Darmowe ebooki » Powieść » Kaśka Kariatyda - Gabriela Zapolska (baza książek online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Kaśka Kariatyda - Gabriela Zapolska (baza książek online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Gabriela Zapolska



1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 47
Idź do strony:
dopłatę za szkody, które poczyniła w gospodarstwie.

Kaśka, milcząc, zabrała swą pościel i przy pomocy Marynki zniosła ją na dół. Marynka bowiem pozostała jej przyjaciółką i ona to powiadomiła Kaśkę o zaszłych wypadkach.

— I tę bestię z komórki Jan wygnał także na cztery wiatry. Już on taki dla wszystkich jest. Ot... chłop! Cóż dziwnego!

Kaśka nie odpowiedziała nic, jakkolwiek wiadomość, że i Rózię podobny los spotkał, sprawiła jej niejaką ulgę. Obejrzała się tylko wkoło, czy nie zobaczy gdziekolwiek Jana — ale na próżno! Stróż, widząc wchodzącą do kamienicy dziewczynę, uciekł do szynku, nie chcąc się z nią spotkać. Teraz, po dniu, czuł, że nie mógłby śmiało spojrzeć jej w oczy. Przyjął więc system właściwy wszystkim prawie mężczyznom zrywającym z kochankami — postanowił uciekać od Kaśki i nie spotkać się z nią nigdy.

Kaśka przeniosła swój kuferek do znajomego dawno mularza, który, ożeniwszy się, odnajmował teraz stancję — kątem. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży pościeli wegetowała jeszcze Kaśka blisko dwa tygodnie. Przez ten czas szukała zajęcia dziennego, bo złe świadectwo w książce służbowej nie dozwalało jej znaleźć stałego miejsca.

Prała więc w pobliskiej pralni, biorąc po kilka centów dziennie i dostając nędzne pożywienie, które jej teraz zadowolić nie mogło. Stan jej, rozwijający się dość prawidłowo, ale nad wyraz uciążliwie, jak zwykle u kobiet zbyt silnie rozrosłych, sprawiał jej wiele cierpień i przykrości. Zewnętrznie nie zmieniła się wiele, wypełniała jeszcze i zdawała się teraz olbrzymką, gdy z zawiniętymi rękami, w koszuli spadającej z ramion, prostowała się ponad balią, otoczona kłębami białej, gęstej pary. Tylko twarz wybladła, podkrążone oczy świadczyły o wewnętrznym cierpieniu tej istoty, niedawno jeszcze młodej i zdrowiem tryskającej.

Teraz, gdy zrozumiała stan swój i przeczuła dziecko ukryte w łonie, troszczyła się dnie całe nad przyszłością i nieuniknioną nędzą, w jaką popaść miała. Słowa obdartej kobiety, rzucone za nią tej chłodnej, smutnej nocy, kiedy wypuszczona z furdygi jak zwierzę bezdomne błąkała się po Wysokiej Górze, słowa te brzęczały jej ciągle w uszach, nie dając jej ani na sekundę spokoju. Co zrobi z dzieckiem, skoro na świat przyjdzie? Czy ma je porzucić na ulicy lub położyć pod próg szpitala, jak to inne kobiety robią? Nie ona tego nie zrobi, boć suka szczenię swe tuli i zabierać nie dozwala. Do służby jednak z dzieckiem nikt ją nie przyjmie. Mogłaby oddać dziecko na wieś do mamki, ale na to trzeba mieć trochę pieniędzy, choć kilka guldenów, a ona zaledwie parę centów dziennie zarobić może...

I noce całe leży bezsennie, wpatrzona w przestrzeń, rozmyślając nad zebraniem pieniędzy dla opędzenia kosztów. Ona sama — to mniejsza! Ale dziecko! Dziecko pójdzie na marne, jak to przepowiedziała ta ohydna kobieta spotkana na Wysokiej Górze podczas pamiętnej dla Kaśki nocy.

Dokoła niej, w ciasnej izdebce, wśród zaduchu i ciemności śpią jej współlokatorowie, oddychając ciężko. Nawet wśród nocnego spoczynku trapią ich sny męczące. We śnie kończą pracę rozpoczętą na jawie. Mieszają wapno, roznoszą szafliki, podają cegłę, spinają się na rusztowania. Niekiedy w kołysce zapłacze niemowlę lub zaskomli pies drzemiący w kąciku. Wszyscy przecież śpią twardo, tym snem właściwym tylko spracowanym nędzarzom.

Kaśka niemniej spracowana, przecież czuwa. Wsparta na ręku trawi się cała w bezsilnej i próżnej chęci wydobycia grosza. Gorączka ją ogarnia. Sprzedać cokolwiek?

Nie ma już nic na sprzedaż. Pościel i trochę bielizny przeszły na własność mularzy. Niedostateczna strawa w pralni zmusza ją do zakupywania drobnych wiktuałów, które spożywa z żarłocznością zwierzęcia. Nie ona temu winna. Jest w niej druga istota, łakoma, chciwa, niewyrozumiała, niepojmująca niedostatku, nieznająca jeszcze braku środków dla zaspokojenia głodu.

I to stworzenie nasycać Kaśka, bądź co bądź, musi. Nieubłagane jest, gdy głód mu dokuczy... nie waha się zadawać najprzykrzejszych męczarni.

Kaśka ma jeszcze jeden towar na sprzedaż. Tym towarem jest jej własne ciało. Ale wrodzona uczciwość wzdryga się przed tą ostatecznością. Serce w niej zamiera na myśl podobnego poniżenia.

Pralnię, w której Kaśka znajdowała do tej chwili zarobek, nagle zamknięto. Wskutek niedozoru lub z własnej woli właścicielki zginęło kilka koszul feldfeblów i podoficerów.

Kaśka znalazła się znów na bruku po dwutygodniowej pracy. Mularze, u których mieszkała, widząc ją bez zajęcia i nie widząc żadnych korzyści z lokowania u siebie tej nędzarki, wymówili jej „kąt”, oddając innemu lokatorowi. Wszystkie nieszczęścia waliły się na jej głowę, popychając na dno przepaści.

Ona wszakże walczyła jeszcze, podnosząc głowę, pomimo ogromu niedoli.

Głodna, obszarpana, powlokła się na miasto, szukając „roboty”, do której resztę sił oddałaby chętnie za prosty kawałek chleba.

Dzień wiosenny śmiał się w rozkosznej pełni. Jeszcze śnieg leżał nad rynsztokami, a przecież u góry świeciło jasne słońce pokryte delikatną, przejrzystą zasłonką. Okna domów, zamknięte szczelnie podczas zimy, otwierały się leniwe jak oczy Argusa, jedno po drugim, chłonąc w ciemne wnętrze mieszkań jasność i woń wiosenną. Kobiety migały lakierowanymi bucikami i pomalowanymi twarzami spod gęstych welonów. Mężczyźni, drżący w zbyt lekkich wiosennych okrywkach, nadawali sobie miny zwycięzców. Wystawy sklepowe wylewały ze swych okien całe gamy jasnych barw śmiejących się w fałdach lekkich tkanin i kulistych zgięciach parasolek... I całe to przedpołudnie wiosenne zdawało się jakimś preludium do harmonijnej melodii, która miała rozlegać się niedługo w przestrzeni i trwać zaledwie... jedną wiosnę.

Kaśka wlokła się bezmyślnie po ulicach zaciskając na piersiach fałdy podartego kaftanika. Zaczepiła już kilka podobnych sobie nędzarek, pytając, czy nie mogą jej nastręczyć zarobku. Wzruszyły ramionami i odpowiedziały, że same dni kilka nic w ustach nie miały. Później wszakże miały nadzieję dostać zarobek przy budowie lub reparacji domów, albo przy roznoszeniu kwiatów po ulicach miasta. Magistrat potrzebował dawniej także kobiet dla uprzątania śniegu na ulicach, teraz czynność tę pełnią więźniowie pod strażą dozorców. Odpadł więc w ten sposób dobry zarobek, bo przynoszący dziesięć centów dziennie.

Kaśka powlokła się dalej. Na niebieskiej tablicy rozkładał się napis „Pralnia zagraniczna”. Kaśka przesylabizowała pierwsze słowo i wsunęła się w bramę. Na dziedzińcu kręciły się kobiety, wylewając błękitną wodę lub szumiące mydliny. Z niskiej oficynki dochodziły wybuchy śmiechu lub kłęby pary. Kaśka wkrótce stanęła na progu pralni. Cichym i urywanym głosem prosiła o zajęcie, choćby o pozwolenie noszenia wody.

Ale wprędce musiała się cofnąć. Sama właścicielka, przy pomocy swych pracownic, obrzuciła ją całym potokiem obelg, mianując ją „obdartą włóczęgą czyhającą tylko na cudzą własność”. Rzeczywiście, łachmany Kaśki nie wzbudzały zaufania, a każdemu z patrzących na tę dziewczynę ludzi nasuwało się jedno pytanie:

— Dlaczego taka silna i rosła, a na pozór zupełnie zdrowa kobieta włóczy się bez zajęcia po ulicach, zamiast wziąć się do pracy?...

Nikomu wszakże nie przyszło na myśl, że droga pracy była dla Kaśki zamknięta. Służba — przez złe świadectwo nakreślone w książce, inne zajęcia — dla braku miejsca lub przez łachmany okrywające jej ciało.

Spoza wystawy rzeźnickich sklepów, pomiędzy zielenią i różową barwą azalii piętrzyły się stosy mięsiwa, trzęsły żółtawe galarety, mieniły się rozmaitymi kolorami salcesony. Była to czysta ironia, jakby urągowisko dla nędzarzy stojących na wąskim trotuarze i patrzących na świeże mięso, którego smak i zapach odgadywali poza przejrzysta taflą lustrzanej szyby.

Kaśka przyłączyła się obecnie do tej gromadki i popychana przez przechodniów znalazła się w pierwszej linii. Patrzyła długą chwilę na rozłożone szynki i ozory, a dotkliwy kurcz ściskał jej wnętrzności. Jak błyskawica przemknęła przez jej głowę myśl, aby wybić szybę i porwać kawałek mięsa, aby nasycić się choćby chwilowo. Ale już policjant rozganiał ten tłum obdarty, tamujący przejście w zacieśnionej i niezmiernie ruchliwej ulicy. Kaśka na widok ciemnego czaka i lśniącego półksiężyca uciekła szybko — bała się nad wyraz wszelki policji i jej reprezentantów. Idąc wciąż wzdłuż ulic, znalazła się nagle przed drzwiami kościoła benedyktynów. Tak, tu przecież spocznie choćby chwilę. Kościół dla wszystkich otwarty! Niedawno stróż jakiś spędził ją z kamienia stojącego u bramy wysokiej, trzypiętrowej kamienicy. Powiedział, że tu nie miejsce dla włóczęgów — w kościele przecież pozwolą jej posiedzieć spokojnie...

Bóg! — Zapomniała o nim! Tak dawno nie modliła się — nie była w kościele! Od chwili upadku coś ją wstrzymywało, ile razy chciała przestąpić próg świątyni. Zdawało się jej, że coś ją ciągnie za odzież i przykuwa do miejsca. Było to z samego początku, bo później nawet nie próbowała zachodzić do kościoła. Dziś przecież weszła bez przeszkody, bez tego dziwnego uczucia, które wytrącało ją dawniej z przedsionka świątyni. Kościół nie zmienił się zupełnie. Ta sama wilgoć spadająca z wysokich sklepień, też same cienie snujące się wzdłuż filarów, te same szepty ciche, gorące, czepiające się złoconych szat aniołów, cały ten chłodny, a mimo to jakąś namiętnością dewotki drgający spokój owionął nagle wchodzącą dziewczynę i zrobił na niej przygniatające wrażenie. Machinalnie prawie osunęła się przed najbliższym ołtarzem i zrobiwszy znak krzyża, modlić się poczęła. Ale modlitwa nie szła jej zupełnie. Myśli plątały się jak nici źle pomotanej przędzy. Głód szarpał jej wnętrzności. Oczy zasłaniała mgła.

Nagle Kaśka posłyszała poza sobą ciche, przytłumione łkanie; płacz ten wypływał z kącika, w którym czernił się skurczoną masą konfesjonał, błyskający ze swego wnętrza białą komeżką siedzącego tam księdza.

Jakaś kobieta, czarno ubrana, klęczała u kratek, zanosząc się z płaczu.

Z ust księdza wybiegały słowa rzucane pośpiesznie, przyciszonym głosem. Chwilami przecież szept ten stawał się głośniejszy i można było rozróżnić kilka wyrazów:

— W Bogu szukaj pomocy!... Bóg pociechą jedyną...

Kaśka pochyliła głowę.

Tak! Ona była winna bardzo. Nie dość, że zgrzeszyła — zamiast oczyścić się z grzechu, ona trwała w swej hańbie, odwracając się od Boga, który mógł dać jej pomoc i pociechę.

W prostym a praktycznym umyśle głodnej i opuszczonej dziewczyny pomoc ta rysowała się w doraźnym otrzymaniu jakiejkolwiek pracy, a przede wszystkim ciepłej strawy, która mogłaby zaspokoić głód trapiący ją od kilkunastu godzin. I pod tym wrażeniem postanowiła przystąpić do konfesjonału, aby złożyć u stóp księdza ciężar swych grzechów, a natomiast otrzymać jakąś pociechę i pomoc w swej niedoli.

Zapłakana dewotka po kilkakrotnym ucałowaniu tłustej ręki spowiednika usunęła się w głąb kaplicy, wydając ciągle przytłumione westchnienia.

Bóg pociecha jedyna!...

I pod tą dewizą, z tą myślą przewodnią, rozpoczęła Kaśka swą spowiedź. Uklękła na niewygodnych stopniach, drżąc cała ze wzruszenia. Tak dawno nie wsuwała się do ciemnej głębi konfesjonału! Tak dawno nie zbliżała się do kratek, które przejmowały ją zawsze jakimś nieokreślonym uczuciem przestrachu. Dziś przecież przestrach ten łagodziło o wiele rzewniejsze uczucie, jakaś chęć opowiedzenia swej niedoli, cierpień przebytych, pragnienie dobrego słowa, porady, pomocy, którą u stóp ołtarzy jeszcze od dziecka jej ukazywano. I z sercem przepełnionym żalem, ze szczerą i prawdziwą skruchą za błąd popełniony rozpoczyna swą spowiedź w prostych słowach, nie kryjąc nic aż do chwili swego upadku... Powoli przecież milknie, zmrożona dziwnym upartym milczeniem, jakie panuje z drugiej strony kratki. Silny zapach miętowych pastylek połykanych przez księdza odurza ją i sprawia zawrót głowy. Spowiednik jej milczy znużony tą gadaniną chaotyczną, szeptaną drżącym, urywanym głosem, nie mogąc zrozumieć jeszcze dokładnie, czego chce ta dziewczyna, wyrażająca się niejasno i tak cicho, że prawie dosłyszeć jej nie może.

Gdy Kaśka opanowana nagle uczuciem wstydu milknie wobec koniecznego przyznania się do winy przed tym obcym człowiekiem, który mimo sutanny jest przecież mężczyzną, ksiądz rzuca zwykłe w takich razach pytanie:

— Co więcej?

Ach! Tak! Co więcej! — Łatwo wymówić takie słowa, ale jakże trudno opowiedzieć to „więcej” bez pomocy, bez dobrotliwej zachęty koniecznej dla niewyzutej ze wstydu kobiety. I po długim wahaniu, zdławionym głosem, naglona przez zniecierpliwionego księdza przyznaje się do nieprawnego związku z Janem, cierpiąc w tej chwili podwójnie. Raz w pogwałceniu tajemnicy swej hańby — po wtóre w ciężkim, bolesnym wspomnieniu chwil, które wtrąciły ją w przepaść niedoli i rozpaczy.

Ale nowy pocisk spada na jej schyloną głowę. To piorunujące, potępiające ją słowa ciskane z ust kapłana. Gromi ją, przejęty cały fanatycznym oburzeniem. Obrzuca ją wyrzutami za zbłądzenie z prawej drogi, po której winna była kroczyć do końca życia. Piekło ją czeka! Piekło i szatani, którym wpadła w ręce, oddając się występkom i grzechom nieprzebaczanym, chyba po najstraszniejszej pokucie...

Ksiądz jest w swym prawie. Spełnia obowiązek gorliwie, wyprowadzony ze zwykłych, kilkugodzinnych drobnych grzeszków kobiecych tym wielkim występkiem zhańbionej dziewczyny.

Pokuta i jeszcze raz pokuta!

U stóp konfesjonału osuwa się prawie bezprzytomna z bólu i głodu Kaśka. Pokuta? Ale czyż ona w tej chwili nie przechodzi najsroższych męczarni? Czyż nędza, głód i to dziecko szarpiące się w jej łonie nie jest dostatecznym cierpieniem do zmazania jej winy? Czyż jeszcze więcej cierpień fizycznych i moralnych ma spotkać ja za chwilę fikcyjnej rozkoszy, która w jej nędznym życiu zaświeciła jak błędny ognik wśród trzęsawiska?

Ksiądz odmawia jej rozgrzeszenia i ostrym głosem naznaczając pokutę, każe modlić się i błagać Boga o miłosierdzie. Po czym wychodzi z konfesjonału, nie spojrzawszy nawet na skurczoną na schodkach dziewczynę. Ona mimo woli wyciąga za nim rękę i ze ściśnionego gardła wymykają się słowa:

— Proszę księdza!... Proszę księdza!...

Chce go prosić o jakąś robotę, chce mu powiedzieć, że doba cała upływa, a ona w ustach nie miała nic oprócz wody, że...

Ale na próżno. Ksiądz odchodzi w stronę zakrystii wyprostowany, sztywny w swej sutannie i białej komeżce, oszytej42 szeroką koronką. Spełnił swój obowiązek. Odmówił rozgrzeszenia grzesznicy, poza tym nie ma nic do spełnienia.

Kaśka pozostała sama.

A więc i Bóg jej nie chce! I Bóg ją odtrąca przez usta księdza rzucającego jej, zamiast pomocy i pociechy, jedno straszne słowo:

Pokuta!...

W umyśle kobiety powstaje nagle chaos nieopisany. Gdzież jest ten Bóg miłosierny, który żałującym przebacza, nagich przyodziewa, głodnych karmi? Wszak ona, żałująca, obdarta, głodna przywlekła się w mury świątyni, aby tu, wśród złoconych aniołów i puszek z napisami „dla biednych”, znaleźć lekarstwo na swe cierpienie. Pomimo przecież żalu i skruchy odtrącono ją, uznając jej cierpienia jako karę niedostateczną za danie życia jeszcze jednej istocie, za wypełnienie celu, do którego stworzona została. Kazano jej pokutować, zapomniawszy, że w urodzeniu dziecka leży najsroższa męczarnia, pokuta za grzechy całego życia. Jeden krzyk konającej w bólach rodzenia grzesznicy czyż może się równać z całą kwartą łez wylanych w samolubnym zamknięciu przez pokutującą dewotkę?

Z okien świątyni padały promienie świateł, rozkładając się różnokolorową strugą na kamiennej posadzce.

Kaśka, podniósłszy głowę, łzawymi oczami wpatrywała się w te wesołe światełka mieniące się barwą tęczy. W uszach jej brzmiała ilość pacierzy wyznaczona przez księdza jako pokuta. — Siedem Ojczenaszów, siedem Zdrowasiek, jedno Wierzę. Cóż było to bezmyślne klepanie wyuczonych słów w porównaniu z męczarnią, jaką nosiła w swym łonie?

Na klęczkach posunęła się do ołtarza i wsparła głowę o wygiętą tegoż podstawę. Biały, cieniuchny obrus dotykał jej rozpalonej twarzy. Moczyła go łzami, które teraz gorącą strugą płynęły po jej policzkach. Ponad ołtarzem wybladła i zmęczona twarz Chrystusa w cierniowej, ze złocistej blachy

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 47
Idź do strony:

Darmowe książki «Kaśka Kariatyda - Gabriela Zapolska (baza książek online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz