Darmowe ebooki » Powieść » Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Louis Gallet



1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 46
Idź do strony:
przeszedł koło niej i zniknął, pozostawiając oburzoną i bezradną na środku wielkiej izby przedpokojowej.

Prawie w tejże chwili pięciu czy sześciu lokajów wbiegło do przedpokoju i Zilla zrozumiała, że nie ma tu już nic do czynienia.

„Ten człowiek oszukuje mnie — myślała, odchodząc. — Ale moja silna wola odniesie nad nim zwycięstwo. Manuel będzie ostrzeżony o zastawionej na niego pułapce”.

Co się tyczy Rolanda, odwiedziny Zilli nie zachwiały w niczym jego postanowień. Miał on w rękach list Cyganki, przed którą skłamał, że posłany był Manuelowi. Jeśli nie oddał go Zilli, jakkolwiek z chwilą zdobycia flakoniku z trucizną był mu już niepotrzebny, uczynił tak dlatego jedynie, aby oszczędzić Cygankę i odegrać rolę swą do końca.

Zilla udała się do Châtelet. Powzięła ona zamiar zwrócenia się do prześwietnego Jana de Lamothe z prośbą o dopuszczenie jej do więzienia.

Woźny wprowadził ją, nie bez pewnych trudności, przed oblicze starosty.

Ten ostatni przyjął Cygankę z miną surową. W jego oczach Zilla była wspólniczką mniemanej zbrodni Manuela i wolność swą zawdzięczała jedynie wspaniałomyślności hrabiego.

Sam on, co prawda, uważał zeznania złożone przez Ben Joela i Zillę za wystarczające okupienie popełnionej winy, w głębi serca jednak nie mógł pozbyć się szlachetnego wstrętu względem tych przestępców, przekształconych w donosicieli i świadków oskarżających. Czcigodny Jan de Lamothe z wielką łatwością dał się wywieść w pole Rolandowi i jego sojusznikom, i z zupełnie dobrą wiarą poświęcał swój czas i zdolności rozpatrywaniu sprawy Manuela.

Zilla nie stropiła się srogą miną starosty; miłość do Manuela czyniła ją zdolną do wszystkich poświęceń i do wszystkich poniżeń.

Zbliżyła się do dużego stołu założonego aktami, za którym królował Jan de Lamothe, i głosem spokojnym, powolnym, zapytała:

— Czy pan mnie poznaje?

— Bez wątpienia. Czy przybywasz, aby mi złożyć jakie nowe zeznanie dotyczące wiadomej sprawy?

— Nie. Przybywam w celu proszenia o przysługę.

— Jaką?

— O pozwolenie widzenia się z Manuelem.

— Co? — zadziwił się przedstawiciel sprawiedliwości. — Chyba nie mówisz tego poważnie.

— Pan posiada możność udzielenia mi tej łaski.

— Tak, lecz ty nie posiadasz prawa żądania jej.

Zilla podniosła głowę.

— I dlaczegóż to? — spytała.

— Jesteś zbyt ciekawa. Czyż trzeba ci mówić, że nie jestem jeszcze zupełnie pewny twego nawrócenia i że nie mogę nastręczać ci sposobności porozumienia się z oskarżonym?

— I cóż ja mogę przedstawiać groźnego dla sądu?

— Czyż ja mogę wiedzieć? Odejdź w spokoju, dziewczyno, i nie grzesz więcej.

— Błagam pana, wysłuchaj mnie. Idzie tu może o życie Manuela! Pozwól mi widzieć się z nim.

— Tracisz czas nadaremnie.

— Pozwól przynajmniej napisać do niego.

— Dość już. Nie mam czasu na rozmowy z tobą. Łzy twoje wcale mnie nie wzruszą. Gdy raz powiem: nie, to nie! Bądź o tym jak najmocniej przekonana.

Starosta zadzwonił.

Zjawił się woźny.

— Jeżeli ta kobieta — rzekł doń, wskazując Zillę — jeszcze raz zjawi się tu, nie wpuszczać jej.

W tejże chwili powstał i ponawiając scenę, która odegrała się niedawno w pałacu Lembrat, otworzył drzwi w głębi komnaty i zniknął.

Z piersi Zilli wyrwał się okrzyk gniewu i oburzenia. Chciała wszystko wyjawić, wyznać całą prawdę, tymczasem wcale słuchać jej nie chciano.

Nadzieja, którą łudziła się, idąc najpierw do hrabiego, następnie do starosty, zgasła już w jej sercu na zawsze.

Siostra Ben Joela zrozumiała, że odtąd już tylko na siebie samą liczyć może.

W tej chwili na pół nieprzytomna od znużenia, gorączki i strapień moralnych miała straszne widzenie.

Ujrzała Manuela, wijącego się z bólu na kamiennej posadzce więzienia. Wypił truciznę, którą wlała mu do napoju ręka przekupiona przez hrabiego, i umierał, przeklinając Zillę.

— Nie, tego nie będzie! — zawołała, przecierając oczy. — Ja nie chcę tego! Ja do tego nie dopuszczę!

I nie wiedząc jeszcze, w jaki sposób weźmie się do dzieła, aby odsunąć zbliżające się niebezpieczeństwo, znalazła się z powrotem na tych samych szerokich schodach wiodących do starosty, na które wstępowała przed chwilą tak pełna otuchy.

Kilka kroków tylko dzieliło ją od furty więziennej.

Łucznicy starościńscy nie zaniedbali uczęstować jej w przejściu kilkoma zalotnymi żarcikami, lecz podniosła na nich oczy pełne tak wyniosłej dumy, a zarazem niezmiernego smutku, że niebawem zamilkli.

Postała przez chwilę w zamyśleniu przy okutej żelazem furcie, którą jedno słowo czcigodnego de Lamothe’a mogło było przed nią odemknąć i pomysł prawdziwie szalony przyszedł jej nagle do głowy.

„A gdybym zgodziła się za sługę do dozorcy więziennego” — pomyślała.

Gorzki uśmiech wykrzywił jej usta. Zrozumiała od razu niewykonalność tego zamiaru.

Trzeba było wynaleźć coś lepszego. I wówczas, jakkolwiek z bólem śmiertelnym w sercu, Cyganka wyprostowała swą smukłą postać, przywołała na twarz wyraz sztucznego ożywienia i podszedłszy do grupy próżniaków, którzy od kilku chwil przyglądali się jej ciekawie, jęła nucić piosenkę wesołą.

W mgnieniu oka otoczono ją. Łucznicy starosty, opuściwszy ławę, przyłączyli się do ciekawych; w ślad za nimi zjawiło się kilku pachołków stanowiących przyboczną służbę dozorcy. Na tych ostatnich zwróciła Zilla szczególną uwagę. Jeden z nich był bardzo młody i widocznie ze służbą, którą pełnił, niedostatecznie jeszcze obeznany, twarz jego bowiem miała wyraz otwartości i wewnętrznej pogody.

Ciężka atmosfera więzienia nie zmroczyła dotąd jego czoła, a obraz nędzy ludzkiej nie zgasił jeszcze blasku jego źrenic.

Zilla zbliżyła się nieznacznie do niego. Jakieś przeczucie tajemne wskazało jej, żeby szukała pomocy u tego młodzieńca, który niedawno dopiero przestał być chłopięciem.

Przestała śpiewać i ujmując rękę jednego z łuczników, spytała:

— Czy chcesz pan poznać swą przyszłość? Odczytać ją mogę z linii znajdujących się na pańskiej dłoni.

Łucznik cofnął rękę, przestraszony nieco tą niespodziewaną propozycją. Śmiech drwiący ozwał się w grupie widzów.

— Tchórz! — ozwał się jakiś głos.

Cyganka nie nalegała. Wzrok jej pytający obiegł zgromadzenie i dziesiątek rąk zaraz do niej wyciągnięto.

Odgrywała przez jakiś czas rolę wróżki, której ją od dzieciństwa wyuczono, a gdy wyróżniony przez nią młodzieniec zdawał się wahać z żądaniem wróżby, uśmiechnęła się doń i dała mu znak, aby się przybliżył.

Usłuchał bez namysłu i otwartą dłoń podał dziewczynie.

Zilla dotknęła palcem linii życia, a jednocześnie swój wzrok płomienny zatopiła w oczach młodzieńca.

— Szczęśliwy chłopiec — rzekła głosem tajemniczym. — Kocha... i jest kochany.

To odkrycie, łatwe do zrobienia, gdy pytający jest przystojnym, dwudziestoletnim chłopcem, wywołało silny rumieniec na twarzy sługi więziennego.

— I... — szepnął — wiesz pani, że...

Nie dokończył. Obawiał się może powiedzieć za wiele i chciał pozostawić Zilli odgadnięcie wszystkich tajemnic swego serca.

— To, co mam wyjawić — rzekła tajemniczo — może być wysłuchane tylko przez pana samego.

XXXIV

Tłum rozstąpił się przed Cyganką.

Nie puszczała ona ręki młodego sługi, którego odciągnęła o kilkanaście kroków stamtąd.

— Jak się pan nazywasz? — zapytała wówczas.

— Johann Müller — odpowiedział.

— Posłuchaj mnie, panie Johann. Jesteś młody, zakochany, a łagodny wyraz pańskiej twarzy wskazuje mi, że masz serce dobre i czułe na cudzą niedolę.

— Dlaczego pani mówi mi o tym? — szepnął młodzieniec, zdziwiony tonem, jakim słowa te zostały wypowiedziane.

— Dlatego że potrzebuję pańskiej pomocy i że od pierwszego spojrzenia odgadłam, że prośby mej wysłuchasz.

— Tej, co odgadła tak szybko, że kocham, i która mi zwiastowała radosną wieść, że jestem kochany, nie odmówię niczego, jeśli tylko żądanie jej będzie możliwe do spełnienia.

— Dziękuję ci, dobre dziecko — rzekła Zilla.

I ręka jej ścisnęła silniej dłoń młodzieńca, a oczy błyszczące rozrzewnieniem i wdzięcznością podniosły się na twarz jego.

— Spojrzyj pan na ten grób olbrzymi — ciągnęła, wskazując ręką wysokie mury więzienia. — Zamyka on w sobie, co mam na świecie najdroższego, gdyż i ja również kocham, a ukochany mój może życie postrada w tym zamknięciu.

Cudownym instynktem, właściwym kobietom, Zilla odgadła, że na tę duszę czułą i szlachetną, która wyzierała z oczu chłopca, silniej oddziała głos szczerego uczucia niż pospolita zalotność lub przekupstwo.

Mogła ofiarować mu pieniądze — wolała zawierzyć poczciwym instynktom młodzieńca, zrobić go powiernikiem swych tajemnic sercowych, zająć go swym losem i potrącić w jego duszy struny delikatniejsze niż samolubstwo i chęć zysku.

Patrzył na nią zdziwiony, lecz nie przerażony zbytecznie tym wstępem, który jednak pozwalał mu zgadywać, że Zilla zamierza prosić go o coś, co może narazić jego stanowisko, a przynajmniej pozbawić go spokoju.

Twarz Cyganki promieniała wyrazem tak gorącej nadziei, że nie miał odwagi nakazać jej milczenia lub też opuścić jej po prostu.

— O kim chcesz pani mówić? — zapytał wreszcie, rzuciwszy dokoła szybkie spojrzenia, aby upewnić się, że nikt słyszeć go nie może.

— Słyszałeś pan zapewne o młodzieńcu, którego oskarżają o przywłaszczenie sobie cudzego nazwiska i tytułu?

— Czy nie nazywa się on przypadkiem Manuel? — przerwał Johann.

— Tak właśnie. Czy pan go znasz?

— O tyle, o ile można znać więźnia, którego widziało się przy świetle latarni w ciemnościach więziennego lochu.

— Biedny Manuel, cierpi bardzo, nieprawda?

— Jeśli cierpi, cierpień swych nie ujawnia. Nigdym nie słyszał, aby się skarżył.

Johann, powiedziawszy to, poruszył się niespokojnie i dodał:

— Ale przepraszam panią, już pora wracać do Châtelet, i jeśli to o tego Manuela idzie pani, tom powiedział już wszystko, co mi o nim było wiadome.

Powiedziawszy to, wyciągnął z kieszeni mały, srebrny pieniążek i chciał go wcisnąć w rękę Cyganki.

Zilla odsunęła łagodnie jego rękę.

— Jeszcze chwilkę — rzekła. — Ja nie powiedziałam jeszcze wszystkiego. I jeżeli od pana nic już więcej dowiedzieć się nie mogę, prosić go będę w zamian za to o jedną wielką łaskę.

— Powiedziałem już, że będę szczęśliwy, mogąc przysłużyć się pani czymkolwiek. Proszę jednak mówić prędko, gdyż jeśli dozorca zobaczy, że rozmawiam z panią, nie minie mnie kara.

— Nie! Bóg uchroni pana od tego, gdyż jesteś dobry i zacny. Temu Manuelowi, którego znasz i którego ja kocham, zagraża wielkie niebezpieczeństwo. Ma on potężnych wrogów. Przypomnij pan sobie: czy nie zdarzyło mu się co niezwykłego?

— Odkąd?

— Odkąd przebywa w Châtelet. Zwłaszcza od dzisiejszego ranka.

— Nie, nic mu się nie zdarzyło. Odwiedzał go tylko starosta w celu indagacji oraz pewien szlachcic, który miał upoważnienie do widzenia się z nim. Poza tym nie przypominam sobie nic godnego uwagi.

— A ten szlachcic?... Czy przychodził wczoraj wieczorem?

— Nie!

Zilla odetchnęła.

— Poczekaj pani — dodał prawie natychmiast Johann. — Omyliłem się, mówiąc, że odwiedzali więźnia tylko starosta i szlachcic...

— Któż był więcej? — spytała z gorączkową niecierpliwością Cyganka.

— Człowiek jakiś, który przed chwilą przybył do Châtelet: służący, jak się zdaje.

— Czego chciał ten człowiek?

— Przyniósł dla więźnia posiłek.

— Posiłek! — wykrzyknęła Zilla, blednąc.

— Tak. Widocznie jakaś poczciwa dusza użaliła się nad dolą tego Manuela i wiedząc, jak nędznie karmią więźniów, zapragnęła pożywić go czymś smaczniejszym.

— A, wszystko, wszystko stracone! — wykrzyknęła Zilla z najwyższą boleścią, załamując ręce ruchem rozpaczliwym. — W ciągu tego czasu, który ja zmarnowałam bez pożytku u starosty, nędznik doprowadził swój zamiar zbrodniczy do skutku.

Dla Johanna ten nagły wybuch boleści był zgoła niezrozumiały. Starał się on nadaremnie uspokoić Zillę. Nie słuchała go. Straszne widzenie, które przeraziło ją przed godziną tam, w izbie starosty, znów stanęło jej przed oczami i z zatrzymanym w piersiach oddechem, z nieruchomą źrenicą, całą duszą w nim zatonęła.

Wreszcie powróciła jej świadomość rzeczywistości.

— Johannie! — przemówiła z trudnością — ja muszę go ocalić, słyszysz? Muszę! Ale trzeba koniecznie, abyś ty mi do tego dopomógł.

— Czego się pani obawia?

— Aby nie uśmiercono Manuela. Przysięgam ci wdzięczność dozgonną, zacny chłopcze, jeśli usuniesz grożące mu niebezpieczeństwo. Stanę się twoją niewolnicą; należeć będę do ciebie jak pies do swego pana.

— Cóż trzeba uczynić? — zapytał Johann, porwany tonem tego przemówienia.

Zdjęła z ręki srebrną bransoletkę i ostrzem maleńkiego sztylecika nakreśliła na niej kilka znaków niezrozumiałych dla Johanna i dla innych, ale które Manuelowi, obeznanemu z hieroglifami cygańskimi, mówiły wyraźnie o zamierzonym zamachu na jego życie i o potrzebie jak największej ostrożności.

Zaledwie skończyła to niezwykłe pisanie, młody sługa podjął na nowo:

— Co trzeba czynić?

— Doręczyć to więźniowi — odrzekła, podając bransoletkę — ale doręczyć nie jutro, nie dziś nawet wieczorem, ale natychmiast.

„Boże! — pomyślała z boleścią — żyjeż on aby jeszcze?”

Johann wziął bransoletkę, jednak zdawał się namyślać.

— Nie jestem pewny — rzekł nieśmiało — czy będę mógł zrobić to tak prędko, jak pani pragnie. Schodzę do lochów dopiero około południa.

— Idź jak najśpieszniej: biegnij, pędź! Bóg da ci natchnienie i Bóg cię wspomoże!

Młodzieniec odszedł.

— Czekać będę na ciebie! — zawołała za nim. — Powracaj, aby powiedzieć mi wszystko, nawet najstraszniejszą wieść, której się obawiam!

I złamana zarówno ciałem, jak duszą, upadła na bruk, podczas gdy Johann podążał szybkim krokiem do gmachu więziennego.

Gdy zniknął jej z oczu, zatonęła w tej mglistej otchłani marzeń niejasnych a dręczących, które tyle ucisku wewnętrznego sprawiają, gdy czyjeś życie wisi na włosku i gdy jedna chwila stanowi o śmierci lub ocaleniu.

Przez długi czas nie wychodziła z tego odrętwienia, obojętna zarówno na współczucie, jak i na urągania przechodniów. Jedną tylko rzecz widziała przed sobą: wielką, groźną, w dziwaczne linie powyginaną bryłę gmachu więziennego, która wykreślała się twardo na ciemniejącym stopniowo niebie.

Po pewnym czasie ta bryła stała się już tylko plamą, a plama zlała się w jedno z całkowicie już ciemnym tłem nieba, po czym jasny, srebrzysty promień oświetlił szczyty murów.

Zapadła już noc, a Zilla wciąż oczekiwała.

Spędziła pół dnia na twardych kamieniach ulicy, zatopiona w myślach i nieruchoma, chwilami tylko budząc się z odrętwienia, aby podnieść głowę i zobaczyć, czy Johann nie powraca.

Ale nikt się nie zjawiał.

Noc stawała się coraz ciemniejsza i cichsza, w pobliżu ozwała się grzechotka nocnego stróża, wzywającego do gaszenia światła, i Zilla musiała wyrzec się nadziei otrzymania wiadomości, od której szczęście jej całego życia zawisło.

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 46
Idź do strony:

Darmowe książki «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz