Darmowe ebooki » Powieść » Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 45
Idź do strony:
zwiastujących niepogodę!

Zważcież i to słowo jeszcze: każda wielka miłość jest ponad współczuciem: gdyż ona chce rzecz ukochania dopiero — stworzyć!

„Samego siebie mą miłością darzę i mych bliźnich, jako siebie” — taka jest mowa wszystkich, co tworzą. Zaś twórcy wszyscy twardzi są.

 

Tako rzecze Zaratustra.

O kapłanach

Razu pewnego Zaratustra dał znak uczniom swoim i rzekł tymi słowy:

„Kapłani tu są: aczkolwiek to wrogowie moi, mijajcie ich w ciszy, i niech spoczywa oręż wasz!

I między nimi są bohaterzy; wielu z nich cierpiało zanadto: — pragną przeto innym cierpienia przyczyniać.

Źli to wrogowie: nic mściwszego nad ich pokorę. I łatwo kala się ten, kto ich dotyka.

Lecz krwią spokrewniony jestem z nimi; i chcę mą krew nawet w nich uszanować”. —

Lecz gdy minęli ich, ból ogarnął Zaratustrę; niedługo borykał się wszakże ze swym bólem, niebawem rzekł tymi słowy:

Żałosnym zda mi się ten kapłan. Nie w smak są mi też oni; wprawdzie od czasu gdy między ludźmi bawię, jest mi to rzecz najbłahsza.

Lecz ja cierpiałem i cierpię wraz z nimi: więźnie to są i piętnowani. Ten, którego zbawicielem zowią, zakuł ich w okowy: —

W okowy fałszywych wartości i słów obłędnych! Och, gdybyż wybawił ich kto od ich zbawiciela!

Ongi, gdy ich morze ponosiło, zdawało się im, że oto do wyspy przybili; lecz niestety był to potwór śpiący!

Fałszywe wartości i słowa obłędne: najgorsze to potwory dla śmiertelnych, — długo drzemie i ukrywa się w nich klęska.

Wreszcie jawi się ona, budzi się potwór, pożera i chłonie wszystkich, co na nim pobudowali schroniska.

Patrzcież mi na te schroniska kapłanów! Świątyniami zwą oni te słodkowonne jaskinie.

Och, to fałszowane światło, to zdławione powietrze! Tu duszy do własnych wyżyn — wzbijać się nie wolno!

Gdyż tak oto brzmi nakaz wiary: „na klęczkach wstępujcie na schody, grzesznicy!”

Zaprawdę, chętniej widzę bezwstydnego, niźli te zezujące oczy ich wstydu i nabożności!

Któż to stworzył sobie takie jaskinie i te schody pokutne? Zaliż nie byli to ci, co się ukryć pragnęli, co się jasnego nieba wstydzili?

Gdy jasne niebo znowuż poprzez zburzone sklepienie wejrzy na murawę i kraśne91 maki, porastające rozwalone mury — wonczas dopiero serce swe skłonię ku przybytkom tego Boga.

Przezwali Bogiem wszystko, co im się przeciwiało i sprawiało ból: zaprawdę wiele bohaterstwa było w tym ich bohomolstwie92!

Zaś inaczej Boga swego kochać nie umieli, niż przybijając do krzyża człowieka!

Jako trupy żyć pragnęli, kirem czernili trupy swe; nawet w ich mowach wietrzę przykre zaduchy trupiarni.

A kto w ich bliskości przebywa, zamieszkuje w bliskości czarnych stawów, z których kumaki pieśń swą zawodzą słodkim głębokiej zadumy przyśpiewem.

Lepsze pieśni śpiewać mi winni, abym w ich wyzwoliciela uwierzyć zdołał: bardziej wyzwolonymi jawić mi się winni jego wyznawcy!

Nago pragnąłbym ich ujrzeć: gdyż piękno jedynie winno wzywać na pokutę. Lecz któż podmówi ku temu ten zakapturzony posępek!

Zaprawdę, ich zbawiciele nawet nie przybyli z wolności i z siódmego tej wolności nieba! Zaprawdę, oni nie wędrowali nigdy po dywanach poznania!

Z luk składał się duch tych zbawicieli; a w każdej takiej luce umieszczali oni swój omam, swego pokutnika duchowych niedostatków, którego Bogiem przezwali.

Litość ich sprawiła, że ich duch zatonął, a gdy pęcznieli i rozpęczniali litowaniem, wypływało zawsze ku górze wielkie głupstwo.

Krzętnie i wrzaskliwie pędzali swe trzody poprzez swoją ścieżkę: jak gdyby ku przyszłości tylko jedna ścieżka wiodła! Zaprawdę, i pasterze ci należeli do owiec!

Małe duchy a obszerne dusze posiadali ci pasterze: lecz, bracia moi, jakże małymi krainami bywały dotychczas najobszerniejsze dusze!

Krwawe znaki wypisywali na drodze, po której chadzali, a ich szaleństwo pouczało, że krwią dowodzi się prawdy.

Lecz krew jest najgorszym świadkiem prawdy; krew zatruwa najczystszą nawet naukę, czyniąc z niej obłęd i nienawiść serc.

A jeśli ktoś w imię swej nauki przez ogień przejdzie, — czegóż to dowodzi! Zaprawdę, więcej waży to, gdy własna nauka z własnego rodzi się żaru!

Serce pałające, a głowa zimna: gdzie one się zetkną, tam się rodzi nawałnica, tam powstaje „wybawiciel”.

Bywali więksi i zaprawdę, bardziej wysoko urodzeni od tych, których lud zbawicielami zowie, te ponoszące nawałnice!

Lecz i od tych większych, niźli wszyscy wyzwoliciele, winniście się wyzwolić bracia moi, abyście drogę ku wolności znaleźli!

Nigdy nie istniał jeszcze nadczłowiek. Nago ujrzałem ich obu, największego i najmniejszego człowieka: —

Zbyt podobni są obaj. Zaprawdę, i największy był mi — nadto ludzki! —

 

Tako rzecze Zaratustra.

O cnotliwych

Piorunami i ogniem niebieskim należy przemawiać do śpiących i do sennych umysłów.

Lecz głos piękności cichy jest: on wkrada się tylko do najczujniejszych dusz.

Lekko zadrżała i zaśmiała się dziś tarcza ma; to piękna święty śmiech i drżenie.

Z was, cnotliwi, śmiało się dziś me piękno. I tak oto nawiedził mię głos jego: „oni pragną jeszcze — zapłaty!”

Wy chcecie jeszcze zapłaty, wy cnotliwi! Chcecie nagrody za cnotę, nieba za ziemię i wieczności za wasze dziś?

I oto złorzeczycie mi za to, że pouczam, iż nie ma zapłaty, nie masz płatmistrza? I zaprawdę, uczyłem ja nieraz, że cnota jest własną swą nagrodą.

Och, tym jest smutek mój: iż na dno rzeczy wtłaczano nagrodę i karę — i wreszcie na dno dusz waszych, wy cnotliwi!

Lecz jako kieł dzika niechaj słowa me będą i niech wam dusze aż do dna rozerwą; lemieszem chcę wam być.

Wszystkich skrytości waszych głębi na światło dobędę; a gdy tak lemieszem przeorani i skruszeni na słońcu legniecie, wówczas kłamstwo wasze od prawdy łacno się oddzieli.

Gdyż tym jest prawda wasza: jesteście za schludni na brud słów takich, jak: zemsta, kara, nagroda, odwet.

Kochacie swą cnotę, jak matka dziecię kocha; i któż słyszał kiedy, żeby matka za tę miłość opłacona być chciała?

Cnota wasza — to wasze najdroższe własne ja. Pragnienie pierścienia jest w was: by samego siebie dosięgnąć, toczy się i obraca każdy pierścień.

Jako gwiazda, co gaśnie, jest każdy postępek cnoty waszej: światło jej wciąż jeszcze w drodze, wędruje wciąż — i kiedyż ono drogę swą ukończy?

Tak i światło cnoty waszej wciąż jeszcze jest w drodze, choć dzieło już dokonane jest. Niechaj zapomniane będzie, niech zamrze: promień światła jego wciąż jeszcze wędruje.

Że cnota wasza jest waszą samością, nie zaś czymś obcym, ani skórą, ani płaszczem: to prawda, ze dna duszy wam wydarta, wy cnotliwi! —

Bywają wprawdzie i tacy, których cnotą jest kurcz pod biczem: baczyliście mi zanadto na krzyk takich cnotliwców!

Bywają i tacy, którzy cnotą zwą zleniwienie swych nałogów: a gdy ich zemsta oraz ich zawiść członki swe prężą, ożywia się wówczas ich „sprawiedliwość”; przeciera zaspane oczy.

Bywają i tacy, którzy wstecz bywają pociągani: ciągną ich własne diabły. Lecz im głębiej padają tym płomienniej żarzą się ich oczy oraz pożądanie Boga.

Och, i takie wołania dobiegły uszu waszych, wy cnotliwi: „czym ja nie jestem, to jest mi Bogiem, i cnotą!”

Bywają i tacy, co wloką się ciężko i zgrzytliwie, jako wozy, kamienie w dół zwożące: ci mówią wiele o cnocie i godności — hamulec swój cnotą zowiąc!

Bywają i tacy, co są jako zegary powszedniości nakręcane codziennie; cykają i chcą, by się to cykanie — cnotą zwało.

Zaprawdę, uciechę mi oni gotują: gdzie ujrzę zegar taki, będę go nakręcał mym szyderstwem; i warczeć mi oni przy tym jeszcze winni!

Bywają też i dumni z pełnej garści sprawiedliwości, aby w jej imię pastwić się nad każdą rzeczą: tak iż świat w ich niesprawiedliwości tonie.

Och, jakże fałszywie wypada słowo „cnota” z ich ust! A gdy mówią „jestem sprawiedliwy” brzmi to jak: „jestem pomszczony!”

Cnotą swą radzi wrogom swoim oczy wydrapać; wywyższają się na to tylko, aby innych poniżyć.

Bywają również i tacy, co w bagnie siedząc, tak z sitowia przemawiają: „Cnotą — jest cicho w bagnie siedzieć.

Nie kąsamy nikogo i schodzimy z drogi każdemu, co gryźć chce; we wszystkim jesteśmy tego przekonania, jakie nam dadzą”.

Bywają również i tacy, co umiłowawszy gesty, mniemają: cnota jest pewnego rodzaju gestykulacją.

Ich kolana zawsze nabożeństwa czynią; dłonie są sławieniem cnoty, lecz serce nic nie wie o tym.

Bywają wreszcie i tacy, co głosić zwykli o cnocie: „cnota jest konieczna”; w głębi duszy wierzą jednak w to tylko, iż policja jest niezbędna.

A niejeden, co wyżyn człowieczych dojrzeć nie jest w stanie, zwie to cnotą, iż niskość ludzką zbyt blisko ogląda: i ten zły swój wzrok chrzci mianem cnoty.

Niektórzy chcą być zbudowani i wydźwignięci i zwą to cnotą, inni znów pragną być powaleni — i zwą to również cnotą.

Tak oto mniemają nieomal wszyscy, iż biorą udział w cnocie; zaś co najmniej każdy chce być znawcą w rzeczach „dobra” i „zła”.

Lecz nie na to przyszedł Zaratustra, by tym łgarzom i błaznom powiadać: „I cóż wy wiecie o cnocie! I cóż wy o niej wiedzieć możecie!” —

Lecz obyście się starymi słowy znużyli, przyjaciele moi, słowy nabytymi od błaznów i łgarzy. Umęczcie się słowami: „nagroda”, „odwet”, „kara”, „zemsta w sprawiedliwości” —

Umęczcie się mówieniem „że ten postępek jest dobry, ponieważ jest niesamolubny”.

Och, przyjaciele moi! Że wasza samość tkwi w postępku, jak matka w dziecięciu: takimi niech będą wasze słowa o cnocie!

Zaprawdę, zabrałem wam setkę słów miłych i lube igraszki waszej cnoty; i oto dąsacie się na mnie jak dzieci.

Igrały oto nad morzem, — przyszła fala i porwała im igraszkę w głębie: płaczą tedy.

Lecz ta sama fala przyniesie im nowe igraszki i wyrzuci przed nimi nowe barwiste muszelki!

Pocieszą się wnet dzieci; podobnież i wy, przyjaciele moi, znajdziecie niebawem swe pocieszenia — i nowe barwiste muszelki! —

 

Tako rzecze Zaratustra.

O hołocie

Życie jest krynicą rozkoszy; lecz gdzie i hołota pija, tam wszystkie studnie są zatrute.

Sprzyjam wszystkiemu, co schludne; ale tych wyszczerzonych pysków ścierpieć nie mogę, nie znoszę pragnienia niechlujnych.

Rzucili spojrzenie w głąb studni: i oto wyziera mi ze studni ich przemierzły chichot.

Świętą wodę zatruli swą lubieżnością; a gdy swe brudne sny rozkoszą nazwali, zatruli nawet i słowa.

Niechętnym staje się i płomień, gdy oni swe wilgłe serca do ognia znoszą. Nawet duch dymi i swąd dawać poczyna, gdzie się hołota do ognia tłoczy.

Mierźle słodkawym i omiękłym staje się w ich dłoniach każdy owoc: spojrzenie ich czyni każde drzewo owocne uschłym na wierzchołku i wywrotnym pod lada wiatr.

A niejeden, co się z życia wycofał, wycofał się tylko od hołoty: nie chciał z nią wspólności przy studni, ognisku i owocach.

A niejeden, co na pustynię poszedł i z drapieżnymi zwierzęty93 pragnienie cierpiał, nie chciał tylko wraz z niechlujnymi poganiaczami wielbłądów zasiadać u cysterny.

A niejeden, co jako burzyciel przychodził, jako gradobicie pola uprawne nawiedzał, chciał tylko hołocie nogę wetknąć w paszczę i tako gardziel jej zatkać.

Owym kęsem, przy którym namordowałem się najbardziej, nie była wątpliwość, zali życie potrzebuje koniecznie wróżdy94, śmierci i krzyżów męczeńskich: —

Lecz, żem się pytał samego siebie i dusił nieomal mym pytaniem: czyżby? czyżby życie potrzebowało nawet i hołoty?

Sąże konieczne studnie zatrute, ogniska cuchnące, marzenia skalane i czerwie w chlebie życia?

Nie nienawiść moja, lecz mój wstręt żerował głodny na życiu! Och, i ducham sobie obmierził, gdym spostrzegł, że i hołota miewa błyskotliwego ducha!

I do panujących tyłem się odwróciłem, gdym ujrzał, co oni zwą panowaniem swym: szacherkę i targi o władzę — z hołotą!

Wśród ludów obcej mieszkałem mowy z zatulonymi uszy: aby mi język ich szacherki obcym pozostawał oraz ich targi o władzę.

Nos sobie przysłaniając, mijałem niechętny wszelkie wczoraj i dziś: zaprawdę, wszelkie dziś i wczoraj cuchnie piszącą hołotą!

Jako kaleka, — głuchy, niemy i ślepy: tak oto przeżywałem długie czasy, abym nie potrzebował żyć pośród hołoty rządzącej, piszącej i używającej.

Mozolnie wspinałem się na stopnie i ostrożnie przy tym; liche jałmużny rozkoszy orzeźwieniem mi były; przy kiju spełzło ślepcowi życie.

I cóż się stało ze mną? Jakżem się ja wyzwolił ze swego wstrętu? Jakżem odmłodził swe oko? Jakżem się ja wzbił na te wyżyny, gdzie żadna hołota u studzien nie zasiada?

Nadarzyłże mnie wstręt własny skrzydłami i źródliska wyczuwającymi siłami? Zaprawdę, na najwyższe szczyty wzlecieć musiałem, aby odnaleźć krynicę rozkoszy!

O, znalazłem ja ją, bracia moi! Tu na wyniosłościach najwyższych tryska mi krynica rozkoszy! — Jest więc życie, do którego spragniona nie ciśnie się hołota!

Zbyt gwałtownie bijesz ty mi, rozkoszy źródło! I często kielich opróżniasz dlatego tylko, że go ponownie napełnić pragniesz!

I uczyć się jeszcze muszę z większą do ciebie zbliżać się skromnością: zbyt gwałtownie rwie się me serce ku tobie: —

To serce moje, na którym lato w słońcu płonie, lato krótkie, gorące i posępne, a tak ogromnie szczęśliwe: jakże me serce latowe twojej pożąda ochłody!

Minął ociągający się smętek mej wiosny! Minęła złośliwość płatów śniegu czerwcowych! Latem stałem się na wskroś i letnim południem!

Latem na wzniesieniach najwyższych i chłodnymi źródły, i błogą ciszą: o, chodźcież, przyjaciele moi, aby się ta cisza jeszcze bardziej błogą stała!

Gdyż to jest nasza wyżyna i nasza ojczyzna: za wysoko i zbyt stromo mieszkamy dla wszystkich niechlujnych oraz dla ich pragnienia.

Czyste oczy wasze, przyjaciele, niechże wejrzą w krynicę mojej rozkoszy! Jakżeby się ona tym zmącić miała! Odeśmieje się ona wam własną swą czystością.

Na drzewie przyszłości zbudujemy swe gniazdo; orły niech samotnikom

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 45
Idź do strony:

Darmowe książki «Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz