Darmowe ebooki » Powieść » Powrót - Jerzy Żuławski (czytaj książki za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Powrót - Jerzy Żuławski (czytaj książki za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Żuławski



1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Idź do strony:
nie przeżyję, nie zniosę! Ja cię kocham! Ja nie mogę, abyś ty... na scenie... wszystkim ludziom... by każdy, kto za bilet zapłacił... Ja oszaleję! strzelę w łeb tobie i sobie!

Uśmiechnęła się.

— Panie Ludwiku...

— Nie, nie, nie! Nie chcę! — powtarzał z uporem rozkapryszonego dzieciaka. — Nie pozwolę, by za kulisami byle aktor... żeby cię na scenie publicznie całowano...

Zakrył oczy rękami i zaczął płakać.

Przesunęła dłoń po jego włosach, a potem, ziewnąwszy ukradkiem, pociągnęła go za sobą na środek pokoju, gdzie usiadła w głębokim fotelu. Dał ze sobą robić bez oporu wszystko, co zechciała. Skulony u jej nóg, oparł czoło o jej kolana i powtarzał do znudzenia:

— Kocham cię, kocham, kocham...

Księżna ziewnęła jeszcze raz, po czym wziąwszy głowę Rohityna w obie ręce, uniosła ją nieco ku górze tak, że musiał spojrzeć jej w oczy.

Wyglądał nader śmiesznie, zapłakany i czerwony, z pomierzwionymi na skroniach włosami, ale ona, jakby tego nie spostrzegała, patrzyła nań czule i głęboko.

— Dzieciaku, ty, dzieciaku! I o cóż to tobie chodzi? Wyobraź sobie tylko, sam będziesz rad i dumny, gdy mnie zobaczysz na scenie, wśród oklasków, wśród wieńców i pomyślisz, że wszyscy się mną zachwycają, wszyscy szaleją, a ja do ciebie jednego należę! A propos, jaki mi bukiet przygotujesz na pierwszy występ? Chcę wiedzieć!

Rohityn żachnął się znowu.

— Kobieto! Nie doprowadzaj mnie ty do szału!

Odsunęła go lekko od swych kolan.

— Ach, jeśli się złościsz znowu, możemy o tym nie mówić. W ogóle możemy nie mówić o niczym, nawet nie widywać się wcale.

— Więc co będzie z nami?

— To, co widocznie chcesz sam, aby było. Ja dla twoich śmiesznych uwidzeń nie wyrzeknę się tego, co mi może dać jedynie szczęście w życiu. Ja chcę, rozumiesz mnie? Chcę władać, ludzi porywać, zachwycać, panować nad nimi, nad tłumem, nad całym ogromnym tłumem, ponad wszystkimi!... Ach, co ty wiesz...

— To ten kabotyn159 Płażyński winien temu! — ryknął Rohityn, zrywając się z kolan.

Spojrzała na niego z niewysłowionym lekceważeniem.

— Cóż tu Płażyński ma do rzeczy?

— Kochasz się w nim!

Ruszyła ramionami bez odpowiedzi.

Rohityn tedy zaczął chodzić po pokoju, udając lwa, miotającego się w klatce. Potrącił kilka krzeseł, przewrócił mały stoliczek z bukietem kwiatów (były od Płażyńskiego, tanie), a gdy się wreszcie zmęczył, poszukał kapelusza i stanął przy drzwiach w pozie tragicznej.

— Więc koniec? — rzekł po chwili oczekiwania grobowym głosem.

Zwróciła nań roztargniony wzrok.

— Jaki koniec?

— Z nami.

— Jak pan chce.

— Żegnam panią.

— Kiedy przyjdzie pan znowu?

— Nigdy.

— W takim razie niech pan lepiej jeszcze zostanie.

— Kobieto! Miej ty miłosierdzie nade mną i nad sobą!

Parsknęła naraz srebrzystym śmiechem, który go zmieszał niewymownie.

— Ludwik! Bałwaniątko małe! Chodźże, chodź! Przeproś. O tak, pocałuj jedną rękę i drugą... A teraz klęknij, pocałuj w kolano...

— Helu! Ja cię tak kocham! — mówił znów na klęczkach.

— Wiem o tym. Dlatego pójdziesz dzisiaj do Płażyńskiego, rozumiesz mnie? Powiesz mu, że zapomniałam go zawiadomić, iż jutro o trzeciej chcę mieć lekcję. I bądź grzeczny dla niego, uprzejmy, przyjacielski. Ja go potrzebuję... Nie tylko teraz, ale i później w teatrze...

— Więc to nieodwołalne?

— Ma się rozumieć. W październiku pierwszy mój występ.

— W październiku miał być nasz ślub!

— Odłożymy na później.

— Hela!

— Tak jest. Nie chcę wstępować na scenę, jako twoja żona. Później, gdy się już wszystko ustali...

— I ja jeszcze muszę czekać?

— Będziesz czekał grzecznie — i żadnych zazdrości wobec nikogo nie będziesz okazywał, bo bym się pogniewać musiała. A tymczasem wstań, bo zdaje mi się, że ktoś idzie.

Jakoż przyszedł Wierzbic wraz z Golimskim, od jakiegoś czasu znowu w towarzystwie księżnej się pokazującym. Okazało się, że zamówieni na tę godzinę, przychodzą z relacją z wykonania danych im poleceń.

Golimski zaraz na wstępie zaczął opowiadać, że puścił dyskretnie w kurs wiadomość, iż księżna już niechybnie — na razie pod obcym nazwiskiem — wystąpi w jesieni na scenie i chwalił się, że zrobił to tak zręcznie, że nikt nie domyśli się nawet, aby z jej wiedzą i wolą ta pogłoska się rozeszła.

— Wszyscy są zelektryzowani — mówił. — Cały świat się na owo przedstawienie wybiera. W tym dniu ręczę, że Turski będzie miał teatr wyprzedany do ostatniego miejsca — przynajmniej raz w życiu, bo poza tym, nie wiem... Dziś by już ludzie bilety kupowali. Jedni przez ciekawość, drudzy z oburzenia. Gdyby Turski na ten dzień rzymskie koloseum wynajął, albo którą z dolin tatrzańskich na amfiteatr zamienił, i tak by miejsc zabrakło...

Mówiąc to, śmiał się i był okropnie dumny, nie wiadomo z czego. Księżna zaczęła go wypytywać o szczegóły i dawać różne dalsze zlecenia, zwracając się także czasem i do Rohityna, jak gdyby dla zaznaczenia, że to wszystko, co się dzieje, dzieje się z jego wiedzą i zgodą.

Wierzbic, usiadłszy opodal, nie przeszkadzał rozmowie. Dopiero po jakiej pół godzinie, gdy księżna wzrokiem go poszukała i zapytała, podał w milczeniu przyniesioną ze sobą tekę. Księżna, rzuciwszy w nią okiem, wydała mimowolny okrzyk radości.

— Tak, tak! To właśnie jest to, czego mi potrzeba. Och! Jak mnie pan zna...

— Pochlebiam sobie — odparł malarz z ukłonem i krzywym na ustach uśmiechem.

Pogroziła mu filuternie palcem na nosie.

Golimski się przysunął.

— Czy można zobaczyć, co to takiego?

Zakryła papiery obiema rękami.

— O, nie nie! Ani pan, ani pan Ludwik! Zobaczycie dopiero w październiku — na scenie!

Zamknęła tekę i powstając, zwróciła się do Wierzbica:

— Przejdźmy do gabinetu. Tam pomówimy o tym... Panowie tutaj zaczekają — wszak prawda? Każę podać koniak i cygara. Panie Ludwiku, proszę być gospodarzem!

W gabinecie wyrzuciła z teki na stół rysunki dekoracji i kostiumów.

— Czy mówił pan Turskiemu co o tym? — rzekła, dotykając ręką papierów.

— Ani słowa. Wszak pani tak chciała.

— Naturalnie.

— Ale...

— Co takiego?

— Czy to on sam wybrał tę rzecz, Elen hrabiego Villiers de Isle Adama160 na pierwszy pani występ?

— Nie. To ja sama wybrałam. A raczej...

— Co?

— Rogocki.

Wierzbic spojrzał na księżną i zaśmiał się krótko.

— Z czego się pan śmieje?

— Ot, tak sobie. Rogocki...

— Żeby pan wiedział, że zrobił nawet więcej. On mi ułożył całą przedziwną inscenizację sztuki, wedle której zrobił pan te oto nadzwyczajne, naprawdę nadzwyczajne rysunki!

— Ha! — uśmiech złośliwy znów mu się zaplątał na wargach. — Biedak! Wybierając tę zapomnianą a rzeczywiście genialną sztukę, czuł się zapewne Samuelem, który odchodzi w końcu w ciemność i w noc...

— O! On mnie nie przeklął jak Samuel księżniczkę Elen w trumnie przeklina — rzuciła księżna mimochodem, przeglądając znowu rysunki.

— Raczy pani zauważyć, że, niestety, w trumnie pani jeszcze nie leży.

Zaśmiała się.

— Dlaczegóż niestety?

Wierzbic nie odpowiedział. Sięgnął ręką po książkę, leżącą obok na stole. Było to francuskie wydanie dramatu.

— Kto pani sztukę będzie tłumaczył?

— Turski sam.

— Przyobiecał?

— Nie, ale zrobi to.

Zaległo znowu na chwilę milczenie. Malarz przerzucał kartki książki.

— Podoba się pani postać księżniczki Elen?

Wzniosła na niego powoli spojrzenie ogromnych, chłodnych oczu.

— Panie, przecież to ja jestem sama — rzekła dziwnie poważnie i głęboko.

Drgnął.

— Może.

Ona tymczasem, odrzuciwszy w tył głowę, szeptała strofy ze wstępnego wiersza autora:

„Autrefois, autrefois, quand je faisais partie  
des vivants, leurs amour, sous les pâles flambeaux  
des nuits, — comme la mer au pied de ces tombeaux  
se lamentaient, honteux, devant mon apathie! 
J’ai vu de longs adieux sur mes mains se briser! 
Mortelle, j’accuiellais sans désir et sans haine 
les aveux suppliants de ces âmes en peine:  
le sépulcre à la mer ne rend pas son baiser...” 161 
 

Wierzbic poruszył głową:

— Czy ja wiem, czy ja wiem, czy się to może naprawdę do pani odnosić...

A potem zaczął czytać sam z książki słowa Andrzeja:

„D’autres l’ont possédé, je le sais... Oui, le premier connut sa vigne vierge aux grappes dorées par le soleil d’Orient! Le second s’est baigné dans ses fleves paisibles! Le troisieme s’est enivreé avec une goutte de sa nuit remplue d’étoiles attristées!... Que m’importent les autres! Seul je sais ce qu’elle m’a donné...”162

Rzucił książkę gwałtownie na stół.

— Więc czegóż chcesz jeszcze? — szepnęła.

— Żebyś ty umarła — odparł i zakrył oczy.

Zamiast odpowiedzi, powstała i nim się mógł spostrzec, na jeden przelotny moment przycisnęła usta do jego ust...

Rzucił się w tył i wyciągnął ręce...

Była już daleko, przy drzwiach.

— Przejdźmy do salonu. Czekają tam na nas. O kostiumach pomówimy innym razem.

Powstał — blady jak śmierć — i szedł za nią posłusznie.

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
XV

Księżna Helena, leżąc na sofie, przeciągnęła się nerwowo. Czuła jakiś dreszcz niespokojny, przechodzący szeroką falą wszystkie jej żyły i unicestwiający ją prawie na jeden moment.

Zerwała się i rzuciła z gniewem na dywan zeszyt z wypisaną rolą.

Szeroko rozwartymi, zdumionymi oczyma spojrzała przed siebie.

Co to jest? Na miłosierdzie boskie, cóż to jest?

Płażyńskiego wyrzuciła po prostu za drzwi. Tak nie postępował z nią jeszcze nikt i nigdy.

Drżała z oburzenia, kiedy stąd wychodził, z głupim, na poły kłopotliwym, na poły cynicznym uśmiechem na szerokiej gębie, a oto teraz znowu drży... mimo woli...

Czy z oburzenia?

Ha, ha!

Zaśmiała się sucho i zaczęła chodzić po pokoju wielkimi krokami, w tył założywszy ręce.

A! Więc to tam za kulisami tak patrzą na kobiety, na te aktorki, przebiegające nieraz pół nago przez korytarz od garderoby na scenę, aby się pokazać tłumowi...

Czy to wszyscy tak robią? Czy to może tylko wyjątkowo u tego — jakże tam? — Płażyńskiego? Powinna go była w twarz uderzyć. Jak pokojówka na schodach zaczepiona, ponieważ tylko pokojówkę tak się zaczepia.

To będzie jej kolega! Właściwie po co się uparła postawić na swoim i wpakować go Turskiemu do teatru, gdy jej istotnie nic na tym nie zależało? Przecież można było ostatecznie w jakiś inny sposób spróbować, jak dalece Turski woli jej się podda.

Zatrzęsła się cała.

Jakże to było? Czytali wespół rolę, właśnie w tym miejscu, gdzie Samuel wyciąga ręce po księżniczkę Elen... I nagle...

Och! Gdy ją Płażyński ujął nagle za ramiona, miała wrażenie, że dotykają jej ręce jakiegoś pół-człowieka, murzyna, małpy... Jakie to wstrętne! Tak, wstrętne — a równocześnie...

Zastanowiła się. Jest jednak coś dziwnie, dziwnie, niepojęcie słodkiego w uczuciu zadawanego sobie gwałtu — przez kogoś, kto tylko siłę fizyczną ma do rozporządzenia. Może by taki zwierz rodzaju męskiego umiał nareszcie okiełznać, panować, bodaj nawet poniżyć?

Głupstwo! Cofnął się jak żak, gdy się zerwała i spojrzała na niego... Był zmieszany... Prawda, że jej nie przepraszał, że odchodząc, rzucił chełpliwie: Powrócę! — Ach! Nie powróci. Ona nie pozwoli na to. A gdyby się poważył, każe lokajowi za drzwi...

I znowu ten dziwny, niezrozumiały dreszcz ją przeszedł...

Nie chciała o tym więcej myśleć. Podjęła rzuconą na dywan rolę i siadła na otomanie163, aby pracować. Ale nauka jej nie szła. Słowa roli plątały jej się w głowie, jak bezduszne, nic niewyrażające dźwięki.

Zadzwoniła na pokojową. Kazała sobie podać filiżankę mocnej herbaty i pocztę popołudniową. Przyniesiono jej na tacy jakiś tygodnik ilustrowany i kilka listów. Jeden z nich ujęła w dłoń i zaczęła się pilnie przypatrywać pismu na adresie.

Lekki uśmiech przebiegł jej po wargach.

— Ach! To chłopię...

Rozdarła kopertę i leniwym wzrokiem zaczęła czytać.

„Pani najpiękniejsza i dobra! Pachną mi akacje przez otwarte okno, a tam naprzeciw gra ktoś na skrzypcach dziwną, przeciągłą, smutną melodię, której nazwać nie umiem... Ciepły, gwiaździsty wieczór pełen jest tej woni i tego dźwięku nieznanego. To śmieszne jest powiedzieć, że dusza moja podobna jest do tego wieczoru, prawda? Pachnie w niej coś i płacze, jak te struny niewidzialną ręką tam trącane... Poskarżyć Ci się chcę, Pani, że Cię kocham. Nie mówiłbym tego i nie pisał, gdybym... Ach, wszystko jedno! Dość, że napisałem już. Wyjeżdżam stąd za kilka dni za granicę i po wakacjach tam zostanę dla ukończenia studiów, nie będę więc już Pani widział i nie będę się potrzebował wstydzić przed Panią, żem napisał rzecz, która się Tobie, Pani, musi wydawać bardzo, bardzo śmieszną. Ale tak nie jest w istocie. To byłoby śmieszne wtenczas, gdybym czego pragnął lub spodziewał się... Niech Ci się więc, Pani, zdaje tylko, że ktoś Ci rzucił snop kwiatów pod stopy, gdyś przechodziła ulicą, że ktoś ukląkł, widząc Cię zdała i nakrył twarz, abyś nawet nie poznała, kto klęczy. I ja sam, Pani, nie chcę z bliska patrzyć na Ciebie. Tak oddalona jesteś mi cudem, jesteś zorzą, płonącą gdzieś na niedosiężnym firmamencie, która jednak rozświetla mi twarz, gdy ją wzniosę ku górze...”

Księżna ziewnęła lekko i nie kończąc dość długiego listu, opuściła go na kolana. Przed oczyma stanął jej znów Płażyński

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33
Idź do strony:

Darmowe książki «Powrót - Jerzy Żuławski (czytaj książki za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz