Niespokojni - Leo Lipski (światowa biblioteka cyfrowa txt) 📖
Powieść mająca charakter częściowo autobiograficzny, wyrosła z zainteresowania autora psychoanalizą okresu dorastania i dojrzewania. Lipski zaczął ją pisać przed wojną, jako młody człowiek wychowujący się i studiujący w Krakowie. Po wojnie, w której utracił całą rodzinę, mieszkając już w odległym Izraelu, zrekonstruował utwór, tworząc z niego jednocześnie przetworzony w literaturę obraz utraconych młodzieńczych przyjaźni i miłości. Wrażliwi, uzdolnieni nastolatkowie, osamotnieni w rodzinie i niecierpliwie pragnący przekroczyć granice niedojrzałości, wejść w dorosłe życie, chłoną książki, dyskutują, upajają się muzyką. Przeżywają szaloną miłość i zgłębiają własną biologiczność, co prowadzi ich do pierwszych doświadczeń erotycznych.
Niespokojni to powieść napisana niełatwym dla odbiorcy stylem, krótkimi, luźno połączonymi zdaniami, z pourywanymi dialogami, to proza poetycka, a jednocześnie zmysłowa, nieunikająca naturalizmu i drastyczności, z poszarpaną narracją, przeskakującą z wątku na wątek. Skonstruowana zgodnie z tym, co stwierdza autor w powieści: prawdy, a szczególnie prawdy trudnej, bolesnej nie da się opowiedzieć w sposób uładzony i efektowny.
- Autor: Leo Lipski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Niespokojni - Leo Lipski (światowa biblioteka cyfrowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Leo Lipski
Weszła pod arkady mostu, pod wielki cień, i słyszała małe fale morza, które dotarły aż tutaj, jak pukały w brzeg i o coś się dopominały. Położyła się na trawie, twarzą do ziemi, i oddychała głęboko, jak ziemia i morze przed burzą.
Poszła powoli wzdłuż przystani, jak ślepa, po omacku, instynktem miejsc nieznanych, znalazła jedną łódkę, która nie była przywiązana.
Z daleka zawył holownik, a ona, leżąc pod wielkim niebem, dawała się unosić prądowi, pomału, bo rzeka przy ujściu zmęczona jest przebyciem dalekiej drogi,
wyrzeźbione między ziemią a niebem, przesuwały się cienie kutrów rybackich i widma żaglówek,
skały nadbrzeżne schodziły do morza i kąpały się,
strażnicy trąbili, trąbili na nią mało gorliwie,
bo morze, rozedrżane lekko, jak pokryta łuskami skóra jaszczurki, było spokojne, morze ciemnogranatowe, po którym ciągnęły się i błyszczały, jak białe szosy w nocy, pasma zupełnego spokoju.
Patrzyła nic- i wszystko widzącymi oczami na molo portowe i oświetlone okręty i chciała, by wyły i odjeżdżały, patrzyła na niebo, wstępujące po drabinie Jakubowej185, na księżyc nierzeczywisty i gwiazdy fioletowokryształowe, czerwonawe, lila, i jeszcze raz poczuła, jak płynie przez nią prąd życia, podobny do wiatru między nadmorskimi krzakami, jak ją łamie, rozdziera, aż przestaje pomału istnieć, aż nic z niej nie pozostaje, tylko strzęp, unoszony i targany przez wiatr.
W górze i w dole słychać było szelest gwiazd.
Księżyc — czarodziejski kamień, z którego powodu wyją psy, wrzeszczą koty, nawiedzeni luną wychodzą z pokojów, miesiączka płynie, Murzyni tańczą, a na ludzi schodzi cisza lub dziwny niepokój — pływał po wodzie.
Czyjaś matka zasłaniała okno w dziecinnym pokoju, była dziewczyna, która suszyła sobie włosy, nieznani chorzy umierali po szpitalach, lampa naftowa, którą staruszek zapomniał zgasić, syczała i kopciła, i był pies, czarny i duży jak cielę, pozostawiony samotnie na brzegu.
Niesłychana tęsknota za księżycem, pragnienie, by go mieć... a już dawno wiedziała, że jest wszechmogąca.
Przechyliła się, wzięła go w ręce, i woda rozstąpiła się łagodnie pod ciężarem jej ciała i zamknęła się ponad nią.
Jezus Nazareński chodził po falach. I ona powinna móc leżeć na powierzchni wód.
Kilka baniek powietrza z płuc. Mięśnie wyczerpały się szybko. Trzy razy wypływała, nim zaczęła tonąć. Opadała powoli. Przechodziły przez nią jeszcze gwałtowne drgania: głowę odrzuciła do tyłu, prężyła się, kurczyła i wyprostowywała nogi. W końcu wszystko ustało.
Ryby o smutnych twarzach przepływały koło niej. Mijała, opadając, meduzy, które wyglądały jak kwiaty o mięsistych płatkach. Zdenerwowane ruchem, świeciły fioletowo i zielono.
Świecąca kropla oczu, zawieszony w wodzie przezroczysty Cestus veneris186, potem rybki-latarnie, latające mięczaki koloru ciemnego złota, kręgouste ryby, kałamarnica o bladych światłach...
Wśród wodorostów, już na samym dnie, siedziała z podwiniętymi nogami jak Budda, i ciążyły jej złote powieki.
A pod niebem był wielki wiatr i porywał gwiazdy jak liście.
Emil nudził się tego wieczoru.
Chodził wzdłuż ścian pięciu pokoi jak kot, ocierał się ramieniem i ustami o szafy i półki.
Czytał w odcinku Mariannę, czwartą część Montherlanta, potem zapalał zapałki, jedną za drugą, wpatrywał się w płomień, wąchał eter.
Potem poszedł do pokoju ojca, i patrzył przez mikroskop, przez który ujrzał przed pięciu laty plemniki; własne. Nie miał absolutnie chęci wyjść tego wieczoru, chociaż był księżyc i noc, ciepła jak wata. Chociaż się nudził.
Potem telefonował na wszystkie strony świata i nikogo nie zastał.
Podszedł do okna. Dwie dziewczyny przechadzały się przed jego domem, czekając na kogoś albo nie. „One falują zadkami w sposób może interesujący, ale ja ziewam”. I nie ziewnął, jak na złość.
Potem jak oparzony pobiegł do swojego pokoju i zapisał: „Nakłuta na rozkosz, jak motyl na szpilkę”. Ziewnął w końcu.
Wieczór robił się beznadziejny. Potem znów do okna. Szelest, szelest kroków. Nie miał porywu, aby wyjść z domu, aby iść dokądkolwiek. Świadomie gnił, rozkładał się tego wieczoru. Na złość sobie. Czym bardziej wchodził w nastrój, tym głębiej brnął dalej. Jak zwykle.
Wiatr puszysty okręca się dookoła szyi, jak szal. „Wiem, że wielu ludzi umiera w tej chwili, czuję to dokładnie, i to nie pomaga. Gdybym był kobietą, to puszczałbym się bardzo i męczyłbym takich mężczyzn, jak ja. Księżyc »rudy«, jak »trup«, »jak czółno« jest taki nudny i »wszelkie wiatry« też. Mam to w dupie”.
Podszedł do fortepianu i próbował grać à la Józef Hofmann pierwszy temat z koncertu e-moll: szybko, niesłychanie lekko, z wdziękiem i niesentymentalnie. Nie udało się. Odskoczył od fortepianu. Wydał z siebie dźwięk złego kota: ffff.
Krążył dłuższy czas pomiędzy fortepianem a oknem, jak sęp nad pustynią; nad pustynią, i nie mógł znaleźć żeru.
Poszedł do królikarni ojca, wziął jednego małego za uszy, patrzył w jego czerwone oczy, rzucił go, potem oglądał myszy, ale żadna mu się nie spodobała. Oglądał etykietki na flaszkach, pomyślał, że za pomocą tych środków może ze sobą wszystko zrobić (eukodal187, meskalina188, johimbina189...), i ta myśl nie dała mu zadowolenia. Nie miał porywu do niczego i doszedł do błędnego wniosku, że jest skazany na tę noc. Więc położył się w piżamie (cały czas był w piżamie) i patrzył na sufit, przez który nie widać było gwiazd.
Po pół godzinie podniósł się i szwendał się znów wzdłuż ścian pięciu pokoi, aż doszedł do kuchni.
— Józia tu jest? Przecież Józia ma dziś wychodne.
Józia to była dwudziestoletnia pokojówka, z którą go łączyły prowadzone od czasu do czasu przyjemne rozmówki.
— Tak, ja jestem tu.
W kuchni paliło się maleńkie światło i kuchnia była pełna czerwonych błysków (mosiądz) i pełna niebieskich błysków (aluminium), i tam stały ułożone białe dyski, drżące w oczekiwaniu (drgała świeca), i tam w kącie magiczne puszki o dziwnym kształcie z magicznymi napisami, które były na pewno w sanskrycie190. Imbryk sapał cicho, jak mała lokomotywa.
Jego zahamowana fantazja ruszyła naprzód, jak koń rusza z kopyta. Zobaczył, że Józia jest ubrana do wyjścia, ale siedzi na stołku i płacze.
— Czy wychodzisz gdzieś jeszcze?
To przejście z „Józia” i „pan” na „ty” odbywało się zawsze, gdy wiedzieli, że będą dłużej rozmawiać.
Więc Józia płakała, a Emil zapytał:
— Chłopak?
W tej chwili wśród błysków i grzmotów, jak w chwili śmierci, przemknęła cała historia z Ewą i uspokoiło się wszystko.
Ona pokiwała głową w nieokreślonym i jednoznacznym kierunku. On usiadł, oglądał się z niepokojem wokoło i cała kuchnia pełna była błyskawic: światełek, gasnących i zapalających się, i ona wśród nich była jak czarownica.
— Dlaczego nie zapalisz lampy, tylko siedzisz przy świecy?
— Bo tak było na wsi. A ja teraz chcę, żeby tak jak dawniej.
„Ochronne cofanie się. Ona chce, żeby było tak jak dawniej, bo jej jest źle”.
Poczuł dla niej sympatię i pogłaskał ją po głowie.
— Nie martw się, nie martw się.
— A żebyś ty wiedział, co to jest, tobyś nie mówił „nie martw się”.
— Co to jest, na miłość boską?
— Dziecko jest.
— Gdzie?
W pierwszej chwili nie zrozumiał. Ona popatrzyła na niego z wyrzutem, a on pomyślał sobie, jaki jest idiota.
— Ach, tak.
— Ja ci się chcę coś zapytać. Czy to jest prawda, taki sposób próbowania, czy dziecko jest, czy nie? Wpuszcza się kobiecie mysz... no tam, jak mysz zdechnie, to jest, jak nie, to nie. Czy to prawda?
„W tej postaci dotarła do niej próba Ascheima-Zondeka191” — pomyślał, a jednocześnie miał wrażenie, że cofa się daleko.
— To nie jest prawda. Ale nie martw się. Wypisiasz się do flaszki i ja zaniosę to mojemu tacie, że to niby moja znajoma.
Już raz to robił. Sam zastrzykiwał mocz myszkom i jego ojciec tylko stwierdzał wyniki.
— Tak?
— Tak.
Ona była w dalszym ciągu zamyślona.
— A jak on mi zrobił dziecko?
— To będzie ci trzeba skrobać.
— Co to jest?
— To jest taka mała, mała operacja.
Blaski w kuchni wprawiały go w niepokój. Coraz wyraźniej błyszczał rondel, tak że jej głowa była otoczona aureolą, jak głowa świętej.
— A czy trzeba leżeć potem?
— Jak będę na mieście, to wyślę telegram, że twoja mama jest chora, i tak to ty poleżysz ze dwa dni.
— Nie chcę.
— Dlaczego?
— Bo... nie. Bo takich żartów się nie robi.
Pauza.
— Bo ja widzę co nocy twoją mamę.
— Głupia.
— Niech będzie głupia.
— Śni ci się.
— Nie, widzę.
— Głupia.
— Bałam ci się mówić, ale teraz to jest wszystko jedno.
— Jak widzisz?
— Przychodzi taki biały duch i się nachyla nade mną. I czuję ja chłód, i wiem na pewno już, że to jest twoja mama. Przekłada rondle, tak jak to ona zawsze robiła, wyjmuje spodki, wkłada je z powrotem i zawsze zapomni choć jednego spodka włożyć.
Aureola przesunęła się.
— Jak wstaję rano, to pokazuję zawsze Meduzie.
— A nie boisz się?
— Gdzie tam.
On przełknął ślinę i zaczął się bać trochę, bać pytania, które zada.
— No, to powiedz mi, jak myślisz, dlaczego do mnie mama nie przychodzi?
Ona zbladła, wyraźnie, nawet w świetle świecy. On nie patrzył na nią, tylko skrobał scyzorykiem kuchenny stół. Odpowiedziała bardzo wolno, jąkając się:
— Widzisz, ty... ty jesteś chłopak wykształcony i ty nie wierzysz w takie babskie rzeczy... (słuchał z napięciem i nadzieją) to może twoja mama nie chciała cię straszyć... albo myślała, myślała, że ty... (tutaj dusiła się), że ty nie potrafisz żyć z tą wiadomością... że się dzieją takie rzeczy. (Ostatnią część zdania wypowiedziała jednym tchem).
Nadzieję diabli wzięli, napięcie rosło. Położyła swoją rękę na jego ręce.
— Słuchaj, słuchaj, ja byłam głupia, że ci to powiedziałam. Ty jesteś nerwowy. Twoje myśli niepotrzebnie się będą koło tego plątać. Ja wiem, jak to jest. Mój wuj zwariował z tego. Ja bardzo lubiłam twoją mamę. Nikt, nawet tata nie wiedział, jak szła na operację. O tym trzeba albo zapomnieć, albo...
Woda w imbryku zaśmiała się i z sykiem wyskoczyła na blachę. Aureola spadła z hukiem na ziemię.
Pisane w Teheranie, Bejrucie i Tel Awiwie, skończone w grudniu 1948 r.
1. finish (ang.) — koniec; kończyć. [przypis edytorski]
2. kokota (daw.) — prostytutka. [przypis edytorski]
3. Immer hinein (niem.) — Zawsze do środka. [przypis edytorski]
4. Busoni, Ferruccio (1866–1924) — włoski kompozytor, pianista i dyrygent, znany gł. jako wirtuoz i autor fortepianowych aranżacji muzyki Bacha. [przypis edytorski]
5. Bach, Johann Sebastian (1685–1750) — wybitny niem. kompozytor i organista epoki baroku, jeden z największych artystów w historii muzyki. [przypis edytorski]
6. New York im dritten Jahre der Kriegsfuge (niem.) — Nowy Jork w trzecim roku fugi wojennej. [przypis edytorski]
7. zakon (daw.) — prawo. [przypis edytorski]
8. falset — nienaturalnie wysoki głos męski. [przypis edytorski]
9. torakoplastyka (z gr. thoraks, D. thorakos: pierś, klatka piersiowa) — skrócenie lub usunięcie żeber, stosowane dawniej w leczeniu chorób płuc i opłucnej. [przypis edytorski]
10. Mefisto — zapewne pierwszy, najbardziej znany z czterech Walców Mefisto, utworów fortepianowych skomponowanych przez Franza Liszta (1811–1886). [przypis edytorski]
11. Gide, André (1869–1951) — francuski pisarz, laureat literackiej Nagrody Nobla (1947); indywidualista, odrzucający tradycyjne normy moralne. [przypis edytorski]
12. Nourritures Terrestres — Pokarmy ziemskie, poemat prozą A. Gide’a, napisany pod wpływem książki Tako rzecze Zaratustra Nietzschego, wyd. w 1897, zyskał rozgłos ćwierć wieku później. [przypis edytorski]
13. Wilde, Oskar (1854–1900) — irlandzki poeta, dramaturg i prozaik; w swojej twórczości prezentował estetyzm, amoralizm i hedonizm; w 1895 oskarżony o praktyki homoseksualne, skazany na dwa lata więzienia; po odbyciu kary, opuszczony przez rodzinę i bojkotowany przez opinię publiczną, przybrał fikcyjne nazwisko i wyjechał do Francji. [przypis edytorski]
14. Śmierć w Wenecji — nowela Tomasza Manna wyd. w 1912, opowiadająca o platonicznej miłości starzejącego się pisarza do młodego chłopca. [przypis edytorski]
15. Platon (427–347 p.n.e.) — gr. filozof, twórca klasycznego idealizmu; w dialogu Uczta, omawiającym kolejne szczeble miłości, m.in. analizuje i pochwala męską miłość homoseksualną. [przypis edytorski]
16. Owidiusz, właśc. Publius Ovidius Naso (43 p.n.e.–17 lub 18 n.e.) — jeden z największych poetów rzymskich, znany głównie z utworów o tematyce miłosnej. Tu zapewne nawiązanie do zamieszczonej w jego Metamorfozach (X.155) mitologicznej opowieści o Ganimedesie, pięknym młodzieńcu, którego przemieniony w orła król bogów Zeus porwał i uczynił swoim kochankiem i nieśmiertelnym podczaszym bogów. [przypis edytorski]
17. appendicit — popr.: appendicitis acuta (łac.), zapalenie wyrostka robaczkowego. [przypis edytorski]
18. crescendo (wł., muz.) — coraz głośniej. [przypis edytorski]
19. pianissimo (wł., muz.) — bardzo cicho. [przypis edytorski]
20. pani Chauchat — postać z powieści Tomasza Manna Czarodziejska góra (1924), piękna Rosjanka, w której zakochuje się główny bohater, Hans Castorp. [przypis edytorski]
21. Wallensteinowska — sonata fortepianowa nr 21 C-dur opus 53 Beethovena, znana jako sonata Waldsteinowska (1804), zaczynająca się od serii szybko powtarzających się akordów, granych pianissimo. Dedykowana księciu von Waldstein (niektórzy
Uwagi (0)