Paziowie króla Zygmunta - Antonina Domańska (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖
Kilkunastoletni chłopcy, paziowie króla Zygmunta, muszą pamiętać o nienagannym zachowaniu, manierach i honorze, ze względu na pełnioną funkcję. Młodość jednak ma swoje prawa — chłopcy w wolnym czasie nie stronią od żartów i figli.
Ich psoty przyjmowane są różnie — niektórych bawią, innych — zwłaszcza damy — oburzają i przerażają. Czy jednak młodzieńcy zdolni są tylko do naigrywania się z innych? Ich historia nie tylko bawi, lecz także ukazuje dworskie obyczaje i oblicza przyjaźni.
Paziowie króla Zygmunta to jedna z powieści historycznych dla dzieci autorstwa Antoniny Domańskiej, tworzącej na początku I połowy XX wieku. Utwór powstał w 1910 roku, a w 1989 powstał kilkuodcinkowy serial telewizyjny dla dzieci na jego podstawie. Pisarka zasłynęła jako autorka tego typu utworów prozatorskich, w których przystępną fabułę, bliską dziecięcej rzeczywistości, łączyła z faktami historycznymi.
- Autor: Antonina Domańska
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Paziowie króla Zygmunta - Antonina Domańska (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Antonina Domańska
— Ach... czy oni wszyscy mogą się nawet mierzyć z naszym najmiłościwszym królem! — zawołał Ostroróg. — Kto raz nań spojrzy, musi przyznać, że to pan z panów, z dziada pradziada wielki monarcha. To mi szczęście pod jego berłem urodzić się! Dla niego żyć, jemu służyć, za niego umrzeć, tak chcę i tak mi Panie Boże dopomóż!
— Cicho, Mikołka! Pan ochmistrz zauważył nasze gadanie, marszczy brwi, umilknąć trzeba.
Król Zygmunt dziwnie był tego dnia ponury. Uległ wprawdzie głosowi krwi i dobrotliwego serca, lecz mądrość jego i tylokrotne doświadczenie mówiły mu, że może przyjdzie chwila, w której następcy jego winić go będą o słabość. Stało się, nie pora teraz na rozmysły.
Strojny szatą szkarłatną, przetykaną w złote kwiaty, okryty płaszczem ze złotogłowiu, na skroniach miał czerwoną aksamitną czapkę obszywaną perłami, którą w uroczystej chwili miała zastąpić korona; na szyi łańcuch wyrabiany wzorzysto. Siwego rumaka, który szedł pod nim dumnie, prowadzili masztalerze, a nad królem niesiono baldachim.
Obok ojca ukazywał z lektyki dziecięcą rozbawioną twarzyczkę czteroletni Zygmunt August, któremu pieszo towarzyszył ochmistrz Opaliński.
Za królem pan Janusz Tarło niósł zwinięty i złocistymi sznurkami owiązany sztandar lenny Prus Książęcych, który w chwili hołdu miał Zygmunt wręczyć Albrechtowi.
I znów stu paziów poprzedzało królowę. Otaczały ją wszystkie damy dworskie, wystrojone z największym przepychem. Bona jednak gasiła dwór swój cały majestatem urody i wspaniałością jasnozielonej, przetykanej srebrem i obszywanej klejnotami szaty. Nawet czaprak na jej białym rumaku mienił się w słońcu od drogich kamieni.
W przystojnym oddaleniu za królową postępował barwnie odziany tłum dworzan, a rota halabardników zamykała pochód.
Pod baldachimem, po lewicy króla, zajął miejsce Zygmunt August, którego pan Opaliński trzymał na krześle, by dziecko wszystkiemu lepiej napatrzyć się mogło.
Za królem stali gromadnie panowie, a u stóp tronu rozsiadł się niedostępny Stańczyk. Nogę założył na nogę, brodę podparł na dłoni i patrzył przed siebie, jakby nic nie widział. Cierpki był; snadź chmura, przesłaniająca królewskie oblicze, cieniem padła i na czoło błazna. Uszata czapka brząkająca dzwonkami dziwnie wyglądała przy tej posępnej twarzy, na której malował się ból i troska.
Opodal, na wprost tronu, na podwyższonym krześle siadła Bona, obok niej stały damy dworskie. W pobliżu królowej zajęli miejsca goście przybyli na uroczystość i posłowie: cesarski i węgierski.
Na niższych stopniach trybuny widać było podskarbiego koronnego w złocistym czepcu na włosach i zielonej szubie podbitej sobolami. Miał on, ówczesnym zwyczajem, po dokonanym hołdzie pomiędzy tłum zalegający rynek rzucać garściami na pamiątkę złote monety z misy, którą przed nim oburącz dzierżył pachołek.
Poprzed hufcem zbrojnych stając, otoczyli paziowie podwyższenie dokoła. Montwiłł naturalnie tuż obok najmilszego sercu swemu Bonera.
— Patrzaj no, Jędruś — szepnął — czego oni wszyscy tak zafrasowali się? Kniaź Ostrogski wąsy przygryza, jako zawżdy w złości zwykł czynić, aż niemiło pojrzeć.
— A pan Firlej jeszcze gorszy — odparł Jędruś — przymknął oczy, jakby nierad widział, co się dzieje.
— No, a Stańczyk — zauważył Szydłowiecki — zamiast wyskakować286 a dzwonkami brząkać, to się ano skurczył we czworo i raczej na płacz mu się zbiera.
— Chyba co nie na rękę poszło królowi jegomości, boć i on nie taki jak co dzień. Brwi marszczy, aż mu się do cna zeszły na czole. Jeszczem go tak posępnym nigdy nie widział.
Stosownie do zwykłego w takich razach ceremoniału, wystąpili przed króla: ksiądz Erhard Queiss, biskup pomezański, i Heydeck, kanclerz książęcy, prosząc wśród głębokich ukłonów o dopuszczenie księcia do hołdu. Biskup Tomicki przybrany już w infułę i kapę, z pastorałem w ręku, dał imieniem króla odpowiedź przyzwalającą. Tarło, przystąpiwszy do tronu, rozwinął chorągiew pruską.
— Nu, można pochwalić, piękna chorągiew! — rzekł Dmytruś.
— Tło białe adamaszkowe lśni w słońcu jak srebrne.
— Jakiż ten orzeł? Tak wiatr rozwija sztandar ku Sukiennicom, że nic nie widzę.
— Ano czarny, jednogłowy, szpony złote.
— A co to złotego na szyi?
— Nie dojrzę... aha... korona złota.
— Czemu tak?
— Widno, coby mu się kiedy nie przyśniło z polskim orłem równać, tedy nie na głowie, a na szyi wolno mu nosić koronę.
— A na piersiach srebrna litera S, prawda?
— Aha, a wiesz, co to znaczy? Pamiętaj po wiek wieka, że polskiemu królowi wszystko zawdzięczasz. Sigismundus287 twym panem a dobrodziejem!
— I bez tego nie zapomni; wżdy ostatnim przeniewiercą byłby.
Wśród huku trąb i bicia we wszystkie dzwony szedł po stopniach wzniesienia książę Albrecht z braćmi.
Miał na sobie polerowaną zbroję rycerską, a dostojeństwo książęce znamionował jedynie wspaniały płaszcz z białego brokatu, z szerokim kołnierzem gronostajowym. Kraj płaszcza nieśli dwaj strojni paziowie. Pół kroku za nim stąpał Jerzy, margrabia brandenburski, i najmłodszy z braci, Kazimierz Hohenzollern.
Margrabia, zwalisty, rudobrody, z szeroką czerwonawą twarzą, wystroił się w białe i błękitne atłasy; Kazimierz, młody i wytworny, miał na sobie aksamitną fioletową szatę z żółtym płaszczykiem i takimiż nogawicami.
Wszyscy trzej zatrzymali się na kilka kroków przed tronem i oddali królestwu niski pokłon, po którym już głów nie nakryli.
W całej postawie Albrechta przebijała się natura krzyżacka, obłudna i butna zarazem, której nie zwlókł z siebie wraz z habitem ostatni Wielki Mistrz mnichów, co:
Na łaskawe skinienie króla Albrecht zbliżył się i ukląkł na oba kolana. Monarcha i lennik spojrzeli sobie oko w oko; pod przenikliwym wzrokiem Zygmunta, który zdawał się pytać: dotrzymasz ty przysięgi? — zmieszał się książę pruski i spuścił oczy, a głowa jego łysiejąca i twarz wyniosła, okolona czarną brodą, pochyliła się ku ziemi. Dźwignął ją dopiero, by prawicę na otwartej Ewangelii położyć, a lewicą ująć sztandar podany ręką królewską. Powiek nie śmiał jednak podnieść na swego pana i króla; bezdźwięcznym głosem powtarzał słowo za słowem rotę przysięgi, którą mu czytał biskup Tomicki:
— Ja, Albrecht, książę pruski, margrabia brandenburski, ślubuję i przysięgam Bogu wszechmogącemu, iż począwszy od tej chwili, wiecznie chcę być wiernym, podległym, lennym i posłusznym, wraz ze wszystkimi swymi podwładnymi duchownymi i świeckimi, najjaśniejszemu monarsze i panu, Zygmuntowi Królowi Polskiemu, jego następcom i Koronie Polskiej w zupełności; a to jak przystoi na pokój miłującego lennego i pod hołdem zostającego książęcia i według stosunków uporządkowanych. Tak mi dopomóż Boże w Trójcy jedyny przez Twą Świętą Ewangelią.
Uwagi (0)