Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖
Powieść Władysława Reymonta, za którą otrzymał Nagrodę Nobla w 1924 roku, publikowana w tomach między 1904 a 1909 rokiem. To utwór przedstawiający losy społeczności zamieszkałej we wsi Lipce.
Fabuła powieści obejmuje 10 miesięcy i opisuje losy Macieja Boryny, jego rodziny i innych mieszkańców Lipiec. Ukazuje zarówno problemy społeczne, z którymi spotykają się chłopi, jak i przedstawia ich codzienność, święta oraz tradycje, życie uzależnione od pór roku i pogody, wpisuje także chłopów w tradycję historyczną, a także skupia się na indywidualnych przeżyciach. Chłopi to wnikliwe studium nad rzeczywistością chłopską, powieść panoramiczna, realizująca założenia nautralizmu i realizmu.
- Autor: Władysław Stanisław Reymont
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont
Jasio jakby z nagła ogłuchł i zatrząsł się kieby2995 osika. Wiater poszedł po sadzie, zaruchały się2996 drzewa i zagwarzyły cichuśko kieby we śpiku2997, z pasieki zawiały takie miodne zapachy, jaże2998 go sparło pod piersiami, a oczy nalały się łzami, przejął go jakiś dygotliwy war i cosik2999 tak lubego jęło3000 udręczać, że ino3001 się raz po raz przeciągał a wzdychał.
— ...tyla mi do niej, co do tych gwiazdów... Jasia se tera3002 namówiła...
Oprzytomniał, wcisnął się w płot i nasłuchiwał coraz silniej rozdygotany.
— ...prawda... co noc wychodzi do niego... Kozłowa przydybała ich w lesie...
Świat się z nim zakręcił i rozciemniało mu w oczach, ledwie się już trzymał na nogach, a tam w gąszczach wciąż mlaskały drażniąco całunki, prześmiechy i szepty...
— ...to ci łeb wrzątkiem oparzę kieby temu psu...
— ...ino ten razik, najmilejsza... dyć cię nie ukrzywdzę... obaczysz...
— ...Pietruś, loboga, Pietruś...
Jasio odskoczył i uciekał niby wiatr, rozdzierając sutannę o krzaki, wpadł do domu czerwony jak burak, oblany potem i zgorączkowany, szczęściem nikto3003 nie zwrócił na niego uwagi. Matka siedziała przed kominem z kądzielą i przędła śpiewając z cicha: „Wszystkie nasze dzienne sprawy”, siostry wtórowały cieniuśko wraz z Michałem, któren3004 pucował kościelne lichtarze, ojciec już spał.
Jasio zawarł się w swoim pokoju i zabrał się do brewiarza, ale cóż, kiej3005 chociaż uparcie powtarzał łacińskie słowa, to i tak cięgiem słyszał tamte szepty i tamte całunki, że w końcu sparł czoło na książce i dał się już poniewoli jakowymś myślom, kieby tym wichrom palącym.
— Więc to tak? — dumał z coraz większą zgrozą i wraz z jakimś lubym dreszczem. — Więc to tak! — powtórzył naraz głośno, i chcąc się oderwać od tych obmierzłych myśleń, wziął brewiarz pod pachę i poszedł do matki.
— Zmówię pacierz przy Jagacie — wyrzekł cicho i pokornie.
— A idź, synu, przyjdę później po ciebie. — Spojrzała bardzo miłościwie.
W chałupie Kłębów nie było już prawie nikogo, tylko jeden Jambroż cosik tam mamrotał z książki przy zmarłej, która leżała nakryta płachtą; na poręczy łóżka tliła się gromnica zatknięta w dzbanuszek, przez wywarte3006 okna zaglądały gałęzie pełne jabłek, noc roziskrzona gwiazdami, a kiej niekiej3007 wsadzał zdumioną twarz jakiś zapóźniony przechodzień, w sieniach warczały cięgiem3008 pieski.
Jasio przyklęknął pod światłem i tak się był gorąco oddał pacierzom, że ani wiedział, kiej3009 Jambroż pokusztykał do dom, Kłęby pokładły się spać kajś3010 w sadzie i zapiały pierwsze kury, szczęściem, co matka o nim nie zapomniała.
Ale cóż, kiej śpik prawie się go nie imał, bo co jeno zaczynało go morzyć, to zjawiała się przed nim Jagusia niby żywa, że zrywał się z pościeli, przecierał oczy i rozglądał się wystraszony, juści, co nie było nikogo, cały dom leżał pogrążony w twardym śnie, a z drugiej izby rozlegało się ojcowe chrapanie.
— To może ona dlatego... — Zamyślił spominając jej gorące całunki, oczy rozjarzone i drżący głos. — A ja myślałem! — Zatrząsł się ze wstydu, zeskoczył z łóżka, otworzył okno i przysiadłszy w nim, do samego świtania medytował i kajał się z mimowolnych przewin i pokuszeń.
Zaś rano przy mszy nie śmiał nawet podnieść oczów na ludzi ni się rozejrzeć po kościele, ale tym goręcej modlił się za Jagusię, bo już był całkiem uwierzył w jej straszne przewiny, nie poredził3011 tylko w sobie zbudzić do niej gniewu i odrazy.
— Co ci jest? Wzdychałeś, że dziw nie pogasły świece! — pytał go proboszcz w zakrystii.
— Tak mnie parzy sutanna! — zaskarżył się odwracając prędko twarz.
— Jak się przyzwyczaisz, to będziesz ją nosił niby drugą skórę.
Jasio pocałował go w rękę i poszedł na śniadanie przebierając się cieniami nad stawem, gdyż słońce prażyło już nie do wytrzymania, i natkał się na księżą Marynę, ciągnęła za grzywę ślepego konia i zawodziła wrzaskliwie.
Przypomnienia źgnęły go niby szydłem, iż przystąpił do niej zeźlony.
— Z czegóż to Marysia tak się cieszy? — patrzał w nią ze wstydliwą ciekawością.
— A bo mi wesoło! — zaśmiała się, jaże3012 zagrały jej białe zęby, szarpnęła konia i wyśpiewywała jeszcze rozgłośniej.
— Po wczorajszym taka wesoła! — Odwrócił się prędko, gdyż spod ugiętej wysoko kiecki błyskały jej białe podkolania, rozłożył bezradnie ręce i wstąpił do Kłębów. Jagata leżała już z całą paradą na środku izby, przybrana w odświętne szaty, w czepcu o sutym białym zburzeniu nad czołem, w paciorkach na szyi, w nowym wełniaku i w trzewikach, zaścibniętych3013 na czerwone sznurowadła; twarz miała kieby3014 odlaną z blichowanego wosku, a dziwnie rozradowaną, w zesztywniałych palcach tkwił krzywo obrazik, dwie świece paliły się pobok3015 jej głowy, Jagustynka odganiała muchy wielką gałęzią, jałowcowy dym ciągnął się z komina i rozwłóczył po całej izbie, co trochę ktoś wchodził zmówić pacierz za nieboszczkę, a kilkoro dzieci plątało się pod ścianami.
Jasio jakoś trwożnie rozglądał się po mrocznej chałupie.
— Kłęby pojechały do miasta — zaszeptała mu Jagustynka. — Ostawiła im sporo, to muszą się wypuczyć na pochowek, krewniaczka przeciek3016! Eksporta3017 dopiero będzie wieczorkiem, bo Mateusz jeszcze nie zdążył z trumną...
Zaduch był w izbie i taką trwogą przejmowała go ta żółta, znieruchomiała w prześmiech twarz umarłej, że jeno się przeżegnał i wyszedł spotykając się tuż przed progiem oko w oko z Jagusią, szła z matką i ujrzawszy go przystanęła, ale przeszedł bez słowa, nawet Boga nie pochwalił, dopiero z opłotków obejrzał się na nią bezwolnie, jeszcze stojała3018 w miejscu wpatrzona w niego smutnymi oczami.
W domu nie chciał jeść śniadania, wyrzekając na srogi ból głowy.
— Przejdź się trochę, może przestanie — radziła mu matka.
— A gdzież pójdę? Żeby mama zaraz myślała Bóg wie co!
— Jasiu, co ty wygadujesz!
— Przecież mama nie pozwala mi się ruszyć z domu! Przecież to mama zabroniła mi nawet rozmawiać z ludźmi! Przecież... — Mścił się wielce rozdrażniony. A skończyło się na tym, że mu obwiązała głowę szmatą skropioną octem, ułożyła go spać w ciemnym pokoju i przegnawszy dzieci na podwórze czuwała nad nim kiej3019 kokosz, póki się dobrze nie wyspał i nie podjadł jak się patrzy.
— A teraz idź się przejść, idź na topolową, tam większy cień i chłodniej. — Nic się nie odezwał, ale czując, że matka pilnie za nim naglądała, na złość jej poszedł całkiem w drugą stronę; włóczył się po wsi, patrzył na kowali grzmiących młotami, zajrzał do młyna, łaził po ogrodach, skwapnie zazierając na lniska i wszędy3020, kaj3021 się ino3022 czerwieniły kobiece przyodziewy, posiedział z panem Jackiem pasącym na jakiejś miedzy Weronczyne krowy, napił się mleka u Szymków na Podlesiu i wrócił do wsi dopiero na samym zmierzchu, nie napotkawszy nikaj3023 Jagusi.
Zobaczył ją dopiero nazajutrz na pogrzebie Jagaty, tak patrzała w niego przez całe nabożeństwo, jaże3024 litery skakały mu w oczach i mylił się w śpiewaniach, a kiej3025 ciało prowadzili na smętarz3026, to nie bacząc na groźne spojrzenia organiściny, szła prawie pobok3027 niego, że nasłuchując jej żałośliwych wzdychów topniał w sobie kieby3028 śnieg pod tym zwiesnowym3029 słońcem.
Zaś kiedy trumnę spuszczali do dołu i wybuchnęły lamenta, posłyszał i jej płacz rzewliwy, ale zrozumiał, co nie po umarłej tak szlocha, a jeno3030 z ciężkiej udręki zbolałego, pokrzywdzonego serca.
— Muszę się z nią rozmówić. — Postanowił wracając z pogrzebu, ale nie mógł się prędko wydostać na wolę3031, gdyż zarno3032 z południa zaczęli się zjeżdżać do Lipiec ludzie z dalszych wsi, a nawet i z drugich parafii na jutrzejszą pielgrzymkę do Częstochowy. Kompania miała wyjść rankiem, zaraz po solennej wotywie3033, to się z wolna ściągali napełniając drogi nad stawem wozami a gwarem, sporo też przychodziło na plebanię, że Jasio musiał siedzieć i załatwiać za proboszcza przeróżne sprawy, ale jakoś pod sam wieczór upatrzywszy sposobną porę wziął książkę i niepostrzeżenie wyniósł się na miedzę za stodołami, pod gruszę, kaj3034 nieraz siadywali wraz z Jagusią.
Juści, co ani tknął oczami książki, a cisnął ją kajś3035 w trawę i rozejrzawszy się po polach skoczył w żyta i chyłkiem, prawie na czworakach, przebierał się na ogrody Dominikowej.
Jagusia właśnie podbierała ziemniaki ani się spodziewając, że ktosik3036 na nią patrzy, raz po raz bowiem prostowała się ociężale i wsparta na motyczce, powłócząc smutnymi oczami po świecie, wzdychała długo i ciężko.
— Jagusia! — zawołał lękliwie.
Pobladła na płótno i stanęła kiej3037 wryta, zaledwie już wierząc własnym oczom, tchu jej brakło i ścisnęło pod piersiami, ale patrzała w niego kieby3038 w to cudne zwidzenie, a słodki prześmiech zatlił się na spąsowiałych z nagła wargach, rozmigotał się płomieniami i wybuchnął kiej słońce.
Jasiowi również rozjarzyły się oczy i miody zalały serce, nie dał se jednak folgi, milczał, a jeno3039 przysiadł na zagonie i patrzał w nią z dziwną lubością.
— Bojałam się3040, co pana Jasia już nigdy nie obaczę...
Kieby3041 pachnący wiater3042 zawiał z łąk i uderzył w niego, jaże3043 pochylił głowę, tak mu ten głos rozdzwaniał się w duszy prawie niepojętą szczęśliwością.
— A przed Kłębami, wczoraj, to pan Jasio ani spojrzał...
Stojała przed nim spłoniona kieby3044 ten kierz3045 różany, kieby ten jabłoniowy kwiat, mdlejący w skwarze tęsknicy, śliczności pełna i zgoła jakiemuś cudowi podobna.
— A to dziw mi serce nie pękło! A to dziw me3046 rozum nie odszedł.
Łzy błysnęły jej u rzęs przysłaniając niby diamentami modre nieba oczów.
— Jagusia! — wyrwało mu się kajś3047 spod samego serca.
Przyklękła w bruździe i cisnąc mu się do kolan wpierała w niego oczy, przepaści ogniste, oczy modre jak niebo i jak niebo niezgłębione, oczy upojne niby całunki i niby przygarnięcia rąk umiłowanych, oczy pokuszeń i niewinnego dzieciństwa zarazem.
Wstrząsnął się gwałtownie i jakby się broniąc przed czarami zaczął ostro wymawiać wszystkie jej grzechy, wszystkie, jakie mu była powiedziała matka. Piła każde słowo nie spuszczając z niego oczów, ale mało wiele3048 poredziła3049 wymiarkować3050, wiedziała bowiem tylko jedno, że oto siedzi przed nią ten ponad wszystko wybrany, że se cosik3051 gaworzy, że oczy mu się jarzą, a ona klęczy se przed nim kieby przed tym świątkiem i modli się niezgłębioną wiarą miłowania.
— Powiedz, Jaguś, że to wszystko nieprawda? powiedz! — nalegał prosząco.
— Nieprawda! Nieprawda! — przytwierdziła z taką szczerością, że uwierzył od razu, uwierzyć musiał, a ona sparła się piersiami o jego kolana i zatonąwszy mu w oczach wyznawała się cichuśko ze swego miłowania... Jakby na świętej spowiedzi otwarła przed nim duszę na ścieżaj, rzuciła mu ją pod nogi kiej3052 zbłąkaną ptaszkę i modlitewną, gorącą prośbą dawała się wszystka na jego zmiłowanie i na jego wolę i niewolę.
Jasio rozdygotał się kiej listek wstrząsany gwałtowną nawałnicą, chciał ją odepchnąć i uciekać, ale jeno3053 szeptał omdlałym, nieprzytomnym głosem:
— Cicho, Jaguś, tak nie można, grzech, cicho!
Aż umilkła, całkiem wyzbyta ze sił, milczeli już oboje unikając swoich oczów, a wraz cisnąc się do siebie tak z bliska, że słyszeli bicie serc własnych i ciche, palące dychania, było im strasznie dobrze i radośnie, obojgu łzy spływały po zbladłych twarzach, obojgu śmiały się czerwone wargi, a dusze kieby3054 w czas Podniesienia były zatopione w jakąś najświętszą cichość i tajnię jaśniejącą gdzieś na wysokościach i unosiły się jeszcze wyżej, ponad światy.
Słońce już zaszło i ziemia spłynęła zorzami kieby tą rosą pozłocistą, wszystko przycichło, wszystko przytaiło dech i wszystko kieby zmartwiało w zasłuchaniu dzwonów, co zabiły na Anioł Pański, i wszystko jakby się zamodliło cichym dziękczynnym pacierzem za świętą łaskę dnia odebranego. Poszli w pola, zasypane pyłem zórz, szli jakimiś miedzami pełnymi kwiatów, wskroś zbóż dojrzałych, wlekąc rękami po kłosach, zwisających im do kolan, szli w łuny zachodu wpatrzeni, w szerokie, złociste przepaście nieba i z niebem w duszach, i z niebem w oczach, i jakby w niebiańskich otęczach nad głowami.
Jakby msza się w nich odprawiała, tak pełni byli świętego nabożeństwa, tak dusze im klęczały w zachwyceniu i tak im śpiewały wniebowzięte serca o łasce Pańskiej, tylko im jednym objawionej w tej godzinie żywota.
Ni słowa nie przemówili więcej do siebie, ni jednego słowa, tylko niekiedy krzyżowały się ich spojrzenia jak błyskawice, całkiem już postępłe od własnych żarów i nic o sobie nie wiedzące.
Nie wiedzieli również, że śpiewają jakąś pieśń, co się z nich była sama zrodziła i kieby ptak rozświergotany leciała nad omroczone pola, we wszystek świat.
Nie wiedzieli nawet, kaj są i dokąd idą, i po co?
Nagle i kajś3055 z bliska runął im nad głowy twardy i suchy głos:
— Jasiu, do domu!
Wytrzeźwiał w tym oczymgnieniu; byli na topolowej, a matka stojała tuż przed nimi z groźną i nieprzebłaganą twarzą — jął cosik3056 bąkać i pleść trzy po trzy.
— Chodź do domu!
Wzięła go za rękę i gniewnie pociągnęła
Uwagi (0)