Agaj-Han - Zygmunt Krasiński (cyfrowa biblioteka .TXT) 📖
Choć tytułowa postać, tatarski chłopak, Agaj-Han, to „dziecię wyobraźni” autora, swoją romantyczną powieść historyczną Zygmunt Krasiński oparł na faktach z awanturniczych dziejów tzw. Dymitriad, w które poważnie był zaangażowany zarówno król polski, jak również kilka magnackich rodów Rzeczpospolitej, a wśród nich przede wszystkim Mniszchowie.
Na czołową postać zarówno „poematu polskiego” (tymi słowami określa Krasiński swoje dzieło) wysuwa się Maryna carowa. Rzeczywiście, czwarta córka ambitnego wojewody sandomierskiego, Jerzego Mniszcha, która miała służyć za rodzaj narzędzia polityki wschodniej króla oraz za zakładniczkę awansu społecznego swej rodziny, wyemancypowała się z tych ról — i to niewątpliwie wydobył autor Agaj-Hana.
Marianna Mniszchówna, na mocy kontraktu zawartego w 1604 r. między jej ojcem a Dymitrem Samozwańcem (rzekomo cudownie ocalałym synem Iwana IV Groźnego, ostatniego z dynastii Rurykowiczów), miała zostać żoną tego ostatniego w razie zdobycia przezeń tronu rosyjskiego; w zamian przyszły teść miał uzyskać milion złotych polskich, księstwo siewierskie i smoleńskie, zaś Maryna m.in. księstwa: pskowskie oraz nowogrodzkie. Kiedy 30 czerwca 1605 r. Dymitr Samozwaniec I objął władzę, Maryna wyruszyła do Moskwy w charakterze narzeczonej cara, uzyskawszy zgodę króla polskiego na małżeństwo i poślubiwszy Dymitra per procura 27 listopada 1605 r. w Krakowie w obecności m.in. króla Zygmunta III Wazy, królewicza Władysława Wazy i nuncjusza apostolskiego. Przybywszy do Moskwy, 18 maja 1606 r. Maryna została koronowana na carycę w Soborze Uspieńskim na Kremlu (pierwszy w historii Rosji przypadek koronacji kobiety), a następnie patriarcha moskiewski Ignacy udzielił Dymitrowi i Marynie ślubu w obrządku bizantyjskim (Dymitr uprzednio, przebywając w Polsce, przeszedł na katolicyzm). Panowanie tej pary trwało niewiele dłużej niż obrzędy weselne. Już 27 maja 1606 r. doszło do zamachu stanu, Dymitr Samozwaniec został zamordowany, jego ciało spalono, a prochy wystrzelono z armaty ustawionej pod Kremlem, carem został Wasyl IV Szujski, zaś Maryna wraz z ojcem przebywała uwięziona w Jarosławiu jako zakładniczka do 1608 r., kiedy to na mocy rozejmu między carem Rosji a królem Rzeczpospolitej Polskiej Mniszchowie odzyskali wolność i otrzymali prawo wyjazdu z Rosji. Jednakże wojewoda sandomierski postanowił nie wracać do kraju, lecz przyłączyć się do II Dymitriady, prowadzącej właśnie oblężenie Moskwy. Przekonał córkę, aby „rozpoznała swego męża” w Dymitrze Samozwańcu II (zw. Łżedymitrem a. łotrem tuszyńskim), co nastąpiło 20 września 1608 r. w obozie wojskowym w Tuszynie (następnie doszło do potajemnego ślubu Maryny i Dymitra w obecności bernardyna Antoniego Lubelczyka). W rewanżu Dymitr Samozwaniec II zobowiązał się wypłacić ojcu Maryny 300 tysięcy rubli i ofiarować 14 miast na pograniczu z Rzeczpospolitą. W 1610 Łżedymitr uciekł z obozu tuszyńskiego do Kaługi, nie potrafiąc zapanować nad zaciężną armią. Maryna przejęła kontrolę nad obozem, a wobec masowej dezercji udała się do obozu Jana Sapiehy. Po odbudowaniu przez Łżedymitra armii powróciła do męża i udała się z nim ponownie pod Moskwę. Jednocześnie wojska polskie, wykorzystując fakt podpisania przez cara Wasyla IV Szujskiego sojuszu ze Szwecją, będącą w stanie wojny z Polską, wkroczyły pod wodzą hetmana Żółkiewskiego do Rosji, zadając jej armii dotkliwą klęskę w bitwie pod Kłuszynem; bojarzy moskiewscy podpisali wówczas z hetmanem Żółkiewskim umowę, w zamian za pomoc wojsk polskich w wyparciu Samozwańca II spod Moskwy, zobowiązując się uznać królewicza Władysława Wazę za cara Rosji. Dymitr Samozwaniec II zbiegł do Kaługi nad Oką, gdzie 21 grudnia 1610 r. został zastrzelony w saniach przez Tatara Piotra Urusowa, który zemścił się za wcześniejsze uwięzienie i biczowanie. Maryna znalazła się w nader trudnej sytuacji: utraciła kontrolę nad armią II Dymitriady, nie chciała jednak iść na ustępstwa wobec króla polskiego i wracać do Rzeczypospolitej, postanowiła walczyć o władzę dla siebie. W 1611 r. urodziła syna, Iwana Dymitrowicza, i związała się z atamanem Kozaków dońskich, Iwanem Zaruckim. Z nowym mężem stworzyła państwo kozackie w rejonie południowego dorzecza Wołgi, ze stolicą w Astrachaniu, skąd prowadziła wojnę przeciwko odradzającemu się Carstwu Rosyjskiemu. Dążyła do osadzenia swego syna na tronie Rosji. W 1613 roku sobór ziemski wybrał carem Michała I Romanowa oraz na mocy uchwały Marynie i jej synowi odmówił wszelkich praw do tronu. W maju 1614 r. w Astrachaniu wybuchł bunt wojska, Zarucki wraz z Maryną i Iwanem Dymitrowiczem musieli salwować się ucieczką, jednak zostali pojmani. Z rozkazu cara Michała I ataman kozacki został podczas publicznej egzekucji w Moskwie wbity na pal, trzyletni Iwan Dymitrowicz powieszony, a Maryna uwięziona w baszcie kremla w Kołomnie, gdzie zmarła wiosną 1615 r.
Z opowieści tej, spływającej krwią i pulsującej od zmieszanych żądz posiadania oraz władzy, Krasiński, zgodnie ze swym szczególnym uzdolnieniem, stworzył historiozoficzną gigantomachię, opowieść o zmaganiu się sił duchowych Zachodu i Wschodu (lustrzane odbicie tej wizji historycznej stanowiła wydana w tym czasie powieść Michaiła Zagoskina, koncentrująca się również wokół 1612 roku, pt. Jerzy Miłosławski). Krasiński pisał Agaj-Hana w cieniu klęski powstania listopadowego (od października 1831 do stycznia 1832 roku), przenosząc się w wyobraźni do „czasów, gdy moi przodkowie pustoszyli Moskwę, a Polka, która później miała zginąć w pustyniach azjatyckich, zasiadała na tronie carów” (jak donosił w liście do przyjaciela, Henry'ego Reeve'a). Zwracał też uwagę na nowatorstwo stylu i formy dzieła: istotnie, jest ono przede wszystkim łańcuchem nasyconych emocjonalnie i malarsko obrazów; i choć wówczas daleko było nawet do urodzin braci Lumière — fantazja o carowej Marynie Mniszchównie, dzielnym atamanie Zaruckim i szalonym z miłości Agaj-Hanie ma budowę filmową.
- Autor: Zygmunt Krasiński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Agaj-Han - Zygmunt Krasiński (cyfrowa biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Krasiński
Tu nagła zmiana zaszła w jego rysach i postawie — raz jeszcze udaje się do prośby, raz jeszcze schyla przed nią czoło jako przed panią, spojrzeniom swoim żaru ujmuje i na drżące, czułe zamienia; głos zniżył i płyną jego dźwięki jako dumka przez dziecię śpiewana.
— Zmiłuj, o zmiłuj się nade mną, huryso moja! Gwoli tobie całe poświęciłem życie, potok lat młodych, który mógł huczeć i pienić się po świecie, rozwalać skały i wykorzeniać lasy, zmusiłem do płynienia za twymi śladami, a on się stał drobnym strumieniem, który wyschnie w pamięci ludzi.
Ostatni jestem z mojego szczepu — mamże123 się rozbić marnie na skale twojego niemiłosierdzia i zaginąć bez sławy, bez rozkoszy, jako wyspa na morzu? Patrz, występuje z łona kipiących bałwanów, dniem i nocą złote miota ognie, nikt jej nie widział i nie dziwił się jej, samotna wśród pustyni wód, wylała całą okazałość i znów zapada w otchłanie. Tak i ze mną będzie. Śmierć ci grozi wszędzie, piołun rośnie, gdzie spojrzysz tylko, a tam, gdzie ci wskazuję, wonieją róże i jaśminy. Skosztuj, huryso, pucharu miłości mojej, służyć ci będę jako duchy w niebie służą Allahowi — w jasności oczu twoich jako motyl ulatywać będę, dopóki olśniony, upojony, spalony, nie padnę u stóp twoich, a wtedy popiół ze mnie i kurzawa, a wtedy deptaj124 po mnie i przeklinaj mnie, ale teraz bądź moją, roztwórz objęcia twoje i synowi padyszachów daj spocząć na liliach twej piersi, na białej piersi! —
I rysy młodocianą przybierały barwę. Jako kwiat, o skwarze słońca zwiędniały, a wieczorem podnoszący liście, tak i on w tej chwili rzeźwił się w nagłej czułości; uśmiech miłośny, swawolny usta mu krasi — założył ręce i błaga.
— Nuradyna murzy żaden z jego ludzi by nie poznał w tej chwili; myśląc o tobie, zatraciłem i język, i naukę moich ojców: z duchami już nie umiem rozmawiać, ludziom rozkazować nie potrafię. —
Wymknął mu się tasak z dłoni i podnosi oczy ku Marynie jako chrześcijańskie dziecię, klęcząc, podnosi oczy ku obrazowi świętej.
— Morderco, pohańcze bez wstydu i bojaźni bożej, nie kalaj125 moich myśli twoimi gwary! Możesz mnie męczyć i zabić; Maryna Mniszchówna śmierci się nie lęka, bylebyś umilkł i chwil kilka do modlitwy zostawił. —
Głos jej posępny, wzgardliwy, przeszył wskroś Agaj-Hana. Schyla się niżej, ale nie w pokorze, jedno by podnieść sztylet upuszczony, a kiedy go podniósł, wyrwał z pochwy, pochwę cisnął pod nogi, a rękojeść okręcił palcami, aż mu żyły ręki nabrzmieją, a do oka, do rysów, ciśnie się wyraz wściekłości. Całym ciałem trzęsie się gwałtownie, ścisnął zęby, jak gdyby chciał się wstrzymać, ale głos, w którym wcieliła się namiętność duszy, usta mu rozerwie.
— Miłość twoja była dla mnie jako ten most śliski nad otchłanią, po którym wszyscy w godzinę sądu przechodzić mamy do nieba; ale teraz dostałem się do raju, do zemsty! —
I klingą tasaku śmigał wokoło jej skroni, wokoło piersi; ona zbladła, lecz do prośby się nie zniży, krzyku nie wyda, a na klindze rozbite promienie wiązkami światła błądzą po jej licach i szyi, jak błyskawice, które lustro miece, kiedy w nim odbije się słońce.
On igra z nią i po jej puklach, po czole rozwodzi sztyletem połyski — powoli, z przerwanym oddechem, z jaskrawymi oczyma, jak gdyby w tym czuł lubieżność jaką.
— Huryso moja, jakżeś mi piękną w godzinie śmierci! A wieszże126, dokąd idziesz i gdzie dostać się masz? Bez duszy, bez życia wiecznego, maro stworzona ku uciechom mężów, w proch się rozpadniesz i nic z ciebie nie będzie. Czemuż tak się kwapisz do snu i ciemności grobowej? Mniejsza o śmierć dla nas, którzyśmy nieśmiertelni; ale ty, niewiasto, nie ujrzysz nigdy pałaców Allaha; jako lampa, którą duch bagnisk zawiesza na swoich kępach, świecisz trochę i umierasz na wieki. Ty i róża, obie nie macie duszy, jedno wasze barwy i zapachy mózg zawracają ludziom; a kiedy zwiędniecie, nikt nie troszczy się o was na ziemi ni w niebie.
Wzdrygnęła się na te słowa niewiernego; ona stoi nad grobem, a on jej przepowiada, iż nie odżyje więcej! Mróz przejął serce nieszczęśliwej — bo choć wierzy dusza w obietnice Pańskie, ciało drży, zziębłe i osłabłe, kiedy chwila zgonu nadchodzi.
Ależ anioły stróże pilnują chwil naszych ostatnich i powiewem skrzydeł swoich rzeźwią nas w konaniu; ona też wraca do wiary i ufności, na Agaj-Hana spojrzy jak na złego ducha i milcząc, każdym biciem serca modli się do Boga.
Agaj-Han lewą ręką porywa ją za szatę, prawą tasak podniósł i trzyma nad jej piersiami. Ona oczy przymknęła; ale powoli jego ręka mdleje, ramię zgina się i opada na dół stopniami, wreszcie opada zupełnie, a sztylet wisi u palców i ledwo się ich trzyma.
— Giermku, dlaczego przedłużasz konanie Maryny Mniszchównej. Jużem myślała, że zawarłszy powieki, dopiero się obudzę gdzie indziej, nie w tym namiocie, nie na tej ziemi. Izali czekasz jej próśb za życiem; jej ukłonów tobie? Próżna zwłoka, próżne i płonne nadzieje, daj mi pokój, Tatarze, i kończ, coś zaczął, bo ci Polka zaprawdę powiada, iż przed tobą nigdy się nie uniży! Panie Boże i święta Bogarodzico, zmiłuj się nade mną! —
Jęk rozpaczy wyrwał się z Agaj-Hanowej piersi, i ścisnął tasak, i znów podnieść chciał, ale nie potrafił; ten drobny oręż nad miarę ciężał jego dłoni, a zatem go upuścił i zdeptał gniewnie; potem w milczeniu po namiocie się przechadza, to krok za krokiem, wlecząc się, gdyby127 na siłach mu zbywało, to podskakując, jak gdyby nagle kula mu w piersiach utkwiła. Bladość śmiertelna po licach mu się rozlewna. Zda się, że namiętność, co miotała nim i życiem jego była, z przesilenia skonała. Padł na kobierzec i gdyby nie oddech głuchy, ciężki, przerwany, miałbyś go za trupa.
Po chwili podnosi się wpół i wyciągając ramiona, przemówi głosem człeka, co draśnięty światłem miesięcznej nocy we śnie się odzywa.
— Garnijcie się do syna waszego sułtana, emiry pustyni, bo on dziś piękną pojmuje żonę! Długo błądził i chleb gryzł suchy u niewiernych, i psem był chudym u ich żłobów — ale teraz weźmie za rękę tę, którą ukochał, i pójdzie z nią.
Horbrokowie, nędzny bojarze! Tyś myślał, że ci tę perłę rzucę pod stopy, abyś ją zgniótł i u cara za to miłościwej łaski nabył? Gnij w Astrachanie, stary, i nie pytaj się o najurodziwszą z córek Adama! —
Tu uśmiech gwałtowny usta mu opanował, tak że przez chwilę dalej mówić nie mógł.
— Ojcze mój, gdzie jesteś? Trzy krople krwi z głowy twej spadły mi na skronia. Huryso moja, we śnie i na jawie, panią byłaś Agaj-Hana! Co to za imię? Ktoś go nosił przed laty. Królom i szachom diament potęgi pali się na zawoju, ale to znikoma gwiazda! Oni dziś panują, a jutro ich synowie skowyczą z głodu po ulicach miast.
Widziałem, zważałem, kiedym przechodził, a zimno usypiało nogi, wiecznie tam lodu nie masz, otwór — pchnąć — zleci — Moskalom się nie dostanie — oni by ją rozćwiertowali. Tu głowa się toczy, tam skacze ręka, drgają owdzie piersi — nie — nie, przez Allaha! przez Haruna — cała, nieskażona, jako piękna jest na ziemi, tak piękna zstąpi w dół — a w głębi miękki piasek — i rozciągnie się na nim jako na łożu rozkoszy. —
Podczas tych słów źrenica jego nabierała stopniami coraz więcej obłędu. [Z początku latała prędko, a była zimną i szklniącą, jak gdyby łzy do niej przymarzły, potem zajęła się suchym ogniem.] Przestała się toczyć, wryła się w białko. Już nie rozmaite uczucia, jako dotąd bywało, unoszą się na różne strony w jego spojrzeniach — myśl jedyna, po której żadnej drugiej już nie nastąpi w jego duszy, przebija we wzroku. Powstał jak zwierzę pędzone instynktem i ujął za ramię Marynę, i szedł ku tylnym drzwiom namiotu; ani, wychodząc, przypasał bułat lub wziął kindżał swój: szedł, wlepiając oczy w nią, ściskając za rękę tak, że jęczała z bólu; lecz ani już grozi, ani się przymila; w milczeniu prowadzi ją z dala od obozu, po piaskach, ku brzegom Jaiku.
Słońce już ma się ku zachodowi i jako zwykle w pustyni, im bardziej spuszcza się na dół, tym bardziej krwią się zalewa; powietrze wiosenne, ciepłe, śnieg tu i owdzie wyspami się jeszcze trzyma, w górze klinem suną żurawie, za nimi ciągną kuliki i ostrymi głosy rozmawiają podczas podróży.
Stanęli nad Jaikiem. Strome z piasku i żwiru ulane jego brzegi; a rzeka cała, dotąd ścięta lodem, połyskuje czerwienią zachodu, ale można już dojrzeć w oddali walące się ogromy, nurtem pędzone, gromadzące się u zapory z lodu, nieprzerwanej jeszcze, trzymającej się obu nabrzeży, które właśnie w tym miejscu zbiegają z góry i wstępują w koryto, jakby na pomoc lodowi; ale już słychać z daleka huki łamiącej się kry, roztrzaskujących się brył, a bliżej głuche szumy, które podnoszą się z głębi wód — to niby kipią tam pod spodem fale, to znowu stękają, przyparte ciężarem. Znać, że się rzeka zabiera do buntu, a wiatr, ulatując nad nią, poklaskuje ciepłymi skrzydłami.
O! sił już nie staje Marynie — zawróciła się głowa wśród odmętu przyrodzenia. Jeszcze raz palce podniosła ku czołu i tam znak święty składając, szepce: „w imię Ojca” — i wargi nie zbiegły się, usta na pół otwarte zostały, ale głosu już się nie spodziewaj po nich.
Agaj-Han porwał ją z siłą olbrzyma i niosąc w objęciach, na zabój się rzucił pomiędzy urwiska i cyple. Zlatuje na dół bezpieczny, bo duch szaleństwa czuwa nad nim, jak[o] nad synem [swoim]. Piasek urywa się pod stopami, a on nie pada; o głazy się potyka, a nie nachyli się nawet, skacze i pędzi; żwir spod jego nóg leje się strumieniem, coraz niżej, coraz niżej — wreście dobiegł, kędy ląd się kończy, a lód poczyna; wstąpił bez namysłu, bez wahania, i jako biegł po ziemi, tak ślizga po lodzie bez żadnego szwanku — wśród zawałów śniegu.
Oba brzegi cienie swe na Jaik rzucają, pośrodku nich, gdzie już zetknąć się mają, wstęgę krwawego światła rozciągnęły zachodzące promienie; do tej kiedy doszedł Agaj-Han, stanął, szukał czegoś wokoło — ale nie złożył Maryny, choć dyszał i kroplami potu oblane miał czoło. Czego szukał, znać, że dojrzał, bo skoczył i znów w bieg się wprawił, i leciał w stronę morza — w cienie już nie zbaczając, ciągle się trzymając drogi, którą słońce wytknęło.
Niedługo znów stanie. Coraz huki się powiększają, gdzieniegdzie lód już pęka, ale on jeszcze stoi na bezpiecznym miejscu, choć u samego brzegu otworu, w którym tryska woda; znać, iż tam źródło odwieczne, bo naokoło wszystko zmarzło, a ono czyste, wirem się kręci i parą bucha.
— Obudź się, obudź, huryso moja!
I ręką tarł jej skronia, i kroplami wody twarz jej obsiewał.
Otworzyła oczy i milcząc, z ramion jego wysunęła się ostatkiem mocy. Chciała krokiem postąpić dalej, padła na lód kolanami, ale już nie mdleje; widzi, słyszy, zrozumiała, jaki los ją czeka, i w tej uroczystej chwili — jeszcze raz podniosła głowę, jak gdyby chciała umrzeć z godnością królowej.
Klęczy na samym brzegu przepaści — on stoi nad nią z wzrokiem szaleńca i on może nie wie już, kto ona, skąd przyszła; może zapomniał swej miłości, swoich cierpień i trudów; ale on wie, że tu jej zginąć trza; i objął ją ramionami bez wściekłości, bez wyrazu zemsty na twarzy; pomimowolnie prawie, jak gdyby tajemnicza siła władała nim i on jej oprzeć się nie mógł.
Poszła na dno i fale zakipiały nad nią, wróciła raz tylko, ręce podniosła nad wodą i znów fale je zaleją, ani słychać, by już mocowała się z nimi. Źródło wre jak pierwej, ale żaden inny głos nie przymiesza się do jego szumu — jedno128 na nim, wśród czerwonej jasności igra między bąbelkami czarna wstążka z haftem złotym. Głowa, która go nosiła za życia, kędyż leży teraz?
Agaj-Han, niewzruszony, patrzy na topielę129 i czasami ręką pociera czoło. Niełacno rozum odwołać, kiedy opuści duszę i zostawi pustkami jako świątynię, z której wyszli bogi. Stoi i czeka, jakby się spodziewał, że owa, którą kochał, nazad podniesie się z toni, świeża i młoda, a w powtórnym na świat przyjściu zapomni o przeszłych dolach i jego miłości wysłucha.
I oczy wytrzyszcza, i natęża ucho jako strzelec w kniei. — Tymczasem wokoło powstają hałasy rozmaite, dziwaczne, które z dołu się podnosząc, zdają się ostrzegać o niebezpieczeństwie. To jęk z oddali przylatuje, to wiatr gdzieś wpadł między kłęby śniegu i wzdycha jak dziewczyna; to niby skowyczenia gromady szakalów, co uciekając, ku nadbrzeżom pędzi; aż tu znowu ścierają się gdzieś bryły lodu i chrobocą jak piły, nagle zahuczą jakoby wysadzone w powietrze; potem słychać szum fal wartko płynących i wrzaski ich wściekłe wokoło przeszkód biją się, potem znów szumią — znać, że tamę przeparły.
A bliżej wokoło niego lód się ugina i warczy, pokrywa się rysami, to dziurki się wyłupią, to cały kawał się oderwie i kołysany przez wodę tłucze o przyległe ściany; świsty wiatru się wzmagają, pomiędzy nimi gęsi dzikich z góry zlatują głosy i jastrzębiów przeraźliwe krzyki; z tyłu coraz więcej gromadzi się lodu; już nie bryłami, ale wzgórzami, które oblegają zaporę, co dotąd się nie ruszyła, i walą w szeregach z łoskotem piorunu. Ich ostre szczyty połyskują żarem od ostatnich promieni słońca. Gdyby nie chciał nawet oddać się zagubie, już za późno; ależ on o tym nie myśli; ku miejscu, gdzie zniknęła niewiasta,
Uwagi (0)