Darmowe ebooki » Powieść » Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:
przeczulenie jamy brzusznej oraz skurcz hypochondrów. Zauważyliście wielkość i wypukłość wątroby. Wreszcie pan Bianchon dłuższy czas obserwował trawienie pacjenta i powiada, że jest oporne, leniwe. Ściśle mówiąc, nie ma już żołądka; człowiek przestał istnieć. Intelekt zanikł, ponieważ człowiek nie trawi. Stopniowe schorzenie jamy brzusznej, centrum życia, spaczyło cały ustrój. Stąd rozchodzi się nieustające i widoczne promieniowanie, zaburzenia udzieliły się mózgowi za pomocą zwojów nerwowych, a rezultatem przedrażnienie tego organu. Stąd monomania: chory żyje pod uciskiem idee fixe. Dla niego ten jaszczur kurczy się istotnie. Może był zawsze taki, jak go widzimy; ale czy się kurczy, czy nie, jaszczur ten jest dlań ową muchą, którą pewien wielki wezyr miał na nosie.

Zatem: postawić pijawki na brzuchu, uspokoić podrażnienie tego narządu, gdzie mieszka cały człowiek, wziąć chorego na dietę, a monomania ustanie. Nie potrzebuję mówić doktorowi Bianchonowi nic więcej; musi ująć całość i szczegóły leczenia. Może zachodzi jakaś komplikacja; może drogi oddechowe są również podrażnione; ale sądzę, że leczenie przewodu pokarmowego jest o wiele ważniejsze, potrzebniejsze, pilniejsze niż leczenie płuc. Uporczywe zgłębianie oderwanych materii oraz gwałtowne namiętności spowodowały poważne zaburzenia w tym ustroju; mimo to sądzę, że jeszcze jest czas, aby nastawić sprężyny, nic nie jest jeszcze gruntownie zepsute. Może pan tedy z łatwością ocalić swego przyjaciela — rzekł do Bianchona.

— Nasz uczony kolega bierze skutek za przyczynę — odparł Cameristus. — Owszem, zmiany tak trafnie przezeń dostrzeżone istnieją u chorego; ale to promieniowanie do mózgu i do ustroju nie wyszło z żołądka stopniowo, coś jak promienie rozchodzące się od pęknięcia w szybie. Trzeba było uderzenia, aby przedziurawić szkło; kto je zadał? Czy my wiemy? Czyśmy dostatecznie obserwowali chorego? Czy znamy wszystkie okoliczności jego życia? Panowie, sama zasada życia, owa archea Van Helmonta jest w nim naruszona; żywotność podcięta jest w swojej istocie, iskra boża, centralna inteligencja, która służy za węzeł machinie i która wytwarza wolę, wiedzę życia, przestała regulować codzienne przejawy ustroju oraz czynność każdego organu: stąd zaburzenia tak dobrze ocenione przez mego światłego kolegę. Ruch nie przeniósł się z brzucha do mózgu, ale z mózgu do brzucha. Nie — rzekł, z siłą bijąc się w piersi — ja nie jestem żołądkiem, który się stał człowiekiem! Nie, wszystko nie mieści się tutaj. Nie odważyłbym się powiedzieć, że jeżeli brzuch mój jest w dobrym stanie, wszystko inne jest w porządku... Nie możemy — dodał łagodniej — poddać tej samej przyczynie fizycznej oraz temu samemu leczeniu ciężkich zaburzeń, które zachodzą u rozmaitych osobników mniej lub bardziej poważnie dotkniętych. Żaden człowiek nie jest podobny do drugiego. Wszyscy posiadamy odrębne organy, o rozmaitej wrażliwości, rozmaicie odżywiane, przygotowane do spełniania rozmaitych funkcji i do rozwijania tematów potrzebnych do spełnienia porządku rzeczy, który nam jest nieznany. Cząstka wielkiej całości, która z najwyższej woli sprawuje i podtrzymuje w nas zjawisko życia, kształtuje się w odmienny sposób w każdym człowieku, czyniąc zeń istotę na pozór skończoną, ale która jednym punktem współistnieje z nieskończoną przyczyną. Toteż musimy studiować każde indywiduum oddzielnie, przeniknąć je, zbadać, na czym zasadza się jego życie, jaka jest jego siła. Oto człowiek. Między gąbczastymi tkankami cherlaków a żelazną siłą mięśni u niektórych ludzi przeznaczonych do długowieczności na ileż omyłek skazany jest system jedyny, nieubłagany, mianowicie leczenie przez osłabienie, przez podcięcie sił ludzkich, które pan uważa stale za przedrażnione! Ja bym żądał w tym wypadku leczenia czysto moralnego, gruntownego wniknięcia w wewnętrzną istotę. Szukajmy przyczyn choroby we wnętrznościach duszy, a nie we wnętrznościach ciała! Lekarz jest to istota natchniona, obdarzona szczególnym talentem, której Bóg użycza władzy czytania w źródłach życia, tak jak prorokom daje oczy, aby widzieli przyszłość, poecie zdolność ożywiania natury, muzykowi władzę składania dźwięków w harmonijnym porządku, którego wzór znajduje się może tam w górze!...

— Wciąż ta medycyna absolutystyczna, monarchiczna i religijna! — mruknął Brisset.

— Panowie — przerwał Maugredie, pokrywając spiesznie wykrzyknik Brisseta — nie traćmy z oczu chorego...

— Oto więc, czym jest wiedza! — szepnął smutno Rafael. — Moje uleczenie buja pomiędzy różańcem a półtuzinem pijawek, między nożem Dupuytriena a modlitwą księcia Hohenlohe! Na linii, która dzieli fakt od słowa, materię od ducha, znajduje się Maugredie ze swoim sceptycyzmem. Ludzkie tak i nie prześladuje mnie wszędzie. Wciąż Karymary, Karymara Rabelais’ego; jestem chory duchowo, Karymary! Albo chory fizycznie, Karymara! Czy będę żył? Nie wiedzą. Planchette przynajmniej był szczery, mówiąc: „Nie wiem”.

W tej chwili Valentin usłyszał głos doktora Maugredie:

— Chory jest monomanem, więc dobrze, zgoda — wykrzyknął — ale ma dwieście tysięcy funtów renty; tacy monomani są bardzo rzadcy i winniśmy im dać co najmniej jakąś radę. Co się tyczy tego, czy brzuch oddziałał na mózg czy odwrotnie, będziemy to może mogli sprawdzić, kiedy pacjent umrze. Streśćmy się tedy. Jest chory, to fakt niezbity. Trzeba mu jakiegoś leczenia. Zostawmy teorie. Przystawmy mu pijawki, aby uśmierzyć podrażnienie kiszek oraz nerwicę, co do istnienia której się godzimy, a następnie poślijmy go do wód: postąpimy równocześnie wedle dwóch systemów. Jeżeli ma suchoty, nie uratujemy go chyba; tak więc...

Rafael opuścił szybko korytarz i usiadł z powrotem w fotelu. Horacy przemówił w imieniu wszystkich i tak rzekł:

— Szanowni koledzy uznali jednomyślnie potrzebę postawienia pijawek w okolicy żołądka oraz konieczność leczenia równocześnie fizycznego i moralnego. Najpierw ścisła dieta, aby uspokoić podrażnienie organizmu...

Tu Brisset skinął z uznaniem głową.

— Następnie higieniczny tryb życia, aby opanować stronę moralną. Radzimy tedy jednomyślnie udać się do wód w Aix w Sabaudii albo do Mont Dore w Owernii, jeżeli pan woli. Powietrze i położenie Sabaudii milsze są niż okolice Cantal, ale uczyni pan, jak zechce.

Tu doktor Cameristus uczynił gest zgody.

— Szanowni panowie — ciągnął Bianchon — stwierdziwszy lekkie zmiany w narządzie oddechowym, uznali pożyteczność moich uprzednich przepisów. Sądzę, że uleczenie pańskie jest rzeczą łatwą i będzie zależało od roztropnego stosowania tych kolejnych środków. I...

— I oto czemu pańska córka jest niema15! — rzekł Rafael z uśmiechem, pociągając Horacego do gabinetu, aby mu wręczyć honorarium za tę bezużyteczną konsultację.

— Są logiczni — odpowiedział młody lekarz. — Cameristus czuje, Brisset bada, Maugredie wątpi. Czyż człowiek nie ma ciała, duszy i rozumu? Jedna z tych trzech zasadniczych przyczyn działa w nas mniej lub więcej silnie; zawsze będzie człowiek we wszelkiej wiedzy ludzkiej! Wierz mi, Rafaelu, my nie leczymy, my pomagamy wyzdrowieć. Pomiędzy medycyną Brisseta a Cameristusa istnieje jeszcze medycyna wyczekująca; ale aby ją uprawiać z powodzeniem, trzeba znać chorego od dziesięciu lat. Na dnie medycyny tkwi, jak we wszystkich naukach, negacja. Staraj się tedy żyć rozsądnie, spróbuj podróży do Sabaudii; najlepiej jest i będzie zawsze zawierzyć się naturze.

W miesiąc później, po powrocie z przechadzki w ładny letni wieczór, garstka osób przybyłych do wód w Aix zebrała się w salonach kasyna. Siedząc przy oknie, odwrócony plecami do obecnych Rafael pozostał długo sam, zatopiony w owej machinalnej zadumie, w czasie której myśli rodzą się, zaczepiają o siebie, rozwiewają się, nie oblekając kształtów i przepływają przez nas niby lekkie zaledwie ubarwione chmurki. Smutek staje się wówczas łagodny, radość mglista, dusza jest niemal uśpiona. Poddając się temu roślinnemu życiu, Valentin kąpał się w ciepłym oddechu wieczoru, wchłaniając czyste i balsamiczne powietrze gór, szczęśliwy, że nie doznaje żadnego bólu i że wreszcie zmusił do milczenia swój groźny jaszczur. W chwili gdy czerwone poblaski zachodu rozciągnęły się na wierzchołkach, temperatura ochłodziła się: wstał i zamknął okno.

— Proszę pana — rzekła starsza dama — czy pan byłby tak łaskaw nie zamykać okna? Dusimy się tutaj.

Odezwanie to rozdarło uszy Rafaela szczególnie ostrym dysonansem; było ono niby słowo niebacznie rzucone przez człowieka, w którego przyjaźń chcieliśmy wierzyć, a który niweczy słodkie złudzenie, zdradzając otchłań egoizmu. Margrabia objął starszą damę obojętnym spojrzeniem chłodnego dyplomaty, zawołał służącego i rzekł sucho:

— Proszę otworzyć okno!

Na te słowa żywe zdumienie odbiło się na wszystkich twarzach. Zebrani zaczęli szeptać, przyglądając się choremu mniej albo więcej wymownie, jak gdyby się dopuścił jakiejś ciężkiej niegrzeczności. Rafael, który nie wyzbył się zupełnie dawnej młodzieńczej nieśmiałości, zawstydził się na chwilę; ale otrząsnął się rychło, skupił energię i starał się zdać sobie sprawę z tej szczególnej sceny. Nagły błysk przeszył jego mózg, przeszłość ukazała mu się niby w jasnowidzeniu. Przyczyny uczucia, jakie budził, wystąpiły na wierzch niby żyły u trupa, u którego za pomocą kunsztownego nastrzykania przyrodnicy barwią najdrobniejszą ich odnogę. Poznał samego siebie w tym ulotnym obrazie; śledził w nim swoje istnienie, dzień po dniu, myśl po myśli; ujrzał się, nie bez zdziwienia, chmurnym i roztargnionym wśród tego wesołego zebrania; wciąż myślącym o swoim losie, zajętym swoją chorobą, gardzącym widocznie najbłahszą rozmową, unikającym owych przelotnych zażyłości, które tak łatwo zadzierzga się w podróży zapewne dlatego, że ludzie nie spodziewają się spotkać później; ujrzał się obojętnym dla drugich, słowem, podobnym do owych skał nieczułych zarówno pieszczoty, jak na dąsy fali. Następnie mocą rzadkiego przywileju intuicji zajrzał w te wszystkie dusze. Widząc przy blasku świec żółtą czaszkę i sardoniczny profil starca, przypomniał sobie, że wygrał odeń jakieś pieniądze i nie zaproponował mu rewanżu. Dalej spostrzegł młodą kobietę, na której kokieterię pozostał nieczuły. Każda twarz wyrzucała mu jakiś błąd, nieuchwytny na pozór, ale którego zbrodnia tkwi zawsze w niewidzialnej ranie czyjejś miłości własnej. Mimo woli urażał wszystkie drobne próżności kręcące się dokoła niego. Tych, których ugaszczał albo którym ofiarował swoje konie, podrażnił jego zbytek; zdziwiony tą niewdzięcznością, oszczędził im tego rodzaju upokorzeń; odtąd sądzili, że ich lekceważy i mienili go arystokratą. Zgłębiając tak serca, czytał w nich najbardziej tajemne myśli; uczuł wstręt do społeczeństwa, do jego uprzejmości, do jego poloru. Ponieważ górował nad nimi majątkiem i umysłem, zazdrościli mu, nienawidzili go; milczenie jego drażniło ciekawość, skromność jego zdawała się pychą tym małym i powierzchownym ludziom. Odgadł zbrodnię ustawiczną, nie do darowania, której winien był w stosunku do nich: umykał się sądowi ich mierności. Oporny wobec ich inkwizytorskiego despotyzmu, umiał się bez nich obchodzić; mszcząc się za tę utajoną królewskość, wszyscy sprzymierzyli się instynktownie, aby mu dać uczuć swą władzę, ścigać go swoim ostracyzmem i pokazać, że i oni również mogą się obejść bez niego. Zrazu zdjęty litością na widok tego świata, zadrżał niebawem na myśl o przemożnej sile, odsłaniającej mu w ten sposób cielesną zasłonę, pod którą utajona jest natura moralna, i zamknął oczy jak gdyby nie chcąc już widzieć nic. W jednej chwili czarna opona zasunęła się na tę posępną zjawę prawdy; ale on sam znalazł się w owym straszliwym osamotnieniu, jakie jest udziałem potęgi i władzy. W tej chwili pochwycił go gwałtowny napad kaszlu. Nie tylko nie obdarzono go żadnym z owych obojętnych i banalnych słówek, które bodaj udają coś w rodzaju uprzejmego współczucia u osób dobrze wychowanych, ale przeciwnie, usłyszał wrogie wykrzykniki oraz półgłośne utyskiwania. Społeczeństwo nie raczyło się już nawet maskować dla niego, może dlatego że je odgadywał.

— To zaraźliwa choroba...

— Zarząd kasyna powinien by mu wzbronić wstępu do salonu.

— W porządnym uzdrowisku nie można kaszlać w ten sposób!

— Kiedy ktoś jest tak chory, nie powinien przyjeżdżać do wód...

— On mnie stąd wypędzi!

Rafael wstał, aby nie słyszeć powszechnych złorzeczeń i przeszedł się po salonach. Chciał znaleźć jakiś punkt oparcia; podszedł do samotnej, młodej kobiety, chcąc się do niej zwrócić z jakimś komplementem; ale za jego zbliżeniem odwróciła się, udając, że się przygląda tańczącym. Rafael zląkł się, że już w ciągu tego wieczora użył swego talizmanu; nie czuł ani chęci, ani sił do nawiązania rozmowy, opuścił salon i schronił się do sali bilardowej. Tam nikt doń nie zagadał, nikt go nie pozdrowił, nie zwrócił nań ani jednego życzliwego spojrzenia. Umysł jego, z natury skłonny do refleksji, odsłonił mu drogą intuicji powszechną i naturalną przyczynę wstrętu, który budził. Ten mały światek posłuszny był, nieświadomie może, wielkiemu prawu władającemu w wyższych sferach towarzyskich, których nieubłagany porządek moralny objawił się nagle oczom Rafaela. Spojrzenie jego obróciło się wstecz, ujrzał najdoskonalszy typ tego świata w Fedorze. Tak samo nie znajdzie w świecie współczucia dla swej choroby, jak nie znalazł współczucia dla cierpień swego serca. Wielki świat wypędza spośród siebie nieszczęśliwych, jak człowiek zdrów i silny wyrzuca z ciała zarazek choroby. Świat brzydzi się cierpieniem i nieszczęściem, lęka się ich jak zarazy, nie waha się nigdy pomiędzy nimi a występkiem; występek to zbytek! Choćby nieszczęście było najbardziej majestatyczne, świat umie je pomniejszyć, ośmieszyć konceptami; kreśli karykatury, aby upadłym królom rzucić na głowę poniżenia, których rzekomo od nich doznał; podobny młodym Rzymiankom w Cyrku, nie ułaskawia nigdy padającego gladiatora; żyje złotem i szyderstwem... Śmierć słabym! oto wyrok tego jak gdyby rycerskiego Zakonu istniejącego we wszystkich narodach świata, wszędzie bowiem wyrastają nad poziom bogaci, a ta zasada wypisana jest w głębi serc urobionych przez zbytek lub wykarmionych przez arystokrację. Zbierzcie dzieci w szkole! Ten pomniejszony obraz społeczeństwa, obraz tym prawdziwszy, że jest naiwny i szczery, ukaże wam zawsze biednych helotów, istoty skazane na cierpienie i ból, wciąż żyjące między wzgardą a litością: Ewangelia przyrzeka im niebo. Chcecie zejść niżej na drabinie uorganizowanych istot? Jeżeli ptak skaleczy się na podwórzu, inne ścigają go dziobami, wydzierają mu pierze i zabijają go. Wierny temu prawu egoizmu świat ściga twardym wzrokiem nędzę dość zuchwałą, aby zakłócać jego uczty, mącić jego przyjemności. Ktokolwiek cierpi ciałem albo duchem,

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:

Darmowe książki «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz