Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖
Wydawać by się mogło, że Sara Crewe urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą: ma kochającego ojca, dostaje wszystko, czego tylko zapragnie, na pensji cieszy się specjalnymi względami, nauczyciele stawiają ją za wzór, a w dodatku jest inteligentna, miła i lubiana.
Niestety, w dniu jej jedenastych urodzin los się odwraca. Ukochany ojciec umarł, a jego majątek przepadł. Panna Minchin, dyrektorka szkoły, porzuca pozory sympatii i zaprzęga byłą podopieczną do pracy ponad siły.
Dziewczynka stara się nie uskarżać na swój los. Obdarzona wrażliwością i wyobraźnią, snuje opowieści, które pomagają jej przetrwać. Nie wszyscy ją też opuścili.Kto potajemnie pomaga Sarze? Kim jest dżentelmen z Indii, jaką rolę odegra tresowana małpka i co stanie się z małą księżniczką?
Ponadczasowa opowieść o przyjaźni i sile charakteru.
Mała księżniczka to, obok Tajemniczego ogrodu i Małego lorda, jedna z najbardziej znanych powieści Frances Hodgson Burnett. Była wielokrotnie ekranizowana, także jako serial animowany.
- Autor: Frances Hodgson Burnett
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Frances Hodgson Burnett
W jednym z rogów kufra leżała paczka tak niepozorna, że na pewno ją tu przeoczono. Sara, znalazłszy niespodziewanie ten przedmiot, wzięła go w ręce ostrożnie jak relikwię. W paczce był tuzin małych chusteczek do nosa. Sara pochwyciła je z radością i podbiegłszy do stołu, zaczęła układać je na czerwonym obrusie, wąskim koronkowym rąbkiem na zewnątrz.
— Oto są talerze — objaśniła. — Mamy złote talerze, a koło nich serwetki, bogato haftowane przez mniszki w klasztorach hiszpańskich.
— To zakonnice je haftowały?... Naprawdę, panienko? — szepnęła Becky, do głębi duszy wzruszona tą wiadomością.
— Trzeba sobie to wyobrazić — odpowiedziała Sara. — Jeżeli będziesz starała się wyobrażać to sobie, na pewno zobaczysz wszystko, co zechcesz.
— Juści, panienko — przytaknęła Becky i poczęła czynić wysiłki, by osiągnąć tak upragniony cel.
Sara tymczasem zajęła się znów kuferkiem. Na samym dnie znalazła stary letni kapelusik, opasany wianuszkiem sztucznych kwiatów.
— Oho! Mamy kwiaty do uczty! — rzekła patetycznie, zdejmując wianuszek. — Napełnią nam zapachem całe powietrze! Becky! Przynieś mi ten dzbanek, co stoi na umywalni... i mydelniczkę. Postawimy ją na środku stołu.
Becky z czcią wielką podała żądane przedmioty.
— A cemze są tero te wsyćkie rzeczy, prose panienki? — zapytała. — Tak mi się widzi, kiejby były zrobione z gliny... ale wiem, ze są z cegosik innego.
— Oto jest rzeźbiona waza — odpowiedziała Sara, owijając dzbanek łodygami wianuszka. — Ta zaś druga — dodała, schylając się nad mydelniczką i sypiąc w nią kwiatki róży — jest z najczystszego alabastru, wysadzonego drogimi kamieniami.
— Rety, jakie tez to piekne! — westchnęła Becky.
— Gdybyśmy tylko miały jakie podstawki do cukierków! — mruknęła Sara. — Aha! Już mam! Przypominam sobie, że widziałam coś przed chwilą.
Był to wprawdzie tylko kłębek wełny, owinięty w czerwoną i białą bibułkę — jednakże bibułka wkrótce przybrała kształt małych talerzyków, a jej okrawki wraz z resztkami kwiatów zużyto do przyozdobienia lichtarzyka, który miał oświecać całą tę uroczystość. Jedynie jakaś moc czarnoksięska zdolna była z tego wszystkiego zrobić coś więcej niż stary stół, nakryty czerwonym szalem i założony rupieciami z dawno nie otwieranego kufra. Jednakże Sara, cofnąwszy się parę kroków w tył, patrzyła z zachwytem na te domniemane cuda, a Becky szła za jej przykładem.
— Prose panienki — szeptem ozwała się Becky, rozglądając się po pokoju. — Cy to aby jesce ta sama Bastylio... cy tez sie ona przemieniła w cosik innego?
— Tak, tak! To coś zupełnie innego! — odpowiedziała Sara. — To sala biesiadna!
— Retyz-ty, panienko! — zawołała Becky. — Sala bez sadła? — i w nieśmiałym zakłopotaniu zaczęła się przyglądać otaczającym ją świetnościom.
— Biesiadna! Sala biesiadna! — poprawiła ją Sara. — Taka wielka komnata, w której urządza się uczty. Ma ona strzeliste sklepienia, galerię śpiewaków i olbrzymi komin pełen płonących polan dębowych, a po obu jej bokach wiszą świeczniki, lejące rzęsiste światło.
— O rety, panienko! — westchnęła znów Becky.
Otworzyły się drzwi i weszła przez nie Ermengarda, ledwie trzymając się na nogach pod ciężarem paczki. Na widok tego, co zaszło w pokoju, cofnęła się z okrzykiem podziwu:
— Ach, Saro! Tak pomysłowej dziewczynki, jak ty, jeszcze nigdy nic widziałam!
— Podoba ci się? — zapytała Sara. — Wszystko to są rzeczy z mojego starego kuferka. Radziłam się czarodzieja, a on mi polecił, żebym tam zajrzała.
— Ale niech no panienka zaceka, az panna Sara opowi, co to wsyćko ma znacyć! — zawołała Becky. — To już nie jest... ale moze — tu zwróciła się do Sary — panienka zechce to sama lepiej opowiedzieć.
Sara opowiedziała wszystko, a ponieważ pomagał jej w tym czarodziej, więc i Ermengarda zaczęła dostrzegać kolejno niemal każdą rzecz: — złote talerze, sklepione stropy, płonące polana, migocące świece woskowe. Gdy z paczki wydobyto zapasy — ciasta, owoce, cukierki i winogrona — biesiada przybrała wygląd wspaniały.
— To prawdziwe przyjęcie! — zawolała Ermengarda.
— Stół prawdziwie królewski! — westchnęła Becky.
Wtedy Ermengardzie przyszła wspaniała myśl do głowy.
— Wiesz co, Saro? — rzekła. — Zabawmy się, że ty jesteś księżniczką i że jest to biesiada królewska.
— Ależ ty wydajesz tę biesiadę — rzekła Sara — ty więc będziesz księżniczką, a my damami dworu.
— O nie, ja nie potrafię! — odpowiedziała Ermengarda. — Jestem za gruba i nie wiem, jak się wziąć do tego. Ty bądź księżniczką.
— No, niech tak będzie, skoro taka twoja wola — przystała Sara i naraz, tknięta nową myślą, pobiegła w stronę zardzewiałego piecyka.
— Patrz, ile w nim papierów i rupieci! — zawołała. — Zapalmy je, a będziemy miały przez parę minut prawdziwe ognisko.
Potarła zapałkę i przytknęła ją do pieca. Buchnął wspaniały płomień i jaskrawym blaskiem oświetlił wnętrze pokoju. Sara stanęła przy nim i uśmiechnęła się.
— Czy to nie prawdziwy ogień na kominie? A teraz przystąpimy do uczty.
I skinąwszy wdzięcznie ręką Ermengardzie i Rebece, podeszła ku stołowi.
— Zbliżcie się, piękne panie — przemówiła szczęśliwym, rozmarzonym głosem — i zasiądźcie za stołem godowym116. Jego Królewska mość, mój ojciec, wyjechał w podróż daleką i mnie polecił urządzenie dla was biesiady.
Zwróciła lekko głowę w stronę jednego z kątów pokoju.
— Hej, minstrele, uderzcie w gęśle i lutnie! Księżniczki zawsze mają minstrelów, którzy grają przy ucztach — wyjaśniła Ermengardzie i Rebece. — Wyobraźmy sobie, że tam w kącie jest galeria śpiewaków... A teraz rozpocznijmy ucztę.
Ledwo miały czas wziąć w rękę po ciastku, gdy naraz zerwały się, na równe nogi i zwróciły się pobladłymi twarzyczkami ku drzwiom — nadsłuchując.
Nie myliły się! Ktoś szedł po schodach! Wszystkie trzy poznały to gniewne, zamaszyste stąpanie... i wiedziały, że już nadszedł koniec zabawy.
— To... pani! — wykrztusiła Becky i upuściła swoje ciastko na ziemię.
— Tak! — odrzekła Sara, otwierając oczy szeroko. — Miss Minchin nas odkryła.
W tejże chwili otwarły się drzwi, pchnięte silnym uderzeniem, i ukazała się w nich miss Minchin — również blada, nie od strachu jednak, lecz ze złości. Powiodła wzrokiem po przerażonych twarzyczkach, następnie po stole biesiadnym i po szczątkach dogorywającego papieru na ognisku.
— Już dawno podejrzewałam coś w tym rodzaju — zawołała — ale takiej bezczelności tom się nie spodziewała! Widzę, że Lawinia mówiła prawdę.
Aha! Więc to Lawinia wykryła jakimś sposobem ich tajemnicę i zdradziła ją przełożonej! Nikczemna!
Miss Minchin podeszła do Becky.
— Ty bezwstydnico! — krzyczała, bijąc ją znowu. — Jutro wyrzucę cię z mego domu!
Sara stała spokojnie, blednąc coraz bardziej i coraz szerzej otwierając oczy. Ermengarda wybuchnęła płaczem:
— O, niech pani jej nie wydala ze służby!... To ciocia przysłała mi paczkę... i urządziłyśmy sobie przyjęcie...
— Widzę, widzę — odpowiedziała oschle miss Minchin. — A księżniczka Sara siedziała na pierwszym miejscu za stołem! Tak! Wiem, że to twoja sprawka — krzyknęła, zwracając się do Sary. — Ermengardzie nigdy by nic podobnego nie przyszło do głowy! To ty zapewne przystroiłaś stół tymi śmieciami. A ty marsz mi na swoje poddasze! — tupnęła nogą w stronę Becky. Biedna posługaczka zakryła twarz fartuchem i wymknęła się z pokoju, szlochając z cicha.
Teraz znów przyszła kolej na Sarę:
— Przypilnuję ja ciebie jutro! Nie dostaniesz ani śniadania, ani obiadu, ani kolacji!
— Ja dzisiaj nie dostałam ani obiadu, ani kolacji, proszę pani — słabym głosem odrzekła Sara.
— Tym lepiej! Będziesz pamiętała na przyszłość! Nie stójże tak bezczynnie! Kładź mi zaraz to wszystko do paczki!
W zniecierpliwieniu zaczęła sama zgarniać wszystko ze stołu — i spostrzegła nowe książki Ermengardy.
— Widzę, Ermengardo, że przyniosłaś tu swoje nowe książki. Pewno chcesz, by się tu zabrudziły na tym poddaszu! Weź je stąd zaraz i wracaj do łóżka! Zostaniesz jutro przez cały dzień w swym pokoju, a ja napiszę o wszystkim do twojego tatusia. Ciekawam, co by on rzekł, gdyby wiedział, gdzie przebywałaś dziś w nocy!
W poważnym, utkwionym w nią spojrzeniu Sary było coś takiego, co pobudziło miss Minchin do nowego gniewu:
— Czemu się tak wpatrujesz we mnie? Cóż ty sobie myślisz?...
— Zastanawiałam się nad jedną rzeczą — odpowiedziała Sara tym tonem, jakiego użyła w pamiętny dzień na sali szkolnej.
— Nad czym się zastanawiałaś?
Powtórzyła się nieomal scena z sali szkolnej.
— Zastanawiałam się — odparła Sara głosem cichym, ale smutnym i spokojnym — co by powiedział mój tatuś, gdyby wiedział, gdzie ja przebywam w noc dzisiejszą.
Miss Minchin wpadła w istny szał wściekłości. Przyskoczyła do Sary i szarpnęła nią silnie.
— Ty bezczelna, niesforna dziewczyno! — wrzasnęła. — Jak śmiesz! Jak śmiesz tak przemawiać!
Porwała ze stołu książki, zgarnęła resztki biesiady w bezładzie na dno paczki, wcisnęła je w ramiona Ermengardzie i popchnęła ją przed sobą w stronę drzwi.
— Możesz się teraz nad tym zastanawiać do woli! — syknęła. — Marsz natychmiast do łóżka!
Zatrzasnęła drzwi i wyszła za nieszczęśliwą, potykającą się wciąż Ermengardą, pozostawiając Sarę w zupełnej samotności.
Skończył się piękny sen. Papier w piecyku stlał do ostatniej iskierki, pozostawiając jedynie garstkę czarnego popiołu; stół był nie nakryty, a złote talerze, bogato haftowane serwety i girlandy kwiecia przemieniły się z powrotem w stare chustki do nosa, strzępki czerwonej i białej bibułki oraz spłowiałe sztuczne kwiaty, pororzucane w nieładzie po pokoju; minstrele wymknęli się chyłkiem z galerii, a gęśle i lutnie umilkły. Emilka siedziała na ziemi, oparta o ścianę plecami, patrząc przed siebie bezmyślnie. Spostrzegłszy ją Sara podeszła ku niej i ujęła ją drżącymi rękoma.
— Już nie pozostało nic z biesiady, Emilko. Już tu nie ma księżniczki... nie pozostało nic, prócz więźniów Bastylii...
I usiadła pod ścianą, zakrywając twarz rękami.
Nie wiem, co by się stało, gdyby w tej chwili nie zakryła twarzy albo gdyby w niewłaściwej chwili rzuciła przypadkowo wzrokiem na okno w suficie. Być może, że wówczas zakończenie niniejszego rozdziału przedstawiałoby się zgoła inaczej. Albowiem, gdyby spojrzała w górę, na pewno przeraziłaby się tym, co by nagle spostrzegła. A spostrzegłaby tę samą ciemną twarz, przytuloną do szyby i zaglądającą w głąb pokoju, podobnie jak zaglądała ona nieco przedtem, podczas rozmowy Sary z Ermengardą.
Lecz Sara nie spojrzała w górę ani razu, tylko siedziała przez dłuższy czas nieruchomo, pogrążywszy w ramionach czarną główkę — jak siadywała zawsze ilekroć starała się ból swój znieść w milczeniu. Potem wstała i ociężałym krokiem powlekła się do łóżka.
— Już nie mogę niczego zmyślać na jawie — rzekła. — Gdy zasnę, to mi się może coś przyśni...
Poczuła nagle takie zmęczenie — zapewne skutkiem głodu — iż przysiadła na brzegu łóżka, goniąc ostatkiem sił.
— Wyobraźmy sobie — mamrotała nieprzytomnie — że na kominku pali się jasny ogień, sypiący mnóstwem trzeszczących iskierek... Wyobraźmy sobie, że przed nim stoi wygodne krzesło... i że w pobliżu znajduje się mały stoliczek... a na nim ciepła... ciepła kolacja... I wyobraźmy sobie — to mówiąc, nakrywała się cieniuchną kołdrzyną — że leżę na pięknym, miękkim łóżku... wśród ciepłych kołder i wielkich, puchem nabitych poduszek... Wyo... wyobraźmy... sobie... sobie...
Samo zmęczenie przyniosło jej w nieszczęściu pociechę, bo w tejże chwili zamknęły się jej oczy i zasnęła twardym snem.
*
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo spała. W każdym razie spała tak głęboko i twardo, że nie zbudziłyby jej nawet piski i hałasy wszystkich synów i córek Melchizedecha, gdyby wyszli wraz z nory i rozpoczęli swe harce, bójki i zabawy.
Obudziła się zgoła niespodzianie — ale nie wiedziała, co wybiło ją ze snu. Mówiąc prawdę, przyczyną jej ocknięcia się był pewien dźwięk zgoła rzeczywisty — a mianowicie brzęk okna, zamykającego się za zwinną, białą postacią, która wymknęła się przez nie i przycupnęła nieopodal na dachówkach tak blisko, że mogła widzieć, co się dzieje na poddaszu, sama nie będąc widzianą.
Sara zrazu nie otwierała oczu. Czuła się nazbyt senną, a przy tym — o dziwo! — było jej w łóżku ciepło i wygodnie... tak ciepło i wygodnie, iż wierzyć się jej nie chciało, że już się obudziła. Takiego ciepła i takiej wygody nie zaznała już od dawna — co najwyżej w sennych przywidzeniach.
— Jakiż to miły sen! — mruknęła. — Jest mi ciepło, jak w raju. Nie... nie chce... się... otwierać oczu.
Istotnie był to chyba sen. Czuła, iż leży przykryta stosem ciepłych, miłych kołderek. Tak, czuła, że to kołdry, a kiedy wyciągnęła rękę, namacała coś przypominającego edredenową pierzynkę w satynowej poszewce. Nie powinna budzić się z tego czarownego snu — powinna leżeć cicho, by go nie spłoszyć.
Ale spać nie mogła — choć przemocą zamykała oczy. Budziło ją coś nieokreślonego, znajdującego się w pokoju — jakieś światło — oraz odgłos — odgłos trzeszczącego i huczącego ogniska.
— Niestety, budzę się! — westchnęła smutno. — Cóż na to poradzić!
Otwarła oczy mimowolnie — i naraz uśmiechnęła się, gdyż czegoś podobnego nie widywała nigdy na poddaszu — i wiedziała, że nigdy nie ujrzy.
— No, przecież się nie obudziłam! — szepnęła, wsparłszy się na łokciu i rozglądając się wokoło. — Ja jeszcze śnię!
Była pewna, że to tylko sen... bo to, co widziała, było na jawie rzeczą wprost niemożliwą.
Oto co widziała: na kominku płonął jasny, huczny ogień, nad którym wisiał mały imbryk, bulgoczący i syczący wrzątkiem; na podłodze leżał rozesłany czerwony dywan, gruby i ciepły; przed ogniskiem stał składany fotel, zasłany poduszkami, a koło niego mały składany stoliczek, nakryty białym obrusem i zastawiony małym serwisem — były tam opatrzone wieczkami półmiseczki, filiżanka, sosjerka i czajnik;
Uwagi (0)