Darmowe ebooki » Powieść » Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖

Czytasz książkę online - «Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Edward Redliński



1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25
Idź do strony:
i wychodzim. Toż wstyd słonka! Jezu, ono już za wierzbo!

Ale ja przy pieńku siadam. I rozklinowuje zamek: jedno ręko trzymam kose za piętke na żelazku, młotkiem w drugiej zaczynam stukać po brzeżku, drobno, gęsto, równo, i dzwonienie równe, drobne leci po gumnie i za płoty. Tato za głowe sie łapio, uszy rękami zatykajo! Stanęli nade mno, wyraczyli sie, nie wierzo.

Handzia, wołajo, ty zobacz, może mnie oczy zaćmiło: Czy Kaziuk kose klepie?

Jakby klepie, mówi Handzia, też nie wierzy. Tato odstępujo: Kaziuk! odzywajo sie jak z grobu: Tu mnie Handzia powiedziała, że ty kose klepiesz!

Kaziuk! dopominajo sie jeszcze raz: Może ty nie klepiesz, może ty stukasz ot tak sobie. Czy mniej więcej wiesz, co robisz?

Kiwam głowo, że wiem, wiem ja, co robie. Zakręcili sie tato w miejscu, jak koza w Herodach latajo zbaraniałe, pytajo sie to Handzi, to Ziutka, to powietrza: A może on nam sfiksował? Na co on te kose klepie? Na łąke pójdzie? Toż sianowanie skończone, w tamte środe my skończyli. Do otawy299? pytajo sie i sami sobie tłómaczo: Do otawy z sześć tygodni! E, ty Kaziuk myślisz groch kosić! Ale jak to, czy ty nie wiesz, że groch kosi sie po żniwach? Nu to co on kosić chce? Nie Daj Boże co, serdele? Na serdele300 też nie pora! Nu to co ty możesz kosić, co tu jeszcze do koszenia!

Dobrze tatu wiecie sami, mówie cicho, co tu jeszcze do koszenia.

E, o życie ty nie myślisz! Kręco głowo: Jak chcesz gadaj, nie uwierze! Żyto koso?

Nu to zaraz zobaczymy, mówie niegłośno i sprawdziwszy pod słonko, czy brzeżek równo sklepany, osadzam kose w kosisku301, zaklinowuje, osiołke302 biore, ostrze i próbuje kose na trawie, czy kosi jak trzeba. Tato dalej gwałtujo, latajo wkoło, bose, ale w czapce, w swoim kożuszku, co im jest za koszule i za paltocik, i za palto: To przyznaj sie, naciskajo, ciebie znowuś naszło coś takie jak wtedy, co ty klona ścioł! Ja tobie Kaziuk radze prosze: ty przeżegnaj sie i zrob trzy razy Boże Bądź Miłościw Mnie Grzesznemu! Żegnaj sie radze!

Nie gadajcie tyle, mówie, za dużo tej gadaniny: dobra kosa dla łąki, dobra bedzie i dla żyta. Skończym żniwo za pół czasu! Ale Handzia też coś gada, Kaziuk, prosi, bedzie pośmiewisko, zostaw kose, ale ja zabieram jej obydwa sierpy, wtykam w szczelubine nad dżwiami, ręko zagarniam wszystkich, dzieci, Handzie, tata do drogi. Idziem!

Tato sierpem wymachujo, leco naprzód, klno, dychajo, chco być pierwsze, zająć żyto, dyrdajo przygarbione, oglądajo sie na kose, dawno byli w takiej złości!

Wioska pusta, ani żywej duszy, już wszystkie w polu. Ide z koso na ramieniu, płachta świeci sie nad głowo jak chorągwia, ide ważny, strachu mało. Coż takiego koso kosić, straszniejszych rzeczow ludzi probujo i żyjo. Jeszcze na fórze, po drodze ze stacji, pomyślało sie mnie: trzeba bedzie poprobować kosy. I akurat nawinęła sie pod oczy leszczynka, rózga równa, prosta, w sam raz dobra na kabłączek. W domu wygioł ja ten kabłąk, spróbował osadzić w kosisku, wyszło. A zaraz po niedzieli zechciało sie mnie ten kabłąk płachto obszyć: usiad ja pod szczelubino, tam dzie z Ziutkiem sie pisało, obszył kabłąk po kryjomu. Tylko kosy ja nie klepał, do ostatka nie wiedział, z czym wyjde, z sierpem czy z koso. Nu i z rana sie przegieło, przeważyło na kose. Ide z koso, przede mno Ziutek, Stasia, Władzio drypczo, wesolutkie, rozbrykane, to w cudze warzywo wlazo, to w len, to w konopi. Nie leźcie, strasze, nie deptajcie, bo was Konopielka wciągnie, załachocze. I żyta nie tykajcie, bo Kózytka zakózycze303! Tylko Handzia człapie styłu jak pokutnica: głowa spuszczona, oczy w ziemie. A przed nami het tato, już do żyta dolatujo. A wzdłuż drogi gęsto w zbożu, już sie ludzi trochu wżeli, rodzina przy rodzinie, śpiewanie, krzyk, gadanina, nachylajo sie, prostujo, czapki, chustki, głowy plecy. Już sie jakby oglądajo, czy już kose zobaczyli? Pot na czole, pod pachami, ale wszystko to od słonka, bo wysokie, praży z wierzchu, dzień lipcowy, żarko304, duszno.

Już i pole, i pierwszy ucząstek305, Kozaki, Kozakowe gniazdo, płoski wąziutkie, za to długie het, pod kurhan. Ale Kozaki nie żno: stojo, postawali, cichno, patrzo. Jakby było co strasznego. Ja podżartowuje trochu, czy to kosy nie widzieli, i ha ha ha śmieje sie, niby śmieszne to, co mówie, ale choroba sam śmieje sie, coś Kozakom nie za śmieszno. Mówie Boże Dopomóż, odburkujo mnie Bógzapłać, ale cicho, aby zbyć. Przestraszone? Obrażone? Tak ich kosa obraziła?

Ale i Dunaje też, ledwo ledwo odburkujo, za to wszystkie swoje oczy na kose, na płachte wytrzeszczajo jak na gryfa306!

Litwiny tak samo postawali zadziwione. Boże Dopomóż, mowie i pytam sie, co tak stoicie jak nieżywe, uważajcie, bo poprzemieniacie sie w figury, ale znowuś nic, żadnego słowa nie słysze, ni złego, ni dobrego ani Bógzapłać.

Orele tak samo: do roboty sie plecami obróciwszy, mnie oczami jedzo. Tak samo i Mazury. Ale Koleśniki? Panie Boże Wielki Dopomóż, mówie głośno, i tyle mam, że Domin głowo kręco, a Dominicha spluwajo w rżysko. A za plecami Handzia cichutko, żeb nie dosłyszeli, prosi mnie, wracajmo sie Kaziuk, ja ze wstydu spale sie, wracajmo, póki możno!

Nie jęcz kobieto, mówie, rozzłoszczony, że mnie ludzi za nic majo, nawet Bógzapłać żałujo! A już nasza płoska blisko, tato żąć zaczęli, z pół snopka nażeli, oni jedne sierpem robio, nie oczami. Grzegorycha sie ogląda, Grzegorpioter popatruje, Michał patrzy sie spódełba. I Bartoszki, i Jurczaki, czego psiakrew oni chco, patrzo jakby na bandyte! Czy ja, psiamać, co im ukrad?

Władzio ze Stasio polecieli do drugich dzieciow na jamy, Ziutek, Handzia chowajo konewke i jedzenie w trawe, w cień, ja osiołke wyjmuje i trudno, toż uciekać nie bede, dzwęg, dzwęg zaczynam ostrzyć kose, tato odrazu odwracajo sie: Kaziuk! proszo, straszo, Kaziuk nie ostrz! Ja nic, prętko kończe ostrzenie, i przystępuje do żyta. Żegnam sie, żeb dobrze szło, żyta nigdy ja nie kosił, ależ tato zalatuje z przodu, stajo w życie, ręce rozpościerajo: Kaziuk, proszo, nie zaczynaj!

I ja prosze: zejdźcie tatu, nie szalejcie.

Ty chcesz mojej śmierci Kaziuk?

Żyjcie sobie, ile chcecie, ale zejdźcie! Bo skalecze.

Michał! krzyczo oni i jakby mnie biczem chlasneli, bo psiakrew jęknęli na całe pole: Broń ojca, krzyczo, czy ty nie widzisz? Tu jakiś szalony przyszed, chce twojego ojca zarżnąć! O, czai sie, czai sie z koso!

I prawda, zęby ściskam i zamachnąwszy sie koso, patrze, czy tato zdążo odskoczyć, ale oni ani drygno! Kose dziobem skręcam w piach, pod samymi ich nogami! Nie czekawszy, cap za kołnierz i wynosze tatka z żyta, na droge! Ale widze, hurma zbiera sie na drodze, nie żniwujo jeden z drugim, tylko do mnie lazo, patrzyć! Michał podlatuje z sierpem, obrońca, sierpem wymachuje, szanuj ojca, krzyczy, szanuj starego! Ale ja nie myśle bić sie ani z bratem, ani z nikim: wracam sie, biore kose. Zaczynam: pierwszy zamach, dobrze poszło, pierwsza garstka ścięta, drugi zamach, trzeci, wiem, że oni stojo, patrzo, czuje z tysiąc świdrow w plecach, ale już mnie wszystko jedno: już ja ruszył żyto koso! Raz za razem ciacham dalej.

Ale słysze Pietruczyche: Nie podbieraj tego Handzia, pódmawiajo swoje córke, czy nie widzisz, że szalony?

I Szymona słysze: Jemu, Handzia, uczycielka coś zadała!

Słysze i Domina: Miej swoj rozum, Handzia! Nie podbieraj!

Oglądam sie i mówie: Bogu Dzięki to moja żonka nie wasza i nie wy Domin, nie wy Szymon i nie wy Pietruczycha z nio śpicie! Podbieraj Handzia. A Ziutek nie oglądaj sie, rob przewiąsła307!

I kosze. I jak to w robocie, złość ustępuje, ciacham i coraz bardziej mnie sie podoba: odwieść kose i żach, i pół kroku! Odwieść kose i żach, i pół kroku! A żyto dośpiałe, kosa aż dzwoni, chręst bardzo przyjemny, ostry. A ścięte słomki płachta nagarnia i chyli na łan. A za mno Ziutek idzie, przewiąsła kręci, układa w rżysku, a Handzia nagięta idzie i skoszone zbiera sprytnie pod pache, a jak pełne przygarść308 uzbiera, na przewiąsło kładzie. I całkiem zgrabnie kręci sie robota, a te wrony niech tam sobie graczo na drodze. Kosze coraz bezpieczniej, już oni i droga daleko, kosa nie sierp, prędka. A może już poszli, odczepio sie?

Zatrzymawszy sie poostrzyć, nie słysze śpiewania, co to, żniwujo i nie śpiewajo? Oglądam sie i widze, że połowa żniwuje nad moim przekosem309: gadajo, sprzeczajo sie, machajo rękami. Czemuż to ich tak obeszło! Czy którego ja obraził? Czy któremu zrobił szkode?

Dokosiwszy do dziczki310, a rośnie ona w środku płoski między końcem a początkiem, zawracam sie do drogi. Widze, że czekajo hurmo. Cóż to, wojna sie szykuje? Ale o co taka wojna? O te sierpy? Czy o kose? Czy o tata? Uczycielko przygadujo, czy kto może nas na bagnie widział, w lesie? Czegóż mnie sie z nimi kłócić, toż my tutaj same swoje, Domin, Dunaj, Kozak, Michał. Same swoje, dzie tu wrogi? Tato w broźnie siedzo biednie, łeb spuściwszy, a wkoło gromada. Ale nikt sie nie odzywa, tylko patrzo. Ja zaczynam kose ostrzyć, staje do nich jakby bokiem, żeb plecami nie obrazić, a oczami nie chce świecić, boby oczy mnie wyjedli, z tako złościo, nienawiścio patrzo sie, że kose ostrze! Nu to ostrze jak najciszej. Ostrze, ostrze. Aż nie moge!

Jak nie tupne! Nu i czego, krzycze, czego tak sie wyraczyli! Czyż, cholera, ja któremu ukrad co?

Stoje, patrze, złość mno trzesie.

Domin głowo pokiwali: Nie choleruj przy żniwach, paskudnie Kaziuk rugać sie311 dzisiaj, taki dzień, a tu cholery!

Czego wy ode mnie chcecie!

Domin dziwio sie niegłośno: co tak krzyczysz? Czy to kosa tak cie męczy?

Kosa mnie nie męczy, mówie hardo, koso dużo lżej niż sierpem.

Pokiwali Domin głowo i podchodzo do mnie blisko. Słuchaj Kaziuk, zaczynajo, ja twoj chrzestny, rajko twoj. Może Ziutka też wyraje. Ja coś tobie chce doradzić, dobrze bedzie, jak posłuchasz: odnieś kose! Zanieś kose do stodoły, przyjdź z sierpami.

Co wam moja kosa szkodzi!

Ty nam Kaziuk żniwo psujesz!

Toż waszego ja nie tykam!

Ale żniemy cało wiosko, razem, zgodnie, każdy sierpem. Jak co roku, jak zawsze, jak Bóg przykazał. A ty jeden koso chlastasz!

Pambóg nie zakazywał kosy, stryku.

Zakazywał czy nie zakazywał, ale przykazywał szanować żyto. A ty do żyta z koso jak do trawy!

Kosy w gównie ja nie maczał, kosa też nieobraźliwa.

Ale kosa nie do żyta! Koso żyta sie nie kosi!

Nu to bedzie sie kosiło.

Nie, nie możno. Koso, Kaziuk, nie wypada!

Ale czemu? Wytłumaczcie, stryku, czemu? Wytłómaczcie, jak uwierze, to Jejbohu kose rzuce, bede sierpem!

Domin ręce rozłożyli: Jakże takie coś tłómaczyć? To każdy wie, od małego!

A ja nie wiem, mówie cicho.

Nie udawaj ty takiego, co zapomniał, czym sie sra! rozłościli sie Domin. Nu weź, popatrz: Grzegorpioter z świata przyszed i żniwuje po naszemu! A ty? Czyż u Niemcow ty chowany?

Widze, że ich nie przegadam, at, macham ręko, i zaczynam nowy pokos. Już nie słucham, co gadajo, tylko ciacham, co robota to robota, lepiej robić, niż sie sprzeczać. Ale słysze za plecami, Ziutek wypytuje matke, czemu żyto mus szanować, a ona opowiada, podbierawszy, że kiedyś żyto miało kłosy od czubka do samej ziemi. Aż raz w żniwo jedna matka takim żytem podterła dzieciaka, bo sie zgnoił w pieluszki, a Pambóg zobaczył i zgniewał sie: zabrał żyto. I zostaliby sie ludzi całkiem bez chleba, jakby nie pies i kot: pies hau, kot miau do Pana Boga, że głodne, chleba nimajo, i Pambóg ulitował sie i dał im od głodu żyto, ale tylko z jednym kłoskiem. Nu a przy nich i my ludzie pożywiamy sie, toż mówi sie, że człowiek żyje z psiaczej i kociaczej doli.

Chłopiec przestraszył sie: To jak teraz Pambóg zobaczy, że my żyto koso kosim, może znowuś żyto zabrać i chleba nie bedzie?

A kto wie, co Pambóg zrobi.

Nu to trzeba iść po sierpy, radzi Ziutek przestraszony: niechaj tato już nie koszo!

Obracam sie ja i mówie Handzi, żeby nie straszyła chłopca. A ty Ziutek jej nie słuchaj, żyto było, żyto bedzie, a to bajka. Ładna bajka, ale bajka. Taka jak o złotym koniu.

I spokojny kosze dalej, aż do dziczki. A wracawszy sie, widze, że hurmy już nima: tylko Szymon i Domin siedzo z tatem w broźnie, inne poszli do roboty: widać w zbożu chustki, czapki, nawet słychać i śpiewanie. Nu i dobrze, już po krzyku. Ostrze kose śmiało, głośno, nie boje sie ich patrzenia. Od razu staje do żyta, kosze.

Ale stare sie zawzięli, znowuś jęczo za plecami:

Żeby on miał z tyłu oko, to by widział, co zostawia.

Jakie rżysko.

Pośmiewisko, a nie rżysko!

Ha ha, góry i doliny, same ręby! Koń zębami lepiej strzyże. Oczy bolo na to patrzyć.

Ano, czego chcieć, wiadomo kosa nie sierp!

Same prawde mówisz Domin. Starczy spoglondnąć za miedze.

O, Michałowe rżysko to rżysko!

Aż przyjemnie oczom patrzyć!

Gadajo tak, szyderujo, język świerzbi, żeb sie odciąć.

A co patrzyć, radze głośno, lepiej weźcie pogłaskajcie. Abo, ha ha ha, abo grzebień weźcie i poczeszcie! Tylko to mnie dziwi, choroba, że wy stare gospodarze i nie wiecie, że każde rżysko, i spod sierpa, i spod kosy, bedzie w końcu

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz