie. To wyszło tak jakoś samo z siebie. Zachęcona tym, wprowadzona na drogę obłudy, która jest ucieczką słabych, uczyniła świadomie bohaterski wysiłek i przymusiła do uśmiechu sztywne, zimne wargi.

Obłuda — ucieczka słabych i tchórzliwych, lecz także i bezbronnych! Pomiędzy czarownym snem jej życia a okrutną katastrofą stała tylko jej obłuda. Wydało jej się, że obecność tego człowieka siedzącego przed nią jest nieunikniona, że towarzyszyła jej przez całe życie. Był wcielonym złem świata. Nie wstydziła się swej obłudy. Ze szczerą odwagą kobiecą rzuciła się bez pamięci ku temu wyjściu, gdy tylko je spostrzegła, lękając się jednej jedynej rzeczy: aby nie zbrakło jej sił. Położenie przejmowało ją zgrozą; ale zbudzona jej intuicja kobieca mówiła jej, że czy Heyst ją kocha czy nie, ona kocha Heysta; czuła, iż przez nią spadło to wszystko na jego głowę — i przeciwstawiła się niebezpieczeństwu z namiętnym pragnieniem, aby swoje szczęście obronić.

III

Dla Ricarda Lena była taką niespodzianką, że nie umiał odnieść się do niej krytycznie. Jej uśmiech wydał mu się pełnym obietnic. Nie spodziewał się wcale, iż będzie właśnie taką. I skądże mógł przypuszczać na podstawie opowiadań, że spotka kogoś podobnego! Cóż to za morowa niewiasta — określał ją poufale, lecz z odcieniem szacunku. Szkoda jej było dla hołoty w rodzaju tego oswojonego opoja. Na samą tę myśl Ricardo zawrzał oburzeniem. Jej odwaga, jej siła fizyczna, którą rozwinęła jego kosztem, zniewoliły go do sympatii. Uczuł się pociągnięty tymi dowodami zdumiewającej energii. Co za dziewczyna! Jakaż w niej siła ducha! A że okazuje rozsądną skłonność do zerwania łączącego ją związku, to dowód oczywisty, iż nie jest hipokrytką.

— Czy pani stary dobrze strzela? — rzekł niby obojętnie, patrząc znów w podłogę.

Nie zrozumiała go dobrze; ale forma pytania wskazywała, że chodzi o jakąś zaletę. Bezpieczniej więc było odszepnąć potakująco:

— Tak.

— Mój także — a nawet więcej niż dobrze — mruknął Ricardo i dodał w przystępie nagłego zaufania: — Ja nie strzelam tak dobrze jak on, ale noszę przy sobie wcale66 skuteczny instrument.

Uderzył się po nodze. Leną nie wstrząsały już dreszcze. Niezdolna nawet do poruszenia oczami, zesztywniała w strasznym duchowym wysiłku, który podobny był do zupełnej pustki. Ricardo usiłował wpłynąć nią po swojemu.

— Mój stary to zupełnie co innego, on by mnie nie porzucił. To nie cudzoziemiec! Pani z tym swoim baronem nie wie zupełnie, czego się spodziewać — a właściwie, będąc kobietą, wie pani aż nadto dobrze. Lepiej nie czekać aż panią wyrzuci! Niech pani z nami trzyma, to dostanie pani swoją część — część łupu, oczywiście. Pewnie pani już przewąchała, gdzie jest ukryty.

Lena poczuła, iż gdyby słowem czy znakiem dała do poznania, że nie ma żadnego łupu na wyspie, życie Heysta nie byłoby warte i szeląga; ale wszelka zdolność posługiwania się słowami zanikła w napięciu jej duszy. Słowa były o wiele za trudne — prócz jednego słowa „tak”. Zbawcze słowo! Wyszeptała je, przy czym jej twarz ani drgnęła. Dla Ricarda ten słaby i zwarty dźwięk był dowodem chłodnej, powściągliwej zgody, mającej więcej wagi w ustach istoty tak zadziwiająco opanowanej niż tysiące słów innej kobiety. Pomyślał z uniesieniem, że znalazł jedną kobietę na milion — na dziesięć milionów! Szept jego stał się jawnie błagalnym.

— To doskonale! Teraz musi się pani tylko upewnić, gdzie on trzyma ten łup. Ale niech się pani pośpieszy. Nie mogę już dłużej znieść tego czołgania się na brzuchu, żeby tylko pani starego nie przestraszyć. Za cóż pani ma człowieka — za płaza?

Patrzyła przed siebie nic nie widząc, jak się patrzy nocą, wytężając wzrok w ciemnościach i wsłuchując się w złowrogie jakieś dźwięki lub złe zaklęcia. Jej umysł trwał wciąż w gorączkowym napięciu, w pogoni za czymś — za jakąś zbawczą myślą, która zdawała się tak bliska, a jednak nie dawała się ująć. Nareszcie uchwyciła ją. Tak! musi pozbyć się z domu tego człowieka. W tej samej chwili rozległ się na dworze nie bardzo bliski, ale wyraźny głos Heysta:

— Czy szukasz mnie, Wang?

Te słowa stały się dla niej błyskawicą, która rozdarła mrok oblegający ją ze wszystkich stron i odsłoniła groźną przepaść tuż pod nogami. Lena wyprostowała się konwulsyjnym ruchem, ale nie miała dość sił, aby wstać. Natomiast Ricardo znalazł się w mig na nogach jak kot, bez najlżejszego szelestu. Żółte jego oczy błyszczały, zwracając się tu i tam; ale poza tym i on także wydawał się niezdolnym do jakiegokolwiek ruchu. Tylko wąsy jego ruszały się wyraźnie niby macki jakiegoś owada.

Odpowiedź Wanga: ,,Ya, tuan” doszła uszu tych dwojga, ale nieco słabiej. Potem Heyst odezwał się znowu:

— To dobrze. Możesz przynieść kawę. Czy Mem Putih67 jest jeszcze w swoim pokoju?

Na to pytanie Wang nic nie odpowiedział.

Oczy Ricarda i Leny spotkały się, nic nie wyrażając, gdyż wszystkie ich władze przemieniły się w słuch, aby pochwycić odgłos kroków Heysta lub jakikolwiek szelest na zewnątrz, który by świadczył, że odwrót Ricarda jest odcięty. Oboje rozumieli doskonale, że Wang musiał już obejść dom i że znalazł się od tyłu, uniemożliwiając Ricardowi wymknięcie się tą drogą, nim Heyst ukaże się przed frontem.

Mroczny cień osiadł na twarzy wiernego sekretarza. Cień gniewu, a nawet trwogi. Cały interes doszczętnie zepsuty! Byłby prawdopodobnie wypadł przez tylne drzwi, gdyby nie dosłyszeli oboje Heysta wstępującego po schodach na werandę. Szedł wolno, bardzo wolno, jak człowiek zniechęcony, albo zmęczony — albo wprost zadumany; Ricardo ujrzał w myśli jego twarz z marsowymi wąsami, wyniosłym czołem, nieruchomymi rysami i spokojnym, zamyślonym spojrzeniem. Złapany w potrzask! Niech to wszyscy diabli! Może szef miał i rację. Kobiet należy unikać. Zadawanie się z tą jedną zepsuło najwidoczniej cały interes. W sytuacji, w której się znalazł, nie pozostało mu nic innego, tylko zabić Heysta, ponieważ pokazać się znaczyło to samo, co się zdemaskować. Ale Ricardo zanadto był sprawiedliwy, aby się gniewać na Lenę.

Heyst zatrzymał się na werandzie, a może i w samych drzwiach.

Zastrzeli mnie jak psa, jeśli się nie pośpieszę — z podnieceniem szepnął Ricardo do dziewczyny.

Schylił się, aby wziąć nóż; i w następnej chwili byłby wypadł zza kotary prawie równie szybki jak piorun i jak piorun dla Heysta śmiertelny. Zatrzymało go dotknięcie — raczej dotknięcie niż nacisk — ręki, która wpiła się w jego ramię. Odwrócił się, błyskając w górę żółtym spojrzeniem. Jak to! Czy i ona zwraca się przeciw niemu?

Byłby wbił nóż w zagłębienie pod nagą jej szyję, gdyby nie spostrzegł drugiej ręki wskazującej mu okno. Był to długi otwór, umieszczony wysoko, prawie pod samym sufitem, z okiennicą obracającą się na zawiasach.

Podczas gdy patrzył wciąż w stronę okna, Lena odsunęła się bez szelestu, podniosła przewrócone krzesło i umieściła je pod ścianą. Potem obejrzała się; ale nie czekał, aż kiwnie na niego. W dwóch długich susach był przy niej.

— Prędko! — szepnęła.

Chwycił jej rękę i ścisnął z całą siłą niemej wdzięczności — jak kompan kompanowi, gdy nie ma czasu na słowa. Potem wszedł na krzesło. Ricardo był krępy — zanadto krępy, aby mógł wyjść przez okno, nie wspinając się hałaśliwie. Zawahał się chwilę; stała czujnie, oparłszy sztywno o siedzenie krzesła cudowne, nagie ramiona, podczas gdy Ricardo stanął lekko i pewnie na poręczy, jak na drabinie. Fala kasztanowatych włosów spłynęła na jej twarz.

W sąsiednim pokoju rozległy się kroki i głos Heysta, niezbyt podniesiony, zawołał:

— Leno!

— Zaraz! za chwilę — odpowiedziała ze szczególną intonacją, która miała powstrzymać Heysta od natychmiastowego wejścia do pokoju.

Gdy spojrzała w górę, Ricarda już nie było. Spuścił się tak lekko z drugiej strony, że nie dosłyszała najlżejszego szelestu. Wówczas podniosła się oszołomiona, struchlała, pozbawiona sił — jakby się ocknęła z narkotycznego snu, z ociężałymi, spuszczonymi, niewidzącymi oczami i zamarłą wyobraźnią, niezdolną nawet do podniecenia jej trwogi.

Heyst krążył bez celu po drugim pokoju. Odgłos jego kroków pobudził wyczerpane jej siły. Od razu zaczęła myśleć, słyszeć, widzieć i przede wszystkim zobaczyła, a raczej poznała — gdyż oczy jej spoczywały na tym przedmiocie przez cały czas — słomiany sandał Ricarda, zgubiony podczas walki i leżący obok wanny. Ledwie zdołała postąpić krok naprzód i nakryć go stopą, gdy kotara drgnęła i uchyliła się, odsłaniając stojącego na progu Heysta.

Ocknąwszy się z upojenia zmysłów, którego z Heystem zaznała, upojenia podobnego do jakiegoś czaru, Lena zetknęła się z niebezpieczeństwem grożącym ukochanemu i poczuła falę gorącą w piersiach. Coś drgnęło tam w głębi, jakby nowe jakieś życie.

Pokój był pogrążony częściowo w cieniu, gdyż Ricardo zamknął niechcący okiennicę, przeciskając się przez okno. Heyst spoglądał ku Lenie z progu.

— Jak to, jeszcze się nie uczesałaś? — rzekł.

— Nie będę się teraz czesała. Zaraz przyjdę — odparła spokojnie i stała nieruchomo, czując pod stopą sandał Ricarda.

Heyst cofnął się i puścił z wolna kotarę. Lena schyliła się natychmiast i z sandałem w ręku obróciła się w koło nieprzytomnie, szukając jakiegoś ukrycia; ale w pustym pokoju nie było żadnej skrytki. Skrzynia, skórzany kufer — jedna czy dwie suknie wiszące na kołkach — nie było takiego miejsca, gdzie by każdej chwili przypadek nie mógł skierować ręki Heysta. Jej oczy błąkające się nieprzytomnie zatrzymały się na przymkniętym oknie. Podbiegła doń i wspiąwszy się na palce, dosięgła okiennicy. Otwarła ją na oścież, wróciła na środek pokoju i zamierzyła się, miarkując tak siłę rzutu, aby sandał za daleko nie poleciał i nie zawadził o brzeg zwisającego okapu. Było to trudne i skomplikowane zadanie dla mięśni tych krągłych ramion, drżących jeszcze od śmiertelnego zmagania się z mężczyzną, dla umysłu podnieconego naprężeniem chwili i dla rozkołysanych nerwów, które napełniały mrokiem oczy. Wreszcie rzuciła sandał; przesunął się przez otwór i znikł z widoku. Nasłuchiwała. Nie było słychać, aby o cokolwiek uderzył; znikł po prostu, jakby miał skrzydła. Żaden dźwięk jej nie doszedł. Sandał poleciał.

Stała jak obrócona w kamień; dzielne jej ramiona zwisały wzdłuż ciała. Słabe gwizdnięcie dosięgło jej uszu. Roztrzepany Ricardo, spostrzegłszy zgubę, zatrzymał się w pobliżu wielce zatroskany; uspokoił go jednak widok sandała wylatującego spod okapu. Wówczas pozwolił sobie na gwizdnięcie, aby i ją uspokoić.

Nagle Lena zatoczyła się. Powstrzymała się od upadku, chwyciwszy oburącz jeden z wysokich, z gruba ociosanych słupów podtrzymujących nad łóżkiem siatkę od moskitów. Przylgnęła do niego na długą chwilę, oparłszy czoło o drzewo. Rozluźniony sarong obsunął się z jednego boku aż po biodro. Długie, kasztanowate sploty spływały wiotkimi, jakby wilgotnymi pasmami, znacząc się prawie czarno na białym ciele. Odkryte piersi, zwilgotniałe od trwogi i zmęczenia, miały zimny połysk i nieruchomość polerowanego marmuru w gorącym, rozproszonym świetle wpadającym przez okno nad jej głową — w odblasku zachłannego, namiętnie pałającego słońca, które aż drgało z wysiłku, aby ogarnąć ziemię płomieniem, aby obrócić ją w popiół.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
IV

Heyst siedział przy stole ze spuszczoną głową i podniósł ją, usłyszawszy lekki szelest sukni Leny. Przestraszyła go śmiertelna bladość jej policzków i martwy wyraz oczu, które patrzyły na niego dziwnie, jakby go nie poznając. Ale na troskliwe zapytania odpowiedziała uspakajająco, że czuje się zupełnie dobrze. Miała lekki zawrót głowy, wstając z łóżka. Po kąpieli zrobiło jej się słabo na chwilę. Musiała usiąść i czekać, aż to minie. Dlatego spóźniła się z ubieraniem.

— Nie próbowałam już się czesać. Nie chciałam, żebyś czekał jeszcze dłużej — rzekła.

Nie miał ochoty nudzić jej pytaniami, skoro zdawała się lekceważyć swoją niedyspozycję. Nie upięła włosów, tylko zaczesała je gładko i związała wstążką. Z odsłoniętym czołem wyglądała bardzo młodo, prawie dziecinnie, jak stroskane dziecko, któremu coś dolega.

Heysta zdziwiła nieobecność Wanga, który materializował się zawsze z chwilą, gdy miał usługiwać — ani wcześniej, ani później. Tym razem zwykły cud nie nastąpił. Cóż to miało znaczyć?

Zawołał głośno na Wanga, czego bardzo nie lubił. Z podwórza odpowiedział mu zaraz głos Chińczyka:

— Ada, tuan68!

Lena, wsparta na łokciu, z oczami wbitymi w talerz, zdawała się nic nie słyszeć. Gdy Wang wszedł z tacą, wąskie jego oczy, jakby podciągnięte skośnie ku górze przez wystające kości policzkowe, obserwowały ją wciąż ukradkiem. Ani jedno, ani drugie z dwojga białych nie zwracało na Wanga najmniejszej uwagi; wysunął się z pokoju, nie usłyszawszy, aby zamienili choć jedno słowo. Przykucnął na piętach na tylnej werandzie. Jego chiński umysł, bardzo jasny, choć nie dalekowidzący, rozstrzygnął kwestię zgodnie z prostą wymową faktów, ujętych ze stanowiska elementarnego instynktu samozachowawczego, którego nie mąciło czułe sumienie lub poczucie romantycznego honoru. Żółte jego ręce, splecione lekko jedna z drugą, wisiały bezczynnie między kolanami. Groby przodków Wanga były daleko, rodzice jego nie żyli; starszy

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 50
Idź do strony:

Darmowe książki «Zwycięstwo - Joseph Conrad (czytać książki online za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz