Żydzi dnia powszedniego - Jehoszua Perle (biblioteka w .TXT) 📖
W opowieści małego chłopca, Mendla, poznajemy codzienne problemy żydowskiej, niebogatej rodziny.
Rytm życia wyznaczają modlitwy i święta, na które co jakiś czas przyjeżdżają dzieci obojga rodziców z poprzednich małżeństw, przywożąc ze sobą fragmenty dalekiego świata — z Warszawy, czy z Jekatierynosławia. Jest tu ślub i pogrzeb, inicjacjaseksualna młodego narratora i poronienie dziecka przez uwiedzioną w służbie u bogaczy Tojbę, jej wykluczenie ze społeczności za grzech i powtórne przyjęcie dzięki małżeństwu z szewcem, który jednakże także ma swoją tajemnicę…
Matka nie może odżałować, że w domu swego pierwszego męża miała mosiężne klamki, wyszukuje więc kolejne mieszkania do wynajęcia, próbując poprawić jakość życia rodziny. Dzięki temu Mendel ma wciąż nowych, ciekawych sąsiadów, zawiera rozmaite znajomości, poznaje odrębne światy.
- Autor: Jehoszua Perle
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Żydzi dnia powszedniego - Jehoszua Perle (biblioteka w .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jehoszua Perle
— Jojneczku — wzdycha mama — czemu tak źle wyglądasz?
— Pracuje się, mamo.
— Czy dobrze cię chociaż traktują? Czy są z ciebie zadowoleni?
Mama ociera z oczu łzy. Jojne postawił już swoją walizeczkę. Teraz dopiero widać, że jego paletko ma krótkie rękawy. Buty jednak błyszczą. Krawat ma ładny, zdobny w czarne paski. Do tego szpilkę zakończoną główką z gutaperki33. Ale gdzie się podziała Ita?
Matka, zauważywszy jej nieobecność, woła donośnym głosem:
— Ita, gdzie jesteś?
Ita schodzi z ganku. Suknia na niej już niepodkasana. Ramiona ukryte w rękawach. Włosy zaczesane, twarz rumiana. Uśmiecha się. Jest nieco zakłopotana. Tylko oczy jej błyszczą. Bije z niej ciepło.
— Winszuję wam miłego gościa — powiada Ita, odsłoniwszy swoje duże białe zęby.
— Dziękuję ci, Ito. To przecież mój Jojne, mój syn. Nie znasz go?
— Skąd go mogę znać?
Mówiąc to, Ita ukradkiem zerka na Jojne. Sam Jojne stoi nieporuszony. Jabłko Adama opada mu, jakby coś połknął. Ita czeka.
— To jest Ita — powiada mama do Jojne. — Córka wuja.
Jojne rusza nogą. Robi to po wielkomiejsku. Jego chuda postać wykonuje obrót na wysokich obcasach. Ita ściąga swój szeroki biust i podaje Jojne krótką, spracowaną dłoń.
Jeśli Ita przywiozła z Warszawy sytość bogatych kredensów i beztroskie zachowanie, to Jojne przyjechał z Łodzi ze skrzętnie skrywaną w małych, rozbieganych oczach biedą i z ciemnozielonawym pyłem na twarzy od pluszowych dywanów, przy których pracował w Łodzi. W czasie, kiedy Ita krzątała się rozpłomieniona przy bogatych garach, Jonę musiał uniżenie kłaniać się klientom. Musiał się im podlizywać, namawiać i oszukiwać.
Być może, że z tego właśnie powodu Jojne jest taki chudy i taki pokręcony. Kiedy mówi usta ma do połowy zamknięte. Mówi powoli, przez ściągnięte wargi, z jakimś zaśpiewem. Wtrąca często wyszukane polskie słowa. Nawet do matki zwraca się czasem per: „proszę, łaskawa pani”.
Wyraźnie widać, że Jojne jest człowiekiem wielkomiejskim. Ma laseczkę, miękki kapelusik, noszony na bakier i marynarkę ściągniętą w talii. Jojne nie chodzi, ale tańczy. Mały kroczek i zaraz mały podskok. Krok i pląs.
Ita patrzy na niego z boku. Wdzięczy się, ściągając podbródek, który układa się w fałdy i śmieje się. Kiedy Jojne nie słucha, powiada mimowolnie:
— Jaki on zgrabny, jaki ładny...
Twarz mamy rośnie w uśmiechu. Pociągając nosem, przytakuje jej z zadowoleniem:
— Piękny, bez uroku, jak złoto! Co Ito?
— Żebym tak szczęśliwa była — powiada Ita — jaki on ładny.
Z powodu Jojne przybyło nam jeszcze jedno łóżko, oczywiście żelazne. Mama wypożyczyła je, Ita zaś przytaszczyła. Postawiono je tam, gdzie dawniej stał kufer Hudl. Mama powiedziała mi, że od tego dnia będę spał w tym łóżku razem z Jojne.
Ita przykryła łóżko własną kołdrą. Rozłożyła ją i wygładziła na rogach. Włożyła w tę pracę całą swoją umiejętność i serce, tak że na kołdrze nie pozostała najmniejsza zmarszczka. Potem, stanąwszy w odległości kilku kroków od łóżka, zadowolona obejrzała je i oświadczyła:
— Sam cesarz mógłby spać w takim łożu...
I rzeczywiście było to cesarskie łóżko. Świeża czystość promieniowała nie tylko z tego łóżka, ale również z łóżek rodziców i z całego mieszkania. Takiej niebieskiej klarowności na szybach, tak białych firanek w kredensach, gdzie stała zastawa stołowa, nigdy w naszym mieszkaniu nie widzieliśmy. Kiedy zasiedliśmy do wieczerzy paschalnej, nie można było poznać ani mieszkania, ani domowników.
Matka na cześć święta odnowiła i przerobiła perukę, dodając do niej z przodu czarny lok podobny do ptaka. Jej niebieskie oczy błyszczały jak dwa szlifowane diamenty. Podbródek wyhodowany w Warszawie, a potem zagubiony w domu, pojawił się znowu w tę noc paschalną. Czarna bluzka z białymi szpicami przy rękawach, żabocik pod szyją wraz z pozłacaną plecioną broszką, przydawały mamie urody i wdzięku.
W ojcu trudno było dostrzec świąteczną zmianę. Nowej kapoty nie mógł sobie sprawić. Nosił więc starą, prawda, że przez Itę wyczyszczoną i wyprasowaną. Na cześć święta pozwolił sobie na ostrzyżenie i wyrównanie włosów. Twarz jednak, smagana wiatrem, nosiła ślady zmęczenia. Jego wzrok był szary i ciężki. Przenosił go na zmianę ze swojej córki na syna mamy. Czasem przenosił go na mnie. Oglądał mnie od stóp do głów, głęboko przy tym wzdychając.
Czułem, że tato cierpi, ponieważ nie był w stanie sprawić mi niczego na święto.
Bolało go również, że biały, świąteczny kitel zmuszony był nałożyć na starą kapotę. Tego nowego kitla z niebieskim jedwabnym kołnierzem i paseczkami wokół rękawów tato sam nie kupił. Przywiozła mu go Ita w prezencie z Warszawy. Wiedział, że jego dzieci są biedne, bo ciężko pracują u obcych ludzi. Po co więc miały przywozić mu prezenty? Kitel, ostatecznie, mógłby sam sobie kupić.
Ita jednak była zadowolona i szczęśliwa, że mogła mu go kupić.
— Noś na zdrowie, tato!
W jej oczach szkliły się łzy szczęścia na widok ojca, który w białym odzieniu pięknie wyglądał.
Sama Ita podczas wieczerzy paschalnej po prostu promieniała. Tyle w niej było ognia. Twarz rumiana, uszy czerwone. Również ręce miała zaróżowione. Od czasu do czasu chowała je pod stołem. Gdyby bluzka nie była czerwona tylko czarna, to jej ręce wyglądałyby jak języki ognia. Czarna głowa Ity była umyta, włosy uczesane w loki i loczki. Błyszczała jakąś cienistą niebieskawością. Od Ity bił przyjemny zapach. Kiedy poruszała się, słychać było szelest jedwabnej spódnicy. Mogła sobie pozwolić na trochę luksusu. Przywiozła z Warszawy kufer z rzeczami.
Poza tym siedzi przy stole Jojne. Ita raz po raz przechodzi obok niego. Stara się zwrócić na siebie jego uwagę, aczkolwiek Jojne zasiadł do wieczerzy w nieświątecznym ubraniu i nieświątecznym uczesaniu. Chudy, z jabłkiem Adama w ciągłym ruchu, z dziobami na policzkach, w wytartej marynarce, nie wygląda zbyt zachęcająco.
Tato czyta Hagadę34 na głos. Ja powtarzam za nim jeszcze głośniej. Jojne zaś mruczy ją pod nosem. Przewraca kartki Hagady jednym palcem.
— Jojne — powiada do niego matka — mruczysz Hagadę jak ów niedźwiedź.
— Jaki niedźwiedź?
Opowiada więc mama historię o pewnym Żydzie, który chciał nauczyć niedźwiedzia modlić się. Wziął w tym celu modlitewnik i włożył między kartki ciasteczka z makiem. Niedźwiedź wsadzał łeb tam, gdzie było ciasteczko i szybko połykał je. Tam zaś, gdzie nie było ciasteczka, niedźwiedź wsadziwszy łeb tylko mruczał. W ten sposób niedźwiedź nauczył się modlić.
Jojne śmieje się do rozpuku. Ojciec nie słyszy. Ja znam tę opowieść od dawna. Ita uśmiecha się z zadowoleniem. Przygląda się siedzącemu po przeciwnej stronie stołu Jojne. Sama nie umie czytać Hagady. Otwiera więc usta jak ryba, która chce zaczerpnąć powietrza.
Mama również czyta. Ona potrafi czytać, jeszcze jak czytać! Wyraźnie, z zaśpiewem dziecka, przy wtórze krótkich westchnień. Słowa wysypują się z jej ust jak wygrzane, piękne perły. Dotrzymuje kroku ojcu. Wiem, że przy następnym wersecie ojciec zacznie się kiwać i podniesie głos. Wtedy mama wpada w jego słowa obcym, zimnym głosem i ostrzega:
— No!
Zawsze z niepokojem czekam na moment, kiedy ojciec dojdzie do tego wersetu i zacznie się kiwać. Z całego serca życzę sobie, żeby to szybko minęło. Co roku powtarza się ta sama scena. Ojciec zapomina, co było przed rokiem, a mama nie może się odzwyczaić od ostrzegania go.
I oto ojciec zaczyna się kiwać. Kołnierz nowego kitla mieni się dostatnią niebieskością. W czerwonym winie odbijają się srebrzystymi, drgającym pasmami, palące się świece. Głos ojca nabiera mocy.
I nagle głośniej niż przy innym zdaniu czyta:
— Tym rzadziej i rzadziej...
Natychmiast rozlega się głos mamy.
— No! Co ty mówisz, Lejzorze? Ma być: tym bardziej i bardziej.
Ojciec nagle przerywa czytanie. Przestaje się kiwać. Nieruchomieje. Podnosi głuchawą twarz, patrzy na palec mamy, który wskazuje mu werset w Hagadzie i mruczy:
— Tak rzeczywiście: tym bardziej...
Na chwilę zalega milczenie. Ciężkie milczenie. Potem ojciec zaczyna dalej czytać. Szybciej niż przedtem. Głośniej niż przedtem. Za chwilę jednak zostanie znowu upomniany za błędne odczytanie tekstu.
— Źle, Lejzorze!
Nie mogłem patrzeć mamie w oczy. Gdybym był w wieku Jojne, to bym powiedział mamie, żeby nie poprawiała ojca. Niech czyta, jak umie. On przecież wie, jak jest napisane. Prawdopodobnie niedowidzi.
Jojne jednak nie odezwał się. Kiedy mama obcym, zimnym głosem przerywała czytanie ojca, Jojne wydymał policzki. Uśmiechał się z boku. Wtedy zauważyłem w jego ustach jeden tylko ząb. Złoty, duży ząb. Wszystkie pozostałe zęby jakby się odsunęły od niego i ten jeden pozostał.
Nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, ale wydaje mi się, że z powodu tego jednego złotego zęba, który Jojne wystawił w chwili, kiedy ojciec pomylił się w czytaniu Hagady, zapałałem nienawiścią do mego brata. Pomyślałem, że Jojne teraz bardziej zgrzeszył niż ja, który rano nie spaliłem chumecu.
Nie tylko zresztą ja znienawidziłem Jojne. Wydaje mi się, że również Ita nie patrzy mu już prosto w oczy. Widzę, jak jej czarne źrenice są rozbiegane. Jest niespokojna. To patrzy na ojca, to na matkę. Przez dłuższą chwilę zatrzymuje wzrok na złotym zębie Jojne. Potem spojrzenie jej pada na mnie. Czuję obok siebie płomienną twarz Ity. Czuję całe jej rozżalenie.
— Mendele — powiada, nachylając się ku mojej Hagadzie — w którym miejscu czytasz teraz? Pokaż mi.
Pokazuję jej werset, który tato błędnie odczytał. Ona wbija weń wzrok. Patrzy długo, bardzo długo. Czuję, że w tej chwili Jojne kupił sobie jeszcze jednego wroga.
Przy jedzeniu Ita milczy. Podaje do stołu. Jojne podaje na koniec. Nikt nie próbuje zgadnąć, dlaczego tak postępuje. Ja jeden w głębi serca czuję, że Ita jest mi bliska. Jest moją siostrą. Pochodzimy od jednego ojca.
Słowem, przez całe święto nienawidziłem Jojne. Ita zaś długo nie mogła wytrwać w nienawiści do niego.
Wieczory paschalne dobiegały końca. Jojne włożył nowe ubranie i nowy krawat. Taki mały w kształcie motylka.
W dzień Jojne mówił głośniej, wygwizdywał jakieś piosenki i tańczył sam ze sobą.
— Czy pani umie tańczyć? — zapytał pewnego dnia Itę, wystawiając przy tym na pokaz swój złoty ząb.
— Dlaczego nie miałabym umieć?
— No to przekonajmy się, czy pani umie. Pani pozwoli?
Ita nie powiedziała ani tak, ani nie. Jojne nie czekał na odpowiedź. Objął korpulentną figurę Ity swoimi trochę pokręconymi rękami.
Pokręcił się z nią kilka razy po pokoju, pogwizdując do taktu i nie bacząc na to, że Ita była dość tęga, oświadczył, że w tańcu jest lekka jak piórko.
— Wszyscy tak mówią — powiedziała Ita, obciągając bluzkę, która w tańcu trochę podeszła do góry.
Teraz Jojne uśmiechnął się już nie tylko tym jednym, złotym zębem, ale całymi ustami z dodatkiem obu wygładzonych policzków.
Okazuje się, że uśmiechnięty Jojne przypadł Icie do gustu. Zapomniała o tym, co było podczas wieczerzy paschalnej. Jojne zaczął do niej przemawiać niskim głosem, pożyczać od niej pachnące mydło. Ita zaczęła mu podawać do stołu obficiej napełniony talerz.
W powszedni dzień między świętami Pesach zaczęły się wycieczki bryczką do lasu. Z dalekich miast przyjechali synowie oglądać kandydatki do małżeństwa. Odbywały się zaręczyny.
W taki właśnie powszedni dzień między świętami Ita włożyła sztywną suknię zdobną w kwiaty, umyła się pachnącym mydłem, włożyła zamszowe rękawiczki i wyszła na spacer. Dokąd poszła i gdzie była, Ita nie powiedziała. Wróciła do domu późnym wieczorem. Weszła do mieszkania szybkim krokiem. W pośpiechu ściągała suknię, a zamszowe rękawiczki rzuciła na łóżko. Bez kolacji przystąpiła do mycia naczyń, które pozostały po obiedzie.
Matka zapytała ją, gdzie tak długo była. W odpowiedzi Ita wyjaśniła, że była u ciotki Noemi.
Ciotka Noemi jest rodzoną siostrą ojca. Nic w tym dziwnego, że Ita złożyła jej wizytę. Jedno tylko było zastanawiające: dlaczego twarz jej jest tak zaczerwieniona? Dlaczego tak niespokojnie kręci się po kuchni? Dlaczego na pytania mamy odpowiada krótko i niechętnie?
Znacznie później wrócił do domu Jojne. Było już po północy. W kuchni lampa była zgaszona. Jak wszedł do mieszkania, nie wiadomo. Ita zawsze przed pójściem spać zamykała drzwi na klucz. Czy tej nocy zapomniała tego uczynić?
Już leżałem w łóżku i czekałem na Jojne. Matka, do połowy już rozebrana, siedziała na swoim posłaniu. Zasypiała i budziła się na przemian. Budząc się odmawiała modlitwę przed snem Krias Szma35. Ojciec spał w najlepsze.
Jojne wszedł do pokoju tanecznym krokiem. Mama usłyszała go. Natychmiast ocknęła się i zapytała:
— Czy to ty, Jojne?
— Tak, mamo.
— Skąd wracasz o tak późnej porze?
— Od ciotki Miriam.
— Jadłeś coś?
— Tak, mamo.
Głowa mamy przechyliła się na bok. W pokoju było ciemnawo. Nad głową Jojne pokazała się duża okrągła plama, podobna do odwróconej miski.
— Połóż się spać, Jojne — powiedziała matka. Zdjęła szybko pantofle i wsunęła się do łóżka, po czym dodała:
— I zamknij przedtem drzwi. Ita chyba o tym zapomniała.
— Dobrze mamo, zamknę.
Matka natychmiast zasnęła. Jojne przez jakiś czas się wiercił. Nie słyszałem, kiedy i czy w ogóle zamknął drzwi na klucz. Widziałem, jak podszedł do komody i jednym dmuchnięciem zgasił lampę, która na niej stała.
Rozszedł się zapach nafty. W gardle zrobiło się słodko-mdławo.
— Śpisz już Mendel? — zapytał Jojne podnosząc kołdrę, którą zdążyłem już dobrze nagrzać.
— O co chodzi?
— O nic. Śpij. Już późno.
Jojne wskoczył do łóżka. Przytuliłem się do jego pleców, tak jak to zwykłem czynić, kiedy spałem z ojcem. Zapach ciała ojca dobrze
Uwagi (0)