Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖
Tako rzecze Zaratustra to najsłynniejszy utwór prozatorski autorstaw Fryderyka Nietzschego. Dzieło jest jednocześnie traktatem filozoficznym, a także teologicznym — to w nim Nietzsche głosi śmierć Boga, wolę mocy, wieczny powrót.
Przedstawia w nim także swoją koncepcję nadczłowieka — głosi jego rychłe nadejście — wypowiada się na temat kondycji ludzkiej i upadku kultury zachodniej, a zwłaszcza chrześcijańskiej. Swoje refleksje wkłada w usta perskiego mnicha, Zaratustry, który po doświadczeniu przemiany, a także długiej kontemplacji w samotności, idzie do ludzi, by głosić otrzymany dar.
Fryderdyk Nietzsche był niemieckim filozofem, którego działalność przypadła na drugą połowę XIX wieku. Głosił tak zwaną filozofię życia, przedstawił wiele koncepcji myślowych związanych z ludzką moralnością oraz negatywnym stosunkiem do cywilizacji zachodniej i kultury chrześcijańskiej. Był jednym z najbardziej kontrowersyjnych filozofów w historii, zwłaszcza po wykorzystaniu jego myśli przez ugrupowania nazistowskie. Dzieło życia Nietzschego, Tako rzecze Zaratustra, było wydawane w latach 1883–1885.
- Autor: Friedrich Nietzsche
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tako rzecze Zaratustra - Friedrich Nietzsche (warszawska biblioteka cyfrowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche
I oto jest opowieść o rozmowie Zaratustry z psem ognistym:
Ziemia — mówił on — ma skórę; na skórze tej są choroby. Jedna z tych chorób zwie się, na przykład „człowiek”.
Inna znowuż spośród tych chorób zwie się „pies ognisty”: o nim nakłamali ludzie zbyt wiele i nad miarę obełgiwać133 się pozwalali.
Aby tę tajemnicę zgłębić, przeprawiłem się przez morze: ujrzałem prawdę nagą, zaprawdę! bosą aż po szyję.
Co znaczą gawędy o psie ognistym, wiem teraz, wiem również, co mniemać o tych wyrzutkowych i przewrotowych diabłach, których obawiają się nie tylko stare babiny.
„Bywaj, psie ognisty, wołałem, wyłaź ze swej głębi! wyznaj, jak głęboka jest twa głębia! Z jakich to czeluści ziejesz ku górze?
Obficie poisz się u morza: świadczy o tym twa przesolona wymowa! Zaprawdę, jak na psa z głębin, czerpiesz karm134 nadto z powierzchni!
Mam cię co najwyżej za brzuchomówcę ziemi: ilekroć przewrotowych i wyrzutkowych diabłów słyszeć mi się zdarzało, bywali mi zawsze jednacy: słoni, kłamliwi i płytcy.
Potraficie ryczeć i popiołem przyciemniać! Jesteście najlepszymi pyskaczami i posiedliście aż nadto sztukę warzenia błota aż do rozgaru.
Gdzie wy jesteście, tam błoto musi być w pobliżu i wiele plechowego, jaskiniowego, zdławionego, co się na swobodę rwie.
„Wolność” ryczycie najchętniej: lecz ja wyzbyłem się wiary w „wielkie wydarzenia”, ilekroć wiele ryku i dymu wokół nich się wszczyna.
I wierzaj mi, luby wrzasku piekielny! Największe wydarzenia — to nie nasze najgłośniejsze, lecz nasze najcichsze godziny.
Nie wokół wynalazców nowej wrzawy: wokół twórców nowych wartości obraca się świat ten; obraca się niesłyszalnie.
I wyznajcież mi! Niewiele stawać się zwykło w końcu, gdy wrzawa i dym rozwiały się wreszcie. I cóż z tego, że jedno miasto mumią się stało, że jeden posąg w błocie legł!
I to słowo jeszcze powiadam posągoburcom. Największe to szaleństwo sól w morze sypać i posągi w błoto zwalać.
W błocie wzgardy waszej leżał posąg: lecz to właśnie jest jego prawem, że ze wzgardy wykwita dlań nowe życie i nowe żywe piękno!
Z boskimi swymi rysy135 powstaje on oto, tak boleśnie ponętny; i zaprawdę, dziękować on wam jeszcze będzie, żeście go wywrócili, wywrotowcy!
Tą radą służę królom, kościołom oraz wszystkiemu, co na uwiąd starości i cnoty cierpi, — pozwólcie się tylko wywrócić! Abyście znowuż do życia powrócili, a do was — cnota! —
Tak oto mówiłem przed psem ognistym: wówczas przerwał mi mrukliwie i pytał: „Kościół? Cóż to jest?”
„Kościół, odpowiedziałem, jest rodzajem państwa i to najbardziej zakłamanym. Lecz milcz, ty psie obłudny! Znasz przecie najlepiej to wszystko, co twego jest pokroju!
Państwo jest, jako ty, psem obłudnym; jako ty, głosi się ono chętnie dymem i rykiem, — aby, jako ty to czynisz, wzbudzić mniemanie, iż przemawia z brzucha rzeczy wszelkich.
Gdyż chce być ono najważniejszym zwierzęciem na ziemi; i ludzie wierzą mu”. —
Skorom to wyrzekł, pies ognisty jął się zachowywać, jak opętany z zawiści. „Co? krzyczał, najważniejszym zwierzęciem na ziemi? I wierzą mu ludzie nawet?” I tyle pary i ohydnych wygłosów dobywać się poczęło z jego gardzieli, że myślałem, iż gniewem i zawiścią udławi się wnet.
Wreszcie uciszył się i uspokoił się jego krztusiec. Skoro się wreszcie uspokoił, rzekłem do niego ze śmiechem:
„Gniewasz się, psie ognisty: słuszne są zatem me mniemania o tobie!
Abym tę słuszność zachował, posłuchaj i o innym psie ognistym, ten przemawia rzeczywiście z serca ziemi.
Złoto wyziewa tchnienie jego i deszcz złocisty: tak chce serce jego. Czymże dlań popiół, dym i namuł gorący!
Śmiech wylatuje z niego jak obłok barwisty; niechętny jest on wszelkiemu rzężeniu, pluciu oraz zżymaniu się trzewi!
Złoto wszakże i śmiech — czerpie on z serca ziemi: gdyż, abyś wiedział o tym, — serce ziemi jest ze złota”.
Gdy pies ognisty usłyszał to, nie wytrzymał już dłużej. Pełen zawstydzenia podwinął ogon, rzekł cienko i żałośnie ham, ham! i wpełznął z powrotem do swej jaskini. —
Tak opowiadał Zaratustra. Uczniowie jego zaś nieomal, że puszczali to wszystko mimo uszu: tak wielka była ich pożądliwość opowiadania mu o żeglarzach, królikach i o latającym człowieku.
— I cóż mam sądzić o tym! — rzekł Zaratustra. — Zaliż136 jestem upiorem?
Lecz był to może mój cień. Słyszeliście chyba coś nie coś o pielgrzymie i jego cieniu?
To pewna tylko: krócej muszę go trzymać, — gdyż gotów mnie on jeszcze zniesławić.
I po raz wtóry potrząsł Zaratustra głową i dziwił się.
— I cóż mam sądzić o tym!” — rzekł powtórnie. Czemu to krzyczał ów upiór: „Czas już! Czas najwyższy”?
Na cóż to — czas najwyższy?
Tako rzecze Zaratustra.
„— i widziałem, jako wielkie zasmucenie nawiedziło ludzi. Najlepsi umęczyli się dzieły137 swymi.
Nastała nauka, wiara tuż obok śpieszyła, iż »wszystko puste, wszystko jednakie, wszystko już było!«
I ze wszystkich pagórków odzywało się echem: »wszystko puste, wszystko jednakie, wszystko już było!«
Zebraliśmy wprawdzie plon: lecz czemu owoce nasze wszystkie stały się gnilne a brunatne? Jakiż to urok padł z księżyca ostatniej nocy?
Daremna była wszystka praca, trucizną wino stało się nasze, złe spojrzenie zwarzyło pola i serca nasze na więdłą żółciznę.
Suchymi staliśmy się wszyscy; nawet gdy ogień na nas padnie, pylimy, jako popiół: — i ogień nawet umęczyliśmy sobą.
Studnie wszystkie wyschły nam, — i morze nawet się cofnęło. Wszystkie podwaliny zawaleniem grożą, a głębia nie chce pochłaniać!
»Och, gdzież jest to morze, w którym by zatonąć można«: tak rozbrzmiewa skarga nasza — ponad płytkimi bagnami.
Zaprawdę, nawet na skon nas nie stać, zbyt jesteśmy umęczeni: czuwamy przeto wciąż jeszcze i żyjemy wciąż — w konurach grobowych!” —
Tymi słowy mówił wróżbiarz do Zaratustry; a te jego proroctwa padły Zaratustrze na serce i przeistoczyły je. Chadzał smutny i zmęczony; i stał się podobny do tych, o których wróżbiarz powiadał.
Zaprawdę, rzekł do swych uczniów, niewiele brakuje, a nastanie ów długi zmrok. Och, jakże tu uratować me światło!
Aby się ono nie zdusiło w tym zasmętnieniu! Odległym wszak winno światom świecić i nocom jak najdalszym!
Tako w sercu zatroskany chadzał Zaratustra, trzy dni napoju i pokarmu nie przyjmował, spokoju nie zaznawał i utracił mowę. Wreszcie stało się, iż zapadł w sen głęboki. Uczniowie jego zasiedli wokół łoża i w długich nocnych czuwaniach wyglądali w niepokoju, zali się nie zbudzi, mówić znów nie pocznie i nie zleczy swej osmętnicy.
Lecz oto jest mowa, którą wygłosił Zaratustra, gdy się był przebudził; zaś głos jego dochodził do uczniów jakoby z wielkiej dali:
„Posłuchajcież, przyjaciele, snu, który mi się przyśnił i pomóżcież odgadnąć jego znaczenie!
Zagadką jest mi jeszcze ten sen; znaczenie jego tkwi w nim ukryte lub polatuje ponad nim na wolnych skrzydłach.
Wszelkiego życia wyrzekłem się był we śnie. Stróżem nocy i grobów stałem się, tam na samotnej opoce138, gdzie śmierci zamczysko.
Jej trumien strzegłem tam na górze: pełne były głuche sklepienia tych znaków zwycięstwa. Ze szklanych trumien spoglądało ku mnie pokonane życie.
Wdychałem zakurzonych wieczności woń: w zaduchu i w kurzu spoczywała ma dusza. I któż by tam zdołał przewietrzyć swą duszę!
Jasność północy była wokół mnie, samotność przyczaiła się tuż obok, a w samotności rechotała cisza śmiertelna, najdokuczliwsza z mych przyjaciółek.
Kluczem dźwigał, najbardziej ordzewiałe ze wszystkich kluczy; i potrafiłem najbardziej skrzypiące wrota nimi otwierać.
Jako złowieszcze krakanie przebiegał dźwięk długimi lochy139, gdym skrzydła wrót podźwignął: niechętnie darł się ten ptak, nierad dawał się on budzić.
Lecz straszniejszą jeszcze i bardziej przytłaczającą stawała się chwila, gdy echa milkły, cisza zalegała naokół i gdy sam oto pozostawałem w przyczajonym milczeniu.
I tak oto wlókł się i pełzł czas, jeśli czas był jeszcze: lecz cóżem ja o tym wiedział! Wreszcie stało się to, co mnie zbudziło.
Trzykrotny łom uderzył we wrota jako piorun; zahuczały i zawyły sklepienia we wtór trzykrotny: wówczas zbliżyłem się do wrót. Alpa! wołałem, kto niesie swój popiół na górę? Alpa! Alpa! Kto wnosi swój popiół na górę?
Obróciłem klucze, próbuję podźwignąć wrota: mozolę się. Lecz jeszczem ani na szczelinę rozewrzeć ich nie zdołał:
Gdy wicher huczący rozerwał na oścież oba skrzydła wrót: gwiżdżąc, świszcząc i mroźnym tchnieniem biczując, odrzucił mnie na czarną trumnę:
Z łoskotem, poświstem i skowytem załamała się trumna i zionęła tysiąckrotnym chichotem.
Tysiączne dziwotworów dzieci, aniołów, sów, błaznów jak dzieci wielkich motyli śmiały się, szydziły i huczały ku mnie.
Okrutnie przerażonego powaliło mnie na ziemię. Począłem krzyczeć ze zgrozy, jakem nigdy jeszcze nie krzyczał.
Lecz własny krzyk zbudził mnie: — i otom przyszedł do siebie —”.
Tako opowiedział Zaratustra swój sen i zamilkł potem: gdyż nie wiedział, jako ma sobie wykładać to widzenie senne. Lecz uczeń, którego najbardziej miłował, powstał szybko, schwycił rękę Zaratustry i rzekł:
„Twe życie, o Zaratustro, wykłada nam twój sen!
Nie jestżeś ty wichrem, co z ostrym poświstem wywala wrota w zamczysku śmierci? Nie jestżeś trumną pełną jaskrawych szyderstw i anielskich dziwotworów życia?
Zaprawdę, tysiąckrotnym śmiechem dziecięcym nawiedza Zaratustra wszystkie konury śmierci, śmiejąc się ze wszystkich stróży nocy i grobów, i z każdego, kto tam głuchymi poszczekuje kluczy.
Przerazić i obalić pragniesz swym śmiechem; bezwładny opad i przebudzenie dowiedzie twej nad nimi potęgi.
A nawet i wonczas, gdy ów długi zmrok i znużenie śmiertelne nadejdą, nie zajdziesz ty nam jeszcze na niebie naszym, życia ty orędowniku!
Nowe gwiazdy ujrzeć nam pozwoliłeś i nowe czary nocy; zaprawdę, śmiech rozpiąłeś ty ponad naszymi głowy jako sklepienie barwiste.
Odtąd śmiech dziecięcy z trumien tryskać będzie, odtąd wszystkie znużenia śmiertelne wicher zwycięski zawsze nawiedzi: tegoś ty nam jest poręką i wróżbiarzem!
Zaprawdę, o nich to właśnie śniłeś, o wrogach swoich: — i sen to był twój najcięższy!
Lecz jakoś ty się zbudził i do siebie przyszedł, tako i oni ze swego istnienia przebudzić się winni i przyjść — do ciebie!” —
Tako mówił uczeń: zaś wszyscy inni cisnęli się do Zaratustry, chwytali jego ręce, pragnąc go namówić, aby porzucił łoże, zaniechał posępnicy i powrócił do nich. Zaratustra siedział jednak wyprostowany na łożu i spoglądał nieswoim wejrzeniem. Jako ten, co z długiej obczyzny powraca, przypatrywał się swym uczniom, badał ich oblicza i nie poznawał ich. Gdy go wszakże podnieśli z łoża i postawili na nogi — patrzą! — aż tu przemieniły się nagle jego oczy; pojął wszystko, co się przytrafiło, pogładził brodę i rzekł mocnym głosem:
„Dalej więc! czas bo najwyższy zaniechać tego! Baczcież mi, drodzy, abyśmy dobrą spożyli wieczerzę, a rychło! Tako chcę czynić pokutę za niedobre sny!
Wróżbiarz zasię niech przy moim boku je i pije: i zaprawdę, wskażę ja mu jeszcze morze, w którym zatonąć można!”
Tako rzekł Zaratustra. — Po czym wszakże spojrzał na ucznia, co jako wykładacz snu wystąpił, długo mu w oblicze patrzał i kiwał przy tym głową. —
Gdy Zaratustra przechodził pewnego dnia przez most, otoczyli go kalecy i żebracy, a pewien garbaty zagadnął go tymi słowy:
Spojrzyj, Zaratustro! Oto i lud uczy się od ciebie i zaczyna ufać twej nauce: lecz aby całkowicie w ciebie uwierzył, potrzeba na to jednego — winieneś przekonać i nas, kaleki wszelkie. Tu oto masz piękny dobór i sposobność do roboty z niejednym czubem! Ślepców możesz zleczyć, kulawych do biegu przysposabiać; zaś temu, co zbyt wiele na sobie dźwiga, mógłbyś ująć coś niecoś z grzbietu: — Oto według mnie najwłaściwsza droga, aby i kalecy uwierzyli w Zaratustrę!
Zaratustra zaś odparł onemu w te słowa: „Gdy się garbatemu odbiera jego garb, odbiera mu się jego ducha, — tak uczy lud. Gdy się ślepemu wzrok przywraca, widzi zbyt wiele złego na świecie: tak, iż przeklina tych, co go zleczyli. Ten zaś, kto kulawemu zdolność biegu przywróci, czyni mu największą krzywdę: gdyż ledwo biegać się nauczy, a rozbiegną się wraz z nim i jego niecnoty — tak oto poucza lud o kalekach. I czemuż by nie miał Zaratustra uczyć się od ludu, skoro lud uczy się od Zaratustry?
Jest mi to jednak rzeczą najbłahszą jeszcze, iż od czasu, gdy pośród ludzi przebywam, widzę raz po raz, że temu brakuje oka, tamtemu ucha, trzeciemu nogi; lub też, że inni stracili język, nos lub głowę.
Widuję i widywałem rzeczy gorsze, nieraz tak ohydne, że nie o każdej mówić mogę, a niejednej bym nawet widzieć nie pragnął: widuję mianowicie ludzi, którym brak wszystkiego oprócz jednego członka, który jest w takich razach zwykle za wielki, ludzi, którzy niczym już więcej nie są, tylko wielkim okiem, wielkim pyskiem, wielkim brzuchem, zgoła czym bądź wielkim, — kalekami na wywrót zwę ja takich.
Gdy, powracając z mej samotni, po raz pierwszy przechodziłem przez ten most: nie dowierzałem oczom własnym: spoglądam, patrzę i mówię wreszcie: „toż to jest ucho! ucho wielkości człowieka!” Przyglądam się jeszcze lepiej: pod uchem porusza się coś żałośnie małego, ubożuchnego i mizernego. I rzeczywiście, potworne uszysko było osadzone na malutkiej, cienkiej łodyżce; łodyżka ta była — człowiekiem! Gdym szkła do oczu podniósł, mogłem dojrzeć nawet maleńką, zazdrosną twarzyczkę i to nawet, że na łodydze kiwała się nadęta duszyczka. Lud zaś pouczył mnie, że to wielkie
Uwagi (0)