Darmowe ebooki » Powieść » Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:
jego miłości i jego nieszczęsnego życia.

— Idź po pana Bianchon — rzekł do Jonatasa.

Horacy przybył i zastał Rafaela w łóżku.

— Mój drogi, czy możesz mi sporządzić napój lekko zaprawny opium, który by mnie utrzymywał w nieustannej senności, ale tak, aby stały użytek tego środka nie wyrządził mi szkody?

— Nic łatwiejszego — odparł wtedy doktór — ale trzeba by wstawać bodaj na kilka godzin w dniu, aby jeść.

— Kilka godzin? — przerwał Rafael — Nie, nie! Najwyżej na godzinę.

— Co ty chcesz osiągnąć? — spytał Bianchon.

— Spać, to jeszcze żyć! — odparł chory. — Nie wpuszczaj nikogo, choćby to była panna Paulina de Vitschnau! — rzekł Valentin do Jonatasa, podczas gdy lekarz pisał receptę.

— I cóż, panie Horacy, czy jest jeszcze nadzieja? — spytał stary sługa młodego doktora, odprowadzając go do drzwi.

— Może ciągnąć jeszcze długo, albo umrzeć dziś wieczór. Szanse życia i śmierci są równe. Nic nie rozumiem — odparł lekarz, czyniąc gest zniechęcenia. — Trzeba go rozrywać.

— Rozrywać! Panie doktorze, pan go nie zna. Niedawno temu zabił człowieka i ani mrugnął!... Nic go nie rozerwie.

Rafael przebył kilka dni zanurzony w nicości swego sztucznego snu. Dzięki materialnemu działaniu, jakie wywiera opium na naszą niematerialną duszą, człowiek ten o tak potężnej wyobraźni zniżył się do poziomu gnuśnych żyjątek, które pleśnieją w głębi lasów, podobne do szczątków roślinnych, nie czyniąc kroku, aby pochwycić łatwą zdobycz. Zgasił nawet światło na niebie, słońce nie wschodziło dlań już. Około ósmej wieczór wstawał z łóżka; nie mając jasnej świadomości swego istnienia, zaspakajał głód, po czym kładł się z powrotem. Godziny jego, zimne i pomarszczone, przynosiły mu jedynie mgliste obrazy, majaki światła i cienie na mrocznym tle. Zagrzebał się w głębokim milczeniu, w zaprzeczeniu ruchu i inteligencji. Jednego wieczora obudził się o wiele później niż zazwyczaj i nie zastał obiadu. Zadzwonił na Jonatasa.

— Możesz sobie odejść — rzekł. — Dałem ci majątek, będziesz miał szczęśliwą starość; ale nie pozwolę ci igrać z moim życiem. Jak to, nędzniku! Jestem głodny. Gdzie mój obiad? Odpowiedz!

Jonatas uśmiechnął się z zadowoleniem, wziął świecę, której płomień migotał w głębokim mroku olbrzymich apartamentów pałacowych, zaprowadził swego pana, który znów stał się automatem, do obszernej sieni i otworzył nagle drzwi. Rafael stanął zalany światłem, olśniony, zaskoczony niesłychanym widowiskiem. Świeczniki obciążone świecami, najrzadsze kwiaty z cieplarni, stół błyszczący od srebra, złota, perłowej masy, porcelany; królewska uczta, dymiąca apetycznymi daniami, łechcąca podniebienie. Ujrzał tłum przyjaciół w otoczeniu strojnych i czarujących kobiet z odkrytymi piersiami, obnażonymi ramionami, z włosami pełnymi kwiatów, z błyszczącymi oczyma, każda w innym typie, drażniąca pod rozkosznym przebraniem. Jedna uwydatniła ponętne kształty irlandzkim kubraczkiem; druga miała na sobie lubieżną baskinę andaluzyjską; ta na wpół naga jako Diana Łowczyni; ta znów skromna i pełna miłości, w kostiumie panny de la Vallière: wszystkie jednako chętne do szału i upojeń! Oczy biesiadników błyszczały radością, miłością, rozkoszą. W chwili gdy martwa twarz Rafaela pojawiła się we drzwiach, buchnął nagły okrzyk, szybki, migotliwy jak promienie tej improwizowanej biesiady. Głosy, zapachy, światło, te porywająco piękne kobiety, podziałały na wszystkie jego zmysły, obudziły jego żądzę. Rozkoszna muzyka ukryta w sąsiednim salonie pokryła strumieniem harmonii ten upajający zgiełk i dopełniła osobliwej wizji. Rafael uczuł, iż rękę jego ściska pieściwa dłoń, dłoń kobiety, której świeże i białe ramiona wyciągały się, aby go utulić, dłoń Akwiliny. Zrozumiał, że ten obraz nie był mglisty i urojony jak ulotne obrazy jego wyblakłych snów, wydał straszliwy krzyk, zamknął nagle drzwi i uderzył służącego w twarz:

— Potworze, poprzysiągłeś tedy mnie uśmiercić! — krzyknął.

Następnie drżąc cały od niebezpieczeństwa, jakie mu groziło, znalazł siły, aby się dostać do pokoju, wypił silną dawkę snu i położył się.

— Cóż u licha! — mruknął Jonatas, podnosząc się. — Toć pan Bianchon nakazał, aby go rozrywać.

Była blisko północ. O tej godzinie Rafael przez jeden z owych fizjologicznych kaprysów, które stanowią zdumienie i rozpacz medycyny, jaśniał we śnie dziwną pięknością. Żywy rumieniec barwił blade policzki. Czoło, pełne wdzięku jak czoło młodej dziewczyny, płonęło geniuszem. Życie kwitło na tej spokojnej i wypoczętej twarzy. Rzekłbyś, dziecię uśpione pod skrzydłem matki. Spał dobrym snem; koralowe usta falowały równym i czystym oddechem, uśmiechał się, przeniesiony z pewnością w marzeniu w jakieś piękne istnienie. Może miał sto lat, może jego wnuki życzyły mu długiego życia; może siedząc na prostej ławce, w słońcu, w zieleni, widział jak prorok z wysokiej góry ziemię obiecaną w dobroczynnej oddali...

— Jesteś więc?

Słowa te, wymówione srebrnym głosem, rozproszyły mgliste kształty jego snu. Przy blasku lampy ujrzał siedzącą na łóżku Paulinę, ale Paulinę wypięknioną przez rozłąkę i ból. Rafael zdumiał się na widok tej twarzy, białej jak płatki wodnego kwiatu, która w obramieniu długich czarnych włosów zdawała się w mroku jeszcze bielsza. Łzy wypisały na jej policzkach swą błyszczącą kolej i wisiały na nich gotowe spaść przy najlżejszym ruchu. Ubrana biało, z pochyloną głową i ledwo dotykając łóżka, była tam niby anioł, który zstąpił z nieba, niby zjawa, którą jedno skinienie może zdmuchnąć.

— Ach! Zapomniałam wszystkiego! — wykrzyknęła w chwili, gdy Rafael otworzył oczy. — Mam głos jedynie po to, aby ci powiedzieć: jestem twoja! Tak, moje serce jest tylko miłością. Och, nigdy, aniele mego życia, nie byłeś tak piękny. Oczy twoje strzelają piorunem... Ale zgaduję wszystko, tak. Byłeś szukać zdrowia z dala ode mnie, bałeś się mnie... A więc...

— Idź, idź! Zostaw mnie! — odparł wreszcie Rafael głucho. — Ależ idźże! Jeżeli tutaj zostaniesz, umrę. Czy chcesz patrzeć na moją śmierć?

— Umrzeć! — odparła. — Czyż ty możesz umrzeć beze mnie? Umrzeć, ależ ty jesteś młody! Umrzeć, ależ ja cię kocham! Umrzeć! — dodała głębokim i złamanym głosem, ujmując namiętnym ruchem jego ręce... — Zimne! — rzekła. — Czy to złudzenie?

Rafael wyciągnął spod poduszki płatek swego jaszczura, cienki i mały jak płatek barwinka, i pokazując go, rzekł:

— Paulino, piękny obrazie mego życia, pożegnajmy się.

— Pożegnać? — odparła zdziwionym głosem.

— Tak. To jest talizman, który spełnia moje życzenia i wciela moje życie. Patrz, ile mi go zostało. Jeżeli jeszcze na mnie spojrzysz, umrę...

Młoda kobieta myślała, że Valentin oszalał, wzięła talizman i poszła po lampę. Oświecona migotliwym promieniem, który padał równocześnie na Rafaela i na talizman, przyjrzała się nader bacznie i twarzy kochanka, i ostatniej cząstce czarodziejskiej skóry. Na widok Pauliny pięknej grozą i miłością Rafael nie władał już swą myślą: wspomnienia rozkosznych scen i upajających szałów namiętności zwyciężyły w jego od dawna uśpionej duszy i obudziły się w niej niby źle zgaszony ogień.

— Paulino, pójdź!... Paulino!..

Straszliwy krzyk dobył się z gardła młodej kobiety, oczy jej rozszerzyły się, brwi gwałtownie ściągnięte niewymownym bólem rozsunęły się ze zgrozą. Czytała w oczach Rafaela owo wściekłe pożądanie, będące niegdyś przedmiotem jej dumy; ale w miarę jak to pragnienie rosło, skóra, kurcząc się, łechtała jej rękę. Bez zastanowienia uciekła do sąsiedniego salonu, zatrzaskując drzwi.

— Paulino! Paulino! — krzyczał umierający, biegnąc za nią — kocham cię, ubóstwiam, pragnę!... Przeklinam cię, jeśli mi nie otworzysz! Chcę umrzeć twoim!

Znalazłszy niezwykłą siłę, ostatni błysk życia, wywalił drzwi i ujrzał swą kochankę wpół nagą, tarzającą się na kanapie. Paulina na próżno siliła się przebić; chcąc znaleźć rychłą śmierć, próbowała się udusić szalem.

— Jeżeli ja umrę, on będzie żył! — powtarzała, siląc się zacisnąć węzeł.

Włosy jej rozsypały się, ramiona były nagie, strój w nieładzie... W tej walce ze śmiercią, z oczyma we łzach, z rozpłomienioną twarzą, wijąc się w straszliwej rozpaczy, odsłaniała pijanemu miłością Rafaelowi tysiące powabów, które podsycały jego szał; rzucił się na nią niby drapieżny ptak, rozdarł szal i chciał ją wziąć w ramiona.

Umierający szukał słów, aby wyrazić żądzę, która pożerała wszystkie jego siły, ale znalazł jedynie zdławione rzężenia w piersi, której każdy oddech wżerał się wgłąb i zdawał się wychodzić z trzewi. Wreszcie, nie mogąc już dobyć głosu, ugryzł Paulinę w pierś. Zjawił się Jonatas przerażony krzykami i silił się wydrzeć młodej dziewczynie trupa, nad którym przycupnęła w kącie.

— Czego chcesz? — rzekła. — Jest mój, zabiłam go, czyż nie przepowiedziałam tego!

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Epilog

— A co się stało z Pauliną?

— A, z Pauliną? Dobrze. Czy siedziałeś kiedy w cichy, zimowy wieczór w domu, przy kominku, rozkosznie zatopiony we wspomnienie miłości lub młodości, patrząc na pręgi wyżarte przez ogień w polanie dębowym? Tu płomień kreśli czerwone pola warcabnicy; ówdzie daje połysk aksamitu; błękitne języczki biegną, skaczą i igrają na żarzącym się tle ogniska. Zjawia się nieznany malarz, który spożytkuje ten płomień; ten jedyny w świecie artysta kreśli wśród tych migotliwych tonów fioletu lub purpury twarz o nadnaturalnej wręcz delikatności, zwiewny majak, którego traf nie powtórzy już nigdy: to kobieta o włosach rozsypanych wiatrem, której profil oddycha rozkoszną namiętnością: ogień w ogniu! Uśmiecha się, ginie, nie ujrzysz jej już. Żegnaj, kwiecie płomienia! Żegnaj, niezupełny, nieoczekiwany pierwiastku przybyły zbyt wcześnie lub zbyt późno, aby się stać jakim pięknym diamentem!

— Ale Paulina?

— Nie rozumiesz? Zaczynam jeszcze raz. Miejsca! Miejsca! Przybywa, oto jest, królowa złudzeń, kobieta, która mija jak pocałunek, kobieta żywa jak błyskawica, jak ona strzelająca płomieniem z nieba, istota przedwieczna, będąca cała duchem, cała miłością! Obleka jakieś dziwne ciało z płomienia lub też dla niej płomień ożywił się na chwilę! Linie jej kształtów mają ową czystość, która powiada wam, że ona idzie z nieba. Czyż nie błyszczy jak anioł? Czy nie słyszysz, jak powietrze drży od jej skrzydeł? Lżejsza niż ptak spada tuż koło ciebie: jej straszliwe oczy działają urocznie; jej luby, ale przemożny dech przyciąga twoje wargi z magiczną siłą; ucieka i porywa cię, nie czujesz już ziemi. Chcesz przeciągnąć jeden jedyny raz twoją podrażnioną, twoją szaloną rękę po tym śnieżnym ciele, musnąć jej złote włosy, ucałować jej błyszczące oczy. Mgła upaja cię, niebiańska muzyka czaruje. Drżysz wszystkimi nerwami, jesteś samą żądzą, samą męką. O, szczęście bez nazwy! Dotknąłeś warg tej kobiety; ale nagle budzi cię okrutny ból. Och, och! Głowa twoja padła na róg łóżka, całowałeś jego ciemny mahoń, zimne złocenia, brąz, amora z mosiądzu...

— Ale, panie autorze, Paulina?

— Jeszcze? Słuchaj. W piękny ranek, wyjeżdżając z Tours, młody człowiek mający wsiąść na la Ville d’Angers trzymał w dłoni rękę ładnej kobiety. Zespoleni w ten sposób, oboje podziwiali długo, ponad szeroko rozlanymi wodami Loary, białą twarz sztucznie wykwitłą we mgle niby twór wody i słońca lub jak kaprys chmur i powietrza. Ta wiotka postać — ondyna i sylfida na przemian — bujała w przestworzu niby słowo na próżno szukane, które biegnie w pamięci, nie dając się pochwycić; przechadzała się wśród wysp, potrząsała głową poprzez wysokie topole; potem olbrzymiejąc w oczach albo roztaczała tysiąc lśniących fałdów swej sukni, albo błyszczała aureolą opisaną słońcem dokoła jej twarzy; bujała nad wioskami, nad pagórkami i zdawała się bronić parowemu statkowi przepłynąć pod zamkiem Ussé. Rzekłbyś, widmo Pani Wodnej, broniącej swojej dziedziny przed nowoczesnymi wynalazkami.

— Dobrze, rozumiem; to Paulina. A Fedora?

— Och, Fedorę spotka pan... Była wczoraj w Bouffons, dziś wieczór będzie w Operze, jest wszędzie. Ona jest, można rzec, społeczeństwem...

Paryż, 1830–1831.

Przypisy:
1. Balzac wciągnął (...) w obręb „Komedii Ludzkiej” — Czyniąc to, Balzac zmieniał wstecz nazwiska działających osób, dając im odpowiednie nazwiska bohaterów Komedii Ludzkiej. [przypis tłumacza]
2. są odbiciem ciężkich lat „próby literackiej” samego Balzaca — Życiorys Balzaca znajdzie czytelnik w przedmowie tłumacza do Ludmiła Lambert. [przypis tłumacza]
3. fatydyczny — proroczy; por. fatum. [przypis edytorski]
4. Senatus populusque romanus (łac.) — senat i lud rzymski. [przypis edytorski]
5. Tajemnicze słowa (...) — w źródle w tym miejscu umieszczono napis alfabetem arabskim. [przypis edytorski]
6. budżet zmienił siedzibę, przechodząc z dzielnicy Saint-Germain na Chaussée d’Antin — Saint-Germain, dzielnica arystokratyczna; Chaussée d’Antin, mieszczańsko-plutokratyczna (Przyp. tłum.). [przypis tłumacza]
7. mistrz Alkofrybas — Rabelais, Gargantua i Pantagruel. [przypis tłumacza]
8. zapoznany (daw.) — zapomniany, nieznany, niepoznany. [przypis edytorski]
9. André Chenier — wielki poeta, stracony młodo podczas Rewolucji; idąc na gilotynę, uderzył się w czoło i wyrzekł słowa: „A przecież było tu coś” (Przyp. tłum.). [przypis tłumacza]
10. Arsinoe, Araminta — bohaterki utworów Moliera i Marivaux. [przypis tłumacza]
11. Taillefer (...) zbrodni bez wyrzutów — Historia Taillefera znajduje się w noweli L’Auberge rouge. [przypis tłumacza]
12. bibosz (z łac.) — pijak. [przypis edytorski]
13. kwadrans na czwartą (daw.) — kwadrans po trzeciej. [przypis edytorski]
14. Chagri — jaszczur, po francusku chagrin. [przypis tłumacza]
15. oto czemu pańska córka jest niema — Słynny cytat z Moliera. [przypis tłumacza]
1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:

Darmowe książki «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz