Żydzi dnia powszedniego - Jehoszua Perle (biblioteka w .TXT) 📖
W opowieści małego chłopca, Mendla, poznajemy codzienne problemy żydowskiej, niebogatej rodziny.
Rytm życia wyznaczają modlitwy i święta, na które co jakiś czas przyjeżdżają dzieci obojga rodziców z poprzednich małżeństw, przywożąc ze sobą fragmenty dalekiego świata — z Warszawy, czy z Jekatierynosławia. Jest tu ślub i pogrzeb, inicjacjaseksualna młodego narratora i poronienie dziecka przez uwiedzioną w służbie u bogaczy Tojbę, jej wykluczenie ze społeczności za grzech i powtórne przyjęcie dzięki małżeństwu z szewcem, który jednakże także ma swoją tajemnicę…
Matka nie może odżałować, że w domu swego pierwszego męża miała mosiężne klamki, wyszukuje więc kolejne mieszkania do wynajęcia, próbując poprawić jakość życia rodziny. Dzięki temu Mendel ma wciąż nowych, ciekawych sąsiadów, zawiera rozmaite znajomości, poznaje odrębne światy.
- Autor: Jehoszua Perle
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Żydzi dnia powszedniego - Jehoszua Perle (biblioteka w .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jehoszua Perle
Poszedłem do domu z uczuciem lęku. Zdawało mi się, że powinienem się wytłumaczyć.
Ity tymczasem w domu już nie było. Ojciec obudził się i czekał na mnie.
— Gdzieś był? — zapytał mnie, kiedy stanąłem na progu.
— W starym parku.
— Dlaczegóż to w starym parku?
— Grałem w orzechy.
— W orzechy? Taki chłopak jak ty w orzechy się bawi?
— Ja mu kazałam pójść — oświadczyła w mojej obronie mama.
— Pójść do starego parku? Do tych łobuzów?
— Nie było tam łobuzów — spróbowałem wtrącić słówko.
— Wystarczy, że tam byłeś.
Twarz zaczęła mi znowu płonąć. Ojciec nigdy do mnie tak nie przemawiał. Za co mi się to należy? Za co?
— Posłuchaj mnie i nie zabieraj dzisiaj Mendla do ciotki Noemi.
— Dlaczego?
— Nie widzisz, w jakim ubraniu chodzi?
— Trudno, łachmanów przecież nie nosi.
Sam też nie chciałbym dzisiaj iść do ciotki Noemi. Dzisiaj jestem jakiś inny niż zwykle. Czuję w sobie jakieś okropne lenistwo.
Prawda, jeśli dzisiaj nie pójdziemy do ciotki Noemi, to trzeba będzie poczekać z następną wizytą aż do święta Szałasów, czyli pół roku. Niemniej, z przyjemnością zrezygnowałbym teraz z tych odwiedzin. Nie chciałbym bowiem pokazywać się w domu ciotki z twarzą płonącą ze wstydu.
Ojciec jednak się uparł:
— Co znaczy, nie pójdzie? A co na to powie Noemi?
— Idź sam.
— Nie, sam nie pójdę.
Skończyło się na tym, że poszliśmy. Ja i mój tato.
Kiedy twarz nie płonie ze wstydu i na sercu nie leży kamień, dobrze jest nawet odwiedzać ciotkę Noemi. Jest inna niż wszystkie moje pozostałe ciotki. Inaczej też pędzi swój żywot. Mieszka w dwupiętrowej kamienicy z szerokimi, żelaznymi schodami. W tej kamienicy mieszka też doktor Przyłęcki, gojski nauczyciel. Kiedy chodzi się po tych schodach, odgłos kroków w zimnej i ciemnej pustelni korytarzy odbija się echem.
Drzwi do mieszkania cioci Noemi są wysokie, brązowe, z mosiężną klamką. Z powodu tej mosiężnej klamki moja mama nie lubiła siostry ojca i nigdy nie chodziła do niej w gości.
— Też kiedyś miałam mosiężne klamki — nieustannie przypominała mama — czy pyszniłam się z tego powodu?
Nie wiem, czy w drzwiach z mosiężnymi klamkami u mamy też trzeba było naciskać na guzik, zanim się wchodziło. Tu, u cioci Noemi, trzeba trochę poczekać przed szerokimi drzwiami. Tu najpierw pytają „kto tam”, a potem dopiero wpuszczają do środka.
Ojciec w drodze do ciotki zawsze nuci sobie melodyjkę, która przy każdej następnej wizycie przybiera inną tonację. Przed drzwiami tato zwykle na chwilę przystaje. Lubi wysmarkać nos, wykaszleć się i dopiero potem naciska guzik. Kiedy otwierają się drzwi, zamaszystym krokiem wkracza do pokoju, jakby chciał powiedzieć:
— Bogaczem wprawdzie nie jestem, ale bratem rodzonym z całą pewnością, czyli jestem takim samym „arystokratą”, jak i moja siostra.
W istocie jest takim samym „arystokratą” jak ciotka Noemi. Oboje w Nowym Młynku biegali boso i goło i musieli się zadowolić kawałkiem starego razowego chleba. Oboje wbijali wzrok w dalekie rozgrzane pola. Oboje kąpali się w tej samej rzece. Jest jedna mała różnica. Ojciec mieszka w jednym pokoju z kuchnią, a ciotka Noemi w wielu pokojach. Mój ojciec daje mamie na szabas sto miedzianych dwugroszaków, zaś ciotka Noemi wydaje na szabas trzy, a nawet cztery ruble.
Ciotka Noemi jest kobietą wysoką, brunetką z czarnymi, ostro zarysowanymi brwiami jak u wielce uczonego Żyda.
Nie podobają mi się oczy ciotki Noemi. Są białe. Napędzają melancholię. Wywołują niepokój. Nie lubię też jej sposobu mówienia. Nie mówi otwarcie. Coś skrywa. Słowa cedzi powoli, z pewnym zaśpiewem.
— Lej — zo — rze... we — so — łych... świąt! Jak... się... masz? No, to... chwała Bogu! A co porabia Frumet? No, to chwała Bogu! A ten twój Mendel?
Kiedy wyśpiewuje słowa „chwała Bogu”, oczy jej się zamykają jakby z zachwytu, a głowa zaczyna się kołysać.
Jej ciemna karnacja, ostro zakończona twarz, wysoki wzrost, jak ulał pasują do obszernych, chłodnych pokojów, w których głos człowieka gubi się po kątach, nim nabierze wyraźnego dźwięku.
Wydaje się, że tylko te wysokie ściany i te zimne stoły i komody mogły wydać z siebie taką ciotkę Noemi. Gdzie indziej, pod niskim na przykład sufitem, wśród ciepłych ścian, ciotka Noemi nie mogłaby znaleźć miejsca.
Dziw tylko bierze, jak jej mąż, wuj Ben-Cijon, dostosował się do tych praw. Sam przecież jest niskiego wzrostu, okrąglutki i tłusty. Pan Bóg obdarzył nieboraka wcale nie męskimi nóżkami i krótkimi, pulchnymi rękami. Tylko brodę ma białą i dużą, a brzuch potężny, na miarę prawdziwego bogacza.
Wuj Ben-Cijon nie nosi butów z cholewami, tylko czarne, wyglansowane sztyblety ze sztywnymi gumowymi ściankami po bokach.
Spodnie lubi nosić również czarne, dobrze wyprasowane z widocznym kantem. Gdy zamawiał kapotę, wuj Ben-Cijon medytował, zasięgał rady u żony Noemi. Stanęło na tym, że sprawił sobie kapotę nieco krótszą, zbliżoną krojem do kapot noszonych przez maskilów39, ale podkreślającą, że właściciel jest pobożnym Żydem.
W domu nosił jedwabną, ośmiokątną jarmułkę, a na ulicy czarną sukienną czapkę z niskim denkiem. Sznurek przy denku jest jedwabny, potrójnie pleciony.
Wuj Ben-Cijon kaczkowato kołysze się na swoich krótkich nóżkach.
Stawia małe, drobne, iście niewieście kroczki. Spotkani na ulicy Żydzi witają go pierwsi. Przed gojami on pierwszy zdejmuje czapkę. Wuj Ben-Cijon jest znaną uznaną postacią w mieście. Wie, co nowego w każdym domu się dzieje. Wie, kiedy ten lub ów ma się żenić, kiedy ta lub owa kobieta ma rodzić, kto i kiedy ma się rozwieść i kto ma umrzeć. Słowem, wie wszystko o wszystkich.
Nieprzypadkowo jest prezesem i pisarzem kahału40. Tylko on swobodnie i pewnie wchodzi do magistratu. Kto w każdy piątek i świątek biega do guberni albo do wojskowego naczelnika? Wuj Ben-Cijon. A kto jest za pan brat z rabinem? Nikt inny, tylko wuj Ben-Cijon.
Ja i mój ojciec szczycimy się tym, że Ben-Cijon, nasz wujek i szwagier, jest pisarzem żydowskiej gminy. Liczy się również to, że wuj Ben-Cijon modli się przy wschodniej, honorowej ścianie synagogi, tuż obok rabina. Dumny jestem też z tego powodu, że wuj po modlitwie idzie do domu w towarzystwie kantora, dozora gminy Reubele Bekermana i kilku innych szanowanych osobistości miasta.
Ja z ojcem modlimy się w beit hamidraszu. Do domu wracamy razem z Motle Sztrojem albo z małym Mojszele — czapnikiem. Toteż niemałą satysfakcję sprawia nam fakt, że w święto lub szabat Rosz-chojdesz, przed czytaniem Tory, zjawia się nagle w naszym beit hamidraszu wuj Ben-Cijon.
Wiadomo, że wuj Ben-Cijon, jeśli przychodzi do naszej bóżnicy, to nie z byle jakiego powodu. Z całą pewnością przynosi z sobą nowiny z szerokiego świata. Nic więc dziwnego, że wszyscy zamieniają się w słuch. Tałesy zsuwają się z głów, małych chłopców ustawia się na parapetach okien albo na stołach.
Pokaźny brzuch Ben-Cijona przepycha się ku bimie. Biała, elegancko zaczesana broda spogląda z dumą na zasłuchane twarze. Jachiel-Sane, starszy szames, uderza w stół:
— Sza! Ma być cicho!
Cisza zalega, jakby ktoś makiem zasiał. Ja również stoję na stole. Nie dziwota, przecież to mój wuj, Ben-Cijon!
A on powoli rozgląda się po wszystkich stronach i jeszcze wolniej cedzi nowiny, które przyniósł.
— Komunikuję i oświadczam w imieniu rabina i za zgodą kahału, że zapisy dzieci do szkoły Talmud Tory41 odbywają się każdego dnia od godziny dwunastej w południe do wieczora, z wyjątkiem piątku i soboty.
No cóż, nie jest to nowina na skalę światową. Żydzi więc zdejmują chłopców ze stołów i parapetów okiennych. Ktoś ze wschodniej ściany bóżnicy naciąga tałes na głowę i mruczy pod nosem do modlitewnika:
— Ważna mi nowina... też mi wiadomość...
Ale jakby nie było, wuj Ben-Cijon coś tam jednak powiedział. Żydzi wysłuchali go, a biedne matki, wdowy i aguny42 będą już wiedziały, kiedy zapisać swoje dzieci do Talmud Tory.
Teraz, w ostatnim dniu święta Pesach, przebywam w dużych wysokich pokojach wuja Ben-Cijona. Ciocia Noemi siedzi obok mego ojca. Wie, że jej brat niedosłyszy trochę. Wuj Ben-Cijon jednak nie wie o tym albo nie chce wiedzieć. Siedzi w sporej odległości od ojca. Wpakował swoje tłuste cielsko w miękki fotel. Zwisające z fotela nóżki wuja wyglądają jak klocki. Na głowie ma ośmiokątną jarmułkę, łuska orzechy, moczy je w szklance miodu i obierając pomarańczę, patrzy na mnie. Co takiego wuj Ben-Cijon we mnie zobaczył? Dlaczego oblizuje wargi po każdej pestce z miodem? Dlaczego kręci nosem?
W końcu doszedłem, dlaczego wuj kręci nosem. Na dzisiejsze święto ojciec nie sprawił mi niczego nowego. Przyszedłem w starej kapocie. Miała rację mama, kiedy mówiła, że nie można przychodzić do domu wuja w święto Pesach, mając na sobie stare zużyte ubranie. Wstydzę się przed wujem, przed ciotką, przed pięknym bogatym wnętrzem ich domu. Przede wszystkim jednak odczuwam wstyd przed Mendlem.
Oni również mają Mendla. Obaj nosimy imię po tym samym dziadku. Ale ich Mendel jest starszy, dorodniejszy i przystojniejszy. Podobny jest do ciotki Noemi. Ma takie same jak ona usta. Kiedy mówi, krzywi się jak ona. Wydaje mi się, że to u niego taka maniera, taki znak. Zaznacza w ten sposób swoją wyższość nad innymi. I ma ku temu powody. Nosi zawsze białą koszulę z krawatem. Spodnie ma długie, przykrywające kamasze. Nie uczy się w chederze, tylko w szkole. Może swobodnie krążyć po przestronnych, wysokich i szerokich pokojach. Może w każdej chwili zażądać ptasiego mleka. Nie ma siostry, nie ma brata. Jest jedynakiem.
To jeszcze nie wszystko. W mieście jest wielu takich Mendlów z bogatych domów, ale żaden z nich nie posiada takiego pięknego głosu jak on. W mieście mówi się, że Mendel, syn Ben-Cijona wyrasta na geniusza, którego sława ogarnie kiedyś cały świat. Całe miasto powtarza, że Mendel wspaniale czyta i pisze, że zna całe rozdziały Starego Testamentu na pamięć. Jak więc nie mam czuć się małym wobec takiego Mendla, na którego koncert właśnie pędzą z beit hamidraszu do synagogi starzy Żydzi?
Ja też tam pędzę. Mendel pomaga staremu litwakowi43. To Mendel jest pierwszy wśród chórzystów. Jego chłopięcy głosik wypełnia wnętrze synagogi aż po błękitny sufit i odbija się echem, jakby od nieba. Odnosi się wrażenie, że na wschodniej ścianie synagogi klarnety, trąbki i skrzypce przyłączyły się do jego śpiewu.
Teraz jestem gościem w domu jego rodziców. Mendel patrzy na mnie jak na obcego. Zna mnie dobrze. Przychodzę tu dwa razy w roku. Mimo to wygląda na to, że mnie nie poznaje. Wykrzywia swoje małe usta i nie odzywa się do mnie słowem. Ja bym się do niego odezwał, ale jak mogę do niego mówić, kiedy on mnie nie poznaje? Ciotka Noemi prosi go:
— Mendelku, zaśpiewaj coś dla wuja Lejzora.
Mendel otwiera ze zdziwienia swoje duże, białe jak u mamy oczy i wzrusza ramionami. Można sądzić, że chce przez to powiedzieć: „Jeszcze czego! Dla kogo mam tu śpiewać?!”.
Uśmiecha się do niego świątecznie duża broda mego ojca:
— Ano właśnie — powiada broda — zaśpiewaj coś Mendel. Czasem słucham ciebie w synagodze, ale nie zawsze można się tam dopchać. Bywa też, że nie zawsze dosłyszę...
Usteczka Mendla ściągają się jeszcze bardziej. Przymyka ciut, ciut oczy, jakby chciał się zdrzemnąć. Gotów jest śpiewać. Wstrzymuję oddech. Na brodzie ojca błąka się ciepły uśmiech. Oczy ciotki Noemi zdają się również zapowiadać drzemkę. Tylko wuj Ben-Cijon łyka ze szklanki większą porcję miodu i zakłada ręce na brzuchu.
Mendel jednak nie śpiewa. Sztywnym krokiem przechodzi powoli do drugiego pokoju. Uśmiech z brody ojca ulatuje. Broda staje się ciemna. Zaczynam oddychać. Ciotka Noemi na widok syna wychodzącego z pokoju, marszczy czoło.
Wtem z drugiego pokoju rozlega się głos Mendele. Śpiewa. Uszy mego ojca ustawiają się do słuchania. Twarz ciotki promienieje radosnymi zmarszczkami.
— Boże w niebiosach! — woła w uniesieniu. — Spraw, żeby mi tak zawsze było. On przecież, na psa urok, śpiewa jak ptaszek w lesie.
Ja sam, przyznaję, nie wiem, jak człowiek może śpiewać jak ptaszek w lesie, ale głos Mendla krzepi moje serce niczym miód. Z niczym nie da się go porównać. Jedno, co wiem i rozumiem: Mendel ma prawo się wywyższać. Na jego miejscu nie byłbym lepszy.
Tymczasem w pokoju robi się ciemno. Wszyscy siedzimy cicho, i bez ruchu jak chory, który boi się poruszyć, żeby nie rozjątrzyć ran. Szklanki z miodem na stole pogrążone w cieniu. Wszyscy o nich zapomnieli. Śpiew Mendla uskrzydla nas. Cudowny śpiew. Cudowny chłopak. Odchodzę syty miodem, pomarańczami i jednocześnie głodny, przybity z powodu cudownego głosu Mendla.
Ojciec mówi coś do mnie, a ja nie wiem, co odpowiedzieć. Czym ja jestem w porównaniu z Mendlem? Prochem i niczym. Nawet zwykłego ubrania nie mógł mi tato sprawić na święto. Tamten Mendel jest ubrany jak prawdziwy władca. Jego czysty, piękny głos jest również władczy. Ja natomiast uganiam się po obcych podwórkach. Ja mam do czynienia z Józią i Hudl. Jestem gruboskórny. Jakżebym się ucieszył, gdyby ktoś nagle przyniósł mi wieść o tym, że Mendel zachorował, że trzeba było natychmiast zoperować mu gardło i wyciąć struny głosowe. Wtedy pokochałbym Mendla. Byłby wtedy moim jedynym i najlepszym kolegą. Opowiedziałbym mu o gołębiach siedzących na dachu, o Józi, córce bednarza, o Icie i Jojne. Miałbym mu bardzo dużo do opowiadania. Teraz jednak nie potrafię mu niczego opowiedzieć.
Prosto od ciotki Noemi udaliśmy się do beit hamidraszu. Kantor Moszke tak sucho śpiewał, tak ciężko „piłował” dzisiaj swoje żołnierskie marsze, że głowa zaczęła mnie boleć. Modliłem się o to,
Uwagi (0)