Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖
Księżniczka to powieść autorstwa Zofii Urbanowskiej, wydana w 1886 roku.
Główna bohaterka, Helena Orecka, to córka zubożałego szlachcica, której w życiu nigdy nic nie brakowało. Kiedy ojciec bankrutuje, Helenka jest zmuszona podjąć pierwszą pracę zarobkową. Nieprzystosowana do życia, przyzwyczajona do wygód, początkowo nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi, którzy są przyzwyczajeni do pracy. Wkrótce jednak zaczyna dostrzegać ich ideały, patriotyczną postawę i podejmuje wyzwanie stania się samodzielnym członkiem społeczeństwa.
Utwór Urbanowskiej to powieść tendencyjna, hołdująca pozytywistycznym ideałom, takim jak m.in. emancypacja kobiet — bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę, by móc zostać świadomą i niezależną kobietą. Autorka odkrywa również obraz społeczeństwa polskiego, przemiany społeczne i obyczajowe wobec wyzwań kapitalizmu.
- Autor: Zofia Urbanowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska
Helenka milczała.
— Panno Heleno — rzekł po chwili — wiem, żem na sympatię pani nie miał sposobności zasłużyć i że od czasu naszej poprzedniej w tym miejscu rozmowy czujesz pani do mnie głęboką niechęć. Czyż jednak, pomimo to, nie wierzysz pani, że moje uczucia względem niej nie są nieprzychylne, i czy nie podałabyś mi ręki z ufnością, jak człowiekowi uczciwemu, gdybym o to prosił?
To mówiąc, wyciągnął ku niej dłoń otwartą: była to dłoń spracowana, szeroka, żylasta, opalona. Helenka, która podczas ostatnich słów jego patrzyła machinalnie na złote rybki, pluskające się w wodzie, i na delikatne listki paproci, podniosła ku niemu swoje wielkie oczy, pełne nieokreślonych pragnień i cichych smutków, i patrzyła przez chwilę na tego człowieka, tak dla niej niemiłego. W postawie jego tyle było prawdziwie męskiej godności i energii, w oczach tyle siły spokojnej i pewnej siebie, że już miała położyć swoją malutką rączkę na jego dłoni, gdy pamięć, płatająca ludziom tak częste figle w najniewłaściwszych chwilach, przypomniała jej słowa: „ona jest tylko słabym, wątłym dzieckiem” — i zawahała się, co widząc Andrzej, usunął natychmiast swoją.
— Nie masz pani odwagi dotknąć się mojej ręki, której sama wielkość przestrasza panią — powiedział z przymuszonym nieco uśmiechem — nie mam pani tego za złe. Owszem, podoba mi się ta szczerość nie zamaskowana fałszywą grzecznością.
— Ale pan się myli — rzekła śpiesznie i z lekkim pomieszaniem, chcąc podać mu rękę, ale Andrzej cofnął się mówiąc:
— Przepraszam panią, ale zwykłem brać tylko to, co może mi być dane dobrowolnie. Nie lubię nic nikomu narzucać. Pierwszy ruch pani był szczery i pokazał, że pomimo pozornego wstrętu do prawdy, stosujesz ją pani jednak w postępowaniu. Niechże pani źle zrozumianą delikatnością nie psuje mi dobrego wrażenia. Do widzenia.
Zniknął między krzewami, a Helenka chwilę jeszcze patrzyła w stronę, w którą odszedł, po czym wzruszyła lekko ramionami, a przed oczyma jej duszy stanął obraz Stefana w całym blasku jego młodzieńczej urody i rycerskiego wdzięku.
— Czy ja go zobaczę jeszcze kiedy! — szeptała z niezmierną tęsknotą. — Musi być równie szlachetny i dobry, jak jest piękny!
Usposobienie gorączkowe, w jakim się Helenka w pierwszych tygodniach znajdowała, ostygło powoli i zastąpione zostało stanem mniej więcej normalnym. Nauczyła się też wstawać o jednej godzinie, ani za wcześnie, ani za późno, i czy się czuła wypoczętą, czy znużoną, zdrową czy niezdrową, z jednakową zawsze pracowała gorliwością. Chwle słabości i zniechęcenia przychodziły na nią tak jak dawniej, ale nie poddawała im się przez dumę. Przez dumę wypełniana z największą dokładnością swoje obowiązki i stosowała się we wszystkim do porządku domowego. Nie chciała być gorszą od innych „kółek obracających się w maszynie” ani przedmiotem politowania. Miała już tego dosyć. Przy stole nie odsyłała też już nie tkniętych półmisków, ale jadła prawie wszystko. Młody żołądek, osłabiony długim początkowym postem, dopominał się gwałtem o swoje prawa i mniej był wybredny w wyborze, a po upływie pewnego czasu właścicielka jego zaczęła nawet znajdować smacznym to i owo. Wprawdzie prostota przypraw nieraz przywiodła jej na pamięć wspomnienie innych obiadów; wprawdzie brak deseru zawsze dotkliwie czuć się dawał, ale rozpieszczone podniebienie przyjmowało z rezygnacją to, co było, wiedząc, że wszelkie protestacje byłyby bezużyteczne.
Otrząsając się na samą myśl o cerowaniu pończoch nie wiedziała biedna księżniczka, że sama będzie musiała się zapoznać z tą „szkaradną” robotą. Cienkie, po większej części ażurowe jej pończoszki, w energicznych rękach praczki, nie przyzwyczajonej do takiej „pajęczyny”, zaczęły się drzeć w przerażający sposób — i trzeba było, chcąc nie chcąc, wziąć się do cerowania. W garderobie także od czasu do czasu pokazywały się różne, drobne uszkodzenia, wymagające natychmiastowej naprawy, a nie było pod ręką panny służącej, która by się tym zajęła. W tym domu kobiety same sporządzały bieliznę, nie powierzając jej rękom służących — trzeba więc było zrzucić pychę z serca i sporządzać także. Były to dni prawdziwej niedoli dla biednej dziewczyny, bo musiała robić to, czego nie umiała i nie lubiła; toteż ciężkie westchnienia wydobywały się z jej piersi przy robocie i nieraz łza spadła tu i owdzie.
A jakie to było sporządzanie! Pani Radliczowa, odbierając bieliznę z prania, aż się za głowę wzięła widząc te pośpieszne, nieudolne próby na cienkim batyście.
— Miłosierny Boże! — zawołała — a toć ta księżniczka nie ma najmniejszego wyobrażenia o sporządzaniu. Czy widział kto kiedy coś podobnego? Ściegi wielkie i nierówne jak dziecka, co się dopiero zaczyna uczyć szycia; wszystko pościągane, a jedno do drugiego nie pasuje. Gdzie delikatnie zesnuć by należało, zeszyte okrętką Bóg wie po jakiemu. Co też za matka być musiała niepraktyczna, że nie nauczyła córki nawet igły w ręku trzymać!
I wziąwszy corpus delicti56, pani Radliczowa, która umiała cerować tak, że nikt nie poznał, gdzie było rozdarcie, szła na górę do pokoju Helenki, spędzającej zwykle wolne chwile nad książką.
— Odłóż, pani, na bok tę książkę — mówiła swoim zwykłym, niezbyt łagodnym głosem — a weź się do tego, co jest pilniejsze. Czy to nie wstyd, żeby taka duża panna nie umiała jeszcze cerować? Patrzże pani sama, jak to wygląda! Moje dziewczęta, kiedy miały po sześć lat, lepiej to robiły.
I wziąwszy nożyczki, pruła robotę Helenki w jej oczach i wykładała jej elementarne zasady sporządzania we właściwy sobie, szorstki, ale jasny sposób — powtarzając często:
— Dłużej starego niż nowego.
Wyrazy takie i tym podobne pokrywały zwykle krwawym rumieńcem twarzyczkę Helenki. Znała już ona tę kobietę i wiedziała, że jeżeli czas swój drogi poświęca na uczenie jej, czyni to przez życzliwość — bo błyski życzliwości dla siebie widywała u niej od czasu, gdy sprzedała swoją suknię balową. Dawniej pani Radliczowa byłaby poprzestała na pogardliwym ruszeniu ramion — dziś chciała ją nauczyć, więc należała jej się za to wdzięczność. Czuła to Helenka — ale człowiek nie od razu przerobić może swoją naturę. Więc choć nauki słuchała cierpliwie i z uwagą, choć dziękowała za nią, jednakże zostawiało to na niej wrażenie podobne do zgrzytu żelaza po szkle i zaledwie drzwi zamknęły się za panią Radliczową, gniotła z gniewem trzymaną w ręku sztukę bielizny lub rzucała ją na ziemię i wybuchała płaczem. Wrodzona jej duma jednakże nie dopuszczała, żeby podobne sceny powtarzały się często; zrobiła się bystrą i uważną na tę przykrą naukę i tak z niej korzystała szybko, że pani Radliczowa dziwiła się aż skuteczności swej metody.
— Dosyć jest pojętna ta księżniczka — mówiła do córek — i kto wie, czy się jeszcze nie wyrobi na porządną kobietę.
I nie tylko bieliznę nauczyła się sporządzać; robiła i takie rzeczy, jakich dotknąć się uważałaby sobie niegdyś za ubliżenie: czyściła sama suknie i trzewiki — a i do tego także popchnęła ją duma. Zmuszona bardzo oszczędzać, nie była w stanie dawać służbie datków pieniężnych — a nie mogąc ich dawać, nie chciała żądać żadnych usług. Toteż wszyscy domownicy opowiadający sobie dawniej po cichu różne anegdoty o „księżniczce”, przestali się z niej wyśmiewać — a stara, najbardziej jej z początku nie lubiąca Kunegunda zaczęła jej nawet okazywać jawną przychylność i częstokroć, gdy Helenka brała się do zrobienia porządku koło swego ubrania, znajdowała je uporządkowane i oczyszczone, kurze w pokoju starte i każdą rzecz na swoim miejscu.
Obyczajem osób przywykłych do licznej służby Helenka zwykła była wszystko rozrzucać w swoim pokoju i swoich kufrach — i co za tym idzie, często nie mogła długo trafić do tego, czego szukała. Gorszyło to bardzo panią Radliczową.
— Porządek nierównie mniej trudu kosztuje od nieporządku — mawiała ta wzorowa gospodyni — a czasu ludziom oszczędza. Zamiast marnować go na szukanie czegoś, co powinno mieć wyznaczone miejsce, żeby nawet po ciemku mogło być znalezionym, czy nie lepiej obrócić go choćby na rozrywkę lub odpoczynek? Setki, tysiące godzin przepadają w ten sposób na bezużytecznej a daremnej krętaninie w życiu człowieka, a gdyby je pomnożyć przez pewną liczbę ludzi, zrobią się z tego lata, a nawet wieki — by nie mówić już o tym, że człowiek nie mogący zaraz znaleźć tego, czego szuka, jest niewolnikiem swego niedołęstwa i często traci przez nieporządek właściwą do działania sposobność.
Słowa te, chociaż czyniły pewne na Helence wrażenie, nie mogły przełamać jej natury — rozrzucała wszystko jak dawniej, a podłoga w jej pokoju wyglądała często jak śmietnik od rzucanych na nią niepotrzebnych papierów. Ale od czasu, jak pani Radliczowa, przyszedłszy raz do niej w odwiedziny, pozbierała starannie drobne kawałeczki podartego listu, schyliwszy się ze dwadzieścia razy, taką jej wymowną dała naukę, choć ani słowa przy tym nie wyrzekła — odtąd można było ze szkłem powiększającym chodzić i ani źdźbła nie znaleźć. Przyzwyczaiwszy się do utrzymania podłogi w porządku, doszła powoli do porządku na stole, w szafie i kufrach. Jedno wywoływało drugie.
Pomimo tej zmiany w przyzwyczajeniach istota moralna Helenki, pod tym przynajmniej względem, bynajmniej nie była zmienioną. Czuła się ciągle nieszczęśliwą i nie bez skrytej boleści widziała swoje ręce coraz bardziej grubiejące i tracące przezroczystość alabastru. Tylko chęć zarobku wzrosła jeszcze więcej; pracując po kilka godzin wieczorami w ekspedycji nasion, oprócz dziennej pracy w kantorze, doszła do tego, że podwoiła swoją pensję — a pryncypał widząc szybkość i gorliwość, z jaką pracowała, podniósł jej jeszcze płacę.
Zarabiała więc dosyć, ale pieniądze nigdy nie były długo w jej rękach: szły do domu, a i ta mała kwota, jaką zostawiała sobie na niezbędne potrzeby, rozchodziła się nie wiadomo kiedy i nie wiadomo na co; bo choć Helenka nie wydawała ani grosza niepotrzebnie, zawsze zdawało jej się, że powinna mieć w portmonetce więcej, niż miała. Wynikało to stąd, że nie pamiętała, na co wydawała, a wydatków swoich nie zapisywała. Pani Orecka nie miała tego zwyczaju wychodząc z zasady, że przez zapisywanie nie przybędzie jej pieniędzy w kieszeni, a córka myślała tak samo. Ale w domu Radliczów nie pozwolono jej długo tej zasady wyznawać. Bystry, darem spostrzegawczym obdarzony umysł pani Radliczowej odkrył ją wkrótce w Helence i „księżniczka” usłyszała znowu prawdę „nie obwiniętą w bawełnę”.
— Nie zapisujesz pani swoich wydatków — mówiła — a więc i dochodów zapewne. Nie wiesz zatem, gdzie się podziewa to, co zapracujesz; nie wiesz, ile na konieczne poszło wydatki, które stale ponosić trzeba, a ile na przygodne i takie, bez których się obejść można było — a takich właśnie najwięcej robią ci, co się z funduszami swymi nie liczą. Dowodów niedaleko byś pani szukać potrzebowała...
— Na co się przyda zapisywać, skoro się pieniądze już wydało — wtrąciła nieśmiało Helenka.
— Lenistwo i nieoględność wynika z tego zdania, a nie sąd trafny o sprawie, panno Orecka. Co człowiek zapracuje, to mu nie przyszło bez trudu ciała i myśli, włożył w to zatem część swego życia. Wkłada je także w to, co wydaje, bo miał potrzeby, fantazje, przyjemności, a nieraz i boleści. Wiele z tego albo się pokrywa wydatkami pieniężnymi, albo je za sobą pociąga. Ja gdy zajrzę do moich rachunków z lat dawniejszych, przypominam sobie historię mego życia i stosunków moich i mojej rodziny. W rachunkach jak w zwierciadle widzę moje pojmowanie życia, moje błędy, a czasem i dobrą moją stronę. Kto by nasze rachunki przejrzał, zrozumiałby nas lepiej, niż gdybyśmy najszczerzej i najobszerniej starali się to objaśnić wyrazami, bo rachunki to dowody, że tak było, a nie inaczej. Rachunek to nasz mentor, nasz historyk, to nasze sumienie. Rachunek to podstawa cnoty tak doniosłej, jak oszczędność wiodąca do dobrobytu, z którym znowu idzie w parze moralność. Porządek w rachunkach prowadzi do porządku w czynnościach i myślach. Spróbuj pani zapisywać wszystko, co się da cyfrą wyrazić, a po niejakim czasie będziesz wiedziała, jaki kierunek przybierają twoje czynności, i będziesz miała z czego wnieść, jakie zmiany w tym kierunku zaprowadzić. Doraźna korzyść ze skrupulatnego — uważaj pani dobrze, co mówię — ze skrupulatnego prowadzenia rachunków jest ta, która się zawiera w przysłowiu: „Pamiętaj, rozchodzie, żyć z przychodem w zgodzie”. Ja bym to przysłowie jeszcze poprawiła i kazała rozchodowi koniecznie być mniejszym od przychodu, żeby coś zostało na nieprzewidziane, a niezbędne wydatki. Naturalnie nie zrobi się ich, gdy nie ma z czego, ale ile się nieraz przez to traci, ile to nieraz boli!
I nie poprzestając na wypowiedzeniu teorii, pani Radliczowa wprowadziła ją natychmiast w czyn. Przyniosła Helence w podarunku małą książeczkę, poliniowaną kolorowym atramentem i podzieloną na rubryki — potem od czasu do czasu przychodziła kontrolować i krytykować używanie tego podarunku.
Biedna „księżniczka” wzięta była w obroty ze wszystkich stron!
Praca, z uporczywą prowadzona wytrwałością, z początku męczyła ją bardzo, ale potem posłużyła jej na zdrowie: czas jej szybko upływał, apetyt miała nie gorszy od apetytów innych członków rodziny. Przekonała się, że może dużo wytrzymać i że bezzasadnie wmawiano w nią w domu wątłe i delikatne zdrowie; cerę miała nawet lepszą niż w domu, gdzie po całych dniach próżnowała.
Tak minęła zima. Od rodziców coraz gorsze przychodziły wiadomości i to ją dręczyło. Pieniądze, jakie posyłała, nie wystarczały, przeto, żeby więcej jeszcze zarabiać, pracowała do północy. To tak źle oddziałało na jej zdrowie, że gdy wiosna nadeszła, bladość jej twarzy zaniepokoiła pana Radlicza, któremu Andrzej zwrócił na to uwagę.
— Zdaje mi się, że temu dziecku brak jest powietrza — mówił pryncypał — trzeba ją posłać na jaki tydzień na wieś. Jedziesz do dziadka, Andrzeju, to weź ją z sobą. Wandzia się nią zaopiekuje i postara, żeby lepiej wyglądała.
Helenka mocno się opierała temu projektowi, narażającemu ją na straty materialne, ale wola pana Radlicza okazała się niewzruszoną i musiała usłuchać. Przed wieczorem siedziała już obok Andrzeja w małym jednokonnym powoziku. Stosunki jej z nim niewiele się zmieniły przez kilka upłynionych miesięcy; uznawała jego zalety, ceniła go nawet wysoko, ale go nie lubiła i unikała, gdy tylko mogła. On też jej nie szukał; był z nią grzeczny, ale z daleka. Tylko muzyki jego nie unikała Helenka, ale słuchała jej zawsze z rozkoszą, dziwiąc się, że ten prozaiczny człowiek umiał tak grać: jakim sposobem on, zwolennik czystego rozumu, do którego uczucie zdawało się nie mieć przystępu, potrafił tak odczuwać muzykę?
To samo myślała sobie siedząc obok niego w powozie i patrząc na ostry profil jego twarzy, w uszach bowiem brzmiała jej jeszcze cudowna symfonia, jaką grał wczoraj długo wieczorem.
Powóz toczył się szybko po gładkiej szosie, a gdy się zwrócił w drogę boczną, między pola, Andrzej, palący dotąd w milczeniu cygaro, odezwał się do swej towarzyszki:
— Rad jestem, że pani pozna moją
Uwagi (0)