Żydzi dnia powszedniego - Jehoszua Perle (biblioteka w .TXT) 📖
W opowieści małego chłopca, Mendla, poznajemy codzienne problemy żydowskiej, niebogatej rodziny.
Rytm życia wyznaczają modlitwy i święta, na które co jakiś czas przyjeżdżają dzieci obojga rodziców z poprzednich małżeństw, przywożąc ze sobą fragmenty dalekiego świata — z Warszawy, czy z Jekatierynosławia. Jest tu ślub i pogrzeb, inicjacjaseksualna młodego narratora i poronienie dziecka przez uwiedzioną w służbie u bogaczy Tojbę, jej wykluczenie ze społeczności za grzech i powtórne przyjęcie dzięki małżeństwu z szewcem, który jednakże także ma swoją tajemnicę…
Matka nie może odżałować, że w domu swego pierwszego męża miała mosiężne klamki, wyszukuje więc kolejne mieszkania do wynajęcia, próbując poprawić jakość życia rodziny. Dzięki temu Mendel ma wciąż nowych, ciekawych sąsiadów, zawiera rozmaite znajomości, poznaje odrębne światy.
- Autor: Jehoszua Perle
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Żydzi dnia powszedniego - Jehoszua Perle (biblioteka w .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jehoszua Perle
— Słusznie! — mama z pewnością ma rację, ale ja przecież tamtych Śpiewaków Brodzkich nie widziałem. Dla mnie Jankiel wystarczy.
— Skoro tak chcesz, to pójdę z tobą — powiedziała mama.
Przez cały tydzień nie zmrużyłem oka. W wyobraźni widziałem macewę, którą opisał mi Jankiel, Szewę krawcową i samego Jankiela. Skąd on jednak weźmie taką czarną, jedwabną bródkę?
W sobotę, podczas modlitwy, pomyślałem, że to nie Jankiel powinien grać rolę cadyka Józefa, ale Mendel, syn wuja Ben-Cijona.
Józef z pewnością będzie śpiewać, a kto ma taki wspaniały głos jak Mendel? Jeden tylko szkopuł. Mendlowi zapewne nie przystoi grać razem z blacharzem Nutele i szwaczką Szewą.
Ale co tu rozmyślać, skoro już dzisiaj wieczorem odbywa się przedstawienie. Szkoda tylko, że dzisiejszy sobotni dzień trwa tak długo. Ciemnoczerwone słońce nie chce jakoś zejść z naszych szyb.
Tato przeciąga sobotnią ucztę ponad zwykłą miarę. Nie stuka jak zwykle nożem w stół. Trzyma w ręku nóż z ostrzem skierowanym ku zachodzącemu słońcu. Zdaje się, że modlitwa zamykająca ucztę spływa płaczem z noża.
Również mama przeciągała dzisiaj kobiecą modlitwę Boże Abrahama. Dodała do niej słowa pochwalne i zdaje się, że niektóre wersety powtórzyła kilka razy. Wszystko dzisiaj przedłużało się. Gwiazdy spóźniały się. Ojciec podczas odmawiania modlitwy na pożegnanie soboty nagle urwał w połowie wersetu. Mama nie mogła znaleźć chusty na głowę. Cud, że przyszedł Motl Sztroj, żeby rozliczyć się z ojcem z dochodu za siano. Mama wtedy pośpieszyła się i razem szczęśliwie wyruszyliśmy z domu.
Dom, w którym znajdowała się sala weselna Josla, gdzie odbywało się przedstawienie, stał przy ulicy między szerokim rynkiem a ulicą prowadząca do szpitala. Tędy szło się w piątek, przed zapaleniem świec, do rzeki kąpać się. Tędy również niesiono latem ofiary kąpieli, które utonęły.
Sala, gdzie będzie grane przedstawienie Sprzedanie Józefa jest przestronna, okrągła. Ściany pomalowane na czerwono. Długie okna oświetlają część rynku i duży fragment ulicy Szpitalnej. Przy wschodniej ścianie sali stał duży miękki fotel obciągnięty czerwonym pluszem, zatłuszczonym i wytartym od pośladków panien młodych. Stad prowadzono oblubieńców do stołu biesiadnego. Stąd bractwo rzeźników i garbarzy nosiło zwój Tory do synagogi. Tu kiedyś, w czasie niebezpiecznym dla Żydów, odbywała się narada rabinów. Tu Josl, syn Celele, klezmer63 z delikatną, czarną brodą, wygrywał na skrzypcach swoje melodie.
Teraz, z okazji święta Purim, Josl udostępnił salę dla wystawienia sztuki Sprzedanie Józefa.
Część rynku i pół ulicy Szpitalnej wypełniło się ludźmi. Na dachach leżało czarne niebo. Młodzi ludzie, wymachując w powietrzu laskami, straszyli przepychających się, że wyprują im trzewia. Dziewczyny z rozwichrzonymi włosami wyrywały się do tych młodzieńców. Żyd w kapocie z rozwianymi połami biegał dookoła i krzyczał:
— Kto nie posiada biletu, niech idzie kibini matieri. Bez biletu nie wpuścimy.
Powstał tumult. Rozległy się krzyki:
— A bez biletu nie łaska?
— Mojszele renegat, jemu mogę dać czarny bilet na cmentarz.
Ja z mamą staliśmy z boku. Mamie ani nie wypadało pchać się, ani nie miała na to dostatecznych sił. Ale kiedy Mojszele w kapocie z rozwichrzonymi połami przebiegł obok nas, mama go zatrzymała:
— Chłopcze, przepraszam, młody człowieku!
— O co chodzi? Czego pani sobie życzy?
— Mam bilety.
— Co z tego?
— Co znaczy, co z tego? Przecież zapłaciłam!
Zastanowił się przez chwilę, po czym spojrzał na mamę.
— Zdaje mi się, że pani Frumet?
— Tak.
— A to jest pani chłopczyk?
— Tak.
— On też ma bilet?
— Oczywiście.
— No to chodźcie.
Zaprowadził nas na uliczkę Szpitalną. Tam wpuścił nas do piwiarni, w której przy dużych kuflach z pianą po wypitym piwie siedzieli goje. Potem weszliśmy na ciemne podwórko przesycone krowim zapachem. Mojszele wprowadził nas na ciasne, szare schody i oświadczył:
— Przejdźcie tędy.
Weszliśmy do pomalowanej na niebiesko kuchni, w której tęga, szeroko zbudowana Żydówka mieszała drewnianą łyżką w garnku. Rudy Żyd z mokrą brodą ślęczał przy świetle ogarka nad Księgą. Tęga Żydówka szła za nami i podpowiadała:
— Prosto! Prosto!
W ten sposób weszliśmy do sali Josla. Ogarnął nas zapach potu zmieszany z landrynkami i skórkami od pomarańczy. Publiczność siedziała na długich, drewnianych ławkach. Dziewczęta miały ręce zarzucone na ramiona młodzieńców. Żyd z brodą stał oparty o ścianę. Kobiety delektowały się kawałkami strudla, wyjętymi z przyniesionych ze sobą serwetek.
Przedstawienie jeszcze się nie zaczęło. Miejsce, na którym zawsze stoi pluszowy fotel oblubieńców przypomina teraz gojskie okno w czasie świąt. Duża lampa owinięta czerwonym papierem wisi nad macewą. Sama macewa zbita jest z desek i pomalowana wapnem.
Dwa pokrzywione jelonki o pyszczkach płaczących kotów trzymają przednimi nóżkami koronę rodałów64. Przy ich tylnych nóżkach jest wypisane czarno na białym: „Tu leży pochowana matka Rachela”.
Wyobrażam sobie, jak pięknie to będzie wyglądało, kiedy za chwilę zobaczę na scenie Jakuba oraz jego synów, którzy sprzedali swego brata Józefa Izmaelczykom. Zobaczę, jak umoczą we krwi jego pasiastą koszulę i zaniósłszy ją ojcu powiedzą, że ukochany jego syn Józef został pożarty przez dzikie zwierzę.
I kiedy puszczam wodze mej fantazji, ukazuje mi się właśnie przy macewie matki Racheli wysoki Żyd z długą, rudą brodą zrobioną z konopi, ubrany w biały kitel ze srebrnym haftem.
W ręku trzyma długą, wykrzywioną laskę. To ta sama laska, za pomocą której Mojżesz rozdzielił Morze Czerwone i wydobył wodę ze skały. Po sali przeszedł szmer:
— Praojciec Jakub.
Ławki zaczynają skrzypieć. Niektórzy kładą głowę na ramiona sąsiadów. Ktoś zwraca głośno uwagę tym, którzy bez przerwy gadają. W odpowiedzi słyszy, że jeśli mu się nie podoba, to może sobie uszy zatkać. Na to ten replikuje, że jeśli mowa o uszach, to niech ich sami pilnują, bo mogą je stracić.
A praojciec Jakub nadal stoi przy grobie matki Racheli i czeka, aż sala się uspokoi. Im dłużej jednak stoi, milczy i patrzy zza rudych rzęs, tym głośniej ludzie na sali kłócą się i przepychają.
Wtem praojciec Jakub uderza w ziemię laską Mojżesza i wydaje dźwięk podobny do pomruku lwa.
— Cicho tam! Do wszystkich diabłów, sza!
Natychmiast robi się cicho. Praojciec Jakub podnosi laskę i tak powiada:
— Słuchajcie ludzie! Słuchajcie kobiety i mężczyźni! za chwilę pokażemy wam:
Te słowa refrenu praojciec Jakub nie tylko recytuje wzniośle, ale wyśpiewuje trochę pod nosem i trochę piskliwie.
Na zakończenie klaszcze w dłonie i woła w stronę zamkniętych drzwi:
— Wchodźcie, wchodźcie dzieci moje!
I dzieci zaczynają wchodzić. Wchodzi Ruben i Szymon, Jehuda i Isaschar. Idą sztywno, jakby połknęli kije.
Oto wpada Naftali, jakby go ktoś z tyłu kopnął. Po nim wbiega Lewi, młodzieniec podobny do nieboszczyka.
Ma długie, zaczerwienione ręce, z którymi nie wie, co począć.
Jakże pięknie są ubrani synowie Jakuba! Ruben chodzi w czarnej jedwabnej kapocie. Opasał się plecionym sznurkiem jak chasyd65. Na nogach kamasze i białe pończochy. Prawdziwy dajan66. Brakuje mu tylko sztrajmła67.
Szymon ma na sobie furmańską kurtkę, wywróconą na drugą stronę, po której widać watowaną podszewkę. Chodzi i poci się.
Jehuda wygląda jak kat. Kto będąc przy zdrowych zmysłach nakłada na siebie czerwoną koszulę? I skąd ją Mattel wziął?
Za to Isaschar wygląda jak zięciulek na wikcie u rodziców żony. Nosi miękki kołnierzyk i krawacik. Według mnie tak powinien ubrać się Beniamin.
Ten jednak ma na sobie ciasny, babski stanik i sznurowane buty. Wszyscy ustawiają się wokół macewy. Wszyscy mrugają oczami i wszyscy mają wykrzywione, pomazane twarze, tak że nie można ich poznać.
I oto nadbiega sam sprawiedliwy Józef. Nie tylko w Biblii jest inny od braci. Tu też jest zupełnie do nich niepodobny.
Wiem, że to mój kolega Jankiel, ten z piegami na twarzy. Mimo to wygląda bardzo ładnie. Na głowie nosi aksamitną jarmułkę, taką jak synek rabina. Pejsy ma małe czarne, plecione i błyszczące.
Nie mogę zrozumieć, skąd u niego takie pejsy. Po pierwsze, nigdy ich nie miał, a po drugie włosy ma rude i twarde.
Zresztą co to za różnica? Ważne, że teraz jest piękny. Do twarzy mu w jedwabnej koszulce z dekoltem jak u dziewczyny.
Jeden minus, że kazali mu paradować na bosaka. Jego laska też ma feler. Nie jest zagięta u góry jak laska praojca Jakuba.
Jest to zwykły kij, niemający nic wspólnego z Ziemią Izraela. Ale co z tego? Najważniejsze, że wszyscy synowie Jakuba są na miejscu i przedstawienie się zaczyna.
Praojciec Jakub obejmuje ich wzrokiem i tak się do nich odzywa:
— Słuchajcie uważnie, synowie Izraela. Potęga Najwyższego jest bez granic i miary. Kto może sobie przypomnieć, com przecierpiał u Labana Aramejczyka...
A teraz moje dzieci, idźcie pasać bydło.
A ja, żeby uniknąć zmory melancholii, zostanę z Józefem, żeby uczyć się Tory.
Wychodzą więc synowie powoli, jeden za drugim. Na scenie przy boku Jakuba pozostaje tylko Józef. Praojciec Jakub wchodzi na ławkę i zaczyna śpiewać smutną pieśń:
Zgina się Józef w ukłonie przed ojcem i odpowiada:
— Ojcze, ojcze spełniam twe żądanie, biegnę do braci, by ich sprawdzić.
Przekręca praojciec Jakub knot w lampie i Józef biegnie do braci. I oto wokół grobu matki Racheli robi się ciemno.
Nie wiadomo, czy gra dobiega już końca, czy coś innego. Tłum zaczyna się więc znowu przepychać. Znowu rozlegają się zaczepne pytania:
— Gdzie się podział sprawiedliwy Józef?
— Dlaczego się spóźnia?
— Takiego warto posłać po anioła śmierci.
Nie trwa to długo, bo oto znowu zjawiają się bracia Józefa. Chodzą stawiając przed sobą kije. Są pełni animuszu. Sprawiedliwy Józef wygląda na słabego i przestraszonego. Nie jest to bez przyczyny. Oto bowiem jeden z jego braci ukazuje gniewną twarz i powiada:
— Bracie Józefie, bracie Józefie, jakie masz życzenie i jaka jest twa wola? Po co nasz ojciec przysłał cię do nas?
Siada Józef na pluszowym podnóżku, na którym panny młode opierają zwykle ślubne białe pantofelki i rozkołysawszy się jak chłopak czytający Gemarę68, odpowiada:
— Bracia, bracia, posłuchajcie, co wam powiem: Śniło mi się, tylko proszę, nie bijcie mnie, jak razem pracowaliśmy w polu. Snopki zboża ułożyliśmy. Nastał wieczór, czas powrotu. Nagle mój snopek wstał. Wtedy Bóg powiada do mnie: „Wywyższony jesteś, synu mój”. Wtedy wasze snopki, bracia, memu pokłoniły się snopkowi.
Usłyszawszy to, jeden z braci, Szymon w furmańskiej kurtce, wystąpił i grubym głosem, pełnym gniewu zawołał:
— Posłuchaj no ty, zapomnij o swoich snach! Nie ma rady, trzeba cię zabić.
Cała publiczność, a ja wraz z nią, wstrzymała oddech. Oto bowiem zbliżał się kres życia Józefa. On sam zszedł z podnóżka, padł na kolana i zaczął śpiewać:
Szymon jednak był złym człowiekiem. Żądny mordu uderzył długim kijem w podłogę i tonem władcy rozkazał:
Józef wzniósł ręce ku niebu i zaczął prosić Boga, żeby zamknął pyski wężom i innym gadom, które mogłyby wyrządzić mu krzywdę.
I bracia wzięli Józefa i wtrącili go do dołu-pułapki na lwy, który wykopany był tuż za macewą matki Racheli. Dokończywszy tego dzieła bracia zasiedli do uczty. A kiedy jedli i pili, wyłonili się z drugiego pokoju Izmaelici. Było ich siedmiu. Wysocy, z dużymi lnianymi brodami, czerwonymi nosami i białymi, z ręczników zrobionymi, turbanami na głowie.
I znowu wystąpił Szymon. Ukłonił się nisko przed kupcami izmaelskimi i tak przemówił:
— Szanowni panowie z dalekiego kraju! Chcemy wam sprzedać Józefa. I jako że życie kochacie i świat, za takiego młodziaka dacie nam dwadzieścia talarów w srebrze.
Izmaelici nie targowali się. Od ręki zapłacili dwadzieścia talarów w srebrze.
Widocznie leżący w dole Józef usłyszał to wszystko, bo zaczął stamtąd śpiewać:
Zrobiło mi się zimno. Sądzę, że wszystkim na sali zrobiło się zimno. Zza macewy wyłoniła się biała postać w długiej koszuli, z woalką na twarzy, niczym panna młoda podczas uroczystości ślubnej.
Biała postać drżała jak liść. Wszyscy wiedzieli, że to krawcowa Szewa. Ta sama Szewa, która umiała śpiewać pieśni o miłości, o sierotach i znany szlagier Róża w środku drogi.
W sali zaległa cisza jak makiem zasiał. Szewa wyglądała teraz na wyższą niż zwykle. Jedną ręką oparła się o macewę i łamiącym się głosem zaczęła śpiewać:
Powoli zaczynają synowie Józefa schodzić ze sceny. Idą gęsiego. Rachela staje oko w oko z Izmaelitami. Wyciąga ku nim ręce i matczynym, zawodzącym głosem prosi o wolność dla umiłowanego syna Józefa:
Nic z tego, bo Izmaelici nie rozumieli żydowskiego języka. Bracia udali się do ojca Jakuba z wieścią, że dzika bestia pożarła Józefa. Kupcy zaś izmaelscy, którzy zapłacili braciom dwadzieścia srebrnych talarów gotówką, nie mogli rzecz
Uwagi (0)