Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖
Księżniczka to powieść autorstwa Zofii Urbanowskiej, wydana w 1886 roku.
Główna bohaterka, Helena Orecka, to córka zubożałego szlachcica, której w życiu nigdy nic nie brakowało. Kiedy ojciec bankrutuje, Helenka jest zmuszona podjąć pierwszą pracę zarobkową. Nieprzystosowana do życia, przyzwyczajona do wygód, początkowo nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi, którzy są przyzwyczajeni do pracy. Wkrótce jednak zaczyna dostrzegać ich ideały, patriotyczną postawę i podejmuje wyzwanie stania się samodzielnym członkiem społeczeństwa.
Utwór Urbanowskiej to powieść tendencyjna, hołdująca pozytywistycznym ideałom, takim jak m.in. emancypacja kobiet — bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę, by móc zostać świadomą i niezależną kobietą. Autorka odkrywa również obraz społeczeństwa polskiego, przemiany społeczne i obyczajowe wobec wyzwań kapitalizmu.
- Autor: Zofia Urbanowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska
Powtórzyła się ta sama formalność. Tłum zaszumiał, poruszył się na prawo i na lewo niby fala, która chce coś pochłonąć i cofa się nagle w biegu — i zamilkł. Namiętności były, ale musiały się powstrzymać.
Stała się rzecz dziwna, niesłychana, rzecz, jakiej podobnej nie pamiętano, odkąd miasteczko było miasteczkiem... nikt nie chciał kupować rzeczy pana Oreckiego. Jeden tylko młody Żydziak, któremu na widok szafy staroświeckiej, ozdobionej brązami, zaiskrzyły się oczy, odezwał się półgłosem i nieśmiało, ale Mośkowa uderzyła go najprzód w kark z całej siły, a potem w plecy, wołając:
— Ty łajdak, ty gałgan, zamknij gębę! Czyś ty już zapomniał, kto cię schował w swoim domu przed pijanymi chłopami, co ci powybijali szyby w sklepie84, wtenczas, kiedy to pierze latało w powietrzu jak śnieg, a ulice i dachy były od niego białe? Kto ci jeść dawał przez tydzień i twoim dzieciom, co? Ty gałgan!
I przyłożyła mu jeszcze na plecy parę tak wymownych argumentów, że zamilkł i nie odezwał się więcej.
Licytacja okazała się niemożliwą wobec takiego usposobienia publiczności. Ofman biegał wściekły, pienił się ze złości, krzyczał, ale był bezsilny. Pozostawało mu tylko otaksowanie rzeczy przez biegłych i zabranie ich do siebie — ale na to nie miał nawet dostatecznego pomieszczenia i musiał je tymczasem odstawić swoim kosztem na powrót tam, skąd zostały zabrane.
Gdy Andrzej zawiadomił o tym rodzinę Oreckich, pan Marcin odmawiał jeszcze swoją koronkę i nie ruszył się z miejsca, tylko mu na twarz schorzałą wystąpiły rumieńce, a głos nabrał jeszcze większej siły i uroczystości, gdy mówił:
— Jezu Nazareński, Królu Żydowski, jakeś się przemienił przy chwalebnym zmartwychwstaniu świętego Ciała Twego, gdy pogrążoną w boleściach i smutku Matkę Twoją Przenajświętszą pocieszyłeś, tak przemień wszystkie boleści i utrapienia moje.
Zaturkotało znowu przed domem, a Helenka spojrzawszy w okno zawołała:
— Ojcze, ojcze! pan Tecki przyjechał...
Pan Marcin kończył teraz swoją koronkę. Pochylił głowę do samej ziemi i chwilę pozostał w tej postawie, potem wstał, wyprostował się, a twarz jego promieniała.
— Marcinie — przemówił Tecki wchodząc i wyciągając do niego ręce — Marcinie, przebacz i zapomnij! Przyjechałem zapłacić. Pożyczyłem pieniędzy, żeby ci wynagrodzić krzywdę, którą ci wyrządziłem. Twoja córka powiedziała mi, że jestem zbrodniarzem, i nie mogłem tego znieść, bo poruszyła we mnie wszystkie głosy sumienia. Marcinie, gdyby było więcej takich dzielnych kobiet jak ona, byłoby mniej takich mężczyzn jak ja!
Pan Marcin mocno dłoń Teckiego uścisnął i rzekł zwracając się do żony:
— Czy nie mówiłem imości, że Pan Bóg nas nie opuści?
Andrzej odjechał tego samego dnia, bo nie mógł bawić dłużej, ale Helenka została jeszcze cały tydzień u rodziców, a gdy ten minął, powrót jej do Warszawy nie był w niczym podobny do owego niefortunnego przyjazdu w zimie. Teraz wszyscy ją witali życzliwie i serdecznie, nie wyjmując nawet Franciszka i Kunegundy. Energia, jaką rozwinęła dla ratowania ojca, i wysiłki, na jakie się zdobywała, zaskarbiły jej do reszty serca tej twardej rodziny. Pan Radlicz powiedział jej, że teraz chętnie nazwałby ją swoją córką, panny nie szczędziły jej objawów życzliwości, pani Radliczowa powiedziała głośno, że panna Orecka stanie się kiedyś dzielną kobietą — a ta pochwała w jej ustach, tak skąpo udzielających pochwał, miała wielkie znaczenie.
W lecie ruch w handlu nasionami ustał i osoby zajmujące się ekspedycją musiały sobie aż do jesieni znaleźć gdzie indziej robotę, ale Helenka, zajmująca się oprócz ekspedycji rachunkami, miała ciągle zajęcie. Spisywała inwentarz pozostałych nasion, odliczała po kilkadziesiąt ziarn85 każdego gatunku do wysiewu próbnego, który miał wykazywać ich siłę kiełkowania i zdecydować, czy mają pójść jeszcze w handel, a więc żyć, czy też zostaną wyrzucone — więc na zagładę skazane. Przygotowywała też nowy katalog i wyręczała w niektórych łatwiejszych czynnościach biurowych i korespondencji panów Radliczów, ojca i syna, z których pierwszy, jako zamożny przemysłowiec i obywatel dobrze rozumiejący potrzeby i interesa swego społeczeństwa brał czynny udział w wielu instytucjach publicznych, a drugi trudnił się ogrodnictwem. Powierzywszy dozór nad cieplarniami swemu pomocnikowi, Andrzej spędzał większą część czasu na wsi u dziadka, gdzie na wielką skalę prowadzono hodowlę nasion. Helenka wiele godzin przepędzała sama jedna w kantorze, ale co niedziela i co święto jeździła z całą rodziną na wieś. Zboża i jarzyn gospodarczych uprawiano tam tylko tyle, ile było potrzeba na użytek miejscowy, a całe pola obrócono pod hodowlę nasion. Piękny był widok tych kwitnących pól, wyglądających jak olbrzymie kobierce utkane z tysiącznych kwiatów — barw o tyle różnych i bogatych, o ile stać na to przyrodę, szczodrą rozdawczynię tych przepychów. Kobierzec ten ulegał czarownym przemianom, bo jak za potrząśnieniem kalejdoskopu, nowe, nie widziane przedtem ukazują się kombinacje, tak tam każdy miesiąc, każdy tydzień nową zmianę przynosił. Przekwitły jedne kwiaty, na ich miejsce wystąpiły inne; przemiana odbywała się bez przygotowań żadnych. Rzekłbyś, że wieszczka jakaś dobra potrząsnęła swym niewyczerpanym nigdy rogiem obfitości i nowe z niego posypały się barwy, nowe kosztowności, nowe kwiaty. Helenka z rozkoszą chodziła między grzędami, roznoszącymi dokoła woń upajającą; była to prawdziwa biesiada dla jej wrażliwej, na wskroś poetycznej natury. Tu wabią grzędy astrów różnobarwnych, ubranych w tęcze, tam migocą jak klejnoty Golkondy86 świetne zagony mieczyków, wdzięczny a figlarny tłum stroiczek, bratków, polegnatek, stokrotek, lnianek i setek innych kwiateczków, jak fale opalów, migocących w południowym słońcu.
W czasie sprzętu87 cała rodzina robiła sobie dwutygodniowe wakacje, do których włączono i Helenkę; pomagano na pół żartem, pół serio zbierać nasiona, łuskać je, suszyć. Co się przy tym najeżdżono wozami, ile podwieczorków zjedzono na świeżym powietrzu, a jaki wszyscy mieli dobry apetyt, trudno wypowiedzieć! Jedna tylko Wanda pracowała naprawdę. Dla niej była to prawdziwa kampania, bo ogień pod kotłami, w których gotowały się soki lub owoce w syropie na konfekty, prawie nie ustawał. Była tak czynna, że literalnie nie miała chwili czasu na wypoczynek.
Życie na wsi bardzo dobrze oddziałało na organizm panny Oreckiej: cera się poprawiła, kształty wypełniły, humor był zawsze dobry, a umysł swobodny i wesoły. Zawód, doznany z powodu Stefana, nie zostawił wielkiego śladu w jej sercu: ból był chwilowy, rana niegłęboka, więc też zagoiła się prędko. Przekonała się Helenka, że kochała raczej głową niż sercem człowieka, którego wartości wewnętrznej nie znała, a który ją olśnił powierzchownymi tylko przymiotami — bo nawet dopóki wierzyła, że ją kochał, miłość ta nigdy nie napełniała ją taką dumą i zadowoleniem, jak teraz przyjaźń Andrzeja. Jego wyższość nad sobą czuła na każdym kroku; jego rozum, energię i siłę woli ciągle zmuszona była podziwiać. Tylko do uczuć tkliwszych, do uczucia miłości, na przykład, ten człowiek nie zdawał się być zdolnym — i Helenka mówiła sobie, że serce jego pewnie nigdy nie uderzy dla kobiety. Zajęty ciągle swoją pracą i myślący o wielkich celach nie znajdzie czasu ani miejsca na takie uczucie.
Swobodne to i prawie szczęśliwe życie zakłóciła rzecz drobna na pozór: Helenka dowiedziała się od Wojciecha, że robotnik, wydalony przez Andrzeja za próżniactwo, zjawił się znowu we wsi — a chociaż nie przychodził już dopominać się jałmużny, sam fakt, że tu był znowu, poruszył ją do głębi. Przypomniała sobie jego groźbę, jego wzrok tchnący nienawiścią i ogarnęła ją trwoga. Od dnia, gdy się o tym dowiedziała, nie miała ani chwili spokoju, a każda dłuższa nieobecność Andrzeja nasuwała jej przypuszczenie, że mu się stać musiało coś złego. Serce jej biło z obawy i nie uspokajało się dopóty, dopóki znane kroki nie dały się słyszeć w sieni.
„Jest zacny, szlachetny — mówiła do siebie, tłumacząc się przed sobą z tego dziwnego usposobienia — więc szkoda by go było, gdyby miał ulec jakiemu wypadkowi z ręki złego człowieka”.
Nie opowiadała jednak o swoich obawach nikomu; coś zamykało jej usta.
„Powiedzą, że jestem dziecinna” — myślała.
Jednego wieczora robotnicy od dawna już zeszli z pól, cisza zaległa na plantacjach, a Andrzej nie wracał; podano wieczerzę, a Andrzeja nie było. Helenkę w tym dniu gorsze dręczyły przeczucia niż kiedykolwiek: wymówiła się bólem głowy i wyszła do ogrodu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
Bezwiednie niemal skierowała się w stronę, skąd można było widzieć powracającego. Idąc, zrywała rosnące nad brzegiem rabat bratki, kwiaty, które on lubił najwięcej i których wiązkę ofiarował jej niedawno, jako symbol łączącego ich oboje braterstwa. Słońce już zaszło, tylko ostatnie jego blaski paliły się jeszcze na widnokręgu: w krzakach i gąszczach drzew zaczynało już być mroczno. Powietrze po dniu upalnym przyjemne było i orzeźwiające; lekki wiatr chłodził gorące czoło dziewczęcia i poruszał gałęziami drzew, które wydawały czasami szmer cichy, podobny do głębokiego, przeciągłego westchnienia.
Stary Wojciech kręcił się jeszcze po ogrodzie ze swoją koneweczką i gderał pod nosem na teraźniejszych ogrodników, którym się zdaje, że są mądrzy dlatego, że książki czytają — a nie wiedzieliby, jak co zrobić, gdyby on im tego nie powiedział — a gderanie to przerywał sobie pośpiewywaniem swoich starych, ulubionych piosneczek. Chwilami staruszek rzucał figlarnym okiem na pannę Orecką z taką miną, jakby chciał mówić:
„Wiem coś, ale nie powiem”.
Idąc koło parkanu Helenka usłyszała szmer ostrożny, jakby się kłoś skradał, i zadrżała. Przyłożyła oko do szpary w parkanie i zobaczyła twarz widzianą raz tylko, ale niezapomnianą, twarz chudą, bladą, ze złowrogo błyszczącymi oczyma. A więc nie myliły ją przeczucia, człowiek ten miał złe zamiary, bo dlaczego tu przyszedł, kiedy wiedział, że jest ścigany przez policję? Dlaczego narażał się na schwytanie? Czemu się skradał tak cicho pod parkanem? Być może, że przyszedł tylko odwiedzić swoją żonę, wyrobnicę, mieszkającą niedaleko, ale któż mógł zaręczyć, że nie po co innego przyszedł? Wyobraźnia przedstawiła jej oczom Andrzeja leżącego we krwi i bez życia, a widok ten obudził w jej sercu taką boleść, taką rozpacz niemal, że zdumiona tym zjawiskiem, z trwogą zadała sobie pytanie, co to znaczy i dlaczego ten człowiek tak bardzo ją obchodzi? Nie znalazła odpowiedzi ani w milczących niebiosach, ani w cichym szumie drzew, tylko serce jej rzucało się w piersiach gwałtownie. Krwawy rumieniec oblał jej czoło, twarz i szyję. Po boleści poznała, że go kocha, a odkrycie to uczyniło ją bardzo nieszczęśliwą — bo on jej nie kochał. Był jej przyjacielem i bratem, ale nigdy nie okazywał jej nic więcej prócz przyjaźni; był dla niej dobry, to prawda, znalazł się przy niej w chwili najcięższej dla niej i gdy ją wszyscy opuścili, ale to było przez przyjaźń także. Nie kocha jej i nie pokocha nigdy, bo czyż kilka miesięcy temu nie mówił do swojej siostry, że nie takiej jak ona potrzeba mu towarzyszki. Wyrzucała sobie, że, wiedząc o tym, pokochała go jednak. Gdzie była wtedy jej duma, gdy pozwoliła wkraść się do swego serca tej nieszczęsnej miłości, i dlaczego pokochała właśnie tego człowieka, który był tak daleki od ideału, jaki sobie niegdyś wytworzyła — bo ani piękny, ani salonowy, ani gładki?... Dłuższe pozostawanie w tym domu wobec takiego stanu rzeczy było niemożliwe; po co miała narażać się na codzienne tortury widywania go i na uczucie upokorzenia przed sobą? Raczej oddalić się stąd co prędzej i nie widzieć go więcej, zapomnieć o nim! Czuła, że tamto uczucie dla Stefana było niczym wobec tego, że teraz dopiero kocha całą potęgą duszy.
Ale jakże oddalić się teraz, gdy mu grozi takie niebezpieczeństwo! Czyż nie lepiej poczekać jeszcze kilka dni? Opuszczenie tego domu, w którym nauczyła się myśleć porządnie, rozumieć cel życia i obowiązki swoje, było dla niej bardzo przykre — ale czyż mogła uczynić inaczej?
Usłyszała na ścieżce kroki dobrze sobie znane i chciała odejść. Teraz właśnie, gdy nie odzyskała jeszcze zwykłego spokoju, wolała go nie widzieć: ale on się zbliżał tak szybko, że mógłby dostrzec uciekającą, a to byłoby jeszcze gorzej. Przycisnęła obiema rękami serce, rzucające się w piersiach gwałtownie, i kazała mu być cicho, ale serce nie było posłuszne, wyrywało się ku temu, który nadchodził.
Andrzej szedł oglądając się na wszystkie strony, a ujrzawszy Helenkę z daleka, przyśpieszył kroku.
— Szukam pani po całym ogrodzie — rzekł uchyliwszy słomianego kapelusza. — Elżunia powiedziała mi, że pani jest cierpiącą. Czy to prawda?
W głosie jego była troskliwość i serdeczność. Helenka wsłuchiwała się uważnie w te dźwięki.
„Nie — myślała — nie kocha mnie, to jasne. Obchodzi się ze mną jak brat lub ojciec. Jakiż on dobry, że nie kochając troszczy się jednak o mnie!” — Istotnie — głowa mnie boli — odpowiedziała — ale to nic nie szkodzi, a nawet — dodała przymuszając się do wesołości — wedle teorii pańskiej, ból ten, jak każdy inny, zahartuje mnie.
— Porzuć pani te żarty — dodał porywczo trochę — masz pani dosyć hartu, dowiodłaś już tego. Nie trap pani dłużej swego przyjaciela i powiedz, co ci jest. Wyglądasz tak, jakby nie tylko fizycznie, ale i moralnie ci coś dolegało.
Helenka uczuła, że nogi pod nią drżą, i usiadła na ławce stojącej opodal. Andrzej usiadł przy niej.
„Precz z tą słabością — rzekła do siebie — skończmy lepiej od razu”. — Zgadłeś pan, jest coś, co mi dolega i w czym właśnie pragnę zasięgnąć pańskiej rady i pomocy. Nie odmówisz jej pan wszakże, prawda?
— Czy pani potrzebujesz pytać się o to? — zapytał z lekkim wyrzutem — mów pani!
— Czy pan uważasz mnie za dość już biegłą w pisaniu rachunków?
— Tak jest. Skorzystałaś pani bardzo wiele i mogłabyś już sama książki prowadzić.
— Czy pan przypuszcza, że z tą moją znajomością mogłabym dostać miejsce88 gdzie indziej?
— Tak sądzę — odrzekł dziwiąc się temu, co słyszał — ale dlaczego pani o to pyta?
— A więc zrób pan to dla mnie i zarekomenduj mnie Domowi Handlowemu w H., z którym ciągłe macie stosunki. Muszę opuścić dom państwa...
— Co to znaczy! — zawołał głosem lekko zmienionym — chcesz nas pani opuścić tak nagle, gdy wczoraj jeszcze mowy o tym nie było? Co się takiego stało? Czy panią kto obraził?
— Nie, panie Andrzeju, wszyscy są dla mnie dobrzy. I mnie będzie bardzo przykro rozstawać się z państwem, ale... ale muszę. Chcę być bliżej rodziców.
Andrzej patrzył się w twarz dziewczęcia swoim bystrym, przenikliwym wzrokiem i patrzył tak długo, jakby ją chciał na wskroś przeniknąć. Ona wytrzymała spokojnie to badanie, tylko trochę więcej pobladła — i była między nimi chwila milczenia, podczas której nie było
Uwagi (0)