Darmowe ebooki » Powieść » Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖

Czytasz książkę online - «Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Edward Redliński



1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 25
Idź do strony:
sie, tylko jej i Panu Bogu wiadomo. Zaraz dowiedziała sie od Handzi wszystkiego: Nie może być, kręci głowo, nie do wiary! A Handzia: To niech pani porozmawia z Grzegorycho.

Uczycielka poleciała do niej do chaty, pobyła trochu, ale tylko wróciła sie, zaraz przylatuje za nio Grzegorycha.

Nieprawda, nie uciekli! powiada, a prawie płacze, babsko z Grzegorychi prędkie, jak rozchodzi sie, strach z nio zadzierać. A teraz rozpaliło jo nie na żarty!

Nie uciekli! Tylko noco, jak Dunaj przyśli powiedzieć, że zameldujo na posterunek w Surażu, oni, święte, wstali obuli sie, odzieli i naradzajo sie, co robić. Idziesz z nami, pytajo sie Pietra. On mowi: Nie, z Helko zostaje, gospodarzem bede.

A Pan Jezus: Znowuś chcesz mnie opuścić?

A Pioter: To wy mnie, Panie, opuszczacie. Zostańcie z nami, bedziem sobie dożywać jak zwyczajne ludzie!

A Pan Jezus: Oni mnie znowuś ukrzyżujo!

A Pioter: Nie bojcie sie, ja was obronie!

A Pan Jezus: Nu dobrze, ale co potem? Ziemie mam orać?

A Pioter: Czemu nie? Ziemie.

A Matkaboska: O tak, synku, tak, i mnie chce sie żąć, len pleć, krowy doić, zostańmo sie!

A Pan Jezus: E, jaż nie na to po ziemi chodze, żeby w niej ryć sie, toż ja nie Chłop Jezus, ale Pan Jezus.

A Pioter: To panem doktorem bedziecie, toż umiecie leczyć, uzdrawiać.

A Matkaboska: O tak, doktorem synku, doktorem, a ja przy tobie akuszerko!

Ale Pan Jezus usiad na pieńku i jak to on, głowe renko podper i zadumał sie smutny jak kirelejson. I taki zamyślony mowi: Całym światem sie trzęsło, narodami, królami, i teraz tu w bagnie siedzieć jak dzik? Nie cudować, nie przemawiać? Czy na to ja krzyż cierpiał?

A Pioter: O, wa! Od tamtego czasu tysiąc tysięcow umierało straszniej niż wy czy ja: dusili ich, truli, wętroby odbijali, podpalali żywcem: a czy oni co z tego majo? Co z nich teraz? Proch! To jak wy, Panie, chcecie być naprawde człowiekiem, to mięż ludźmi zostańcie: pożyjcie po ichniemu, marnie, i umrzyjcie po ichniemu, marnie!

Na to Pan Jezus: Ty Pioter jak chcesz, a my, mówi do Matkiboski, nima co, wracajmy sie na swoje miejsce.

I jak siedział na pieńku, tak od razu w figurke sie przemienił, kirelejsonika. A Matkaboska, że to żąć chciała, przemieniła sie w równianke257 z żyta, take, co święco na Wniebowzięcie258 w kościołach!

Uczycielka słucha rozdziawiona: Czy to Piotr wam opowiada takie przypowieści?

Nie! tupie nogo Grzegorycha: Tak było prawdziwie, na moich oczach!

Brodaty w figurke się przemienił?

A tak! I Grzegorycha odwija kożuch, spod poły wyjmuje co? Kirelejsonika! O, wte figurke! mówi. A wianek Matkiboski wisi na goździu kole obraza.

Figurka, sprawiedliwie, całkiem jakby brodaty na pieńku siedział, tylko że maleńki i nieżywy: ręko brode podper, duma.

A może oni zapomnieli wziąć to, jak odchodzili? pyta sie uczycielka.

Toż mowie, że oni nigdzie nie odeszli! tupie nogo Grzegorycha: Blask w chacie sie zrobił i poprzemieniali sie.

Blask blaskiem, ale czy to nie Pioter wam to wystrugał?

Ręce ma sposobne do wszystkiego, przyznaje Grzegorycha, ale takiej by nie wystrugał. Ta z Przemienienia Pańskiego jest!

Uczycielka to obejrzy figurke, to pochodzi po izdebce. A nie odstąpiłaby mi tego pani na pamiątkę z Taplar? pyta sie.

Nie, nie możno. Dla mnie to tyż pamiątka, po Nim.

To ja zapłacę!

Zaciekawiła sie Grzegorycha: Pieniędzami?

A ile chcecie?

O, nie wypada brać pieniędzow za świętego.

A uczycielka pyta, czy sto złotych wystarczy, kirelejsonika na książkach stawia, portfelik wyjmywa.

Grzegorycha spogląda to na figurke, to na pieniędzy, jak uczycielka przelicza.

A, wezme, mówi, na zapowiedzi dajem, bedzie dla ksiendza.

 

Szkoła ruszyła na nowo, Ziutek dowiedziawszy sie, że pani uczyć bedzie, poleciał, nie pytawszy o pozwolenie, tak samo inne: jedne z chętki do książki, drugie lubiwszy uczycielke, trzecie wykręcawszy sie od roboty, a z wiosno nie braknie jej i dla dzieci. A nie puszczać ich nie wypadało: jakoś tak sie zrobiło, że każdy wstydził sie za Filipa, ja też po cichu żałował tego, co stało sie przed Wielkanoco. Wyszło na to, że sie do uczycielki odnosiło nawet delikatniej, milej niż zimo, żeb wynadgrodzić, co sie wycierpiała, napłakała z naszej winy.

A jak sie wyszło z zimowej chaty w pole, całkiem inaczej sie na duszy zrobiło, jaśniej, letczej. Zasiał ja owies, groch, nawoził gnoju pod kartofli, zaorał. Pód koniec kwietnia poszlim z Ziutkiem na kurhan kartofli z jamy wybierać. Zdjoł ja rydlem ziemie, odrzucił słome, dobrał sie do kartofli, dawaj ich koszem na wierzch wywalać. Chłopiec siedzi na workach i przebiera bulwe po bulwie, na trzy kupki: mniejsze do sadzenia, większe do domu, zgniłe na bok. Zrzucam ja kożuch, bo zgrzało, w koszuli robie. Wywaliwszy z pół jamy, wyłaże oddychnąć, zakurzyć. Ćmie i patrze sobie z góry po polach: na ludzi na płoskach, jak gnoj roztrząsajo, zaorujo, siejo, bronujo. Na mogiłkach ptaszki świszczo, w brzozach parzo sie. A rzeka błyszczy, aż oczy bolo. Na błotkach kaczeńcy żółciejo. Między rzeczko a krzywo rzeko krowy łażo, trawa jeszcze słaba, to przeciągajo sie, brujo259, bydłujo, a Filip leniuchuje, psa sztuczkow uczy, dobrze ma: póki rzeczka nie wyschnie, krowy chodzo mięż wodami jak w zagrodzie, nie przepływajo, bo woda za zimna.

Na wioske patrze: wróbli hurmami latajo z jesiona na jesion. Na sokorze bocianica klekocze, szyje wykręciwszy, a boćko raz za razem patyk w dziobie z lasu niesie, gniazdo podszykowuje. Drogo dzieci sie ganiajo, w krece sie bawio, w pikra260, ściża, kaczora261, krasnepałeczke. Ładnie, letko i dobrze, powietrze błyszczy prawie jak w niedziele.

A ona czego was teraz uczy, pytam sie małego.

Jakie bywajo zawody, mówi.

Zawody?

Co kto robi, co krawcy, szewcy, co stolarze.

To fachi, poprawiam, fachi nie zawody. A o jakich gadała?

Ślusarz: robi rzeczy z żelaza.

Jak z żelaza, to kowal!

Kowal bez maszynow. A ślusarz ma maszyny, że strugajo żelazo jak hebel.

E, i ty w to wszystko wierzysz?

Toż pani opowiadała!

A może ta wasza pani łże?

Ona dobra, ona nie łże. A żeby wy posłuchali tego radja, co pani przywiozła Dunajewi. Dawała nam posłuchać, jak gra!

Ten drot, co Dunaj powiesił nad chato?

Ale to nie drot gra! Nakłada sie takie klapki na uszy i słychać: grajo, gadajo, śpiewajo! Jak żywe! Dunajaki całymi dniami słuchajo!

E, każdy drot brzęczy.

Nie, to nie drot, pani mowi, że to też elektryczność.

Ech, ta elektryczność, przypomniało sie mnie zebranie, tamto gadanie iżyniera o maszynach, wójt, przypowieść o koniu: na stare chwoje patrze, a jakże, stoi ona, rosochaty jełowiec koło niej. A tu rydel przy nogach leży!

Przebieraj tu kartofli, ja zaraz bede nazad, mowie małemu, i wstaje, i z rydlem ide.

Ide po kurhanie, wierzchem, stare dziewanny trzeszczo pod nogami, ide coraz prędzej, bo ciągnie. Mijam mogiłki, ide pod chwoje, wrony z niej zlatujo, uciekajo. Staje pod staro chwojo, zadzieram głowe, czy co jeszcze na niej nie siedzi: nie, niczego nima, tylko chwoja szumi, ale ledwo, bo wiatru nima, i niestraszno, dzień, jasno, tylko co obiad minoł.

Pod jełowcem czapka moja leży, ale jaka! Zapleśniała przez zime, poszmaciała! Ruszam jo rydlem: nic! Przewracam: pleszka trawy sie odkrywa, zapóźnionej, białej. Brać te czapke, nie brać? Biore za kozerek262: jakaś hadka, fe! Odrzucam jo na bok, w dziewanny!

Staje pod jełowcem i rydel stawiam na ziemie i strachu nie czuje! Niestraszno! Tylko ciekawość, strachu prawie nima.

Naciskam nogo, rydel wstromił sie do rąbka, czekam chwilke: nic! Odrzucam piach na bok, drugi sztych: znowu nic! I trzeci sztych, i nic, nigdzie nic sie nie odzywa. Tylko pot sie leje, czuje mokre na czole, szyi i pod pachami.

E, teraz już kopie śmiało, prędko!

Piach idzie letko, tylko korzeni przeszkadzajo, to ich odcinam rydlem jak siekiero, wyrywam i kopie. Pokazał sie żwir grubszy. Znowuś żółty piaseczek. Potem biały. Już i do paska w jamie stoje!

Ty bardziej pód jełowiec kop! mówi ktoś, oglądam sie: Kozak. Bicz ma w ręku.

Odważniej kopie, zawsze to śmielej z kimś niż samemu. Korzeniow dużo, tyle że cienkie, toż jełowcowe, najlepsze na koszyki, cienkie i długie. Przecinam, wyrywam, kopie. Już pod pachy w jamie stoje.

Ty pokop, mówie do Stacha, bedziem mieli konia na dwóch!

To myślisz, że jest?

Myśle, że nima.

To czemu kopiesz?

Chce wiedzieć na pewno.

Wyłaże, on żegna sie, wskakuje. Kopie, a ja z góry patrze. Ale już nie sam: już i Natośnik przyszed, konia w polu zostawiwszy, Stach co to ja i Władko co je komose i Jaśko Zębaty i Ziutek przyleciał.

Jakby sie ziemia ruszyła, prętko podaj trzonek, wyciągniem, ostrzegajo Władko Stacha w jamie.

E, studnie sie kopało i strachu nie było, on na to z jamy.

Nie ruszy sie, jak my nie uwalim, mówie i odpycham ludziow od jamy.

A głęboko kopać chcecie, pytajo sie nas ludzi.

A z półtora chłopa, ktoby co głębiej zakopywał.

Nasłuchujem, czy rydel nie zadzwoni, nie żdżęgnie. Żdżęga, ale o piasek, o żwir: prawdziwego żdżęgu o żelazo, o blache nima. Kozak stęka z jamy: Uf, zdaje sie, że ten koń rozgnił!

Zdech i zgnił! Śmiejo sie ludzi na wierzchu.

Może dzie poszed pod ziemio na piekielne łąki!

Uważaj Stach, bo do piekła sie dokopiesz!

A ogona tam nie widać?

Za ogon ciągnij!

A może to kobyła! Uważaj, żeby zębow tobie, ha ha ha, nie wypierdziała!

Jak Filip Jadźce!

A zaglądnij w podogonie, złotne ono czy srebne!

A co wy, kurwa, durnego ze mnie robicie! zezłościł sie Kozak, trzonek w góre podnosi: Wyciągajcie!

A posiedź! śmiejo sie nad jamo: Tej kiełbasy, co wojt mówił, pojedz sobie!

Mączki weź w kieszeni!

Marmulady!

Ktoś mnie popchnoł do jamy i zwalił sie ja Kozakowi na głowe, on przestraszył sie!

Coś na nas zlatuje mokrego, podskoczylim, odbijamy rękami: czapka! moje stare czapke ktoś rzucił.

Podsadzam ja Kozaka, wyłazi i mnie zaraz wyciąga jak z grobu, a na wierzchu męszczyzny ganiajo sie wkoło jamy, to tego napychajo, to tamtego, obsypujo sie piaskiem, dużajo sie po ziemi, mocujo jak chłopcy za koniami, a wrzasku, a śmiechu! Nas bioro w obroty, mnie i Kozaka, przewracajo, nawalajo sie wielko kupo, jeden na drugiego: szarpiem sie, siłujem, uch, walim kułakami, nogami dźwiergamy263, łońskie264 dziewanny trzeszczo pod nami, ziemia stęka.

 

Dzień, dwa później, z rana, śniadamy, uczycielka wychodzi z pokoju. Ale nie idzie na dwor: zatrzymuje sie koło proga, stoi, coś chce powiedzieć, nie mówi: rozgląda sie tu, tam na kwoktuche265 w pałubce266 patrzy. Ileż ona tu siedzi? pyta sie aby pytać: Z tydzień, nie?

Już tydzień i jeszcze ze dwa! na to Handzia.

Ależ to ma cierpliwość!

Oj wej, na to tatko od miski: kiedyś jak kwoktuchi zabrakło, mama pod pacho parke wylęgli!

Ależ to trzeba mieć pachę! dziwi sie uczycielka, głowo kręci. Zamyczke naciska, ale pomału. Aha! mówi, udaje, że przypomniała: Chciałam panu powinszować, panie Kaziku.

Jemu? zdziwiła sie Handzia. A toż czego?

A tego kopania pod jałowcem.

Kiedy oni nic nie wykopali!

Wiem, że nic. Ale ja winszuję, no, odwagi.

Zatrzymuje ja łyżke w gębie, nasłuchuje. Handzia śmieje sie: A to on niby taki odważny?

Jeśli sie nie bał duchów, co tego konia pilnowały, tłómaczy uczycielka, znaczy, że on już nie bardzo wierzy w czarymary. Czy nie tak, panie Kaziku?

Zacierke, psiakrew, dawaj, mowie ostro do Handzi, w pole czas!

A ona wychodzi, do szkoły idzie.

Do pół maja w polu głównie sie siedziało: po owsie zasiało sie len, konopi, posadziło sie kartofli, uszykowało sie zagon pod warzywa, na koniec zasiało sie gryke i nastali dni wolniejsze, koło domu. Handzia nacisnęła, żeb szlabanek dzieciom zrobić, pewnie za namowo uczycielki. Prawda, pódrastali, Ziutek piętami po pachach nas szturał. No dobrze, zbił ja z deskow ten szlabanek, pód okno wstawił, wtedy Handzia dawaj pilić, żeby kurom kucze267 sklecić przy stodole, takie jak u Dunaja. A na co, pytam sie. Żeby lisy mięso mieli?

Ona na to, że z sieniow śmierdzi.

Ho ho, jaka pani, już jej kury śmierdzo! To niedługo może i mnie z chaty wyprawisz?

Ale koniec końcow zbił ja te kucze przy stodole, żerdki wstawił, stare koszy wyszykował na gniazda. Akurat i Muszka okociła sie, pięć psiakow przywiodła. Wybrał ja jednego z czarnym podniebieniem, sprawdził, czy nie suczka, a cztery zawiązał w stary rękaw i dał dla Ziutka, żeb wrzucił do rzeki. Poszed, ale coś długo nima. Przychodzi: widze, że oczami ziemie zamiata:

Co, nie wrzucił?

Wrzucił, mówi.

Ej, łżesz. Nie wrzucił! Dzie oni?

Chłopiec w bek.

Ty, ty, co ty taki litościwy, mówie, chcesz ty łazęgow nahodować, żeby kury dusili? Dzie oni?

Co zrobił? Za stodoło w słome schował! Wzioł ja ten żywy rękaw i niose, chłopiec idzie za mno, popłakuje, choroba, miętki syn mnie rośnie. Tłómacze: Taki ty litościwy? Dobra, zobaczym, jak tego jednego bedziesz doglądał. A co mus utopić, to mus!

I chluś rękaw na rzeke, niech woda odniesie nieboraczkow za wioske: bultneło i po wszystkim.

Ale widze, rzeka jakaś mała! Płycizny sie poodkrywali do dna, wierzby wystajo korzeniami nad wode: Matkoboska, to już?! Nigdy takiej niskiej wody w maju nie było, czasem, ale i to nie co roku, w żniwa rzeka dużo wysychała! Patrze na małe rzeke, tam jeszcze gorzej, kaczki na piechote mogo jo przechodzić!

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz