Darmowe ebooki » Powieść » Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖

Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 38
Idź do strony:
bynajmniej słodkie. W ciągu trzech dni pobladła i zmizerniała. Ale bo też nic nie je! Nasze potrawy nie chcą jej jakoś przejść przez gardło. Edwardzie, może by dla niej kazać zrobić coś delikatniejszego, na przykład kuropatwą pieczoną lub potrawkę z kurczęcia?

— Nie — rzekł stanowczo pan Radlicz — to opóźniłoby tylko jej dojrzałość; niech jada to samo co my. Nasze obiady, choć niewykwintne, zdrowe są i posilne, a panna Orecka przyzwyczai się do nich z czasem. Celem posiłku nie jest rozpieszczanie podniebienia, ale dostarczenie sił, potrzebnych organizmowi. Dziecko to wyrosło w miękkiej atmosferze, zabijającej ducha, i my musimy ją inaczej wychować. Niech zakosztuje walki i trudu.

— Ale ona cierpi, mój ojcze — wtrąciła Elżunia.

— Niech cierpi: cierpienie hartuje duszę i wyrabia charakter. Niech własnym doświadczeniem pozna, że życie nie jest bezcelową przechadzką po kwiecistym kobiercu, ale szkołą, w której się człowiek uczy rozumu i znosić musi różne ciężary.

— Ojcze — szepnął Andrzej — byłeś może za surowy dla niej wczoraj w kantorze. Widziałem, że płakała...

— Czy łagodniejszymi środkami nie można by osiągnąć tego samego celu? — spytała Anna. — Czyż sam przykład nie podziałałby na biedną księżniczkę dość skutecznie? Po co jej mówić przykre rzeczy?

— Środki łagodne mają tę wadę, że powoli działają — odparł pan Radlicz — do nich należy także wpływ przykładu. Żeby doprowadzić do rezultatów, jakich pragniemy, trzeba by lat całych. Nie mamy na to czasu. Długie czekanie byłoby uciążliwe zarówno dla nas, jak dla niej. Obrałem metodę doraźnego, energicznego działania, bo znam jej skuteczność. Prawda największe czyni wrażenie, kiedy się wypowiada po prostu; przybrana w subtelności konwencjonalne i rozwałkowana traci swoją siłę przekonywającą. Czy myślicie, że bez przykrości mówiłem jej wczoraj twarde wyrazy o potrzebie ścisłego pełnienia obowiązków? Czy sądzicie, że nie dostrzegam walki, jaką ta dziewczyna stacza z sobą od chwili wejścia w nasze progi? Widzę, co się w niej dzieje, i mam dla niej współczucie, ale nie zmienię postępowania. Mówiłem wam, że to jest grunt szlachetny i bogaty, i każdy dzień utwierdza mnie w tym przekonaniu. Nie przeszkadzajcież mi w wyrywaniu z niego szkodliwych chwastów, ale pomagajcie raczej. Proszę was wszystkich o to.

— Ty przynajmniej, mateczko, nie bądź dla niej nazbyt surową — szepnęła z cicha Elżunia, całując rękę matki.

Pani Radliczowa przesunęła pieszczotliwie dłoń po jej włosach.

— Dziecko — rzekła z łagodnym wyrzutem — czy myślisz, że mogłabym jej zrobić krzywdę? I ja mam dla niej współczucie, ale jestem tego samego zdania co ojciec: musimy ją wychować!

Rozmowa prowadzona półgłosem nie obudziła Helenki; całonocne czuwanie uczyniło teraz sen jej twardym — dopiero gdy Elżunia, postawiwszy przed nią szklankę herbaty, dotknęła lekko jej ramienia i przemówiła do niej łagodnie, otworzyła oczy.

Pan Radlicz miał słuszność: tego samego dnia jeszcze Helenka zjadła kawałek sztuki mięsa, przyznając w duchu, że ta pogardzana zawsze dotąd potrawa nie jest wcale tak złą, jak przypuszczała.

Tajemnica nie dojedzonych resztek chleba, tak intrygująca ciągle Helenkę, w kilka dni potem została przypadkowo odkrytą. Na dziedzińcu przy drzwiach prowadzących do kuchni panna Orecka zobaczyła starą, ubogo odzianą kobietę, a w rękach jej dobrze sobie znajomy płócienny woreczek. Powodowana ciekawością zbliżyła się do niej i zapytała:

— Moja dobra kobieto, co będziecie robić z tymi kawałkami chleba, twardymi jak kamienie?

Staruszka, zabierająca się właśnie do przełożenia chleba z woreczka pani Radliczowej w inny, przyniesiony z sobą woreczek, zwróciła ku niej twarz bladą i schorzałą.

— O, moja panienko — rzekła — a toć to człowiek będzie miał jedzenia na kilka dni. Widzi panienka, to się sparzy wrzątkiem, osoli, okrasi słoniną i jest wyborna zupa. Dobra pani, niech jej Bóg za to odpłaci, daje mi zawsze słoniny i soli. Panienka pewnie nietutejsza?

— Nie — odpowiedziała zamyślając się — jestem z daleka.

— Aha! Ja jestem bardzo nieszczęśliwa, moja panienko. Nie mogę na siebie zarobić, bo już mało co widzę. Dawniej brałam pranie do domu, a córka mi pomagała; ale od dwóch lat, jak ją sparaliżowało, leży mi ciągle jak drewno, a ja jeszcze bardziej oślepłam i pewnikiem dawno byśmy zmarniały, gdyby nie dobra pani, niech jej Bóg najwyższy da zdrowie, co nas ratuje od głodu i płaci za nas komorne. We wtorek przychodzę tu zawsze po ten chleb, we czwartek dostaję mąki albo kaszy, a w sobotę trochę pieniędzy na mięso.

Helenka sięgnęła do kieszeni i, nie rzekłszy słowa, wręczyła jej kilka sztuk drobnej monety. Gdy wchodziła do jadalnego pokoju, pani Radliczowa zamykała właśnie okno wychodzące na dziedziniec.

— Jakże? Czy chowanie resztek chleba jeszcze wydaje się pani godne szyderstwa? — spytała prawie ostro.

— Szyderstwa?

— Widziałam ja dobrze ironiczny uśmiech, z jakim pani co dzień na mnie patrzyłaś. Nieładnie to ze strony pani, panno Orecka, że się śmiałaś ze starej kobiety, której pobudek postępowania nie rozumiałaś, zamiast się spytać otwarcie, dlaczego tak czyni. Byłabym to pani chętnie powiedziała; ale, widząc, że ze mnie szydzisz, milczałam.

— Nie mam zwyczaju nigdy śmiać się z osób starszych — odpowiedziało dziewczę mocno dotknięte tym posądzeniem. — Nie osoba pani była powodem mego zupełnie mimowolnego uśmiechu, ale ów chleb, którego zbieranie zdawało mi się bezużyteczne.

— A cóż zdaniem pani należało z nim zrobić?

— Nie zastanawiałam się nad tym.

— Trzeba zastanawiać się nad wszystkim, panno Orecka.

— U moich rodziców nikt się nie troszczył o chleb pozostały na stole. Zdaje mi się, że służba psom go dawała.

— Nie wierz pani temu. Służba w pańskich domach była leniwa i niedbała: psy wasze prawdopodobnie mało z tego korzystały, a resztki chleba szły w pomyje lub w śmietnik. Czy pani wiesz, ile chleba marnuje się na świecie tym sposobem?

Helenka milczała. Co ona mogła wiedzieć o tych rzeczach! Pani Radliczowa zdjęła ze ściany tabliczkę kamienną, wzięła w rękę sztyfcik, uwiązany przy niej na sznureczku, i rzekła:

— Liczmy. Gdyby tylko połowa czterystu tysięcy mieszkańców Warszawy zostawiała dziennie po pół łuta38 nie dojedzonego chleba, to zrobi się z tego trzy tysiące sto dwadzieścia pięć funtów39. Na rok wyniesie to do nieuwierzenia ogromną ilość, którą jednak rachunek potwierdza, jak pani sama możesz to sprawdzić, jeżeli umiesz rachować, o czym wątpię.

Helenka zarumieniła się.

— Otóż z owych pół łutów codziennych urośnie przez rok milion sto czterdzieści tysięcy sześćset dwadzieścia pięć funtów i te pogardzone, a raczej nieuszanowane resztki mogą co dzień wyżywić z górą tysiąc czterysta osób, czyli dwieście rodzin, licząc na osobę po trzy funty, co jest dostateczne nie tylko dla uchronienia od głodowej śmierci, ale nawet do podtrzymania sił. Więcej powiem: te nic nie znaczące półłuty, zbierane przez cały rok, wystarczyłyby do nakarmienia w jeden dzień całej prawie ludności Warszawy, bo dla trzystu siedemdziesięciu dziewięciu tysięcy dziewięćset sześćdziesięciu pięciu osób. Cóż pani powiesz na to?

Helenka patrzyła na nią szeroko otwartymi oczyma. Cyfry, jakie ta kobieta stawiała przed nią, zdumiewały ją. Nie przypuszczała nigdy, żeby z drobnostek rosły takie wielkości olbrzymie. Była jakby oszołomiona. Pani Radliczowa kreśliła liczby biegle, dochodziła do wypadku40 działań arytmstycznych szybko, co Helenkę, nie lubiącą rachunków i uważającą je za niepotrzebne kobiecie, dziwiło niesłychanie, imponując jej zarazem.

— Są ludzie tak ubodzy — mówiła dalej pani Radliczowa, wieszając tabliczką na ścianie — że i ze śmietników wygrzebują kawałki chleba. Dlaczego my nie mamy im tego trudu oszczędzić? Dlaczego resztki, których łakną, mają spożywać zbrukane?

— Ma pani zupełną słuszność — odrzekła Helenka — i proszę pani o przebaczenie, jeżeli mimo woli postępowaniem moim dotknęłam panią w czymkolwiek.

„No — rzekła do siebie pani Radliczowa, udobruchana tym wyznaniem — ta księżniczka nie jest złą dziewczyną, chociaż strasznie niepraktycznie wychowana!”

Wieczorem, gdy Helenka znowu znalazła się w jadalnym pokoju, cyfry na tabliczce nie były jeszcze zmazane. Po wyjściu wszystkich ona jedna została i długo przed nią stała zamyślona.

Wróciwszy do siebie, zastała znów ciemność, chociaż pamiętała doskonale, że zostawiła zapaloną świecę odchodząc. Zdarzyło się to już kilka razy.

— Ciekawa jestem, kto mi tak co dzień na złość robi — szepnęła do siebie, niezadowolona, że musi znowu szukać zapałek — pewnie Kunegunda!

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
XII

Jednego dnia pryncypał odwiedził Helenkę w jej pokoiku na górze i zapytał, czy jest zadowoloną ze swego mieszkania oraz czy jej czego nie brakuje. Wyznała mu, że czuje brak fotelu i że właśnie chciała o niego prosić. Pan Radlicz, spodziewający się zupełnie czego innego i prawie pewny, że go będzie prosiła o książki do czytania, popatrzył na nią w milczeniu, a chociaż fotel przysłać obiecał, widziała w jego zachowaniu się lekkie niezadowolenie.

Po jego odejściu długo myślała, co było przyczyną tego niezadowolenia i co w jej żądaniu mogło mu się nie podobać — ale nic znalazłszy w sobie żadnej na to odpowiedzi, postanowiła sama go o to zapytać, i to zaraz. Przykrą jej była myśl, że jedyny w tym domu człowiek, mający dla niej trochę życzliwości, jest z niej niezadowolony.

Było to po obiedzie, w godzinach, które pan Radlicz zwykł był przepędzać w bibliotece na czytaniu gazet. Helenka, pewna, że go tam znajdzie, omyliła się jednak; w bibliotece nikogo nie było.

„Przyjdzie za chwilę” — pomyślała sobie i usiadła w dużym wygodnym fotelu, wybitym skórą amerykańską.

Biblioteka była niewielkim pokojem, mającym wszystkie ściany zastawione szafami, pełnymi książek. Na środku stał stół okrągły i kilka krzeseł i to stanowiło całe umeblowanie. Dwoje drzwi łączyło go z resztą mieszkania: jedne wychodziły na korytarz, drugie prowadziły do salonu. Te ostatnie zawsze były otwarte. Zastępowała je ciężka, wełniana portiera, uchylona trochę w tej chwili tak, że Helenka, choć sama niewidzialna, mogła widzieć obie panny Radliczówny: jedna z nich stała przy fortepianie i układała nuty, druga porządkowała pisma ilustrowane i zeszytowe. Lubiła ona te dziewczęta tak miłe, wesołe i swobodne, przyznawała im wielkie przymioty, ale nie szukała ich towarzystwa, bo nie mogła się jakoś dostroić do ich tonu. Czuła, że jej nie rozumieją, więc wolała czekać tu samotnie na ich ojca niż iść do nich. Wygodne krzesło miało dla niej urok z niczym nieporównany. Siedząc na nim odzyskiwała niejako swoją dawną istotę i przypominała sobie szczęśliwą przeszłość.

„Ach — myślała — jak to przyjemnie zagłębić się tak całym ciałem pomiędzy miękkie wysłania i mieć zarazem wygodne oparcie dla głowy i rąk!”

— Wiecie, co wam powiem — mówił Andrzej wchodząc w tej chwili do salonu — księżniczka kazała sobie przynieść na górę fotel. Czy która z was nie ma czasem stołeczka pod nogi dla tej staruszki?

Obie siostry jednocześnie podniosły głowy, spojrzały na siebie i parsknęły śmiechem. Wszyscy troje śmieli się długo i serdecznie, a najgłośniej nad nimi górował śmiech Andrzeja. Helenka słuchała tego wesołego tercetu, skamieniała z gniewu i oburzenia.

Do tego więc doszło, że się z niej wyśmiewano? Ach, to niegodnie! Dotkliwy ból przeszył jej serce. Trzecia to już osoba nazywała ją szyderczo „księżniczką”.

— Wiesz przecie, Andrzeju — odezwała się nareszcie Anna — że u nas w całym domu nic podobnego nie ma; nasza mama, choć jej minęło lat pięćdziesiąt, trzyma się prosto i nie używa nigdy ani fotela, ani podnóżka.

— Nieładnie to z naszej strony tak się bawić cudzym kosztem — zauważyła Elżunia. — Biedna dziewczyna! Nie powinniśmy się jej dziwić, że nie jest podobna do nas i że ma inne, niż my, potrzeby. My jesteśmy wszystkie silne, zdrowe, zahartowane, ona wątła, delikatna i rozpieszczona. Nie ona temu winna, że ją tak wychowano. Ja jej żałuję.

— Masz słuszność — odrzekł Andrzej wesoło — kto w drogę życia wybiera się z poduszką, jest istotnie godzien pożałowania, bo można z góry przewidzieć, że prześpi najlepsze chwile nie tylko we własnym życiu, ale i w życiu ogółu. Wasza księżniczka jest śpiąca! — Wziął w rękę jeden z dzienników, położył go na powrót i zanucił piosnkę Wasilewskiego41:

Drzym42 sobie, duszo! — co ci do tego, 
Że tam myśl czyjaś po niebie lata, 
Że ktoś, ciekawy początku swego, 
Ze starych grobów kurze obmiata, 
Wola do życia umarłych ludzi, 
Jądro granitu myślą przewierci, 
Wszystko obnaży, wszystko obudzi 
I z tego wróży: życie po śmierci!  
 

— Ona nie jest ospała — zaprotestowała Elżunia — tylko ma naturę na wskroś marzycielską. My przyjmujemy życie takim, jakie ono jest, ona nie może się z nim zgodzić. Nie jej wina, że jej nie nauczono chodzić po ziemi.

„Ta przynajmniej nie ma w sobie nic kolczastego” — rzekła do siebie Helenka.

— Nie lubię kobiet eterycznych — mówił Andrzej dalej — tylko istoty rzeczywiste. Tamte nigdy nie wiedzą, dokąd idą i czego chcą. Ale gdzie ona jest, ta księżniczka?

— Nie wiem — odrzekła Anna — pewno u siebie.

Helenka wstrzymała oddech, żeby nie zdradzić swej obecności w bibliotece. W pierwszej chwili chciała wyjść ze swego ukrycia i powiedzieć, że słyszała wszystko... ale po namyśle dała pokój. Ach, jak ona nie cierpiała tego Andrzeja! Od pierwszego dnia wyśmiewał się z niej tylko: śmiał się z jej grzywki, z jej elegancji, z przygody biednego ogona, z chęci posiadania fotela i teraz jeszcze nazywa ją ospałą! Ospałą? Czy ona naprawdę śpi?

— „Kobiety eteryczne nie wiedzą, dokąd idą i czego chcą” — powtarzała sobie. — Na Boga, dokądże ja iść powinnam? Nigdy jeszcze w życiu nie przyszło mi do głowy zastanawiać się nad tym, dokąd ja idę... Tam, dokąd wszyscy. A gdzież idą wszyscy? Idą przez życie ku śmierci, starając się uczynić sobie tę drogę jak można najprzyjemniejszą i najlżejszą. Byłżeby jeszcze jaki cel inny? Co to za cel?

Machinalnym ruchem sięgnęła po pierwszą lepszą książkę ze stołu, otworzyła ją i dziwnym trafem spotkała następujące wyrazy:

Drzym sobie, duszo! — ty byś nie śpiąca 
Spłonęła ogniem od zimna skrzepła, 
Tyś sama w sobie jasna, gorąca, 
Tobie nie trzeba zimna ni ciepła. 
Ty sobie możesz stworzyć,
1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz