Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖
Księżniczka to powieść autorstwa Zofii Urbanowskiej, wydana w 1886 roku.
Główna bohaterka, Helena Orecka, to córka zubożałego szlachcica, której w życiu nigdy nic nie brakowało. Kiedy ojciec bankrutuje, Helenka jest zmuszona podjąć pierwszą pracę zarobkową. Nieprzystosowana do życia, przyzwyczajona do wygód, początkowo nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi, którzy są przyzwyczajeni do pracy. Wkrótce jednak zaczyna dostrzegać ich ideały, patriotyczną postawę i podejmuje wyzwanie stania się samodzielnym członkiem społeczeństwa.
Utwór Urbanowskiej to powieść tendencyjna, hołdująca pozytywistycznym ideałom, takim jak m.in. emancypacja kobiet — bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę, by móc zostać świadomą i niezależną kobietą. Autorka odkrywa również obraz społeczeństwa polskiego, przemiany społeczne i obyczajowe wobec wyzwań kapitalizmu.
- Autor: Zofia Urbanowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska
— Czyje to konie?
— Pana Teckiego z Komnat, proszę wielmożnej pani — powiedział woźnica uchylając czapki.
Helenka na dźwięk tego nazwiska doznała wstrząśnienia jakby od iskry elektrycznej.
— Gdzie jest twój pan? — spytała głosem, którego brzmienie było suche i ostre.
— Mój pan w domu, a ja tu przyjechałem po jedną panią z Warszawy. Ale stoję i stoję i nikogo nie widać; widno już dzisiaj nie przyjedzie. A może to wielmożna pani jest ta pani, co miała do nas przyjechać? Bo ja już chodził i szukał, i pytał się i żadnej innej pani tam nie ma.
Słowa woźnicy nasunęły Helence myśl, która w jednej chwili stała się zamiarem. Spojrzała na drogę, gdzie przed chwilą stały jeszcze dwie bryczki, teraz już pustą, na zegarek, zeszła szybko ze schodów i wsiadła do powozu, rzuciwszy woźnicy jedno tylko słowo:
— Jedź!
— A rzeczy, proszę wielmożnej pani, czy się nie odbiorą dzisiaj?
— Nie — odpowiedziała lakonicznie — jedź a śpiesz się!
I wsunęła się w głąb powozu. Woźnica trzasnął z bata i powóz potoczył się szybko po równej, żwirowej drodze. Nie wątpił ani na chwilę, że wiezie osobę, po którą przyjechał — a gdyby nawet był miał wątpliwość, to stanowczość, z jaką wydała mu rozkaz, usunęłaby ją natychmiast. A jednak ta pewność siebie i stanowczość opuściły Helenkę, jak tylko powóz ruszył z miejsca, a zaczęły ją dręczyć wątpliwości i niepokoje, właściwe ludziom nieprzywykłym do samodzielnego działania w okolicznościach ważnych, zmuszających ich do nagłej decyzji. Zapytywała siebie, czy zrobiła dobrze i czy napisanie listu w tej sprawie nie byłoby zupełnie wystarczające; bo pan Tecki prawdopodobnie nie wie, do jakiej ostateczności rzeczy doszły — a gdyby wiedział, byłby nieuczciwy, gdyby temu nie chciał zapobiec. Gdy się jest młodym, wierzy się w uczciwość ludzką tak chętnie i tak łatwo! Kilka razy myślała, czy nie lepiej byłoby kazać zawrócić; ale nie wydała tego rozkazu, bo jednocześnie inne głosy szeptały jej, że to widocznie Opatrzność zesłała powóz Teckiego i że dobrze uczyniła korzystając z tej sposobności.
Powóz z szosy zjechał na drogę boczną, wysadzoną ogołoconymi z gałęzi wierzbami. Helenka patrząc na nie układała sobie w myśli, co powie, gdy się znajdzie wobec Teckiego; słyszała jego usprawiedliwiające się odpowiedzi i cieszyła się nadzieją pomyślnego skutku swej wycieczki. Wśród tej nadziei ni stąd, ni zowąd przychodziło jej do głowy przypuszczenie, że bytność ta będzie krokiem daremnym: ogarnęło ją zniechęcenie, apatia i przestała zupełnie myśleć o tym wszystkim, a patrząc na wierzby, ogołocone z gałęzi, myślała znowu, że te biedne drzewa wypuszczają jednak nowe wici i nie ma położenia, z którego przecież nie byłoby jakiegoś wyjścia.
Gdy powóz zatrzymał się przed dużym oszklonym gankiem dworu, wszystkie wątpliwości i niepokoje opuściły Helenkę. Wróciła jej nagle pewność siebie, stanowczość i odwaga. Służącego, który przybiegł otworzyć drzwiczki i pomagał jej wysiąść, spytała zaraz o pana, a otrzymawszy wiadomość, że pan jest w domu, tylko wyszedł do ogrodu, kazała go poprosić. Służący wpuścił ją do salonu i poszedł spełnić polecenie.
Helenka usiadła, ale coś ją podrywało, więc wstała i zaczęła się przechadzać. Patrząc na piękne obicia na meblach, na kosztowne kobierce i nowy palisandrowy fortepian mówiła sobie, że niepodobna, aby człowiek mający dom tak elegancko urządzony, nie mógł zapłacić tak niewielkiego stosunkowo długu. Stanęła przy oknie i patrzyła na ogród, zaczynający się pokrywać zielonością, ale zaniedbany, ścieżki bowiem były zarosłe trawą, a grzędy nie okopane. Postać idąca koło okna zasłoniła jej widok: był to mężczyzna średniego wzrostu, z dużymi wąsami. Spod czapki wyglądały mu szpakowate, krótko przystrzyżone włosy; ręce miał włożone w kieszenie surdutu, a w zębach trzymał cygaro. Był to on. Poznała go od razu i jednocześnie misja, z jaką tu przybyła, wydała jej się dziwnie ciężką, a wszystkie słowa, jakie sobie naprzód ułożyła, z głowy jej uciekły.
Nie miała ich czasu gonić, bo otworzyły się drzwi salonu i wszedł Tecki. Oczy ich spotkały się i na jego twarzy odmalował się zawód, zdziwienie i ciekawość, a na jej — chęć przeniknięcia na wskroś tego, który stał przed nią. Tecki odezwał się pierwszy.
— Powiedziano mi, że moja kuzynka przyjechała, tymczasem widzę, że zaszła tu pomyłka. Pozwoli pani zapytać się, kogo mam zaszczyt witać w moim domu?
— Jestem córką Marcina Oreckiego z M. — odpowiedziała badając wrażenie, jakie te słowa na nim uczynią.
Tecki ukłonił się.
— Otrzymawszy w Warszawie wiadomość o katastrofie grożącej memu ojcu, postanowiłam niezwłocznie widzieć się z panem i puściłam się w podróż, a nie zastawszy na stacji żadnej furmanki, pozwoliłam sobie skorzystać z pańskiego powozu, który próżno powracał.
Tecki ukłonił się powtórnie.
— Bardzo mi przyjemnie — mruknął zmieszany trochę tymi słowami — ale... rad bym wiedzieć, czym pani mogę służyć. Co pani rozkaże?
Słowa te oburzyły Helenkę. Jak to! Ten człowiek wiedział, kto ona jest, i nie domyślał się celu tej wizyty? Już chciała wybuchnąć, ale przypomniały jej się słowa Andrzeja: „uniesienie odejmuje myśli jasność i siłę” — zapanowała więc nad swoim wzburzeniem i rzekła spokojnie:
— Nie przybyłam tu rozkazywać, tylko zawiadomić pana, że Ofman poszukuje na moim ojcu, jako na poręczycielu, sumy, którąś mu pan winien, i że uzyskawszy wyrok sądowy, chce sprzedać nasze ruchomości przez licytację.
— Niech pani temu nie wierzy — odrzekł Tecki przygryzając wąsy — ojciec to sobie gorzej wyobraża, niż jest. Te rzeczy się tak prędko nie robią. Niech pani będzie spokojna, wszystko będzie dobrze.
— Mówisz pan do mnie jak do dziecka — przerwała Helenka głosem, w którym czuć było powstrzymywany gniew. — Pan wiesz aż nadto dobrze, że sprawa jest poważna, i nie godzi się ani z niej żartować, ani zbywać ogólnikami.
Tecki spojrzał na mówiącą ze zdziwieniem.
— Choćby tak było — odrzekł — to cóż ja na to mogę poradzić?
Błyskawice zamigotały w oczach Helenki.
— Jak to! — zawołała — i pan się o to pytasz?! Pan, sprawca naszego nieszczęścia?
— Ależ niech się pani zastanowi... Co pani chcesz, żebym zrobił? Skądże wezmę pieniędzy dla Ofmana, kiedy nie mam ani grosza.
— Pożycz pan.
— Nie znajdę takiego głupiego.
— Nie masz pan pieniędzy, ale pan masz majątek.
— Majątek mój już do mnie nie należy — odpowiedział — sprzedaje go Towarzystwo Kredytowe za zaległe raty pożyczkowe, a ja jestem tu tylko administratorem czasowym. Po sprzedaży zapłacą Ofmanowi, com winien.
— Tak — rzekła ironicznie — a tymczasem my będziemy zrujnowani!
Nastąpiła chwila milczenia.
— Jeżeli pan nie masz majątku, to masz pan konie, powóz, meble, fortepian. Sprzedaj je pan i zapłać choć połowę tego, coś winien.
„A to naiwna — myślał Tecki — chce, żebym dla jej ojca wysprzedał się do ostatniego grosza i oddawał kosztowne sprzęty za pół darmo”. — Moja pani — rzekł głośno — te rzeczy są własnością mojej żony, a ja nie mam prawa nimi rozporządzać.
Helenka zarumieniła się z oburzenia.
— Alboż żona pańska nie powinna ponosić ciężarów męża dla ocalenia jego honoru? Czyż żona pańska zniesie spokojnie myśl, że są ludzie, którym się dzieje krzywda z powodu jej męża, gdy mogłaby choć w części tę krzywdę wynagrodzić? Zaprowadź mnie pan do swojej żony, pomówię z nią.
— Źle się pani wybrała — odrzekł ironicznie — moja żona nie mieszka tu od roku; leczy się za granicą. A choćby i mieszkała, to dowiedz się pani, że żona nie jest obowiązana płacić długów męża, a jeżeli jej suma posagowa jest zahipotekowana na majątku, to ona jest najpierwszą wierzycielką po Towarzystwie i inni odbierają swoje należności o tyle tylko, o ile się po zaspokojeniu jej pretensji zostaje. Tak chce prawo.
— Ach! — jęknęła.
— Otóż to, tak jest zawsze, gdy kobiety chcą rozprawiać o tym, czego nie rozumieją. Lepiej by pani zrobiła nie mieszając się do interesów. To rzecz mężczyzn.
Helenka zmierzyła go od stóp do głów.
— Bądź pan łaskaw nie zapominać się — rzekła wstając — nie pańską jest rzeczą uczyć mnie, co czynić powinnam. Widzę, że zrobiłam krok daremny, ale liczyłam na pańską szlachetność... Sądziłam, że człowiek uczciwy nie zniesie, żeby z jego przyczyny wydzierano resztki mienia temu, kto mu podał pomocną rękę w potrzebie. Widzę, żem się omyliła. Korzystając z mojej nieświadomości i niedoświadczenia powiedziałeś mi pan różne rzeczy, którym nie wiem, czy mogę wierzyć... ale postaram się o tym przekonać i powrócę tu jeszcze. Tymczasem żegnam pana.
Skinęła maglową ruchem wyniosłym, pogardliwym niemal, i wyszła. Tecki stał chwilę nieruchomy.
— A to wścibska dziewczyna — szepnął do siebie szarpiąc wąsy — licho nadało, że posłałem powóz na stację! Ale muszę ją przecież odesłać, bo piechotą nie pójdzie.
Zadzwonił na służącego i kazał prędko zaprzęgać. Chciał wybiec za nią, żeby ją dogonić, ale po chwili namysłu posłał po lokaja: lokaj jednakże powrócił wkrótce sam z wiadomością, że „ta pani powiedziała, iż sobie znajdzie furmankę na wsi”.
— Ależ to nie może być! — zawołał pan Tecki targając wąsy z gniewem — rozniesie się jeszcze po okolicy, żem jej nie chciał dać furmanki, żem gbur i Bóg nie wie co! Kiedyż tam Józef wygrzebie się z tym zaprzęgiem, do wszystkich diabłów! Sam pojadę i będę prosił, żeby nie robiła głupstwa...
Ale gdy powóz zaszedł, pan Tecki zmienił zamiar. Powtórne spotkanie się z tą dziewczyną było mu nader nieprzyjemne i wolał go uniknąć. Kazał więc wsiąść do powozu swemu pisarzowi, który się właśnie nadarzył, i polecił mu „prosić usilnie i z największym uszanowaniem młodej damy, aby wyświadczyła mu tę łaskę i przyjęła jego powóz”.
Ale i to poselstwo wróciło z niczym po upływie kwadransa: pisarz, zdając sprawę swemu panu, powiedział, że spotkał tę panią już za wsią jadącą wozem Wojciecha Rataja, że kazała panu Teckiemu podziękować i nie dodała ani słowa więcej. Tecki słuchając tego, poczerwieniał.
— A to harda dziewczyna! — mruknął do siebie — czy ona chce, żebym ją po rękach całował, czy co? Nie, to nie! Niech spróbuje, jak to przyjemnie siedzić na wozie bez resorów! Ale zuch, jak Boga kocham, zuch! Kto by się spodziewał, że ten niedołęga Marcin ma taką córkę. Widziałem ją przecież na balu u Bartłomieja i nie wyglądała na to, czym jest: myślałem, że taka sama lalka jak wszystkie.
Furmanka Wojciecha Rataja nie należała do najgorszych: wóz był mocny, drabiniasty, we dwa półkoszki — a na siedzenie Rataj nie żałował słomy i okrył je derką we dwoje złożoną, sam usiadłszy na worku z obrokiem. Jeden tylko koń ciągnął ten ekwipaż, ale wyglądał nieźle i szedł raźno, nie zważając ani na doły i wyboje, których było niemało, ani na kamienie, których też nie brakowało. Wóz podskakiwał ustawicznie, mijając zwycięsko i przebojem wszystkie przeszkody, a Helenka musiała się trzymać ręką kłonicy, żeby nie wylecieć. Od wschodu zerwał się wiatr i wiał jej prosto w oczy, smagając twarz ostrym swoim dotknięciem. Na niebie zaczęły się zbierać chmury, ptaki latały nisko nad ziemią, a w powietrzu czuć było niepokój. Powóz byłby ją przynajmniej trochę od wiatru osłonił, ale wolała narazić się na wszelkie niewygody, na zziębnięcie i przemoknięcie nawet niż przyjąć grzeczność od człowieka, po którego zachowaniu się widziała, że miał złą wolę względem jej ojca i że mógłby nie dopuścić jego ruiny, gdyby chciał tylko. Ale nie chciał tego uczynić.
Zrazu w duszy jej panowało straszne wzburzenie, ale, pamiętna słów Andrzeja, zapanowała nad nim wielkim wysiłkiem woli. Zaczęła na nowo rozważać położenie i powiedziała sobie ze smutkiem, że na próżno strawiła czas i pieniądze na furmankę, bo sprawy nie posunęła wcale, a ubyła jej nadzieja, którą poddał jej sam Andrzej i która ją podtrzymywała dotąd. Ale czy istotnie krok ten był stracony? Czy ta strata nadziei nie była zbawiennym pozbyciem się złudzenia? Straciła czas i pieniądze, ale zyskała jedno więcej doświadczenie — tak przynajmniej powiedziałby Andrzej i dodałby jeszcze, że charakter nabierze przez to siły.
Gorzki uśmiech przewinął się po jej ustach.
Wiedziała już teraz, że nie może liczyć na dobrą wolę Teckicgo; czy jednak nie ma sposobu zmuszenia tego człowieka, żeby oddał, co winien? Ale jak go zmusić do tego, jak? Była pewna, że kłamał, ale nie mogła mu dowieść kłamstwa... Należałoby się dowiedzieć, jakie gdzie posiadał fundusze, i takie dopiero dowody stawiwszy mu przed oczy, domagać się zwrotu pieniędzy. Jak zebrać te wiadomości? Gdzie ich szukać? u kogo? Na wszystkie te pytania nie było odpowiedzi. Przyszłość przedstawiała jej się jako zagadka, której nie umiała, nie była w stanie rozwiązać — a jednak powinna była nie tylko szukać tego rozwiązania, ale je znaleźć nie czekając na żaden traf szczęśliwy, mogący jej rozwiązanie dać w ręce. Nie było na to czasu. „Licz, pani, na siebie tylko” — mówił Andrzej. Mój Boże! Tylko na siebie... a ona czuła się tak słaba wobec trudnego zadania, jakie podjęła, a rozmowa z Teckim zmęczyła ją śmiertelnie, choć to dopiero początek jej działania! Cóż będzie dalej! A tu znikąd, w którąkolwiek stronę zwróciła myśl, nie mogła spodziewać się pomocy...
— „Licz, pani, na siebie tylko” — powtórzyła machinalnie i westchnęła. — O Boże! — szepnęła podnosząc wzrok ku niebu. — Ty mi dopomóż! Bo jeśli Ty nas nie wyratujesz, jeżeli nie uczynisz cudu, to nikt...
Ale przypomniały jej się znowu słowa: „Bóg pomaga tym tylko, co sami sobie pomagają. Nie powinniśmy żądać od Niego, żeby odrabiał za nas robotę, a sami ręce opuszczali leniwie” — i zadumała się, po czym prosiła Boga już nie o ratunek cudowny, ale o rozum potrzebny do działania i o siłę, której nie miała, a potrzebowała tak bardzo! Tecki powiedział, że kobiety mieszają się do interesów, których nie rozumieją. Może miał słuszność... Przede wszystkim powinna się starać dobrze zrozumieć interes — a to mogło nastąpić tylko w domu.
Przybywszy na stację kolei, Helenka
Uwagi (0)