Darmowe ebooki » Powieść » Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:
komu zbywa pieniędzy albo siły, jest pariasem. Niech zostanie na pustyni! Jeżeli przebędzie jej granice, wszędzie napotka zimę: chłód spojrzeń, chłód obejścia, słów, serca; szczęśliwy, jeśli nie zbierze zniewagi tam, gdzie powinna dlań wykwitnąć pociecha! — Umierający, zostańcie w swoich opuszczonych łóżkach. Starcy, siedźcie sami przy swoich zimnych ogniskach. Biedne dziewczęta bez posagu, marznijcie i trawcie się ogniem na samotnych poddaszach. Jeżeli świat znosi nieszczęście, to czyż nie po to, aby je urobić na swój użytek, wycisnąć zeń zysk, osiodłać je, założyć mu wędzidło, czaprak, dosiąść go, zrobić zeń sobie przyjemność? Zgryźliwe damy do towarzystwa, przybierzcie wesołą minę; znoście wapory swojej rzekomej dobrodziejki; noście jej pieski; rywalizując z angielskim pinczem, bawcie ją, zgadujcie jej myśli, a potem milczcie! A ty, królu lokajów bez liberii, bezwstydny pasożycie, zostaw swoje gusty w domu; traw, tak jak trawi twój gospodarz, śmiej się jego śmiechem, bierz za dobrą monetę jego przycinki, a jeżeli chcesz o nim źle mówić, czekaj jego upadku. W ten sposób świat czci nieszczęście: zabija je albo wypędza, plugawi lub okalecza.

Te refleksje lęgły się w sercu Rafaela z chyżością poetyckiego natchnienia; spojrzał dokoła siebie i uczuł ten zimny chłód, jakim społeczeństwo przyjmuje niedole, a który przenika duszę jeszcze dotkliwiej niż grudniowy wiatr mrozi ciało. Skrzyżował ręce, oparł się plecami o ścianę i zapadł w głęboką melancholię. Myślał o tym, jak mało szczęścia daje światu ten okropny ustrój. Cóż to jest? Zabawy bez przyjemności, wesołość bez radości, uczty bez smaku, szał bez rozkoszy, słowem drzewo lub popiół w ognisku, ale bez iskry płomienia. Skoro podniósł głowę, ujrzał, że jest sam; gracze uciekli.

„Wystarczyłoby mi objawić im moją potęgę, a zaczęliby ubóstwiać mój kaszel!” — powiedział sobie.

Wraz z tą myślą rzucił wzgardę niby płaszcz między sobą a światem.

Nazajutrz lekarz kąpielowy odwiedził go; wydawał się bardzo serdeczny i zatroskany jego zdrowiem. Słysząc te przyjazne słowa, Rafael doznał uczucia radości. Fizjonomia doktora miała znamię słodyczy i dobroci, loki jego blond peruki oddychały filantropią; staroświecki krój fraka, fałdy spodni, trzewiki szerokie jak u kwakra, wszystko aż do pudru sypiącego się z harcapu na lekko przygarbiony grzbiet, zdradzało charakter apostolski, wyrażało chrześcijańskie miłosierdzie i poświęcenie człowieka, który przez dbałość o chorych nauczył się grać w wista i tryktraka na tyle, aby ich ogrywać.

— Panie margrabio — rzekł po długiej gawędce — mam nadzieję, że rozproszę pański smutek. Obecnie znam już na tyle pański organizm, aby twierdzić, że lekarze paryscy (mimo że cenię ich niepospolite talenty!) omylili się co do natury choroby. Poza jakimś wypadkiem, może pan dożyć lat Matuzalema. Płuca ma pan silne jak miechy kowalskie, a żołądek zawstydziłby strusia; ale, jeżeli pan pozostanie w górskim klimacie, naraża się pan na to, że mogą pana łatwo i rychło pochować. Pan margrabia zrozumie mnie w dwóch słowach. Chemia wykazała, że oddychanie polega u człowieka na istotnym spalaniu, którego większe lub mniejsze nasilenie zależy od przypływu lub rozcieńczenia elementów flogistycznych nagromadzonych przez ustrój właściwy każdemu osobnikowi. U pana elementy te są w nadmiarze; jest pan, jeżeli wolno mi się tak wyrazić, przetleniony wskutek gorącej kompleksji człowieka stworzonego do wielkiej namiętności. Oddychając żywym i czystym powietrzem, które pobudza czynność ustroju u ludzi limfatycznych, podsyca pan jeszcze spalanie, i tak nazbyt szybkie. Jednym z warunków pańskiego istnienia jest tedy gęsta atmosfera obory, powietrze dolin. Tak, dla człowieka trawionego myślą, ożywcze powietrze to tłuste łąki niemieckie, Baden-Baden, Cieplice. Jeżeli pan nie ma wstrętu do Anglii, mgły jej przygasiłyby nadmiar pańskiego płomienia; natomiast nasze wody, położone na tysiąc stóp ponad Morzem Śródziemnym, zgubne są dla pana. Taka jest moja rada — rzekł z gestem pełnym skromności — daję ją panu wbrew własnym interesom, gdyż o ile pan jej posłucha, będziemy mieli nieszczęście stracić pana.

Gdyby nie te ostatnie słowa, Rafael dałby się zmamić fałszywej dobroduszności obleśnego lekarza; ale był zbyt głębokim obserwatorem, aby z akcentu, gestu i spojrzenia, jakie towarzyszyły temu łagodnie drwiącemu frazesowi, nie odgadnąć misji, jaką tego człeczynę obdarzyło zapewne grono wesołych kuracjuszy. Ci próżniacy o kwitnącej cerze, te nudzące się starsze panie, ci koczujący Anglicy, te damulki oswobodzone od mężów i spotykające się u wód z kochankami, postanowili tedy wypędzić biednego skazańca, wątłego, wyniszczonego, najoczywiściej niezdolnego oprzeć się codziennemu prześladowaniu! Rafael przyjął walkę, widząc rozrywkę w tej intrydze.

— Skoro pan doktor tak by bolał nad moim wyjazdem — odparł — spróbuję spożytkować pańską radę, zostając wszakże tutaj. Zaraz jutro każę zbudować dom, w którym zmienimy powietrze wedle pańskiej recepty.

Zrozumiawszy gorzki i drwiący uśmiech błądzący na ustach Rafaela, lekarz skłonił się tylko, nie znajdując odpowiedzi.

Jezioro Bourget jest to niby duży wyszczerbiony puchar, w którym na siedemset lub osiemset stóp powyżej Morza Śródziemnego, błyszczy kropla wody tak niebieskiej jak żadna woda na świecie. Widziane z wysokości Dent-du-Chat jezioro to jest niby porzucony turkus. Ta ładna kropla wody ma dziesięć mil obwodu i w niektórych miejscach blisko pięćset stóp głębokości. Znaleźć się tam w łódce wśród tej tafli wodnej, pod czystym niebem, słyszeć jedynie szmer wioseł, widzieć na horyzoncie jedynie mgliste góry, podziwiać błyszczące śniegi francuskiej Maurienne; przechodzić kolejno od złomu granitów odzianych aksamitem paproci albo karłowatymi krzewami, do śmiejących się dolin! Z jednej strony pustkowie, z drugiej bujna przyroda; biedak przyglądający się uczcie bogacza; te harmonie i te dysonanse tworzą widowisko, gdzie wszystko jest wielkie, gdzie wszystko jest małe. Horyzont gór zmienia warunki optyki i perspektywy: stustopowy świerk wydaje się trzciną, szerokie doliny zdają się wąskie jak ścieżki. To jezioro jest jedynym miejscem, gdzie można mówić poufnie z serca do serca. Myśli się tu i kocha. Nigdzie nie spotkacie piękniejszej harmonii między wodą, niebem, górami i ziemią. Znajdują się tam balsamy na wszystkie rany życia. To miejsce chowa tajemnicę cierpień, pociesza je, zmniejsza, i daje miłości coś poważnego, skupionego, co czyni uczucie głębszym i czystszym. Pocałunek staje się tam czymś wielkim. Ale zwłaszcza jest to jezioro wspomnień; wspomaga je, użyczając im odcienia swoich fal, zwierciadła, gdzie wszystko się odbija. Rafael znosił swoje brzemię jedynie w tym pięknym krajobrazie, mógł tu trwać w leniwej zadumie, bez pragnień. Po wizycie doktora wybrał się na przejażdżkę: kazał się wysadzić na samotnym cyplu ładnego wzgórza, na którym leży wioska Saint-Innocent. Z tego małego przylądka oko ogarnia góry Bugey, u stóp których płynie Rodan, oraz głąb jeziora; ale Rafael lubił zwłaszcza oglądać stamtąd na przeciwległym brzegu melancholijne opactwo Haute-Combe, grobowiec królów Sardynii spoczywających w obliczu tych gór niby pielgrzymi przybyli do kresu podróży. Równy i miarowy dreszcz wioseł mącił ciszę tego krajobrazu i użyczał mu monotonnego głosu, podobnego psalmodiom mnichów. Zdziwiony, iż spotyka turystów w tej stronie jeziora, zazwyczaj opuszczonej, margrabia przyglądał się, nie budząc się z zadumy, osobom siedzącym w łodzi; poznał siedzącą blisko steru ową starszą damę, która go tak ostro zagadnęła wczoraj. Kiedy statek mijał Rafaela, odkłoniła mu się jedynie panna do towarzystwa owej damy, jakaś podupadła szlachcianka, którą — tak mu się zdawało — widział pierwszy raz. Już od paru chwil zapomniał o turystach którzy znikli za cyplem, kiedy usłyszał tuż obok siebie szelest sukni i szmer lekkich kroków. Odwrócił się i ujrzał ową pannę do towarzystwa; z zakłopotanej miny domyślił się, że chce z nim mówić i podszedł ku niej. Miała może trzydzieści sześć lat, była wysoka i szczupła, sucha i chłodna; miała jak wszystkie stare panny niepewne spojrzenie, jak gdyby kłócące się z niezdecydowanym, skrępowanym, sztywnym chodem. Równocześnie i stara, i młoda, nadrabiała pewną godnością, starając się nią wyrazić wysoką cenę, jaką przywiązywała do swoich skarbów i doskonałości. Miała poza tym dyskretny i jak gdyby klasztorny gest osoby nawykłej pieścić się z sobą, zapewne aby się nie sprzeniewierzyć swemu przeznaczeniu kobiety.

— Proszę pana, życie pańskie jest w niebezpieczeństwie, niech pan nie przychodzi do kasyna! — rzekła, cofając się o kilka kroków, jak gdyby cnota jej już była narażona na szwank.

— Ależ pani — rzekł Valentin z uśmiechem — jeżeli łaska, niech pani wytłumaczy się jaśniej, skoro już pani raczyła przyjść tutaj...

— Och! — rzekła — gdyby nie ważna pobudka, która mnie sprowadza, nie odważyłabym się narazić na gniew pani hrabiny; gdyby się kiedy dowiedziała, że ja pana uprzedziłam...

— Ależ któż by jej miał powiedzieć — wykrzyknął Rafael.

— Prawda — odparła stara panna, zwracając nań drżące spojrzenie sowy dobytej na słońce. — Ale niech pan myśli o sobie — dodała — kilku młodych ludzi, którzy chcą pana wypędzić z tych wód, przyrzekło sobie wyzwać pana, zmusić go do pojedynku.

Głos starej damy rozległ się w oddali.

— Pani — rzekł margrabia — wdzięczność moja...

Opiekunka jego już umknęła, słysząc głos swej pani, którego syk rozległ się wśród skał.

„Biedna dziewczyna! Niedole rozumieją się i wspomagają zawsze” — pomyślał Rafael, siadając pod drzewem.

Kluczem wszelkiej wiedzy jest bezsprzecznie znak zapytania; przeważną część wielkich odkryć zawdzięczamy słowu: Jak? mądrość zaś życia polega na tym, aby się pytać w każdej okoliczności: Czemu? Ale też ta sztuczna wiedza przyszłości niweczy nasze złudzenia. Toteż Valentin, wziąwszy bez filozoficznych intencji dobry uczynek starej panny za temat dla swoich dumań, znalazł go pełnym jadu.

„To, że panna do towarzystwa może się we mnie kochać — powiadał sobie — w tym nie ma nic nadzwyczajnego: mam dwadzieścia siedem lat, tytuł i dwieście tysięcy funtów renty! Ale żeby jej pani, która boi się wody jak kot, woziła ją łódką aż tu do mnie, czyż to nie jest rzecz dziwna i osobliwa? Te dwie kobiety przybyłe do Sabaudii po to, aby spać jak susły, pytające o południu, czy już jest dzień, miałyby dziś wstać przed ósmą, aby gonić w moje ślady?”

Niebawem stara panna i jej czterdziestoletnia naiwność ukazały się jego oczom jako nowe przebranie tego fałszywego i złośliwego świata, jako małostkowa sztuczka, niezręczny spisek, dokuczliwość iście księża lub kobieca. Czy pojedynek był bajką, czy też chciano go jedynie nastraszyć? Tym małym duszom, zuchwałym i dokuczliwym jak muchy, udało się podrażnić jego próżność, pobudzić jego ambicję, podniecić ciekawość. Nie chcąc ani dać się wystrychnąć na dudka, ani uchodzić za tchórza, ubawiony może tym dramacikiem, Rafael zjawił się w kasynie tegoż samego wieczora. Przystanął sobie wsparty o kominek i stał spokojnie w wielkiej sali, bacząc, aby nie dać żadnego powodu do zaczepki; ale badał twarze, wyzywając poniekąd towarzystwo tym przeglądem. Niby dog pewien swojej siły oczekiwał walki na własnym terenie, nie szczekając daremnie. Pod koniec wieczoru przechadzał się po sali gry, od drzwi wchodowych do sali bilardowej, rzucając od czasu do czasu spojrzenie na młodych ludzi zabawiających się partyjką. Po kilku chwilach usłyszał swoje nazwisko. Mimo że mówili cicho, Rafael domyślił się łatwo, że jest przedmiotem narady; wreszcie pochwycił parę zdań mówionych głośniej:

— Ty?

— Tak, ja!

— Chciałbym to widzieć!

— Założysz się?

— Och, pójdzie!

W chwili, gdy Valentin zaciekawiony przedmiotem zakładu zbliżył się, aby przysłuchać się rozmowie, wysoki i silny młody człowiek, przystojny, ale obdarzony owym zuchwałym i ostrym spojrzeniem ludzi wspierających się na jakiejś materialnej przewadze, wyszedł z sali bilardowej.

— Panie — rzekł spokojnie, zwracając się do Rafaela — podjąłem się oznajmić panu coś, czego pan widocznie nie wie: mianowicie że pańska twarz i osoba są tutaj niemiłe wszystkim, a mnie w szczególności... Jest pan zbyt uprzejmym, aby się nie poświęcić dla ogólnego dobra; proszę tedy pana, abyś zechciał nie pojawiać się w kasynie.

— Panie, ten żarcik, już powtarzany za Cesarstwa w kilku garnizonach, stał się dziś bardzo niesmaczny — odparł zimno Rafael.

— Ja nie żartuję — odparł młody człowiek. — Powtarzam panu: pańskie zdrowie ucierpiałoby mocno od pobytu tutaj; upał, światło, dym, towarzystwo, wszystko to szkodzi panu bardzo.

— Gdzie pan studiował medycynę? — spytał Rafael.

— Drogi panie, maturę zdałem w strzelnicy Lepage’a w Paryżu, a doktorat u pana Cerisier, króla floretu.

— Zostaje panu zdobyć ostatni stopień — odparł Valentin — niech pan przestudiuje kodeks grzeczności, a będzie pan skończonym gentlemanem.

W tej chwili młodzi ludzie, uśmiechnięci lub milczący, zbliżyli się od bilardu. Gracze porzucili karty, aby się przysłuchać sprzeczce, która ich widocznie cieszyła. Sam wśród tego wrogiego świata Rafael starał się zachować zimną krew i nie popełnić najmniejszego fałszywego kroku; ale gdy jego przeciwnik pozwolił sobie na sarkazm, w którym zniewaga kryła się pod bardzo dotkliwą i sprytną formą, odparł poważnie:

— Panie, nie uchodzi już dziś policzkować kogoś, ale nie wiem, jakimi słowami napiętnować postępowanie tak nikczemne.

— Dosyć, dosyć! Wyjaśnicie to jutro — rzekło kilku młodych ludzi, rzucając się między zapaśników.

Rafael opuścił salon w charakterze strony obrażającej, przyjąwszy spotkanie w pobliżu zamku Bordeau, na małej spadzistej łączce, opodal świeżo przebitej drogi, którą zwycięzca mógł się dostać do Lyonu. Rafael musiał tedy nieodzownie albo znaleźć się w łóżku, albo opuścić Aix. Towarzystwo tryumfowało. Nazajutrz około ósmej rano przeciwnik Rafaela wraz z dwoma świadkami i chirurgiem przybył pierwszy na plac.

— Będzie nam tu doskonale; śliczny czas na pojedynek! — wykrzyknął wesoło, spoglądając na błękit nieba, na wodę i skały, bez śladu smutku lub obawy. — Jeżeli go drasnę w ramię — ciągnął — wpakuję go do łóżka na jaki miesiąc, co, doktorze?

— Co najmniej — odparł chirurg. — Ale zostaw pan tę wierzbę w spokoju;

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:

Darmowe książki «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz