Darmowe ebooki » Powieść » Adam Zagajewski, Świat nieprzedstawiony - Julian Kornhauser (biblioteka dla dzieci txt) 📖

Czytasz książkę online - «Adam Zagajewski, Świat nieprzedstawiony - Julian Kornhauser (biblioteka dla dzieci txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Julian Kornhauser



1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 33
Idź do strony:
class="paragraph">Wiersze Krynickiego sprzed 1968 roku utożsamiały się w pełni z sytuacją w życiu społecznym i politycznym kraju, eksponując te informacje, które świadczyły o zmistyfikowanej rzeczywistości, analizując język, w którym odbijały się nastroje społeczne.

Po 1968, a zwłaszcza po 1970 roku Krynicki manifestacyjnie odrzuca dawne poetyckie przyzwyczajenia i rozumiejąc szansę, jaka stoi przed poezją w obliczu narastających przemian w życiu narodu, tworzy zupełnie inny typ wypowiedzi lirycznej, zbliżając się nawet w niektórych wypadkach do Różewiczowskiej sprawozdawczości. Takie wiersze, jak Pożegnanie, upadek, Nie wiersz lecz wyznanie, Otwarcie, Maszyny do pisania, Zabawa językowa czy Podróż pośmiertna III rejestrują bardzo dokładnie i obiektywnie, z dziennikarską niemal bystrością codzienny, teraźniejszy, miejski pejzaż, w którym bohater, stawiając sobie retoryczne pytanie „czy można być niemym pomiędzy niemymi i tymi którym wydarto języki”, znajduje dla siebie jedynie wytłumaczalne zajęcie: oswajać nowy świat, który jest przemilczany. Np. w wierszu Pożegnanie, upadek pisze Krynicki:

przypadkowy świadek przyszłego wypadku  
banita własnej skóry i cudzego serca  
„wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim”  
ulica Kościańska  
i dziewko uliczna 
szyld „Świat pończoch” w Gliwicach 
okrzyk „Ty, kurwo” niesiony jak sztandar 
w pewnym miasteczku przez pewnego małżonka pewnego poranka 
„Stosunki pośmiertne Zygmunta Krasińskiego  
z pewną duszą w r. 1913” w Bibliotece Narodowej  
rachunek prawdopodobieństwa  
mowa na erekcję ratusza 
raport o ślepcach i „Raport o dziennikarzach” 
mój „Akt urodzenia” i nie mój akt zgonu 
moskiewska „Prawda” 
dawno wyprzedziłem swe jedyne życie 
nie chcąc kłamać 
musiałeś okłamywać 
nie miałeś ani przyjaciół 
ani przeciwników 
ani mistrza 
ani uczniów 
poza naśladowcami, tak, kobiety katalizatory  
nawet nie jesteś samotny 
serce twoje jak śnieg topniejący, jak zdemaskowany tajniak 
serce twoje czuwające czyha 
serce twoje czyhające czuwa 
jak słońce ciąży ponad twoim wzrokiem 
przypadkowy świadek mojego upadku 
 

Wiersz staje się wyznaniem, ale nie tego typu, co w Akcie urodzenia. Zmiana perspektywy w polu widzenia rzeczywistości pociągnęła za sobą zmianę w psychice podmiotu lirycznego. Poprzednio czuł się on dość bezpieczny za zasłoną języka, gdyż tworzył z jego odprysków nowe wartości, był aktywnym uczestnikiem, działał, choć było to działanie ponad rzeczywistością. Teraz, odrzuciwszy maskę, obnażył swoją słabość, więcej — swój głos upodobnił do głosu tłumu, stał się jednym z wielu. I to właśnie zrodziło w nim rozterkę: brak oparcia (mimo że to oparcie było nieetyczne, gdyż prowadziło do okłamywania) powoduje upadek, ale w znaczeniu społecznym. W pierwszych wierszach domagał się dopuszczenia go do głosu, zgody na przekroczenie granicy zwierzenia i przedarcie się do rzeczywistości. W ostatnich wierszach, kiedy znalazł się twarzą w twarz z „wylotową ulicą nieznanego miasta”, jego czujność stała się oczekiwaniem. Na wszystko, co wiąże się z czasem teraźniejszym: na wydarzenia i sytuacje, słowa i przedmioty. Świat stał się wreszcie konkretnym zbiorem autentycznych elementów. W wierszu Otwarcie czytamy: „pierwszomajowego poranka 1969 roku w przedziale pociągu pospiesznego / czytam Regio Tadeusza Różewicza, współczesnego polskiego poety (zob. Polska) / na przemian z krótkim kursem jazdy pociągów”.

Nie jest to jednak zwykły opis czy prosty zestaw „gazetowych migawek”, ale taka obserwacja obiektywnej rzeczywistości, która pozwala podmiotowi określić swoją sceptyczną niewiarę wobec wielu „nierozwiązywalnych spraw”. Nierozwiązywalną sprawą jest społeczna anonimowość, zbiorowe milczenie i zbiorczy indyferentyzm, które sprawiają, że rozsądny głos, szczere wyznanie czy poetycka próba profetycznej reakcji nie spełniają swoich podstawowych założeń, toną w powodzi innych, fałszywych działań. Nierozwiązywalną sprawą jest także kwestia „cudzości”, która polega na odepchnięciu widzącej o wiele więcej jednostki poza obręb społeczeństwa, nietolerującego oskarżających raportów na swój temat oraz na dwuznaczność własnej sytuacji, niepozwalającej do końca wyzbyć się kompleksu niższości, a także na niemożności określenia się w sposób sobie tylko właściwy, indywidualny: „znam również kilku poetów metafizycznych / w tym również niektórych nadrealistów / poruszających się za pomocą cudzych ust / w naszych czasach usta są szczątkowymi skrzydłami” (Maszyny do pisania).

Epitet „cudzy” tak często pojawiający się w wierszach Krynickiego w zbliżonych kontekstach, ma tajemniczo-egzystencjalny wydźwięk. To, co jest „cudze”, jest i po części moje — myśli podmiot, gdyż i on jest cudzy dla świata, w którym każdego dnia budzi się na nowo „w nienagannie odprasowanym garniturze skóry”, nie mogąc nigdy wyjawić „celu tej podróży, tej ciekłej ucieczki” (Zabawa językowa).

1973 r.

Ekstaza przeszła w ironię

Tytuł recenzji jest przekorny, bo parafrazuje jeden z wierszy Jarosława Markiewicza364. Oddaje jednak kwintesencję zmiany drogi twórczej autora Stadionu słonecznego (1965) i Przyszedłem zapytać o własne imię czasu które wnoszę (1970), drogi od ekspresjonistycznego rozchwiania po racjonalną drwinę. Wcześniejsza twórczość jak gdyby unikała dystansowania opisywanej rzeczywistości chaosu od języka, którym go wyrażała, nerwowego, kotłującego się języka kosmosu. Język ten charakteryzował się otwartością w tym sensie, że nie chwytał w żadne ramy ani kompozycyjne, ani racjonalne, ani metaforyczne poetyckiego opisu, był odbiciem szybko przepływającego wrażenia, zapisem intensywnego przeżycia, wyrazem emocji, stanu uczuć podmiotu lirycznego, który był narzędziem rozpadającego się świata, a w mniejszym stopniu aktywnym uczestnikiem, który wybiera i nazywa rzeczywistość. W ostatniej książce Podtrzymując radosne pozory trwania pochodu (1971) język jest powolnym zamykaniem rzeczywistości, którą ogląda się już z dystansu, a wobec tego można ją określić, nazwać, można z niej zadrwić.

Ryszard Krynicki sądzi wprawdzie, że jest zupełnie inaczej, że ironia wierszy Markiewicza zamieniła się w katastrofizm, ale nie bierze on pod uwagę sprawy języka365. Uogólnienia przeszły w konkret, Markiewicz z ekstatycznego katastrofisty, którym był i w poprzednich książkach, przemienił się w katastrofistę szydzącego.

Oczywiście, zmiana języka nie świadczy jeszcze o zmianie świata, świata wyobraźni i świata obiektywnego. Markiewicza nadal fascynuje tylko jedna jego strona, owo chorobliwe wynaturzenie związane z zakłamaniem, „infekcją” życia i okrucieństwa sztuki. Jednak trzeba mówić, „trzeba wyjadać zaciekle wszystko / z dziur w swoich zębach, zwłaszcza zapomniane zwroty / językowe, banał smaczny jak strucla”, trzeba nieustannie reaktywować przeszłość, która jest, względnie była, jedynie cieniem wiary. Przeszłość to nie azyl dla zachwianej świadomości, ale punkt odbicia, od którego zacząć się może coś nowego, coś jeszcze nieprzeczuwalnego: „Coś miało nadejść później. Czegoś ciągle nie ma. / Na coś oczekujemy. Coś zniknęło”. (*** Czegoś jeszcze nie ma... ) Czas, który minął, jest zamknięciem etapu tragicznego, czas, który nadejdzie, będzie polem dla ironistów. Ale wszędzie, gdzie tylko się obrócimy, czyha śmierć, niepokój i ciemność, krąg obsesyj czy motywów, które towarzyszą poecie we wszystkich wierszach: „W śmierć wpatrzony jak w lustro spostrzegłem oczy” (Strona zewnętrzna), „jak dzieci, które przyjdą po nas i ze zdziwieniem dotkną naszych martwych ciał (Strona zewnętrzna II), „Samobójcze mrowiska pełzną w deszcz” (Strona zewnętrzna III), „Umarłych wynosi się za miasto w trumnach słów. Człowiek godzi się na śmierć” (Hymn), „dopalam na ogniu resztę swego ciała” (Confiteor), „W śmierci, która nie jest ani pomysłem, ani początkiem, ani końcem, która nie jest żadnym rozwiązaniem” (Tu, teraz, potem i zawsze).

Ginie nie tylko świat ze swoją pamięcią, językiem, historią, ale i świadkowie: ten „wypreparowany z poglądów Marksa”, ale również ten, który nie podlega starzeniu się, którego światopogląd nie starzeje się. Świat zostaje unicestwiony tylko dlatego, że brak jest języka, którym go można zatrzymać, bowiem „cokolwiek przetrwa z tego czasu, / puder słów. Cokolwiek pojawi się w tym czasie, / budyń słów” (Hymn). Pomysły, które nie dają nam spokoju, muszą ograniczyć się do oczyszczania języka, ale to nie zapewnia jeszcze całkowitej odbudowy świata.

Metafory występują w dwuznacznej roli. Każda metafora służy celom zupełnie innym, niżby to wynikało z jej funkcji. Zamiast tworzyć nowe jakości semantyczne, odnoszą się do standardowych znaczeń, mając je stale na uwadze i zamieniając się w gruncie rzeczy w metonimię366 albo w najgorszym razie w peryfrazę367. W związku z tym model takiej poezji proponować może zawsze tylko surogat368 autentycznej prawdy i autentycznych wartości. Dopóki nie przekroczy się owej nieszczęsnej bariery językowej, która powstrzymuje każdego wrażliwego poetę, jakim z całą pewnością jest Jarosław Markiewicz, poezja pseudonimując rzeczywistość nigdy nie zbliży się do prawd społecznych, nie zmieni się w krytykę nieufną, oryginalną, celną.

Oczywiście Markiewicz musi bronić się przed takimi zarzutami. Broni się, jak już zasugerowałem, ironią. Polega ona nie tylko na wykpieniu wszystkich pomysłów dotyczących szyfrowania zjawisk społecznych we współczesnym języku literatury, które wyraźnie dominują w świadomości współczesnego artysty (kto tego nie dostrzega, musi narazić się na śmieszność). Polega również na tworzeniu takich sytuacji lirycznych, których wynik odnoszący się do życia współczesnego człowieka ukazuje wszystkie jego absurdy, drażni spokojną „uczciwość” obywatela. Prawdy Markiewicza są gorzkie, tak jak gorzka jest obiektywizowana rzeczywistość: „tylko to co potrafi być jeszcze przyszłością / to co nie zdarzyło się w naszym życiu / (a jakie jest to życie lepiej milczeć) / tylko to jeszcze się liczy” (*** Tylko wielkie drzewa... ). Ustawiczna walka z rzeczywistością, która może określić człowieka jednostronnie — „teraz jestem dorosły / mogę tylko to co mogę” (Na placu) — gubi po drodze wartości pozytywne, postulatywne. Wywołuje ona jedynie, może to i najwłaściwsza cecha, wartości poznawcze. Obracają się one wokół spraw ostatecznych, a więc i niesprawdzalnych, dlatego ich walor poetycki jest nacechowany takim pesymizmem, beznadziejnością sytuacji, niewiarą w powtórne odrodzenie się: „Ci którzy zostają, być może / urodzą cię martwym od nowa” (Spójrz ku domowi). Reinkarnacja jest niemożliwa, ponieważ wszystko jest śmiercią, gdziekolwiek spocznie nasz wzrok, „ci którzy zostają, / zostają na zawsze / pomiędzy niebem i ziemią, / w osłupiałej szczelinie / twojej śmierci” (Spójrz ku domowi).

W Nieufnych i zadufanych Stanisław Barańczak369 trafnie określił poezję Markiewicza (rozpatrując jego drugi tom wierszy) jako ukrytą polemikę z takim typem myślenia, który cechuje się operowaniem niesprawdzalnymi ogólnikami. W tradycji takie sytuacje społeczne, jak: śmierć, miłość, walka były pozbawione konkretnych okoliczności, funkcjonowały jako symbole. Markiewicz natomiast każdej takiej sytuacji, a szczególnie pojęciu „śmierć” nadaje piętno cielesności, konkretu. Śmierć, chociaż wiąże się z zagładą ludzkiej świadomości, indywidualnej osobowości, to jednak wchodzi w obręb nazywalnego tłumu, społeczeństwa, rzeczywistości, kraju. W tamtym poprzednim tomie śmierć uświadamiała naszą sytuację egzystencjalną i historyczną, teraz śmierć stała się fotografią naszych lęków, czymś, przed czym nie ma ucieczki, nad czym trzeba się zastanowić, odwrócić koła wieczności.

Było i będzie tak samo, mówią, 
życie jest strachem przed śmiercią, który podobno znika  
w pierwszej potyczce na widok luf wroga,  
który podobno znika w klatce tortur, 
w klatce dentystycznej poczekalni,  
w oczekiwaniu na rwanie zębów  
i lepsze wiadomości. 
 

Podtrzymując radosne pozory trwania pochodu

Przeczytajmy tę książkę z uwagą, bo mało jest w naszej poezji wierszy tak dojrzałych i bolesnych w ich społecznej wymowie.

1972 r.

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Czy współczesna poezja jest niezrozumiała?

Są dwa rodzaje odkryć poetyckich. Jedne z nich odbywają się w sferze środków wyrazu, języka, figur poetyckich i wyobraźni. Drugie polegają na przeniesieniu do poezji nowego tworzywa, na zawładnięciu przez poezję nową rzeczywistością społeczną, polityczną czy moralną. Wiersze Leszka Moczulskiego370 są terenem odkryć drugiego rodzaju. Jego poezja jest rejestracją nowej rzeczywistości moralnej, jest próbą poetyckiego opisu tej rzeczywistości, próbą odszukania jej praw i zarazem wstępnego jej „zaleczenia”, o tyle przynajmniej, o ile estetyczne działanie poezji jest do tego zdolne.

Tomik zaczyna się od wierszy o dzieciństwie. Jest ono rajem, rajem moralnym, „... odkąd dorośli wmieszali się do zabawy / trzeba naprawdę wykłuwać ludziom oczy”. Dzieciństwo jako temat poetycki nie jest tu banalnym przedmiotem sentymentalnych wspomnień. Jego czystość i rajskość służy jako kryterium oceny tego świata, który już dawno wyrósł z zabaw na podwórku. Już w szkole, zdaje się analitycznie mówić Moczulski, sytuacja zaczyna się komplikować. W wierszu Do wielkich i sławnych kolegów okazuje się, że różnicują się postawy, pojawiają się prymusi, których kariera będzie równie podejrzana jak łatwowierność nauczyciela.

Innym tematem tych wierszy jest prowincja. Jeśli dzieciństwo jest krajem szczerości i klarownych, ostrych ocen, prowincja jest dzieciństwem przerośniętym i skwaśniałym, jest obszarem bezruchu i martwoty. Przez to staje się antytezą dzieciństwa, jest piekłem. Ale jakie to piekło, czy jest to miejsce tortur, tragedii, wielkich klęsk? Nie, piekło tej poezji jest miasteczkiem, w którym mieszkają bohaterowie Nowego Testamentu, w którym matowieją i bledną. Judasz nie jest taki zły, Matka Boska nie jest taka piękna, Piłat pracuje w komitecie. Piekło jest drugorzędnością, jest światem zastępców, ludzi połowicznie dobrych i połowicznie złych.

W jednym z najciekawszych wierszy tomu, w Notatkach z nieodbytej audiencji roztacza się przed nami taki właśnie świat zastępców. „Zamiast Marksa / przyszedł chudy urzędnik”. Jest to świat, któremu brakuje soczystości, napięcia, pełni. Gdyby choć były wstrząsające zbrodnie, które budziłyby prawdziwą, rzetelną nienawiść, Moczulski371 jako autor tego tomu mógłby zostać moralistą, napiętnować, zgromić. Ale brakuje mu kryteriów oceny. W świecie ludzi, którzy okradają sklepy, w których pracują, sytuacja moralisty jest dwuznaczna. I tak spotyka się z nimi w stołówce, podaje im rękę, tak trudno jest ich odróżnić, co najwyżej są trochę lepiej ubrani od moralisty. Piekło jest biurem, w którym pracują chudzi urzędnicy, tacy, którzy nie biorą odpowiedzialności za swoje myśli i decyzje.

Piekło jest brakiem kryteriów oceny. Paradoksem poezji

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 33
Idź do strony:

Darmowe książki «Adam Zagajewski, Świat nieprzedstawiony - Julian Kornhauser (biblioteka dla dzieci txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz