Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖
Ekspresjonistyczna powieść wydana w roku 1925. Jej osią fabularną jest rozgrywka dwóch amerykańskich miliarderów, usiłujących zbawić kulturę europejską po kryzysie cywilizacji, jaki nastąpił po wielkiej wojnie światowej. Dawid Yetmeyer postanawia założyć w Toledo Dacing Przedśmiertny, w którym będą odbywać się „nowoczesne misteria pantomimowo-taneczne, pobudzające ludzi do wskrzeszania uczuć religijnych i do historycznego sposobu ujmowania rzeczywistości”. Zafascynowany obrazem El Greca „Pogrzeb hrabiego Orgaza”, jako pierwsze widowisko zamierza przedstawić wymyślone przez siebie… „Wesele hrabiego Orgaza”. Antagonista Yetmeyera, kolekcjoner Havemeyer, w tajemnicy skupuje arcydzieła minionych wieków i gromadzi je na pilnie strzeżonej, mroźnej, północnej Wyspie Zapomnienia. Zamierza pozbawić ludzkość całego dziedzictwa kulturowego, które można by kopiować i naśladować, pobudzić ludzi do inwencji i tworzenia rzeczy zupełnie nowych.
Groteskowa poetyka utworu przypomina powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza. Wyróżnia ją bogaty język, niecodzienna składnia, wielość dialektyzmów i neologizmów, bezpośrednich nawiązań i aluzji kulturowych.
- Autor: Roman Jaworski
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Roman Jaworski
— Przypuszczam, iż nie mylę się, uważając porę za odpowiednią. Zresztą już sam rodzaj mojego przedsięwzięcia domaga się czystego typu powojennego.
— Szkoda, że nie przedwojennego, lub nawet wojennego, bo wówczas troska o zyski byłaby mniejsza — chytrym szeptem zauważył Jacinto.
— Punktem wyjścia przy podejmowaniu przedsiębiorstw w dobie obecnej są dla nas, Amerykanów, zobowiązania moralne, zaciągnięte wobec osób drugich, albo też czasem i wobec siebie samego. Zachętą przy montowaniu interesów są dekoracyjne motywy zabawowe. Dopiero samo wykończenie biznesu uwieńczone być winno architektonicznie okazałą, a smaczną kolumnadą zysków. Przedwczesne zamysły rentowności pisują linię rozwojową zarobkowej konstrukcji i niweczą logikę wynikających z niej wypadków. Otóż przyjeżdżam tu, by przede wszystkim wykonać dobrowolnie przyjęte polecenie ziomka waszego, kardynała inkwizytora Don Fernanda Nino de Guevara. Pobożnego tego okrutnika więzi w swym czerwonym pałacu w New Yorku znany nasz miliarder, a przez to i mój konkurent, Mr. H. W. Havemeyer. Kardynał życzy sobie, jako niepoprawny Europejczyk, nic mniej i nic więcej, jak tylko, by ktoś wyświadczył postarzałemu i zgnębionemu kontynentowi jakieś dobre okrucieństwo czy okrutne dobrodziejstwo, a to celem podtrzymania zanikającego od wybuchu ostatniej wojny wątku historii. Podjąłem się tego zadania tym skwapliwiej, że trudno się dziś imać czegoś mądrzejszego, jak pozytywnego tępienia nadużyć powojennych, popełnianych przez stosowanie samych złych okrucieństw i okrutnie głupich złości. Nadarza mi się również sposobność wprost cudowna do gruntownego porachunku z Havemeyerem, który nie tylko jest miliarderem, jak i ja, nie tylko posiada czerwony pałac w najbliższym sąsiedztwie czarnego mojego domu, ale na dobitek wszystkiego, wyobraź sobie, mój Jacinto, jest kolekcjonerem dzieł sztuka! Czy ty zdajesz sobie sprawę, kochany przyjacielu, do czego doprowadzić może kolekcjonerstwo, zwłaszcza przy olbrzymich, niezmierzonych, niewyczerpanych środkach pieniężnych mego konkurenta? Po prostu do wycofania żywych faktów lub ich wiarogodnych świadków z obiegu historii, do zupełnego przerwania i tak już nadwyrężonej dziejowej ciągłości. Sam powiedz, czy mogę ja dopuścić do tej ostateczności, ja, kardynała Fernanda delegat, misjonarz, powiernik? Skoro przez Havemeyera wyraża się ludzkość znudzona historią, w takim razie występuję ja, Yetmeyer, znudzony ludzkością i wraz z inkwizytorem-okrutnikiem uwolnię całą historyczną przeszłość, by o ile może i zechce, weszła w teraźniejszość. Będzie to próba nawiązania dziejów i niebawem przekonamy się, czy ta teraźniejszość w ogóle do życia jest zdolna. Wiem, że niełatwe jest moje zadanie, i wiem, że chcąc dopiąć celu, posługiwać się muszę środkami najnowszymi, a więc obowiązującymi już po ostatniej wojnie międzyludzkiej, czyli tak zwanymi powojennymi i stąd nieludzkimi.
— A więc nie kinematograf14 w połączeniu z okultystyczną jadłodajnią, jak ostatnio pisał pan dobrodziej? — zaskomlił Jacinto.
— Nie, raczej dancing wraz z przyczepioną recytatornią okrucieństw arytmicznych.
— Ostatecznie, taki typ interesu czy owaki, to rzecz dla mnie podrzędna, prawie obojętna...
— Tak, tak, obojętna — żywo podchwycił Jankes i rozjaśnił zamglone w szkieł poblasku źrenice topazowych oczu. Uniósł się na krzesełku, brzuszek ukryty pod blaszaną taflą stołu na wierzch wydobył i zerwawszy czapę z głowy, ujawnił jasnoryżą, kędzierzawą, przemocą pomady15 ujarzmioną czuprynę.
— Sądzę, mój Jacinto, że posiadasz główny warunek po temu, by mogła połączyć nas przyjaźń, nie jest ci bowiem obcą konieczność stosowania obojętności w związkach ścisłych, czyli na ścisłym wyrachowaniu opartych. Brak wszelki wspólnych upodobań i zaciekawień ułatwi nam niewątpliwie zawarcie stosunku, wyrażającego się raczej w przyjaznej obojętności, o którą mi chodzi, gdyż może być potrzebna, aniżeli w obojętnej przyjaźni, która jedynie w płciowym odniesieniu, zwłaszcza w małżeństwie pożyteczną czy pożądaną być może, a której nie umiałbym nigdy na nic użyć.
— Gdy byłem pierwszym poganiaczem mułów królewskiej stadniny w Madrycie, nawiedzały mnie różnorakie miłości młodzieńcze. Kochałem wówczas gibkie dziewczęta Granady, Kordoby góry dzikie, wyniosłe, Barcelonę zapachnioną gajami pomarańcz, kochałem Loteria de navidad16 na Puerta del Sol pod balkonem „Correspondencia de Espana”, a nawet kochałem i całą Hiszpanię. Nic bardziej nie zniechęca jednak do miłości aniżeli zawód kelnerski. Przy posłudze kawiarnianej napatrzyłem się tylu dziwnościom, że dojrzałem, osiwiałem i zobojętniałem. Dziś żywo przejmuję się jedynie samym sobą i nic kochać nie mógłbym. Dziś czuję szczerą obojętność: dla wszystkiego i wszystkich poza mną.
— Masz oto czek na dziesięć tysięcy dolarów, wart tego jesteś. Racz przyjąć tę drobnostkę jako podstawę, utrwalającą naszą obustronną obojętność, a równocześnie zasilającą twoją miłość własną.
Dławił się Amerykanin śmiechem radości w przełyku grzęznącym i zacierał rączki na znak, że rozwija się pomyślnie interes. Kelner zaś Jacinto z czekiem w dłoni zwiniętym, jeszcze bardziej w wyprostowaniu służebnym zesztywniał i pokrywając wzruszenie, przymknął oczki, jak gdyby chciał wystylizować w mózgu kształt tuż urzeczywistnionego marzenia. Wnet jednak otrząsnąwszy się z zadumy, do bufetu pośpieszył, by powrócić z filiżanką czekolady wraz z nieodłączną szklanką wody mrożonej, w której sterczał wysmukły azucarillo17.
— Trzeba posilić się, senore, zwłaszcza w dzień, jak na jesień, wyjątkowo upalny. Wprawdzie to piątek i post nas obowiązuje rzetelny, ale orzekł już raz Escobar18: „liquidum non rumpit jejunium”19 i tego się trzymam. Lepszej zaś czekolady nie podają nawet u Mallorquina w stolicy.
— Powiedz, coś zdołał uczynić dotąd dla mnie? — zaskomlił grubasek, ulegle połykając słodycz zawiesistą.
— Moc zdziałałem, dobrodzieju szanowny, do zeznań jednak zabrakło odwagi niezbędnej. Obawiałem się, czy pokryć zechcesz wydatek nieskromny. Obecnie zuchwałość wypowiedzieć raźniej, skoro twej hojności uzyskałem pewność: oto nabyłem na interes Posada de la Sangre...
— Oberżę, w której Don Quichote, wszelkich poczynań patron najcenniejszy, otrzymał ongi swe znamię rycerskie? Jacinto! Czy to być może? Zapewniłeś mi miejsce, z którego wyruszył Cervantes na świata spłowiałego pierwsze przemienienie twórcze?...
— Nie inaczej, panie szlachetny. Historyczna, cuchnąca buda, zakupiona (bez uiszczenia pieniędzy!) za nieprzyzwoitą ilość pesedów20, jest twoją własnością. Spełniłem jedynie pańskie życzenie listowne. Orżnął mnie właściciel, stary kotlarz Enrico, ale wolałem przepłacić, aniżeli dopuścić, by cygański urwis oddał sadybę w ręce jakiejś tam komisji konserwacji zabytków czy innej podobnej mędrkowatej instytucji. Właściwie działał Enrico jedynie w imieniu obłąkanej swej bratanicy, sieroty Donna Evarista de las Cuebas, w prostej linii potomkini rodu, który ongi dał matkę jedynemu synowi sławnego Kreteńczyka, osiadłego w Toledo, Dominika Theotokopulosa. Oszalała dziewczyna jest nieszkodliwa i moim zdaniem należałoby ją do nas przygarnąć, bo szczęście dancingowi przyniesie. Można ją zostawić w jednej stajennej komórce, gdzie i obecnie stale na barłogu wśród szczurów o utraconym szczęściu rozmyśla. Dziś jeszcze cudność jej, niby pącz pomarańczy, rozkwita mimo łachmanów i wyzierającego przez nie brudu piersiąt zawzięcie sterczących. Szesnaście lat miała, kiedy padły na nią uroki pewnego marnego Espady z Walencji. Minęło sporo miesięcy niepotrzebnych wśród uciech, zabaw, przepychu. Tłumy oblegające arenę, na której zmagał się nieudolnie Manuel umiłowany z bykami, bardziej udolnymi od niego... nie jemu, lecz jej swe hołdy słały w kwiecia rozlewne i złotych monet mnogości. Aż zdarzyło się raz w Alicante, że byk andaluzyjski, pamiętny Corcito, przeciw Manuelowi zwyciężył. Trzydzieści dwa konie legły, okaleczało pięciu banderillos, kilkadziesiąt pchnięć lanc pikadorskich skrwawiło harde stworzenie, ale wciąż Corcita zimne ślepia unikały śmiertelnego pchnięcia, ośmieszając matadorską fuszerkę kokietliwego galanta, który nie umiał zdobyć się na (co najmniej!) poprawne męstwo ani w recibis, ani też w volapie21. I oto spadł na arenę, niby szczebiot skowroni, słodki okrzyk dziewczęcy:
„Toro, Corcito, eviva!”22
Ewarysta, panie dobrodzieju, przeciw Manuelowi krzyknęła! Rozumie się, że wnet głosów tysiące ryczały:
„Eviva toro!”
Pochylony w mądrej chęci życia łeb byka naręcz róż purpurowych okryła. Ewarysta, szanowny panie, przeciw Manuelowi róże zwycięzcy rzuciła!
Zrozumiał w końcu i sam Manuel, po raz pierwszy w życiu sprawnie veronicę23 przed własnym, osromotnionym24 obliczem wykonał i przebiwszy pod osłoną kapy jagnie swoje serce, legł w piasku areny tuż przed bykiem zwycięzcą.
Ona zaś... Wiotka jak eukaliptus w księżycowe niebiosa swe żądze szumiący, zeszła Ewarysta do zwyciężonego kochanka i z zastygłej jego dłoni jedwabną muletę25 wydarła, przysłaniając odtąd stale krwawą szmatą cudne swe oblicze. Ktokolwiek ku niej podejdzie, wnet chustę czerwoną na oczy zapuszcza. Pomyliło się w niej wszystko, czy też naprawiło, co było pomylone, sam nie wiem. Zagnieździła się w kotuchu26 Cervantesowskiej, dziś już twojej rudery, podczas gdy pustką stoją liczne jej pałace i zameczki. Nie wiadomo, czym się żywi, mówi mało i to przeważnie od rzeczy, przynajmniej od rzeczy tych ogólnie ludzkich, a może właśnie do rzeczy tych szczególnie własnych...
— Pójdźmy do niej — domagał się Amerykanin.
— Urządzę tylko rzewne pożegnanie wśród swoich, jak człek, który godnie spełnia obowiązki społeczne. Przedtem jednak wiedzieć rad bym, gdzie senor Dawid zamieszka?
— Wspominałeś, że w Posada sporo jest wolnego miejsca?
— Zaiste, ale żadnej nie masz27 tam izby, w której mógłby istnieć człowiek na poły normalny. Przed zajazdem stoją wprawdzie na dziedzińcu dwa wozy należące do posesji, ale wątpię, czy wolno je uważać za legowisko właściwe dla kogokolwiek...
— Doskonałe, otóż właśnie na wozach, pod gołym niebem zamieszkam, a to tym chętniej, iż zapomniałem zbadać, czy władze rodzime wpisały mnie na listę stworzeń normalnych, czy też na jaką inną...
Wypluł z ust ostatek oślizgłego azucarillo, brzuszek ponownie pod stół schował, czapę na oczy zasunął i ująwszy mięsiste swoje lica w małe, pulchne łapki, podążył w ustronie rozstrzygających medytacji.
— Nie przeczę, że wszystkiego nabawił mnie ten przeklęty Havemeyer. Jemu to zawdzięczam brzemienną w skutki znajomość z kardynałem Nino. Nie ma racji Havemeyer, skazując niewyżyte fakty historycznej przeszłości na ukrycie zazdrosne, niecielesne zaś postacie tych faktów na więzienie bezprawne. Oto dożyliśmy epoki, która zatraciła wątek z swymi ludźmi i nie może już ścierpieć ani jednego człowieka, gdyż wszyscy razem i każdy z osobna pozbawieni są jakiegokolwiek tła jakiejkolwiek epoki. Wcale już nie chodzi o możliwość własnego kąta widzenia czy o psychiczny interes osobisty. Właściwie gra idzie o to, iż trudno dłużej wytrwać bez utraty równowagi nad rubieżą przepaści bezhistorycznej. Każdy moment dalszego, najmniej wyrachowanego, najbardziej przypadkowego trwania w tej atmosferze zagraża podstawowemu poczuciu wszelkiej własnej rzeczywistości. Wojna nauczyła ludzi groźnego odróżniania fikcji od rzeczywistości. Dzięki temu nałogowi rozwija się nudny przemysł wynajdywania coraz to nowych nazw i nalepiania ich na same przestarzałe rzeczy, fakty. Ciche nalepki powagi stwarzają zatory w wartkich nurtach krzykliwego życia. Nikomu na myśl nie przyszło, by stwarzać nazwy od rzeczy, bez rzeczy i do nazw tych rzeczy dopiero dorabiać, co mogłoby dać początek nowej zgoła gałęzi wytwórczości, a mianowicie zabawkarni dla ludzi dorosłych. Uprzemysłowienie dojrzałego dzieciństwa, zdziecinnienie nowoczesnych sensów twórczych! Nowa epoka, niebywałe możliwości, a wszystko oparte na żelazobetonowych sklepieniach wiary, iż w twórczej zabawie jedyne zbawienie współczesnej ludzkości! Nikt o tym nie pomyślał... Przez stosowanie trywialnych formułek radzą i pomagają sobie ludziska, jak mogą. Ocalają swą zamgloną świadomość dzięki spopularyzowanym metodom niezawodnego stwierdzania praktycznych oczywistości, co się równa lubieżnemu, a w każdym razie bezpłodnemu obmacywaniu życia. Stąd też znają oni, w anonsach rozgłaszają, kupują i sprzedają różnice, oddzielające realną powszedniość od powszednich fikcji, różnice, których nie ma i nie było nigdy. Wymyślili sobie nawet pewien rodzaj wszystkim dostępnej tandety, którą się cieszą i której schlebiają, a miano jej: niezwykłość. Słusznie więc twierdzi więziony kardynał, że jedynym środkiem, który zdoła pojednać ludzi obecnych z ich epoką, i to w tym duchu, by oni zdołali ją urobić, a nie ona w kierunku ich ukształcenia czyniła bezowocne wysiłki, jest zastosowanie fikcji do celów praktycznych. Daleko to odbiega jeszcze od zasady zbawczej zabawy, ale bądź co bądź nie lada uciechę sprawi możność wykazania, że fikcje są bardziej wytrzymałe jako życia podwaliny od wszelkich faktów rzeczywistych. Rozumie się, że konieczne jest uzyskanie obywatelskiego równouprawnienia złudy z oczywistością, co tym łatwiej stać się może i bezzwłocznie stać powinno, jeśli uprzytomnimy sobie, jak wielka wojna doprowadziła w ostatecznych wynikach do zrównania wszystkiego, co niewspółmierne. Wobec szalbierczej skłonności ludzi powojennych do uchylania się od śmierci, a to bądź przez zwężanie pełni życia pod hasłem wszelkiego rodzaju „świętobliwych” obowiązków, bądź też przez rozdymanie rozkosznictwa z uwolnieniem od jakiejkolwiek umysłowej taksy, co wszystko razem wzięte budowę historii utrudnia — jedynie rozwielmożniona fikcja, życie wszechobejmująca, zdoła nas wyposażyć w należycie rentującą się kalkulację przedśmiertnego sensu. Tylko fikcja może nam dzisiaj ułatwić narodziny dziejowej epoki, którą zapełnimy treścią wypracowaną z uprawnionego do życia systemu myślenia i którą sami przeżyjemy świadomie wśród zabaw przedśmiertnych.
Jako wstęp do współczesnej historii, którą sztucznie trzeba pobudzać do życia z powojennego letargu, posłużą przede wszystkim niezbadane fakty uwięzionej w dziejach sztuki przeszłości. Należy wszystko możliwe uczynić, by nieprawnie zatajona przeszłość mogła się wyżyć w teraźniejszości, pozbawiając tę ostatnią jej bezhistorycznego zdrętwienia. Konkurencyjne wobec Havemeyera zapędy naprowadzały mnie przede wszystkim na konieczność ucieleśnienia portretowych i kompozycyjnych pomysłów, a to bez wszelkich mozołów ekshumacyjnych czy okultystycznych, lecz jedynie przy pomocy trafnie stosowanych fikcji i w zawziętym przeciwieństwie do martwego, na wyświechtanych oczywistościach nauki opartego kolekcjonerstwa.
Jak dotąd, jestem sam z sobą w zupełnym porządku. Również słuszną zgoła jest rzeczą, bym jako świata nowego mieszkaniec temu mrowiu ludzkiemu przedwcześnie zwiędłej Europy przywiózł w darze środek ratowniczy, co do pewnego stopnia od najdawniejszych czasów stanowi rodzaj tradycyjnego sportu Ameryki. Inna już rzecz, co oni uczynią z samym darem, i ani przez chwilę nie wątpię, że postąpią z nim nie inaczej, aniżeli uczynili to z złotem, którego od czasów Kolumba po dni ostatnie używali namiętnie celem zupełnego wysilenia swych zasobów po to tylko,
Uwagi (0)