Darmowe ebooki » Powieść » Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖

Czytasz książkę online - «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zofia Urbanowska



1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 38
Idź do strony:
zwróciła pieniądze za mydło, nieprawdaż? — odrzekła z ironią pani domu, zauważywszy to spojrzenie. — Nic byś pani jednak nie naprawiła. Cała sakiewka pani nie powróci rzeczy zmarnowanej, a ja z zasady potępiam marnotrawstwo, czy ono wielkich, czy małych rzeczy dotyczy. Pani dziś tego nie rozumiesz, bo nie znasz wartości pieniędzy, ale gdy sama zaczniesz pracować, nauczysz się je szanować. Firma „Radlicz” stoi dziś w rzędzie zamożnych instytucji tego miasta i rozwija się coraz bardziej, i zdziwisz się pani pewnie, gdy powiem, że wszystkiego, co posiadamy, dorobiliśmy się własną pracą. Ale praca obróciłaby się wniwecz, gdyby jej nie towarzyszyła oszczędność i gospodarność. Drobiazgów nie lekceważyliśmy; szanowaliśmy grosze i dlatego rozporządzamy dziś setkami tysięcy. Z nich one powstały. Widok marnotrawstwa, będącego chroniczną chorobą naszego kraju, boli mnie, w nim bowiem widzę źródło naszych politycznych i ekonomicznych nieszczęść. Zaczynało się zawsze od drobiazgów, a że jednostek tak jak pani myślących było wiele, więc z tych drobiazgów rosły olbrzymie sumy, które dla bogactwa narodowego ginęły. Każdy grosz nie tylko jednostce, ale przez nią i ogółowi przynosi korzyść; gdy więc przepada, to razem z ową jednostką i ogół ponosi stratę. Kto więc nie bogaci kraju, ten go uboży, a kto go uboży, ten jest złym patriotą. Mój mąż powiada, że pani dużo czytałaś i pracowałaś nad sobą; musi ci więc być wiadome zdanie francuskiego publicysty, Saya: „Narody nie umiejące pracować i oszczędzać muszą zniknąć z powierzchni ziemi”.

Podczas gdy pani Radliczowa mówiła, niewielka jej, choć barczysta postać zdawała się rosnąć, rysy przybrały jeszcze surowszy wyraz, a duże, wypukłe oczy jaśniały siłą głębokiego przekonania. Na Helence czyniła ona dziwne wrażenie: dotąd na ideał kobiety, w jej pojęciu, składała się słabość pełna wdzięku i dobroć — teraz spotkała się z siłą, której szorstkie formy raziły ją, ale kazały się podziwiać. W czarnej, wełnianej sukni, bez żadnych ozdób, z wąskim, płóciennym kołnierzykiem u szyi, w czarnym czepku tiulowym pani Radliczowa przywiodła jej na myśl kobiety sekty kwakrów, których głównymi prawidłami była prostota, surowość obyczajów i wstrzemięźliwość.

— Za wiele może powiedziałam pani rzeczy nieprzyjemnych jak na pierwszy raz — rzekła po chwili — musiałam panią bardzo do siebie zrazić, ale mówiłam pani z góry zaraz, że dyplomacji nie lubię. Z czasem, jak pani nabierzesz więcej doświadczenia i zobaczysz niejedno, co ja widzę, przyznasz mi słuszność. Im prędzej się to stanie, tym lepiej dla pani i otoczenia, w jakim żyć będziesz. Słowa moje może jeszcze nieraz dotkną panią, ale nie miej ich za złe starej. Zna ona świat i życie lepiej od pani i dlatego pozwala sobie czasem bez skrupułu młodym powiedzieć prawdę. Nie będę pani przeszkadzała dłużej; dokończ się ubierać i urządź w tym pokoju, jak możesz najlepiej. Jeżeli to pani dogodniej, możesz dziś nie schodzić na dół wcześniej jak na obiad, bo do kościoła już i tak nie zdążysz. Moje dziewczęta dawno poszły. Jadamy o drugiej i lubimy punktualność we wszystkim. Spodziewam się, że pani nie każesz czekać na siebie. Do widzenia!

Zabrała z sobą ręcznik i kładąc rękę na klamce, odezwała się jeszcze:

— Na miłość Boską, otwórz, pani, okno, jak będziesz stąd wychodzić: tak duszno od perfum i wszelkiego rodzaju zapachów toaletowych, że aż ciężko oddychać. Czy to może być nawet zdrowo siedzieć w takiej aptece!

Po jej wyjściu Helenka długo była jakby oszołomiona: nawał nowych myśli, pojęć i wrażeń tłoczył się do jej umysłu i nie znajdował tam miejsca dla siebie. Wszystko ją dziwiło w tej kobiecie, począwszy od jej ubioru, aż do jej prawdomównej szorstkości, będącej w oczach dziewczęcia brakiem delikatności.

— Dziwny dom — rzekła na koniec do siebie — pan nie każe po siebie przychodzić na kolej, żeby nie fatygować służącego; pani prawi godzinne kazanie z powodu kawałka prostego mydła i nie czuje jego przykrej woni, a zapachu fiołków parmeńskich znieść nie może i każe go oknem wypuszczać. Ciekawam, jaka przy bliższym poznaniu okaże się reszta rodziny. Przewiduję, że ciężko mi tu będzie oddychać. Kiedy składała ręcznik, pilnie zważając, żeby brzeg równał się z brzegiem, zdawało mi się, że to ja jestem tym ręcznikiem i że mnie tak samo będą chcieli złożyć, wyrównać i wygładzić.

IX

Druga godzina dochodziła na zegarze w jadalnym pokoju, gdy Helenka schodziła ze schodów, ubrana w niebieską jedwabną suknię, przybraną aksamitem. U szyi i rąk były obszycia pajęczej delikatności, dodając tej toalecie elegancji lekkiej a wytwornej, podczas gdy długi ogon dodawał jej powagi. Była to suknia, otrzymana w podarunku od matki jednocześnie z balową, aby pasowana na dorosłą pannę jedynaczka miała na publiczne występy galowy mundur, odpowiedni swej nowej godności. Trzeba przyznać, że w sukni tej, w której, mówiąc nawiasem, mogłaby śmiało ukazać się na tańcującym wieczorku, było jej bardzo ładnie. Barwa niebieska odbijała dobrze od przeźroczystej cery, a rzucając na twarz pewien odcień niebieskawy, podnosiła jeszcze jej idealny charakter. Na zakręcie schodów posłyszała głosy dwóch osób rozmawiających na dole i wydało jej się, że słyszy wymówione swoje nazwisko. Wiedziona iście kobiecą ciekawością zatrzymała się, wychyliła się za poręcz i zobaczyła kawałek sukni kobiecej oraz czarną głowę, pokrytą krótko przystrzyżonymi włosami, sterczącymi jak szczotka.

— Jakże ci się podoba panna Orecka? — pytał głos należący, jak się zdawało, do Elżuni.

— Ładna laleczka — odrzekł z lekceważeniem Andrzej.

— Tylko tyle?

— Cóż chcesz, żeby powiedzieć więcej o osobie, którą się raz tylko przez godzinę widziało? Zdaje mi się, że nasz ojciec za wiele sobie po niej obiecuje. Zamiast pomocy, będziemy z niej mieli zawadę w kantorze; wygląda na osobę żyjącą tylko fantazją i lubiącą marzyć o niebieskich migdałach, a o pracy porządnej i systematycznej nie mającą najmniejszego pojęcia.

— Mój drogi, uprzedzasz się. Samo to, że przyjechała do nas, mówi o niej zupełnie co innego. Dla mnie jest ona sympatyczna: piękna, dystyngowana, delikatna i wygląda na dobrą.

— Przymioty to bardzo powierzchowne, siostrzyczko. Oprócz piękności, delikatności i dystynkcji szukamy jeszcze czegoś więcej w kobiecie, bo i dobroć sama, jeżeli nie jest rozumnie pojętą, może być szkodliwą. Zresztą panna Orecka pokaże sama wkrótce, czym jest. Przyznam ci się, że razi mnie zbyteczna elegancja w jej ubiorze. Żadna z was na wizytę nie ustroiła się jeszcze w tyle świecideł, co ona na podróż.

— To prawda! — zauważyła Elżunia.

— Widocznie ilością złota chce podnieść wartość swej osoby, a już grzywka, którą nosi, okazuje jawną pretensję — mówił dalej. — Trzeba nie mieć za grosz smaku estetycznego, żeby zakrywać czoło, tę najszlachetniejszą część twarzy, będącą siedliskiem myśli. Najpiękniejsza twarzyczka szpeci się tym sposobem, bo przybiera kształt nieforemnego trójkąta i przypomina kudłate pieski pokojowe z rasy pinczerów. Gdy widzę kobietę z czołem przysłoniętym, z góry mam o niej niekorzystne wyobrażenie: przypuszczam, że chce coś ukryć i obawia się, aby jej myśli nie wyczytano. Dlaczego wy grzywek nie nosicie? Bo jesteście dziewczętami rozumnymi. Wasz ubiór jest skromny, ale pełen smaku; wasze czoła są tak jasne i pogodne jak wasze myśli.

— Ach, ty pochlebco!

Mówili jeszcze coś, ale Helenka miała dosyć tego, co słyszała. Zdziwienie, oburzenie, gniew napełniały ją kolejno. Więc to o niej odzywano się w ten sposób? O niej? To nie do uwierzenia! Ją, której piękność zwracała powszechną uwagę, gdziekolwiek bądź się ukazała: ją, którą dwa tygodnie temu jednogłośnie obwołano królową balu, porównano w tej chwili do kudłatego pinczera?... I śmiał to uczynić człowiek brzydki jak grzech śmiertelny! Było to niepojęte zuchwalstwo!... Czyż w ciągu dwóch dni tak zbrzydła, że nie jest do siebie podobną, czy też Warszawa wyznaje inne zasady piękna niż M. i cały powiat tego nazwiska? Nie, tak nie jest, tylko ludzie tutaj zamykają oczy na piękność, a szukają w kobiecie czegoś dziwnego, niepojętego, niezrozumiałego dla niej — skoro podług słów Andrzeja dobroć nawet nie wystarcza. Ale jeżeli dobroć i piękność nic nie znaczą, to cóż będzie mieć wartość i znaczenie? Chyba świat się przewraca do góry nogami? „Ładna laleczka”... z jakim to lekceważeniem było powiedziane. Ach! pomawiał ją o brak smaku, ją, będącą wzorem dobrego smaku i wytworności dla całego miasta... Czy słyszał kto co podobnego? On to, on nie ma smaku, kiedy się na niej nie poznał.

„Boją się, żebym im nie zawadzała, zamiast pomagać — myślała z goryczą — dobra zachęta do pracy na samym początku. Co za twarde, niemiłosierne wyrazy!...”

Zdawało się Helence, że przestąpiwszy próg tego domu podbije serca wszystkich swoim wdziękiem i dobrocią, jak podbijała w M.; tymczasem na samym wstępie spotykały ją niepowodzenia. Po raz drugi już dzisiaj słyszała surowy sąd o sobie. Czuła się boleśnie zawiedzioną.

Nie mając ochoty dowiadywać się więcej nieprzyjemnych rzeczy, zeszła szybko po schodach, mniemając, że nagłym ukazaniem się swoim zmiesza i zawstydzi tego, który przed chwilą tak zuchwale o niej wypowiedzią zdanie. Omyliła się jednak; Andrzej nie doznał żadnego wrażenia na jej widok. Skłonił się chłodno i co było rzeczą niepojętą, nie patrzył wcale na jej twarz, tylko na jej ogon, a lekki, ironiczny uśmiech zarysował się przy tym na jego ustach.

„Bardzo nieprzyjemny człowiek” — rzekła do siebie, przygryzając wargi, i podniosła oczy na Elżunię; ale spostrzegła, że i ona także przygląda się jej sukni z nie ukrywanym zdziwieniem i że równocześnie brat i siostra skrzyżowali za sobą spojrzenia szybkie jak błyskawice.

Zmięszana33, zatrzymała się, nie wiedząc, czy się cofnąć, czy postąpić dalej; ale Elżunia wyciągnęła do niej rękę i, witając uprzejmie, zaczęła rozpytywać, jak noc przepędziła i czy nie czuje utrudzenia po wczorajszej podróży. Helenka odpowiadała półsłówkami, myśląc ciągle, co w niej mogło dać powód do ironicznego uśmiechu Andrzejowi i do zdziwienia jego siostrze, a także, co znaczyło ich porozumienie się oczyma — a czoło jej przy tym sfałdowało się lekko. Wszyscy troje szli do sali jadalnej: panny naprzód, a Andrzej za nimi. Młodzieniec nie mógł wziąć udziału w rozmowie ani się do panien zbliżyć, bo korytarz, którym szli, był wąski, a ogon niebieskiej sukni, wlokący się poważnie i kołyszący ciągle na prawo i na lewo, trzymał go w przyzwoitej odległości. Wspaniały ten ogon zmiatał gruntownie z podłogi wszystek pył białą muślinową falbanką, którą był podszyty.

Pan Radlicz chodził wzdłuż jadalnego pokoju z rękami w tył założonymi, rozmawiając z żoną i starszą córką, które już siedziały przy stole. Zobaczywszy Helenkę powitał ją z odcieniem jawnej życzliwości.

— No, jakże mi się pani masz? — zapytał wyciągając do niej rękę. — Dobrze?

— Dobrze — odrzekła, westchnąwszy lekko — dziękuję panu.

Pan Radlicz popatrzył na nią badawczo.

— Wyglądasz pani jakby wzruszona. Czy się pani przytrafiło co przykrego?

— Nie — odpowiedziała, a delikatne jej lica mocniejszym zafarbowały się rumieńcem — tylko obawiam się, czy zamiast być panu pomocą w kantorze, nie będę panu „zawadą” i to mnie niepokoi.

Powiedziawszy te słowa spojrzała na Andrzeja; ale on wytrzymał jej wzrok spokojnie, tak spokojnie, jakby się nie domyślał nawet, że były pod jego adresem posłane.

— Pierwszym warunkiem powodzenia każdego przedsięwzięcia jest, żeby o nim nie wątpić — odrzekł pan Radlicz poważnie. — Trzeba koniecznie mieć wiarę w to, co się robić zamierza: inaczej lepiej wcale nie zaczynać. Pani dowiodłaś już, że ci ani poczciwych chęci, ani pewnego zasobu sił moralnych nie brakuje: trochę tylko wytrwałości, a będzie dobrze.

Gdy ojciec to mówił, ona patrzyła na syna uparcie, jakby go spytać chciała, czy słyszy — ale na ustach Andrzeja zarysował się znowu lekki, zaledwie dostrzegalny uśmiech. Nieprzyjemny ten człowiek widocznie nie wierzył, że ona cokolwiek bądź potrafi.

— Ach, jakżeś się pani wystroiła! — mówił dalej pan Radlicz, spoglądając na jej ubiór, a w głosie jego czuć było niezadowolenie. — Czy się pani wybierasz gdzie na wieczór?

— Nie mam wcale znajomych w Warszawie — odpowiedziała — nigdzie więc wybierać się nie mogę.

Nie patrzyła w tej chwili na Andrzeja, czuła jednak, że jego oczy spoczywały na niej i że ów poprzednio zaledwie dostrzegalny uśmiech zarysował się teraz bardzo wyraźnie. Pani Radliczowa, panny, nawet służący, który wniósł wazę, wszyscy się po trosze uśmiechali.

— Zdaje mi się — rzekła, rumieniąc się coraz bardziej — że dałabym dowód zupełnej nieznajomości zwyczajów światowych i braku szacunku dla państwa, gdybym pierwszego zaraz dnia ubrała się po codziennemu. Wyglądałoby to tak, jakbym sobie nic z nikogo nie robiła...

— Moje dziecko — odrzekł pan Radlicz, potrząsając głową — najlepszy dasz dowód szacunku dla nas, jeżeli się będziesz stosowała do naszych zwyczajów domowych. Wszyscy, jak nas tu widzisz, jesteśmy ludźmi niewykwintnymi i nie lubimy zbytku. Przypatrz się moim córkom.

Helenka spojrzała po pannach i zobaczyła, że miały na sobie suknie wełniane, zrobione skromnie i ze smakiem; a choć nie było na nich żadnych kosztownych dodatków, przecież wyglądały bardzo dobrze. Gdy porównała te ich suknie z własną toaletą, czuła, że istotnie nazbyt jaskrawo od nich odbijała — i że pojęcia o tym, co wypada, a co nie wypada, nie mogą być ogólne, ale ulegać muszą pewnym zmianom, zależnie od okoliczności i otoczenia, w jakim się żyje. To, co w domu jej rodziców uważano za właściwe, a nawet konieczne, tu było po prostu śmieszne.

W niewesołym usposobieniu siadła do stołu pomiędzy Anną i Elżunią. Obie czyniły wszelkie usiłowania, żeby zatrzeć niemiłe wrażenie, wywołane kwestią ubrania — ale nie tak to łatwo jest odzyskać humor komuś, kto zawsze uważał się za doskonałość i nagle spostrzegł, że się z niego śmieją. „Śmieszność zabija” — powiadają; Helenka wprawdzie nie była zabita, ale straciła coś, czego dotąd nigdy jej nie brakowało — pewność siebie.

Pani Radliczowa sama nalewała zupę, a służący roznosił kolejno talerze: był to rosół z makaronem. Helenka, niewielka amatorka rosołów, zjadła zaledwie kilka łyżek. Po rosole dano sztukę mięsa z sosem cebulowym. Sztuki mięsa nie jadano nigdy u państwa Oreckich; uważano ją za mięso niepożywne, jako już wygotowane, i nie podawano wcale na stół — do cebuli zaś Helenka czuła wrodzoną antypatię, nie wzięła więc ani jednego, ani drugiego, czekając na pieczyste. Ale widocznie był to dla niej dzień feralny. Pieczystego nie było, tylko kiełbasa z kapustą kwaszoną, której znosić nie mogła z powodu jej zapachu, nie przypominającego w niczym zapachu fiołków parmeńskich — wstyd ją było jednakże odsyłać półmisek; wzięła więc kawałek kiełbasy i, zaledwie skosztowawszy, odłożyła widelec. Nie mogło to ujść powszechnej uwagi i zarzucono ją pytaniami, dlaczego nie je. Nie

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 38
Idź do strony:

Darmowe książki «Księżniczka - Zofia Urbanowska (nasza biblioteka txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz