Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖
Rafael de Valentin postanawia popełnić samobójstwo. Jego życie zupełnie się nie układa — stracił rodzinę, nie udało mu się zrobić kariery dramaturga ani filozofa, przeżywa nieszczęśliwe miłości, a na dodatek traci ostatnie pieniądze w kasynie.
Przypadek jednak sprawia, że Rafael trafia do sklepu z dziełami sztuki, a tam znajduje fragment jaszczuru (skóry przeznaczonej m.in. do wyrobu galanterii) z inskrypcją w sanskrycie. Zdaniem sklepikarza, kto posiada ten talizman, może spełniać swoje marzenia, za każdym razem jaszczur jednak będzie się kurczył, aż zniknie, a właściciel umrze. Po zakupie jaszczuru, Rafael spotyka przyjaciół i postanawia rozpocząć nowe życie.
Jaszczur należy do cyklu Komedii Ludzkiej autorstwa Honoriusza Balzaka. Na serię składa się ponad 130 utworów, połączonych przez wielu powtarzających się bohaterów. Autor ukazuje człowieka niemalże jako przedmiot swoich badań obserwowany w różnych środowiskach. Ważnymi tematami Komedii Ludzkiej są finanse, obyczaje oraz miłość.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Z czasem — dodała Fedora — uzna pan, mam nadzieję, rzetelne przywiązanie, które ofiarowuję moim przyjaciołom. Dla nich zawsze mnie pan znajdzie dobrą i oddaną. Umiałabym im oddać życie, ale gardziłby pan mną, gdybym cierpiała ich miłość, nie dzieląc jej. Na tym kończę. Pan jest jedynym człowiekiem, który dotąd usłyszał ode mnie te ostatnie słowa.
Zrazu odjęło mi mowę, zaledwie zdołałem opanować huragan, który wzbierał we mnie; ale niebawem zdławiłem moje uczucia w głębinach duszy i uśmiechnąłem się:
— Jeżeli powiem, że panią kocham — odparłem — skaże mnie pani na wygnanie; jeżeli okażę obojętność, zemści się pani za to. Księża, sędziowie i kobiety nigdy nie zrzucają zupełnie swej sukni. Milczenie nie przesądza niczego; niech pani pozwoli, że zmilczę. Skoro mi pani udziela tak braterskiej przestrogi, znaczy to, że się mnie pani lęka stracić; ta myśl mogłaby wystarczyć mej dumie. Ale zostawmy sprawy osobiste. Jest pani może jedyną kobietą, z którą można filozoficznie roztrząsać postanowienie tak sprzeczne z prawami natury. W zestawieniu z innymi egzemplarzami pani gatunku jest pani fenomenem. Szukajmy tedy razem, z dobrą wiarą, przyczyn tej fizycznej anomalii. Czy istnieje w pani — jak w wielu kobietach dumnych z samych siebie, rozkochanych we własnej doskonałości — uczucie wyrafinowanego egoizmu, które każe pani wzdrygać się przed myślą, iż mogłabyś należeć do mężczyzny, wyrzec się swej woli i poddać się urojonej, a drażniącej panią wyższości? Zyskałaby pani w mych oczach tysiąc nowych uroków! Czyżby pierwszym razem miłość obeszła się z panią okrutnie? A może cena, jaką pani musi przywiązywać do swej wytwornej kibici, do swego rozkosznego biustu, każe się pani lękać trudów macierzyństwa: czy to nie jest może najważniejszy z owych tajemnych powodów, dla których bronisz się przed zbyt przekonywującą miłością? Czy ma pani jaką ułomność, która cię czyni cnotliwą mimo chęci?... Niech się pani nie gniewa, ja roztrząsam, badam, jestem o tysiąc mil od miłości. Natura, która stwarza ślepych od urodzenia, może wszak stworzyć kobiety głuche, nieme i ślepe w tym względzie. W istocie, jest pani cennym przedmiotem dla obserwacji lekarskiej! Nie zna pani całej swej wartości. Może pani mieć usprawiedliwiony wstręt do mężczyzn; uznaję to, wydają mi się wszyscy brzydcy i wstrętni. Ma pani słuszność — dodałem, czując, że serce mi się ściska — musisz nami gardzić; nie istnieje mężczyzna, który by był godny pani!
Nic powtórzę ci wszystkich sarkazmów, które wysypałem na nią, śmiejąc się. I ot, najbardziej zatrute słowo, najostrzejsza ironia, nie wyrwały jej najmniejszego odruchu ani gestu oburzenia. Słuchała, zachowując na wargach, w oczach, swój zwykły uśmiech, ten uśmiech, który wkładała jak suknię, zawsze ten sam dla przyjaciół, dla prostych znajomych, dla obcych.
— Czy nie jestem bardzo poczciwa, że pozwalam się sekcjonować w ten sposób? — rzekła, korzystając z chwili, gdy ja patrzyłem na nią w milczeniu. — Widzi pan — ciągnęła z uśmiechem — przyjaźń moja wolna jest od niemądrej drażliwości. Wiele kobiet skarałoby pana impertynencje zamykając panu drzwi swego domu.
— Może mnie pani wypędzić, nie podając przyczyn swej surowości.
To mówiąc, czułem się gotów zabić ją, gdyby mnie odprawiła.
— Szaleniec z pana — rzekła z uśmiechem.
— Czy pani kiedy pomyślała — ciągnąłem — o skutkach gwałtownej miłości? Człowiek w rozpaczy nieraz zamordował kobietę, którą kochał.
— Lepiej być martwą niż nieszczęśliwą — odparła zimno. — Człowiek tak namiętny z pewnością kiedyś opuści żonę i zostawi ją na bruku, strwoniwszy jej majątek.
Ta arytmetyka ogłuszyła mnie. Ujrzałem jasno przepaść między tą kobietą a mną. Nie było między nami możności porozumienia się.
— Żegnam panią — rzekłem zimno.
— Żegnam pana — odparła, skłaniając przyjacielsko głowę. — Do jutra.
Patrzałem na nią chwilę, śląc jej całą ową miłość, której się wyparłem. Ona stała, rzucając mi swój banalny uśmiech, ów wstrętny uśmiech marmurowego posągu, wyrażający jak gdyby miłość, ale zimny. Czy zrozumiesz, mój drogi, wszystkie męczarnie, jakie mnie szarpały, gdy wracałem do domu w śnieg i w deszcz, idąc milę po gołoledzi, straciwszy wszystko? Och! Wiedzieć, że ona nawet nie pomyśli o mej nędzy i sądzi, że jestem jak ona bogaty, że kołyszę się miękko w powozie! Ileż ruin i zawodów! Nie chodziło już o pieniądze, ale o wszystkie skarby mej duszy. Szedłem na oślep, rozbierając w duchu słowa tej dziwnej rozmowy, gubiąc się w komentarzach tak, że w końcu wątpiłem o potocznej wartości słów i myśli! I wciąż kochałem, kochałem tę zimną kobietę, której serce trzeba było zdobywać ciągle i która, wciąż mażąc wczorajsze obietnice, jawiła się nazajutrz jak nowa kochanka. Kiedy skręcałem pod bramami Instytutu, chwyciła mnie gorączka. Przypomniałem sobie wówczas, że jestem na czczo. Nie miałem ani szeląga. Na domiar nieszczęścia deszcz wykoślawił mi kapelusz. Jak teraz zjawić się w domu wykwintej kobiety, jak się pokazać w salonie bez przyzwoitego kapelusza! Dzięki nadzwyczajnym wysiłkom, przeklinając głupią i niedorzeczną modę, która każe wystawiać na pokaz kapelusz, obnosząc go w ręku, zdołałem utrzymać dotąd moje nakrycie głowy bodaj w możliwym stanie. Nie był ani bezczelnie nowy, ani beznadziejnie stary; ani wytarty, ani zbyt lśniący; ot, mógł uchodzić za kapelusz dbającego o siebie człowieka; ale teraz jego sztuczne bytowanie doszło swego ostatecznego kresu, był chory, zniszczony, skończony, istny łachman, godny przedstawiciel swego pana. Dla braku półtora franka zniweczyłem moją pracowitą elegancję. Ach! Ileż nieznanych ofiar poniosłem dla Fedory od trzech miesięcy! Często pieniądze przeznaczone na całotygodniowy chleb poszły na to, aby ją zobaczyć przez chwilę. Zaniedbywać moje prace i głodzić się, to było jeszcze nic! Ale przebywać ulice Paryża, unikając ochlapania, biec, aby umknąć przed deszczem, zjawić się u niej ubrany równie dobrze jak lalusie, którzy ją otaczali — och! dla zakochanego i roztargnionego poety zadanie to przedstawiało nieprzeliczone trudności. Moje szczęście, moja miłość zależały od pryśnięcia błotem na moją jedyną białą kamizelkę! Wyrzec się jej widoku, gdybym się powalał, gdybym zmókł! Nie mieć pięciu su, aby dać sobie oczyścić najlżejszą plamkę na trzewikach! Miłość moja rosła od wszystkich tych drobnych nieznanych tortur, olbrzymich dla nerwowego artysty. Nieszczęśliwi kochankowie ponoszą ofiary, o których nie wolno wspominać kobietom żyjącym w sferze zbytku i elegancji; widzą one świat poprzez pryzmat barwiący złotem ludzi i rzeczy. Optymistki z egoizmu, okrutne przez dobry ton, kobiety wyrzekają się zastanowienia w imię swoich przyjemności; gorączka uciech rozgrzesza je z ich obojętności na nieszczęście. Dla nich szeląg nigdy nie jest milionem, to raczej milion wydaje się im szelągiem. Jeżeli miłość musi bronić swej sprawy wielkimi ofiarami, musi zarazem pokrywać je delikatną zasłoną, spowijać je milczeniem; ale rzucając na kartę majątek i życie, ludzie bogaci korzystają z przesądów światowych, które zawsze dają pewien blask ich miłosnym szaleństwom; dla nich milczenie mówi, a zasłona jest wdziękiem, podczas gdy moja okropna dola skazywała mnie na przerażające męczarnie, nie pozwalając mi rzec: „Kocham!” albo „Umieram!”. Czyż nie wynagradzała mnie hojnie przyjemność, jaką mi sprawiało to, że poświęcam jej wszystko? Hrabina przydała wartości najpospolitszym wydarzeniom mego życia, związała z nimi niewymowne rozkosze. Niegdyś obojętny w kwestii stroju, obecnie szanowałem moje ubranie jak drugiego siebie. Mając do wyboru: otrzymać ranę albo rozedrzeć frak, nie byłbym się zawahał! Wejdź tedy w moje położenie i zrozum wszystkie szaleństwa myśli, rosnącą gorączkę, jaka miotała mną przez całą drogę, podsycana może jeszcze ruchem! Doznawałem jakiejś piekielnej przyjemności, czując się na szczycie niedoli. Chciałem widzieć jakąś wróżbę odmiany w tym ostatnim przesileniu, ale nieszczęście ma skarby bez dna. Drzwi hoteliku były uchylone. Przez otwór w okiennicy wycięty w kształt serca ujrzałem światło. Paulina, czekając na mnie, rozmawiała z matką. Usłyszawszy moje imię, przystanąłem.
— Rafael — mówiła Paulina — jest o wiele przystojniejszy niż student spod siódmego. Ma takie ładne włosy blond! Czy nie uważasz, że w głosie jego jest coś dziwnego, co wnika do serca? A przy tym, mimo że wydaje się nieco dumny, jest tak dobry, tak wytworny w obejściu! Och, naprawdę, może się podobać! Jestem pewna, że wszystkie kobiety muszą szaleć za nim.
— Mówisz tak, jakbyś go kochała — zauważyła pani Gaudin.
— Och, kocham go jak brata — odparła śmiejąc się. — Byłabym bardzo niewdzięczna, gdybym nie płaciła mu sympatią! Czyż nie nauczył ranie muzyki, rysunków, gramatyki, słowem wszystkiego, co umiem? Ty niewiele zwracasz uwagi na moje postępy, mamusiu; ale ja się robię tak uczona, że niedługo sama będę dawać lekcje, a wówczas będziemy mogły trzymać służącą.
Cofnąłem się nieznacznie, po czym robiąc umyślnie nieco hałasu, wszedłem do sali, aby wziąć lampę. Paulina wstała, aby mi ją zaświecić. Biedne dziecko rozlało rozkoszny balsam na moje rany. Ta naiwna pochwała mej osoby dodała mi nieco otuchy. Potrzebowałem wierzyć w samego siebie i usłyszeć bezstronny sąd o mej istotnej wartości. Nadzieje moje, podsycone w ten sposób, rzuciły może odblask na to, co mnie otaczało. Może też i nigdy nie przyjrzałem się scenie, którą dość często nastręczały mym oczom dwie mieszkanki tej sali; ale w tej chwili podziwiałem w naturze najrozkoszniejszy obrazek rodzajowy, z taką prostotą odtwarzany przez malarzy flamandzkich. Matka, siedząc przy na wpół zagasłym kominku, robiła pończochę z poczciwym uśmiechem na ustach. Paulina malowała ekraniki; farby, pędzle rozłożone na stoliku bawiły oko żywymi kontrastami. Gdy wstała i podeszła, aby zapalić moją lampę, całe światło padło na jasną twarzyczkę; trzeba było być opętanym straszliwą namiętnością, aby nie podziwiać jej przeźroczystych i różowych rączek, jej idealnej głowy i dziewiczej kibici! Noc i cisza spowiły swoim urokiem to pracowite czuwanie, ten zakątek oddychający spokojem. Ta nieustanna, a tak wesoło dźwigana praca świadczyła o pobożnej i pełnej wzniosłych uczuć rezygnacji. Między sprzętami a ludźmi istniała tu jakaś nieokreślona harmonia. U Fedory zbytek był suchy, budził we mnie złe myśli; natomiast owa pokorna nędza i uczciwa prostota orzeźwiały moją duszę. Może czułem się upokorzony w obliczu zbytku; tu, z tymi dwiema kobietami, w tej ciemnej izbie, gdzie życie sprowadzone do prostych form kryło się niejako w zaciszach serca, odzyskiwałem pewność siebie, mogąc roztaczać tę opiekę, tę wyższość, którą mężczyzna tak bardzo lubi dawać uczuć. Kiedym się znalazł blisko Pauliny, objęła mnie spojrzeniem niemal macierzyńskim i drżącymi rękami stawiając lampę, wykrzyknęła:
— Boże! Jakiż pan blady! Och! Cały mokry! Mama osuszy pana... Panie Rafaelu — dodała po małej pauzie — pan lubi mleko, dostałam dziś wieczór śmietankę, czy zechce pan skosztować?
Poskoczyła jak młody kociak do porcelanowego garnuszka pełnego mleka i podała mi go tak żywo, podsunęła mi go pod nos tak milutkim gestem, żem się zawahał.
— Odmówi pan? — rzekła zmienionym głosem.
Nasze dwie dumy zrozumiały się: Paulina cierpiała w swoim ubóstwie i wyrzucała mi mą hardość. Wzruszyłem się. Ta śmietanka, to było może jej jutrzejsze śniadanie; mimo to przyjąłem. Biedna dziewczyna siliła się ukryć radość, która iskrzyła się w jej oczach.
— Potrzebowałem tego — rzekłem, siadając. (Wyraz troski przesunął się po jej czole.) — Czy pamiętasz, Paulino, ten ustęp, gdzie Bossuet maluje nam Boga nagradzającego szklankę wody hojniej niż wygraną bitwę?
— Tak — odparła.
I łono jej biło jak pierś młodej ptaszyny w dłoni dziecka.
— A więc, ponieważ rozstaniemy się niebawem — dodałem niepewnym głosem — pozwól mi wyrazić moją wdzięczność za dobroć, jakąście mi obie z matką okazywały.
— Och, nie rachujmy się — odparła ze śmiechem.
Śmiech jej krył wzruszenie, które mi sprawiło ból.
— Mój fortepian — ciągnąłem, jakby nie słysząc jej słów — to jeden z najlepszych instrumentów Erarda, przyjm go. Weź go bez skrupułów, nie mógłbym go doprawdy zabrać w podróż, w którą się wybieram.
Oświecone może akcentem melancholii, z jakim wymówiłem te słowa, Paulina i jej matka zrozumiały mnie widocznie; spoglądały na mnie z ciekawością i grozą. Przywiązanie, którego szukałem w zimnych strefach wielkiego świata, było tedy tutaj, szczere, bez blasku, ale serdeczne, a może i trwałe.
— Nie trzeba tak się trapić — rzekła matka. — Niech pan zostanie z nami. Mąż mój jest w tej chwili w drodze — dodała. — Czytałam dziś wieczór Ewangelię Św. Jana, podczas gdy Paulina trzymała na nitce klucz przywiązany do Biblii: klucz obrócił się. Ta wróżba świadczy, że Gaudin jest zdrów i że mu się dobrze powodzi. Paulina powtórzyła tę wróżbę dla pana i dla młodego lokatora spod siódemki, ale klucz obrócił się tylko dla pana. Będziemy wszyscy bogaci. Mąż wróci milionerem; widziałam go we śnie na okręcie pełnym wężów; na szczęście woda była mętna, co oznacza złoto i zamorskie kamienie.
Te przyjazne i szczere słowa, podobne jakiejś piosnce, którą matka usypia smutki swego dziecka, wróciły mi nieco spokoju. Akcent i spojrzenie zacnej kobiety
Uwagi (0)