Darmowe ebooki » Powieść » Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖

Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska



1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 ... 38
Idź do strony:
ojca, bo mi się zdaje, że to będzie skuteczniejsze od chiny.

— Dobre, poczciwe dziecko, jak o nas obojgu pamiętałaś! Słyszysz, Marcinie, Helcia przywiozła dla ciebie starego wina.

Pan Marcin kiwnął głową na znak, że słyszy, ale nic nie odpowiedział. W milczeniu podniósł rękę do oka, jak gdyby łzę ocierał.

— Jest i czepeczek dla mateczki — mówiła dalej Helenka.

— Doprawdy! — zawołała z radosnym zdziwieniem pani Marcinowa — pokaż! Gdybyś wiedziała, jak ja się zaniedbałam — mówiła, podczas gdy Helenka wyjmowała z worka przywieziony czepeczek — zupełnie nie mam się w co ubrać. Wszystkie porządniejsze rzeczy już mi się zniszczyły, a nowych nie mam sobie za co kupić, bo wszystko idzie na życie i potrzeby domowe. Wstydzę się już ludziom pokazywać. Ładny, wcale ładny, teraz właśnie takie noszą. Dziękuję ci, moje dziecko. Gdybyś ty wiedziała, ile mnie dręczy ta myśl, że ty nam oddajesz wszystko, co zapracujesz, zamiast to użyć na własne przyjemności!... Fason bardzo dobry, musiałaś kupować w jednym z lepszych magazynów. A może to drogi sprawunek? Może zrobiłaś nim sobie duży uszczerbek? Powiedz, moje dziecko, powiedz!

— O nie, mateczko — odrzekła rumieniąc się lekko Helenka — ja teraz dosyć dużo zarabiam i nawet przywiozłam z sobą pieniędzy na zapłacenie wszystkich kieszonkowych długów.

— Chwała Bogu!

Wstała i zbliżyła się do lustra, żeby przymierzyć czepeczek. Było jej bardzo ładnie. Piękna ta jeszcze kobieta posiadała właśnie ów delikatny wdzięk słabości, którego córce już brakowało, i była skończonym typem w swoim rodzaju. Pomimo dojrzałości lat było w niej zawsze coś z dziecka, potrzebującego opieki i podpory.

— Nie wyobrazisz sobie, Helenko, co ja przeżyłam w dniu, gdy ten okropny człowiek, ten komisarz sądowy, przyszedł zajmować nasze meble — mówiła pani Orecka siadając znowu przy stole i biorąc drugie udko kuropatwy. — Dostałam okropnego ataku nerwowego, aż ojciec sprowadzał doktora, a ten zły człowiek nie miał żadnego względu na to i nie tylko wpakował się z papierami do pokoju, w którym leżałam, ale nawet opieczętował mój stolik z lekarstwami, ten mozaikowy. Ach, myślałam, że umrę!

— On nie chciał mamie wyrządzić zniewagi — tłumaczyła łagodnie Helenka — pełnił tylko swoją powinność.

— Człowiek z honorem nie powinien podejmować się takich rzeczy; to jest człowiek bez serca! Ja miałam płacz spazmatyczny, a on pisał najspokojniej protokół.

Pociągnęła za taśmę od dzwonka. Służąca zjawiła się.

— Podaj mi sucharki — rzekła pani Orecka i mówiła dalej do córki: — straszne, straszne już chwile przeżyłam.

Służąca otworzyła kredens, wyjęła talerz z sucharkami i postawiła na stole.

— Szkoda, że mateczka mnie nie powiedziała, że to sucharków trzeba — odezwała się Helenka — byłabym mamie podała.

— Ach, po co ty masz wstawać. Od czegóż ona jest?

Helenka spuściła oczy.

— Czy Ofman ani razu nie dopominał się u Teckiego o swoje pieniądze? — spytała.

— Mówiłam mu to, ale odpowiedział mi po grubiańsku, że nie ma czasu szukać Teckiego po świecie; że skoro dłużnik pieniędzy nie oddaje, to on ich musi szukać na poręczycielu, i dodał: „Niech sobie pan Orecki Teckiego ściga, ja nie będę. Nie byłbym mu nigdy pożyczył, gdyby nie podpis pana Oreckiego”.

— A ojciec czy nie kołatał na niego?

— Ojciec powiada, że gdyby Tecki miał pieniądze, toby je oddał z pewnością, bo nie jest złym człowiekiem. To doprawdy zwariować można! Więc ja powiadam: „Bój się Boga, Marcinie, co my poczniemy, gdy Ofman nam wszystko zabierze? ” A ojciec na to: „Zobaczysz, że nas Pan Bóg nie opuści”... Piękna mi pociecha!

Pan Marcin w milczeniu patrzył na swoją żonę siedzącą w nowym czepeczku i bębnił swojego marsza na talerzu.

— Ojciec ma słuszność, mateczko. Pan Bóg nie opuszcza nikogo, ale pozwala, a nawet każe się bronić przeciwko gwałtom, krzywdom i niesprawiedliwości.

Pan Marcin zwrócił na córkę wzrok, w którym widać było, że jej nie rozumiał. Ale Helenka nie chciała jeszcze teraz wyraźniej się tłumaczyć. Spojrzała na psa, z apetytem uprzątającego talerz z resztek kuropatwy, i rzekła wyciągając do niego rękę:

— A ty, mój stary przyjacielu, co mi powiesz? Wychudłeś także...

Pies położył łeb na jej kolanach i patrzył jej w oczy przywiązanym, rozumnym wzrokiem, a pan Marcin ożywiając się powiedział:

— Ach, żebyś ty wiedziała, jak on nie cierpi Ofmana! Kiedy powiadam ci, że jak tylko Niemiec się pokaże, tak pies zaraz warczy, a raz nawet rzucił się na niego i połę mu u kaftana rozerwał. Toteż nie może na niego patrzeć i woła z daleka:

„Panie Orecki, niech pan zawoła do siebie ten brzydki pies! ”

Dobre, poczciwe psisko! — mówił głaskając go.

Wszyscy troje się roześmieli.

Po śniadaniu Helenka poszła się przebrać do swego pokoju. Wszystko tam było w takim stanie, w jakim zostawiła wyjeżdżając, utrzymane starannie i jakby czekające jej powrotu. Widok tego pokoju z jego zbytkownym urządzeniem nie obudził w niej jednak żalu i goryczy, że jest tego wszystkiego pozbawioną w Warszawie, bo przywykła już do prostych warunków życia — i komfort, choć zawsze jeszcze miły, przestał być jednak potrzebą jej życia. Przykro jej tylko było, że przedmioty te nie należały już do niej. Na wszystkich kosztowniejszych znajdowały się pieczęcie komisarza.

Matka wkrótce przyszła za córką. Nie mając komu przez kilka miesięcy zwierzać się ze swoich trosk, czuła potrzebę ulżenia sobie teraz wypowiedzenia wszystkiego, co jej ciężyło na sercu i jak przy śniadaniu dała jej główne zarysy położenia, tak teraz dorzucała mnóstwo szczegółów do pierwotnie skreślonego obrazu. Teraz dowiedziała się Helenka, że ojciec miał jeszcze pięćset rubli u pana Dońskiego z Madejowa, obywatela, który wzorem innych obiecywał ciągle oddać, a nie oddawał.

— Co ty robisz! — zawołała nagle pani Orecka widząc w rękach córki kawałek prostego mydła — myjesz się tym paskudztwem? Proste mydło dla tak pięknych rąk! Czy widział kto co podobnego!

Helenka uśmiechnęła się.

— Nie jest ono gorsze od każdego innego — odpowiedziała — tylko tyle, że nie pachnie, a znacznie mniej kosztuje.

Matka spojrzała na córkę ze zgorszeniem.

— Ależ moja Helciu, to jest po prostu wstrętne. Nie mów mi o taniości, bo cóż tam ta złotówka znaczyć może. Widzę ze smutkiem, moja droga, że nabrałaś jakichś gminnych upodobań. Co się z tobą stało? Twoja suknia razi staroświecczyzną i tak jest wytarta na rękawach, że aż wstyd. Trzebaż ją było kazać przerobić! Żadna szanująca się kobieta nie nosi już wąskich sukien; w żurnalach bardzo suto upinają się tiuniki. Czy nie kupiłaś sobie nowego kapelusza?

— Nie, mateczko.

— Dlaczego?

— Mamy teraz ważniejsze potrzeby nad trzymanie się ścisłe żurnalów. Mój stary kapelusz i moje wąskie suknie muszą mi służyć do końca.

Matka załamała ręce.

— Mój Boże! Więc ty, moje biedne dziecko, nawet tyle nie zarabiasz, żeby ci to wystarczyło na przyzwoite pokazywanie się ludziom? Z takim rozumem, takim ukształceniem jak twoje!... Ależ on jest zupełnie niemożliwy ten twój kapelusz; powinnaś sobie koniecznie kupić inny. Kobieta nie może się tak opuszczać. Alboż to tak wielki wydatek? Oszczędzeniem kilku rubli nic nie zbudujesz.

— Wielkie sumy z takich właśnie małych wydatków rosną — odrzekła córka i, patrząc w oczy matki, spytała ze słodyczą: — Czy to suknia jest miarą wartości człowieka, mateczko? Czy ja jestem mniej godna kochania teraz niż dawniej, gdy byłam zawsze ubrana podług żurnalu?

Pani Orecka rozrzewniła się.

— Ty, moje dziecko, byłaś zawsze i jesteś godną kochania — mówiła ściskając ją — ale skąd się w tobie to wszystko wzięło. Już ja widzę, że ty za mąż nie pójdziesz! Zrobiłaś się zanadto poważna, a mężczyźni tego nie lubią. Gdzież to jest twój łańcuszek od zegarka?

— Dałam go do sporządzenia, rozerwał mi się.

— A bransoletka porte-bonheur77, coś ją dostała od ojca na imieniny, ta z brylantową gwiazdką? Miałaś ją zawsze nosić.

— Także w sporządzeniu; wyleciał z niej jeden kamyczek.

— Dziwna rzecz, że ci się tak wszystko naraz popsuło! Ty coś kryjesz przede mną, Helciu.

— Chciałam, droga mateczko — odrzekła po chwilowym wahaniu — ale myślę, że lepiej zrobię, jeżeli mateczce powiem prawdę. Sprzedałam wszystkie niepotrzebne błyskotki.

Matka patrzyła przez chwilę na córkę osłupiałym wzrokiem, usta jej zaczęły drżeć i wybuchła głośnym płaczem.

XXVI

Pan Marcin był zawsze człowiekiem pobożnym, a od czasu jak spadł na niego grad nieszczęść, stał się jeszcze pobożniejszy. Ufny, że Pan Bóg go nie opuści w nieszczęściu, modlił się co kilka godzin z wielką żarliwością, puszczając mimo uszu wszelkie uwagi żony co do możliwych jeszcze środków ratunku. Pozbawiony swego handlowego zajęcia, nie miał co robić z czasem i jeżeli się nie modlił, to spał, a jeżeli nie spał, to wyglądał przez okno i bębnił marsza. I dziś po śniadaniu, odmówiwszy koronkę do Przemienienia Pańskiego, zabierał się do drzemki w fotelu, zasunąwszy głęboko ręce w rękawy szlafroka, gdy Helenka zbliżyła się do niego i rzekła:

— Pomówmy o interesach, ojczulku.

Pan Marcin spojrzał na córkę zdziwiony. Mówić o interesach z kobietą, i to jeszcze z własną córką, która nigdy nie rozumiała interesów, wydało mu się rzeczą arcyzabawną. Pogłaskał ją po głowie i powiedział uśmiechając się dobrotliwie:

— Oj, ty, ty figlarzu, zawsze ci się żarty trzymają. Okryj mi nogi tym szałem, co leży na kanapie, bo się chcę trochę zdrzemnąć.

Helenka wstała, przyniosła żądany szal i, siadając znowu przy nim, rzekła:

— A teraz, ojczulku, pomówmy o interesach.

Pan Marcin spojrzał powtórnie na córkę, a zdziwienie jego było jeszcze większe.

— Czego ty chcesz, Helciu — odezwał się nareszcie, sądząc, że jej nie zrozumiał.

— Chcę z ojczulkiem porozmawiać o naszym położeniu.

— A na co się to przyda? — powiedział krzywiąc się trochę, że mu zakłócają spoczynek.

— Może dałyby się jeszcze wynaleźć jakie środki ratunku... Czy nie można zmusić Teckiego do oddania?

Pan Marcin zamyślił się.

— Jakże go zmusić, kiedy on nie ma nic i nie będzie miał, dopóki żyje jego ojciec.

Nagła błyskawica rozświeciła umysł Helenki. Przypomniała sobie wczorajsze spotkanie konnego posłańca ze swoim furmanem.

— On już nie żyje! — zawołała i opowiedziała ojcu wszystko, co jej się u Teckiego i w drodze zdarzyło.

Pan Marcin słuchał z pewnym niedowierzaniem.

— Gdyby stary Tecki umarł naprawdę, to syn jego już by zawiadomił telegrafem mnie lub Ofmana. Wiedzielibyśmy coś o tym. Musiałaś się przesłyszeć albo też była mowa o kim innym.

— Ojciec jego był podobno zamożny? — pytała dalej Helenka.

Pan Marcin kiwnął głową.

— Posiadał piękną kamienicę w H., ale stary miał także córki, więc jest kilka głów do spadku. Zanim by Tecki coś dostał, kamienica musiałaby zostać sprzedaną w drodze działów.

Helenka milczała czas jakiś.

— Czy ojczulek ma jakiego znajomego prawnika w H.?

— A jakże, mam, Ksawerego L.; to mój szkolny kolega.

— Niech ojczulek napisze do niego list z prośbą, żeby mi nie odmówił rad i wskazówek, o jakie go poproszę.

Pan Marcin otworzył oczy szeroko.

— A tobie to na co potrzebne?

— Pojadę do H. i będę się starała sprawdzić wiadomości o śmierci starego Teckiego, a dalej zobaczę... Jeżeli działy zaraz będą i Tecki otrzyma jakie pieniądze, musi zapłacić Ofmana.

Pan Marcin patrzył przez chwilę na córkę, a w umyśle jego odbywała się niemała praca; nareszcie rysy twarzy drgnęły mu lekko i rzekł:

— Dobrze, napiszę ci ten list jutro.

— Nie, ojczulku, trzeba go napisać jeszcze dzisiaj.

— A to na co? Jeżeli stary umarł przedwczoraj, to dziś jest pogrzeb. Działy nie mogą być wcześniej jak jutro. Będzie więc dosyć czasu na napisanie listu.

— Jutro już trzeba działać, ojczulku; dziś wszystko musi być przygotowane.

— Dobrze — powtórzył pan Marcin przymykając oczy — tylko się trochę zdrzemnę.

— Ojcze! ojcze! — prosiła Helenka kładąc mu rękę na ramieniu — nie można tej sprawy odwłóczyć. Trzeba ten list napisać zaraz. Za godzinę wyjeżdżam.

— Co, chcesz dziś jeszcze jechać — wyszeptał pan Marcin podnosząc na nią senne oczy — ale ja na to nie pozwolę! Przyjechałaś i chcesz znowu odjeżdżać? Olaboga, laboga! Słyszysz, matka, Helcia chce już odjechać! Jakże pojedziesz, kiedy most jest zerwany?

— Tak jak tu przyjechałam. Znajdę łódź, co mnie przewiezie.

Helenka przedstawiła matce swój plan i pani Orecka, choć zasmucona, że będzie musiała rozłączyć się z córką po tak długim niewidzeniu, nie sprzeciwiała się. I tak po kilku godzinach pobytu w domu rodziców Helenka odjechała, wziąwszy od ojca na wyjezdnym obietnicę, że nazajutrz rano pojedzie do pana Dońskiego dopominać się o zwrot pięciuset rubli.

Wieczór już był, gdy powóz pocztowy przybył do miasta gubernialnego H. Przed stacją stało kilka dorożek. Helenka skinęła na jedną z nich i kazała się wieźć pod numer domu wskazany przez ojca; ale w bramie stróż powiedział jej, że pan adwokat L. wyprowadził się stąd od roku na ulicę Warszawską. Pojechała tam, ale dowiedziała się znowu, że adwokat L. mieszkał tam istotnie i bardzo był z mieszkania zadowolony, ale przed trzema miesiącami wyniósł się do innego miasta, gdzie został rejentem. Do przyjęcia tej wiadomości Helenka nie była przygotowana, spadła na nią jak grom. Tak liczyła na radę i pomoc tego adwokata i na gościnność w jego domu, bo ojciec prosił go o to w liście... Teraz zostawała w nieznanym mieście sama jedna, bez doradcy, bez przyjaciela, bez mieszkania i z nader szczupłymi funduszami. Wahała się przez chwilę, co począć z sobą, nareszcie wsiadła znowu do dorożki i kazała jechać do hotelu, gdzie zażądała najtańszego numeru i otrzymała małą ciupkę na trzecim piętrze. Szwajcar78 hotelowy i służba spoglądali podejrzliwym wzrokiem na podróżną, nie mającą żadnych pakunków, i zażądali z góry zapłaty za dwa dni, co też Helenka uczyniła. Znalazłszy się samą, poczuła taką potrzebę spoczynku, że zmówiwszy krótką, ale gorącą modlitwę, położyła się spać nie usiłując już myśleć o niczym.

Wyczerpana dwudniowymi wysileniami fizycznymi i wzruszeniami, zasnęła snem kamiennym i, choć łóżko hotelowe nie należało bynajmniej do wygodnych, obudziła się bardzo późno nazajutrz, bo była już godzina jedenasta. Przerażona i zmartwiona tym opóźnieniem kazała sobie podać herbaty i wypiwszy ją z pośpiechem, wyszła na miasto.

Nie wiedziała

1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz