Darmowe ebooki » Powieść » Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche



1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 45
Idź do strony:
jako pies z wywieszonym językiem:

Szczęśliwym się czuć w przypatrywaniu, z obumarłą spozierać wolą, bez chwytu i żądzy samolubstwa — zimny, spopielony na całym ciele, lecz z pijanymi księżycowymi oczy125!

To by było dla mnie najmilsze, — zwodzi siebie zwiedziony, — ukochać ziemię, jako księżyc ją kocha, i tylko oczyma dotykać jej piękna.

I to niech mi będzie rzeczy wszelkich niepokalanym poznaniem, iż niczego od nich nie pożądam, oprócz możności spoczywania przed nimi jako zwierciadło o stu źrenicach”. —

O, wy tkliwe obłudniki, wy lubieżni! Brak wam niewinności pożądania: oto dlaczego spotwarzacie pożądanie!

Zaprawdę, nie jako tworzący, płodzący, stawający się ochotnie, ukochaliście mi ziemię!

Gdzież jest niewinność? Tam, gdzie jest wola płodzenia. Kto ponad siebie tworzyć pragnie, ten ma mi wolę najczystszą.

Gdzież jest piękno? Tam, gdzie całą wolą chcieć muszę, gdzie kochać i zginąć pragnę, aby obraz nie tylko obrazem pozostał.

Kochać i zginąć: od wieków idzie to w parze. Wola miłości: znaczy to być powolnym i śmierci wezwaniu. Wam to mówię, tchórze!

Lecz to wasze niemęskie zezowanie ma się zwać „rozpamiętywaniem”! A co się tchórzliwymi oczyma omacać pozwala, ochrzczonym ma być jako „piękno”! O, wy, brudziciele imion szlachetnych!

Lecz to niechaj klątwą waszą będzie, wy niepokalani, czystego poznania hołdownicy, iż nigdy rodzić nie będziecie: chociażbyście nie wiem jak szeroko i brzemiennie zalegli na widnokręgu!

Zaprawdę, pełne są usta wasze słów szlachetnych, a my wierzyć mamy, iż wam, łgarze, serce tako wezbrało?

Lecz słowa moje, to słowa liche, wzgardzone, ułomne: chętnie podejmuję, co z ust waszych pod stoły padło.

Aliści zdołam ja nimi jeszcze — wam, obłudnicy, prawdę w oczy rzec! O tak, te ości moje, małżowiny i liście kolczaste — jeszcze one wam, obłudnicy, — nosy połechczą!

Złe powietrze jest zawsze wokół was i wokół uczt waszych: wasze myśli lubieżne, wasze kłamstwa i skrytości obciążają powietrze!

Odważcież się wreszcie samym sobie zaufać, — sobie i trzewiom własnym! Kto sobie nie ufa, kłamie zawsze.

Boga maskę zawieszacie przed własnym obliczem, wy „czyści”: w larwę126 boga wpełzła wasza ohydna pierściennica.

Zaprawdę, łudzicie wy się, wy „rozpamiętujący”! I Zaratustra był niegdyś błaznem boskich wylin127 waszych; nie odgadł przecie wężowych pierścieni, którymi one wypchane były.

Zdawało mi się, że tu Boga jakiegoś dusza gra, w tej grze waszej, wy mistrze „czystego poznania!” I mniemałem, że nie masz sztuki lepszej ponad te wasze sztuki!

Plugastwo wężowe i woń nieznośna utaiły przede mną dale: oraz i to, że tu gdzieś jaszczurcza chytrość przemykała się lubieżnie.

Lecz zbliżyłem ja się ku wam: i oto dzień mi nastał, — nastaje on wreszcie i dla was, — przyszło wreszcie na koniec księżycowym miłostkom!

Spojrzyjcież bo tylko! Przydybany i blady stoi oto księżyc — wobec jutrzni!

Gdyż oto nadchodzi już, płomienna! — nadchodzi jej miłość ku ziemi! Niewinnością i twórczym pożądaniem jest wszelka miłość słoneczna!

Patrzcież, jak niecierpliwa wschodzi ona ponad morzem! Nie czujecież jej pragnienia i gorącego oddechu jej miłości?

Morze chce ona wyssać i głębię jego ku swojej wyżynie wypić: i oto morza pożądanie podnosi się ku niej tysiącznymi piersi128.

Całowane chce być ono i pite przez słoneczne pragnienie; powietrzem stać się chce i wyżyną, ścieżką światła być pragnie i samo światłem się stać!

Zaprawdę, jako słońce kocham ja życie i wszystkie morza głębokie.

Zaś dla mnie poznaniem jest to: wszelka głębia dźwignięta ma być — ku mojej wyżynie! —

 

Tako rzecze Zaratustra.

O uczonych

Gdym we śnie spoczywał, pożerała owca wieniec bluszczowy mego ciała, — pasła się i mówiła przy tym: „Zaratustra nie jest już uczonym”.

Co rzekłszy, odeszła precz, nadęta i dumy pełna. Opowiedziało mi to dziecko.

Chętnie spoczywam tutaj, gdzie dzieci igrają, pod rozwalonym murem pośród pokrzyw i maków kraśnych129.

Uczonym jestem jeszcze dla dzieci, dla pokrzyw i dla maków kraśnych. Niewinne są one nawet w złośliwości swej.

Lecz dla owiec jestem już niczym: dola ma tak chciała, — błogosławiona niech będzie ma dola!

Gdyż prawdą jest to: wyprowadziłem się z domu uczonych i drzwi za sobą zatrzasnąłem w dodatku.

Zbyt długo siedziała ma dusza o głodzie przy ich stole; nie jestem ja, jak oni, ułożony do poznania, niby do łuskania orzechów.

Swobodę kocham i świeże tchnienie ziemi i raczej na skórach wołowych spoczywać zechcę, niźli na ich godnościach i dostojeństwach.

Jam jest zbyt gorący, własnymi myślami spalony: nieraz mi oddech one zapierają. Wówczas na wolne powietrze uciekać muszę, z dala od wszystkich zakurzonych pokoi.

Oni jednak siedzą chłodni w chłodnym cieniu: zawsze pragną być tylko widzami i wystrzegają się, aby tam nie siąść, gdzie słońce stopnie przypala.

Jako ci, co na ulicach wystawając130, gapią się na przechodniów, tako wyczekują i oni, gapiąc się na te myśli, które inni pomyśleli.

Gdy się ich dłońmi chwyci, pylą jako wory mączne, pylą niewolnie131: lecz któż odgadnie, że ten pył z ziaren pochodzi i z żółtego przepychu letnich pól?

Gdy się za mędrców podają, wówczas mrozi mnie od ich drobnych powiedzeń i prawd; i taka woń czepia się nieraz ich prawd, jak gdyby one z bagna pochodziły: zaprawdę, słyszałem również i żabę, co z nich rechocze!

Zręczni są i mają mądre palce: czymże jest moja prostota w ujęciu wobec ich złożonych chwytów. Na wszelkim nizaniu, supłaniu i snowaniu rozumieją się ich palce: i tak oto zgotowują pończochy ducha!

Dobre to zegary: należy je tylko umiejętnie nakręcać! Wówczas bez omyłki wskażą godzinę, czyniąc przy tym skromny zresztą hałas.

Pracują, jako młyny stępakowe, należy im tylko płodnych ziaren dorzucać! — sami już umieją rozemleć na drobne owe ziarna i biały kurz z nich uczynić.

Dobrze baczą sobie wzajem na palce i nie dowierzają sobie nadto. Wynalazcy w małych podstępach czyhają na tych, których wiedza na chromych nogach stąpa, — czyhają jako pająki.

Widziałem, z jak wielką przezornością przyrządzali zawsze trucizny, nakładając przy tym na swe palce szklane rękawice.

I w fałszywe kości grać także potrafią; widziałem ich tak gorliwie oddanych grze, iż pocili się aż przy tym.

Obcymi jesteśmy dla siebie: zaś ich cnoty obrażają mój smak bardziej jeszcze, niźli ich fałsze i kości fałszywe.

A gdym u nich mieszkał, mieszkałem ponad nimi. To ich rozgoryczyło ku mnie.

Słyszeć o tym nie chcą, że ktoś ponad ich głowami kroczy; ułożyli przeto drwa, mierzwę i śmieć wszelaki między mną i głowami swymi.

I tak oto zagłuszyli oddźwięk kroków moich: najgorzej słuchano mnie dotychczas pośród najbardziej uczonych.

Wszystkie ludzkie słabostki i niedomagania ułożyli między mną i sobą: — „fałszywą posadzką” zwą to w domach swoich.

Lecz mimo to kroczę oto wraz z myślami mymi ponad ich głowami; i gdybym nawet po własnych błędach kroczył, znajdowałbym się wciąż jeszcze ponad nimi i ponad ich głowami.

Gdyż ludzie jednakowymi nie są: tak mówi sprawiedliwość. I czego ja chcę, tego im chcieć nie wolno.

 

Tako rzecze Zaratustra.

O poetach

— Od czasu gdym ciało lepiej poznał, — mówił Zaratustra do jednego z uczni132 swoich, — jest mi duch już tylko niejako duchem; zaś wszystko „nieznikome” — przenośnią jest tylko.

— Słyszałem już raz o tym — odparł uczeń; — lecz wówczas dodałeś: „poeci jednak kłamią za wiele”! Dlaczego rzekłeś wówczas, iż za wiele kłamią poeci?

— Dlaczego? — odparł Zaratustra. — Pytasz dlaczego? Nie należę do tych, których wolno nagabywać o ich „dlaczego”.

Czyż me doświadczenia życiowe datują się od wczoraj? Dawno już temu, gdy przeżywałem powody mych zapatrywań.

Czyżbym nie musiał się stać beczką pamięci, abym swe powody miał zawsze przy sobie?

Już mi tego nieomal za wiele, że wszystkie swe zapatrywania zachowywać muszę; wymyka mi się przy tym niejeden ptak.

Przytrafia mi się też, że znajduję w mym gołębniku i przylotne, obce mi zwierzę, co drży, gdy nań dłoń położę.

Lecz cóż takiego rzekł ci Zaratustra? Że poeci kłamią za wiele? — Lecz i Zaratustra jest poetą. Wierzyszże wobec tego, że on tu prawdę mówił? Czemu w to wierzysz?

Uczeń odparł: „wierzę w Zaratustrę”. Zaratustra jednak kiwał głową i uśmiechał się.

— Wiara nie zbawia — odparł — zwłaszcza wiara we mnie.

Przypuśćmy jednak, że ktoś z całą powagą twierdzi, że poeci kłamią zbyt wiele: ten człowiek ma rację, — my kłamiemy zbyt wiele.

Umiemy zbyt mało i licha jest nasza ochoczość do nauki: przeto kłamać musimy.

I któryż z nas poetów nie fałszował swego wina? Niejedna trująca mieszanina zdziałana była w naszych piwnicach, stała się tam niejedna rzecz nie do opisania.

A ponieważ mało wiemy, upodobaliśmy sobie ubogich w duchu, osobliwie zaś młode niewiasty.

I nawet tych rzeczy jesteśmy pożądliwi, o których stare babiny wieczorami gawędzą. A zwiemy to w sobie wieczną kobiecością.

Jak gdyby było jakieś tajemnicze dojście do wiedzy, które zasypuje się przed każdym, kto się czegokolwiek nauczył: tak mocno wierzymy w lud i w jego „mądrość”.

Wszakże w to wierzą wszyscy poeci: że kto na samotnym skłonie w trawie legnie i uszu nastawi, dowie się czegoś o rzeczach, które są między niebem a ziemią.

A gdy ich tkliwe nawiedzają wzruszenia, wierzą wówczas poeci, że sama natura jest w nich zakochana:

I że oto przyłasza się do ich uszu, aby w nie szeptać skrytości tajemnicze i miłosne pochlebstwa: z tego tak się pysznią i chełpią przed wszystkimi śmiertelnikami!

Och, tyle jest rzeczy między niebem i ziemią, o których tylko poetom coś niecoś śnić się raczyło!

A zwłaszcza ponad niebem: gdyż wszyscy bogowie są poetów przenośnią, poetów podejściem!

Zaprawdę, wiecznie nas coś pociąga, — w krainę chmur mianowicie: na nich też królować każemy jaskrawym bałwanom swoim, zwąc ich bogami i nadludźmi: —

Wszakże są dosyć lekcy na takie właśnie trony! — ci wszyscy bogowie i nadludzie!

Och, jakżem ja znużony tym wszystkim nieosiągalnym, co koniecznie ma się stać zjawiskiem! Och, jakżem znużony poetami! —

 

Gdy Zaratustra te słowa wyrzekł, żachnął się nań uczeń, wszakże się nie odzywał. Milczał też i Zaratustra; zaś oczy jego obróciły się ku wnętrzu, jak gdyby w odległe patrzały dale. Wreszcie westchnął i zaczerpnął oddechu.

Jam jest z dzisiaj i niegdyś, — rzekł wreszcie, — lecz jest we mnie coś, co jest z jutra, pojutrza i kiedyś.

Umęczyli mnie poeci, starzy i nowi: powierzchnie to są tylko i płytkie morza.

Nie myśleli dostatecznie w głąb: przeto ich uczucie nie spadło aż do dna rzeczy.

Nieco rozpusty i nieco znudzenia: to było dotychczas ich najlepszym zastanowieniem.

Upiorne tchnienia i widm upiorne pomykania: — tym są dla mnie ich harfowe pobrzęki; cóż oni wiedzieli dotychczas o wnętrznym żarze tonów! —

I nie dość mi są schludni: mącą swe wody, aby się głębszymi wydały.

A chętnie podają się przy tym jako pojednawcy: lecz dla mnie są to zawsze wypośrodkowywacze, zgatawiacze przedziwnych mieszanin, jako tako zbywający i nierzetelni! —

Och, zanurzałem i ja swe sieci w ich morze w nadziei dobrego połowu; lecz za każdym razem wyciągałem z toni głowę starego boga.

Tak oto zgłodniałemu dawało morze kamień. I oni sami bodaj że z morza pochodzą.

Oczywiście i perły znajdują się w nich: tym bardziej podobnymi są do twardych małży. I zamiast duszy znajdowałem w nich często słony śluz.

Od morza nauczyli się przy tym jego próżności: bo czyż morze nie jest pawiem pawi?

Przed najszpetniejszym ze wszystkich bawołów roztacza ono swój ogon, nie nużąc się nigdy swym koronkowym wachlarzem z jedwabiu i srebra.

Tępo spogląda na to bawół, czując się w swej duszy bliski piachów, jeszcze bliższy gąszczy, a najbliższy bagna.

Bo czymże jest dlań morze, i czym są pawie ozdóbki! Tę przypowieść daję poetom.

Zaprawdę, ich duch jest pawiem pawi i morzem próżności!

Widzów pragnie duch poety: chociażby to były nawet woły! —

Lecz umęczon jestem duchem tym: i przeczuwam, że on sam sobą się umęczy.

Przeistoczonych widziałem już poetów i zwracających wzrok przeciw samym sobie.

Pokutników ducha widziałem nadchodzących: z poetów oni wyrośli. —

 

Tako rzecze Zaratustra.

O wielkich zdarzeniach

Leży wyspa na morzu — niedaleko wysp szczęśliwości Zaratustry — na której góra ognista dymi ustawicznie; opowiada o niej lud, osobliwie stare spośród ludu babiny, że jest to zwał skalny położony u wrót podziemia: zaś wskroś przez górę prowadzi w głąb wąska ścieżyna aż do wrót podziemnego świata.

Czasu, gdy Zaratustra bawił na wyspach szczęśliwości, przyjezdny okręt zarzucił kotwicę u wyspy z górą ognistą; a załoga jego przybiła do lądu na łowy królików. W południowej porze, gdy kapitan z ludźmi swymi powrócili już na pokład, ujrzano nagle w powietrzu postać człowieka i usłyszano zarazem głos wyraźny: „czas już! czas najwyższy!” Gdy postać owa zbliżyła się do okrętu, — a niosła się ona chyżo, sunąc jako cień w stronę góry ognistej, — poznano ku wielkiemu przerażeniu, że to Zaratustra; gdyż widzieli go już oni wszyscy, wyjąwszy kapitana, i polubili go nawet, jako lud zwykł kochać: uczuciem, w którym miłość z obawą w parze idą.

„Patrzcież mi! wołał stary sternik, — oto Zaratustra pomyka do piekła!” —

O tymże czasie obiegała na wyspach szczęśliwości pogłoska, że Zaratustra zniknął; a gdy pytano jego przyjaciół, odpowiadali, że poszedł nocą na okręt, nie mówiąc, dokąd odjechać zamierza.

Tak oto zrodził się niepokój; po trzech dniach przyłączyła się do tego niepokoju opowieść marynarzy,

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 45
Idź do strony:

Darmowe książki «Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz