Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖
Księżniczka to powieść autorstwa Zofii Urbanowskiej, wydana w 1886 roku.
Główna bohaterka, Helena Orecka, to córka zubożałego szlachcica, której w życiu nigdy nic nie brakowało. Kiedy ojciec bankrutuje, Helenka jest zmuszona podjąć pierwszą pracę zarobkową. Nieprzystosowana do życia, przyzwyczajona do wygód, początkowo nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi, którzy są przyzwyczajeni do pracy. Wkrótce jednak zaczyna dostrzegać ich ideały, patriotyczną postawę i podejmuje wyzwanie stania się samodzielnym członkiem społeczeństwa.
Utwór Urbanowskiej to powieść tendencyjna, hołdująca pozytywistycznym ideałom, takim jak m.in. emancypacja kobiet — bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę, by móc zostać świadomą i niezależną kobietą. Autorka odkrywa również obraz społeczeństwa polskiego, przemiany społeczne i obyczajowe wobec wyzwań kapitalizmu.
- Autor: Zofia Urbanowska
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska
— Biedna mama! — szepnęła i czytała dalej:
Niespokojna bardzo jestem o Ciebie, moje dziecko kochane, czy nie zanadto męczysz się pracą. Tyś taka delikatna! Boję się, żeby Ci to nie zaszkodziło. Napisz mi, czy dużo osób bywa u państwa Radliczów i czy byłaś też już na jakiej zabawie. Chciałabym wiedzieć, jakie porobiłaś znajomości, mianowicie, czy poznałaś już kogo z arystokracji. To jedno mnie tylko pociesza, że Twoja praca niedługo będzie trwała; że może tam w Warszawie pójdziesz lepiej za mąż niż tutaj. Ale zapomniałam ci donieść, że był u nas z wizytą Stefan Jerski i bardzo się dziwił, żeś wyjechała na karnawał do Warszawy, kiedy w okolicy szykuje się tyle pięknych i świetnych zabaw; żałował, że największa ozdoba tych zabaw zniknęła. Ściskam Cię po tysiąc razy, moje dziecko kochane.
Helenka długo stała nieruchoma z listem w ręku, a po twarzy przebiegały jej na przemian światła i cienie. Nareszcie schowała list do kieszeni, zgasiła świecę i wolnym krokiem zeszła na dół. W sieni spotkała Franciszka i spytała go o pana, powiedział, że pan jest w swoim gabinecie. Nie była tam jeszcze nigdy, ale wiedziała, że jest tuż przy kantorze. Zapukała z lekka.
— Kto tam? — zapytano.
— To ja — odpowiedziała nieśmiało — czy mogę wejść?
— Proszę.
— Przepraszam pana bardzo, że przychodzę o tej porze, ale chciałam pomówić z panem w pilnym i ważnym dla mnie interesie.
Pan Radlicz był zajęty pisaniem listów. Położył pióro i wskazując jej krzesło, rzekł z wolna:
— Zapewne pani namyśliłaś się i chcesz odjechać. Czy zgadłem?
— Przed godziną jeszcze miałam ten zamiar — rzekła z całą szczerością, choć lekki rumieniec zabarwił przy tym jej lica — ale teraz postanowiłam zostać...
— A zatem?
— Przyszłam pana prosić o pozwolenie pracowania w kantorze wieczorem, niezależnie od godzin dziennych. Mam dosyć wolnego czasu i mogłabym...
— Chcesz pani więcej zarabiać, czy tak?
— Tak — odparła rumieniąc się jeszcze więcej, bo kwestia zarobku była zawsze dla niej drażliwą — zdaje mi się, że nauczyłabym się prędko ważyć nasiona i nasypywać je w torebki.
— Nie jest to nic trudnego — odpowiedział — trzeba mieć tylko wprawę, a tej pani wkrótce nabierzesz. Dobrze się stało, że dziś się o tym dowiaduję, bo jutro właśnie chciałem przyjąć jednego więcej nasypywacza. Odbieramy zawsze tak liczne zapotrzebowania, że ci, co są, nie mogą nastarczyć ważyć i ekspediować posyłek.
— Dziękuję panu.
— A więc od jutra — rzekł pan Radlicz, zabierając się z powrotem do pisania.
Ale Helenka nie ruszała się z miejsca.
— Mam jeszcze drugą prośbę do pana — wyrzekła z wielką nieśmiałością.
— Słucham panią...
— Czy nie mogłabym...
Głos jej uwiązł w gardle; zatrzymała się dla zaczerpnięcia powietrza. To, o co miała prosić, wiele ją kosztowało. Duma jej cierpiała nad tym niezmiernie.
— Czy nie mogłabym dostać naprzód mojej pensji za cały miesiąc...
Pan Radlicz pomilczał chwilkę.
— Nie mam zwyczaju wypłacać nigdy naprzód — powiedział — i nierad bym od niego odstępować, bo to prowadzi do nieporządku w rachunkach.
Helenka uczuła bolesne ściśnięcie serca. Na próżno więc się tak upokorzyła! Ale czyż mogła przewidzieć, że ją spotka odmowa? Jej ojciec wszystkim chętnie wypłacał pensje z góry, nie czyniąc w tym najmniejszych trudności, a niektórzy nawet powybierali je naprzód za cały rok.
— Dla pani zatem nie będę robił wyjątku, bo gdybym to uczynił, upoważniłbym innych moich podwładnych do żądania tego samego, ale ofiaruję pani pożyczkę, równą wysokości miesięcznej pensji pani. Czy dobrze?
— Dobrze — odpowiedziała dziwiąc się w duchu temu postępowaniu, w istocie bowiem było to wszystko jedno — będę panu bardzo wdzięczna.
— Słowo wdzięczność wykreślamy z naszej rozmowy — odparł z pewną dobrotliwą wesołością — zrobiliśmy prosty interes. Zostałaś pani moją dłużniczką, której wypłacalności ufam, choć ją jedynie na moralnej ewikcji oprzeć mogę.
Wyjął z pugilaresu kilka banknotów i podał jej; podziękowała mu bladymi usty43, czuła bowiem, że biorąc te pieniądze sprzedawała swoją wolność, poddawała się pod jarzmo, jak to sama nazywała. Dopóki jeszcze miała otwartą furtkę do wycofania się, było jej jako tako — ale gdy ta furtka zamknęła się za nią na rygiel, ogarnęło ją coś podobnego do rozpaczy.
W sieni spotkała Andrzeja. Widząc ją wychodzącą z gabinetu o tej porze, okazał niemałe zdziwienie. Milcząc usunął się jej z drogi, ale widziała z jego twarzy, że będzie się ojca pytał, po co tam była. W tej chwili jednak było jej to zupełnie obojętne.
Wróciwszy do siebie napisała do matki list, w którym między innymi znajdował się ustęp następujący:
Jest mi tu bardzo dobrze, droga mateczko. Pokoik mam ładny i wygodny, zajęcia niewiele; wszyscy są dla mnie dobrzy i psują mnie swoją troskliwością, toteż czuję się tutaj jak między swymi, jakby w domu. Jestem wesoła i gdyby nie to, że mi tęskno do domu, gdyby nie myśl, że rodzice tam żyją pod naciskiem trosk, byłabym zupełnie szczęśliwą. Na żadnej zabawie jeszcze nie byłam, bo jestem tu dopiero tydzień, ale spodziewam się, że wkrótce poznam cały wielki świat warszawski, bo u państwa Radliczów przygotowuje się świetna zabawa.
W przypisku był jeszcze dodatek, że posyła rodzicom pierwsze zarobione przez siebie pieniądze, bez objaśnienia jednak, że szczupła ta kwota stanowi jej całą pensję miesięczną.
Skończywszy ten list, w którym ani jedno słowo nie było zgodne z prawdą, włożyła w niego pieniądze i odetchnęła swobodniej. Dla zadowolenia matki napisała szereg fałszów i zdawało jej się, że spełniła dobry uczynek.
Prosząc swego pryncypała o pozwolenie pracowania w kantorze wieczorem, Helenka mniemała, że będzie pracować samotnie i zdziwiła się niepomału widząc tam dwie młode kobiety, które widocznie także chciały zarabiać poza godzinami obowiązkowymi. Dla panny Oreckiej, nie spodziewającej się nikogo zastać o tej porze, obecność ta była bardzo niemiłą. Myślała, że oprócz rodziny Radliczów nikt więcej o tym wiedzieć nie będzie, tymczasem jej współtowarzyszki od pierwszego dnia zaraz miały być tego świadkiem. Gdy się jest elegancką damą, ubierającą się podług najpierwszej mody, to nie doznaje się przyjemnego uczucia, gdy ludzie wiedzą, że się tak bardzo potrzebuje zarobku...
Pan Radlicz zapoznał ją z tymi młodymi osobami, z czego ona nie bardzo była zadowolona. Wolałaby już pracować zupełnie incognito44. Proszone przez pryncypała, panie te obznajmiły Helenkę z całą manipulacją ważenia i nasypywania, za co otrzymały grzeczne, ale nieco lekceważące podziękowanie. Skromne ich suknie, nie odznaczające się elegancją, a głównie brak salonowych manier, dały jej do myślenia, że ma do czynienia z osobami niezmiernie niżej od siebie stojącymi nie tylko pod względem towarzyskim, ale i umysłowym. Ze zaś chłodne zachowanie się panny Oreckiej nie mogło do niej towarzyszek pociągnąć ani ośmielić, a obecność jej krępowała do pewnego stopnia ich swobodę, więc wszystkie trzy pracowały w milczeniu. Helenka wkrótce nabrała wprawy w swoim nowym zajęciu, a myśl, że za gorliwszą pracę lepiej będzie wynagrodzona, dodawała szybkości jej rękom.
Milcząca praca trzech kobiet nie mogła jednak trwać długo, po kilku dniach obie towarzyszki przestały zważać na obecność trzeciej i gawędziły z dawną swobodą. Z rozmów ich powoli dowiedziała się Helenka, że jedna z nich od lat pięciu opiekuje się czworgiem drobnego rodzeństwa, a druga posyła pieniądze bratu na wyspę Sachalin45. Odkąd się o tym dowiedziała, wielkość jej własnego dla rodziców poświęcenia bardzo zbladła. Obie te kobiety posiadały ukształcenie mniej świetne wprawdzie niż ona, ale za to gruntowniejsze; obie były młode, miały więc także prawo żądać czegoś od losu, używać rozrywek i przyjemności, a przecież znosiły go cierpliwie, a nawet były szczęśliwe, że mogły zarabiać.
Blade zimowe słońce skąpo oświecało ziemię, gdy Helenka w godzinie południowej wyszła do ogrodu, żeby odetchnąć trochę świeżym powietrzem po czterech godzinach nużącego siedzenia na jednym miejscu. Nogi jej śmielej już teraz stąpały po śniegu, bo długie suknie, które wprzód z uporem nosiła, musiały zostać odłożone na lepsze czasy. Okazały się one bardzo niepraktyczne przy codziennej pracy, a pył, wydzielający się z nasion, osiadał na muślinach i koronkach i zmieniał do niepoznania ich barwę. Toteż wydobyła z kufra podróżną suknię z granatowego sukna, zrobioną krojem marynarskim, najskromniejszą ze wszystkich, i musiała przed sobą przyznać, że z powodu braku przy niej wytworniejszych ozdób właśnie ta była najwygodniejszą. Powierzchowność Helenki nic na tym nie straciła; wyglądała wprawdzie mniej elegancko, ale za to jakoś raźniej i swobodniej, a szeroki płócienny kołnierzyk dodawał temu ubiorowi świeżości i prostoty. Nie kładła też już na ręce złotych bransoletek, bo sama dziś wiedziała, że to byłoby śmieszne — a od noszenia tiurniury, której żadna z kobiet w tym domu nie nosiła, powstrzymywał ją jakiś wstyd.
Przechodząc koło cieplarni spotkała się oko w oko z wychodzącym stamtąd Andrzejem. Chciała się cofnąć, ale już było za późno — zresztą „nieprzyjemny człowiek” niósł w ręku coś, co przyciągało jej wzrok siłą magnetyczną. Był to przepyszny egzemplarz białej azalii cały okryty kwiatami i pączkami, spod których nawet gałązek nie było widać, jeden olbrzymi bukiet bielszy od śniegu. Oczy dziewczęcia zajaśniały.
— Co za prześliczne kwiaty! — zawołała mimo woli.
Andrzej przystanął.
— Lubisz pani kwiaty? — rzekł jakby zdziwiony. — Nie wiedziałem o tym. Ale kiedy tak, to proszę z sobą. Mam tu coś, co panią pewnie zainteresuje.
I otworzył drzwi cieplarni, puszczając ją przed sobą.
Był to duży budynek, obmyślany podług wszelkich wymagań nowoczesnego budownictwa szklarnianego. Nakryty szklanym dachem, wspartym na lekkim, ale mocnym wiązaniu żelaznym gromadził wielką ilość światła potrzebnego roślinom. Stały tam olbrzymie paprocie, zwieszające ku dołowi swoje koronkowe liście, stały palmy, sięgające niemal do sufitu, a dokoła nich grupowały się gardenie, franciscee i inne rośliny okryte kwiatami. Na ziemi były ustawione setki cebulkowych roślin kwitnących o tej porze: tulipany, hiacynty, konwalie, szafrany — a żywe ich barwy przepysznie odbijały na ciemnym tle innych krzewów. W rogu cieplarni, gdzie były zgromadzone wszystkie paprocie, znajdował się niewielki okrągły basen napełniony wodą, a złote rybki to wypływały na wierzch, to chowały się między rośliny wodne czepiające się ścian obmurowania. Tuż przy basenie stała mała ławeczka żelazna, zachęcająca do siedzenia — a druga ławeczka pod ścianą, która cała bluszczem była pokryta, miała jeszcze przed sobą niewielki żelazny stoliczek. Z góry, niby żyrandole, zwieszały się rosnące w korze drzewa i mchu przepyszne storczyki.
— Jest to pracownia moich sióstr — powiedział Andrzej wskazując ławeczki — jedna przychodzi tu często malować z natury kwiaty na porcelanie, druga układa obstalowane bukiety.
„Przyjemna pracownia” — pomyślała Helenka, oddychając orzeźwiającym powietrzem oranżerii, nasyconym wonią kwiatów.
Nie wiedziała ona o istnieniu tego raju w obrębie swego więzienia, bo apatyczna na wszystko, co się dokoła niej działo, myśląca ciągle tylko o własnej osobie i tym, co nazywała swoim nieszczęściem — nie okazała ani razu chęci zwiedzenia budynków. Oczy jej patrzące od dwóch tygodni na same ciemne barwy i formy surowe nie mogły się nasycić tym widokiem.
Andrzej pokazał jej olbrzymi krzew, którego wielkie, zębate, błyszczące liście, podziurawione w duże foremne serca zwracały już uwagę swoją oryginalnością, jak również wielka ilość korzeni grubości palca, wyrastających wzdłuż łodygi i zwieszających się na dół niby dziwaczna frędzla. Helenka przypatrywała mu się ciekawie.
— Jest to filodendron — odpowiedział Andrzej — znajduje on się we wszystkich cieplarniach i zaczyna się bardzo rozpowszechniać w hodowli pokojowej dla swych ozdobnych liści. Nie zwracałbym na niego uwagi pani, gdyby nie jedna okoliczność. Roślina ta w naszym kraju jeszcze nie kwitła. Sądziliśmy, że do tego potrzebuje koniecznie swego ojczystego powietrza i słońca, tymczasem... Spojrzyj pani w górę...
Helenka podniosła głowę do góry i wydała okrzyk podziwu. Z samego wierzchołka wykwitał kwiat osobliwy. Z kształtu podobny do wielkiej muszli wyrzuconej z głębi morza, do połowy rozwartej, olśniewał oczy swą śnieżną białością. W muszli, niby Wenus, leżała pewnego rodzaju szyszka, kolbą zwana, pokryta wypukłym rysunkiem, który to rysunek odciśnięty na śnieżnym jej łożu, zdobił je jak koronka.
— Ależ to cud prawdziwy — przemówiła po chwili, w której się przyglądała kwiatowi w niemym podziwie — jak żyję, nie widziałam nic podobnego. Dziękuję panu bardzo, żeś był łaskaw mi to pokazać.
— Jest to istotnie kwiat cudowny, ale mnie on tak nie zadziwia jak panią. Od czasu gdy jako przyrodnik zacząłem ściślej badać naturę, widzę cuda na każdym kroku i drobne źdźbło trawy, które depczemy nogą nie zwracając na nie uwagi, jest dla mnie cudem nie mniej godnym podziwu jak ten kwiat wspaniały; a im więcej tajemnic natury poznaję, tym bardziej staję się pokornym i zaledwie śmiem oczy podnieść ku gwiazdom i powtarzać z poetą:
— I pan to przemawiasz językiem poety? Pan, uważający za szkodliwe wszelkie marzenia i zawzięty ich przeciwnik!
— Jestem przeciwnikiem chorobliwego marzycielstwa i gorączkowo wybujałej fantazji — odpowiedział — ale poezję prawdziwą cenię tak samo jak pani. Tylko w tym się z sobą różnimy, że pani gardzi pospolitymi sprawami codziennego życia i rada by się od ziemi oderwać, a ja rad na niej pozostaję i żadnej sprawy nie uważam za błahą. Wszystko, cokolwiek istnieje na świecie, jest godne uwagi i potrzebne, a wielkie sprawy tak samo nie mogą istnieć bez drobnych, jak drobne bez wielkich. Rzekłbym, że jedne podają rękę drugim, a wszystkie razem sprzęgają się w jeden ogromny łańcuch, którego my jesteśmy tylko ogniwami.
— Czy jednak, patrząc w niebo, nigdy panu nie przyjdzie ochota podumać i pomarzyć? Czy nigdy pan nie zapragnie ściągnąć stamtąd na ziemię, jak ze źródła wszelkiego dobra, światła, ciepła i wszelkiej szczęśliwości?
— Nie, pani, bo zdawałoby mi się, że niebo mówi do mnie: „Spełnienie twoich pragnień od ciebie samego zależy. Zamiast patrzyć we mnie z założonymi rękami, weź się raczej do pracy nad urzeczywistnieniem ich”. Pan Bóg złożył w duszach naszych pierwiastki sił potrzebnych do wytworzenia sobie dobra i szczęścia — nie godzi się więc żądać jeszcze od niego, żeby odrabiał za nas całą robotę!
Helenka uśmiechnęła się mimowolnie.
— Marzycielstwo jest rzeczą szkodliwą, jako przytępiające energię i prowadzące do lenistwa duchowego. Czy pani znany jest wiersz Pauliny Krakowowej47 o kobiecie?
— Nie.
— Cierpiała ona wiele i rozumiała dobrze
Uwagi (0)