Darmowe ebooki » Powieść » Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)



1 ... 138 139 140 141 142 143 144 145 146 ... 179
Idź do strony:
frazę: „O Matyldo! Bóstwo mojej duszy”. Czy wiesz, że to ja jako pierwszy odkryłem w Neapolu ten wielki talent i jako pierwszy go oklaskiwałem? Brawo! Brawo!

Morrel zrozumiał, że na tym rozmowa skończona i postanowił zaczekać.

Kurtyna opadła. Ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę wejść — rzekł Monte Christo; jego głos nie zdradzał najmniejszego wzruszenia.

Wszedł Beauchamp.

— Dobry wieczór — rzekł Monte Christo, jakby go zobaczył pierwszy raz tego wieczora. — Proszę, niech pan siada.

Beauchamp skłonił się, wszedł i usiadł.

— Jak pan zapewne zauważył — odezwał się — przed chwilą towarzyszyłem panu de Morcerf.

— Co znaczy — odpowiedział, śmiejąc się Monte Christo — że byliście zapewne razem na obiedzie. Cieszy mnie bardzo, panie Beauchamp, że jest pan po nim trzeźwiejszy niż pan Albert.

— Panie hrabio — rzekł Beauchamp — przyznaję, że Albert nie miał prawa tak się unosić, przychodzę więc przeprosić pana za to, ale tylko w swoim imieniu; pan hrabia rozumie? To tyle, jeśli chodzi o mnie. A teraz chciałem pana prosić o pewne wyjaśnienia w kwestii pańskich stosunków z mieszkańcami Janiny i nie wątpię, że jako człowiek honorowy nie odmówi mi ich pan. Na koniec dodam parę słów na temat tej młodej Greczynki.

Monte Christo wydął wargi i spojrzał tak, że Beauchamp natychmiast zamilkł.

— No i tak — rzekł z uśmiechem. — Przepadły wszystkie moje nadzieje.

— Jakie nadzieje? — zapytał Beauchamp.

— Naturalnie robisz mi pan na lewo i prawo opinię człowieka ekscentrycznego; według pana jestem jakimś Larą, Manfredem czy lordem Ruthwenem. Gdy już się pan przyzwyczaiłeś do mojej ekscentryczności, próbuje pan zrobić ze mnie człowieka banalnego. Mam być nagle kimś pospolitym, wręcz prostakiem; a w końcu przychodzisz tu pan i żądasz wyjaśnień. No wie pan, to doprawdy jakieś żarty.

— Są jednak okoliczności, w których uczciwość nakazuje... — odparł wyniośle Beauchamp.

— Panie Beauchamp — przerwał hrabia — panu hrabiemu de Monte Christo może rozkazywać wyłącznie pan hrabia de Monte Christo. Proszę, ani słowa więcej na ten temat. Robię zawsze to, co mi się podoba, mój panie, i proszę mi wierzyć, że robię to dobrze.

— Nie zbywa się w ten sposób ludzi dobrze wychowanych, panie hrabio. Trzeba gwarancji honoru.

— Mój panie, sam jestem chodzącą gwarancją — odpowiedział spokojnie Monte Christo, a w jego oczach pojawiły się złowrogie błyski. — Nam obu płynie w żyłach krew i obaj chcemy ją przelać. To jest nasza wzajemna gwarancja. Taką odpowiedź proszę zanieść wicehrabiemu i proszę mu powiedzieć, że jutro przed dziesiątą popłynie jego krew.

— Pozostaje mi tylko uzgodnić warunki pojedynku.

— To dla mnie zupełnie obojętne, drogi panie. Dla takich szczegółów niepotrzebnie przerywał mi pan spektakl. We Francji ludzie biją się na szpady lub pistolety, w koloniach na karabiny, w Arabii na sztylety. Niech pan powie swojemu klientowi, że choć to ja zostałem znieważony, wytrwam do końca w roli dziwaka i zostawiam mu wybór broni. Przyjmę bez dyskusji i oporów wszelkie warunki. Dobrześ pan zrozumiał? Wszelkie. Zgodzę się nawet na ciągnięcie losów, choć uważam to za największą głupotę. Ale ja to co innego, jestem pewien zwycięstwa.

— Pewien zwycięstwa! — powtórzył Beauchamp, spoglądając z trwogą na hrabiego.

— Och, oczywiście — rzekł Monte Christo, wzruszając lekko ramionami. — Inaczej nie biłbym się z panem de Morcerf. Zabiję go, bo tak trzeba, więc tak się stanie. Proszę mnie tylko poinformować dziś wieczorem o rodzaju broni i godzinie spotkania. Nie lubię, by na mnie czekano.

— Na pistolety, o ósmej rano, w lasku Vincennes — rzekł Beauchamp zupełnie już zbity z tropu, sam nie wiedząc, czy ma do czynienia z nieznającym granic pyszałkiem czy z jakąś istotą nadprzyrodzoną.

— Bardzo dobrze — rzekł Monte Christo. — Skoro wszystko uzgodnione, to proszę, aby mi pan dłużej nie przeszkadzał, bo chciałbym posłuchać opery. Aha, i proszę też powtórzyć pańskiemu przyjacielowi Albertowi, żeby już więcej do mnie nie przychodził. Mógłby sobie tylko zaszkodzić kolejnymi grubiaństwami. Niech wraca do domu i się prześpi.

Beauchamp wyszedł osłupiały.

— A teraz — rzekł Monte Christo zwracając się do Morrela — chyba mogę na pana liczyć?

— Oczywiście — odparł Morrel — jestem do pańskiej dyspozycji; ale...

— Ale?

— Zależałoby mi na tym, żeby poznać prawdziwą przyczynę...

— To znaczy, że odmawia mi pan?

— Ależ skąd!

— Prawdziwa przyczyna, panie kapitanie? Nie zna jej nawet ten młody człowiek, porusza się po omacku. Prawdziwą przyczynę zna tylko Bóg i ja; mogę jednak dać panu słowo honoru, że Bóg, który zna tę przyczynę, będzie z nami.

— To wystarczy, hrabio. Kto będzie pańskim drugim świadkiem?

— Nie znam w Paryżu nikogo, kto byłby godny tego zaszczytu, oprócz ciebie i twojego szwagra Emanuela. Sądzisz pan, że Emanuel zechciałby wyświadczyć mi tę przysługę?

— Ręczę za niego.

— Dobrze, więcej nie potrzebuję. A więc jutro o siódmej, u mnie?

— Będziemy obaj.

— Cśś!... Kurtyna idzie w górę, posłuchajmy. Staram się zawsze nie tracić ani jednej nuty z tej opery. Nie ma piękniejszej muzyki niż w Wilhelmie Tellu!

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
88. Noc

Monte Christo, jak to miał w zwyczaju, zaczekał, aż Duprez odśpiewa do końca słynną arię Pójdź za mną, po czym wstał i wyszedł.

Morrel pożegnał się z nim u drzwi, powtarzając obietnicę, że nazajutrz o siódmej rano stawi się u niego z Emanuelem.

Hrabia wsiadł do powozu jak zawsze spokojny i uśmiechnięty.

Pięć minut później był już w domu.

Kto jednak dobrze znał hrabiego, szybko domyśliłby się, jakie targają nim uczucia, słysząc, jak Monte Christo krzyknął od progu do Nubijczyka:

— Ali! Pistolety oprawne w kość słoniową!

Ali przyniósł panu pudełko, a hrabia zaczął oglądać broń ze starannością naturalną u człowieka, który ma zdać swoje życie na łaskę żelaza i ołowiu.

Były to specjalne pistolety, z których hrabia de Monte Christo strzelał do celu u siebie w domu. Były tak skonstruowane, że wytwarzała się siła wystarczająca, aby wyrzucić kulę z lufy, ale strzały były niemal bezgłośne. Ktoś siedzący w przyległym pokoju nigdy by się nie domyślił, że hrabia właśnie wprawia rękę w strzelaniu.

Wziął pistolet i mierzył w jakiś mały punkt na blaszanej płytce, która służyła mu za tarczę strzelniczą, gdy drzwi do gabinetu otwarły się i wszedł Baptysta. Nie zdążył się jeszcze odezwać, gdy hrabia spostrzegł w uchylonych drzwiach zawoalowaną kobietę. Weszła tuż za Baptystą i stała w sąsiednim pokoju, spowita półmrokiem. Spostrzegłszy pistolet w ręku hrabiego i dwie szpady na stole, rzuciła się do gabinetu.

Baptysta spojrzał pytająco na pana. Hrabia dał mu znak — i Baptysta wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

— Kim pani jest? — spytał hrabia.

Nieznajoma rozejrzała się wokół, chcąc się jakby przekonać, czy są sami, a potem pochyliła się, jakby chciała paść na kolana, złożyła ręce w geście rozpaczy i rzekła:

— Edmundzie! Nie zabijaj mi syna!

Hrabia cofnął się, wydał słaby krzyk, broń wypadła mu z ręki.

— Cóż to za imię wymówiła pani hrabina?

— Twoje! — krzyknęła, zrzucając woal. — Twoje, którego chyba ja jedna nie zapomniałam. Edmundzie, nie przychodzi do ciebie pani de Morcerf, ale Mercedes.

— Mercedes umarła, pani, a ja nie znam nikogo więcej o takim imieniu.

— Mercedes żyje, Mercedes pamięta! Ona jedna cię rozpoznała, jak tylko zobaczyła cię po raz pierwszy, a nawet zanim cię zobaczyła, poznała cię po głosie, Edmundzie, po twoim głosie. Od tej chwili idzie krok w krok za tobą, śledzi cię i lęka się. Ona nie potrzebowała pytać, czyja ręka wymierzyła cios w pana de Morcerf.

— Fernanda, chciała pani zapewne powiedzieć? — podjął Monte Christo z gorzką ironią. — Skoro przypominamy sobie teraz nasze imiona, przypomnijmyż je sobie wszystkie.

Monte Christo wypowiedział to imię z taką nienawiścią, że dreszcz wstrząsnął całym ciałem Mercedes.

— Widzisz więc, Edmundzie, że nie pomyliłam się — zawołała Mercedes — i że mam prawo powiedzieć ci: nie zabijaj mi syna!

— A kto pani powiedział, że ja czegoś chcę od pani syna?

— Nikt, na Boga! Ale matki mają instynkt. Odgadłam wszystko; poszłam za nim dziś wieczorem do Opery i z ukrycia widziałam wszystko.

— Jeśli widziałaś pani wszystko, widziałaś pani również, że syn Fernanda znieważył mnie publicznie — rzekł Monte Christo ze strasznym spokojem w głosie.

— Litości!

— Widziałaś pani — ciągnął hrabia — że gdyby mój przyjaciel nie przytrzymał go za rękę, rzuciłby mi w twarz rękawiczkę.

— Posłuchaj mnie. Mój syn również się domyślił i tobie przypisuje wszystkie nieszczęścia, które spadły na jego ojca.

— Droga pani, mylisz pewne pojęcia; to nie nieszczęścia, ale kara. I to nie ja zesłałem ją na pana de Morcerf, to Opatrzność go ukarała.

— A dlaczegóż to działasz pan w imieniu Opatrzności? — wykrzyknęła Mercedes. — Dlaczego pamiętasz o rzeczach, o których ona zapomniała? Co ciebie, Edmundzie, obchodzi Janina i jej wezyr? Jaką krzywdę wyrządził ci Fernand Mondego, zdradzając Ali Tebelina?

— Toteż, pani, jest to sprawa pomiędzy francuskim oficerem i córką Vasiliki. Nie dotyczy mnie to w najmniejszym stopniu, masz pani rację. I jeżeli poprzysiągłem zemstę, to nie francuskiemu oficerowi, ani hrabiemu de Morcerf, ale rybakowi Fernandowi, mężowi Katalonki Mercedes.

— O, jaka to okropna zemsta za błąd, do którego doprowadził mnie los! Bo winna jestem tu ja, Edmundzie. I jeżeli masz się na kimś mścić, to zemścij się na mnie: za to, że zabrakło mi siły, by wytrzymać twoją nieobecność i własną samotność.

— A dlaczegóż to — zawołał Monte Christo — byłem nieobecny? I dlaczego pani byłaś samotna?

— Ależ... bo cię aresztowano, bo zostałeś wtrącony do więzienia.

— A dlaczego mnie aresztowano? Dlaczego wtrącono mnie do więzienia?

— Tego nie wiem.

— O nie, tego pani nie wiesz. A taką mam przynajmniej nadzieję. No to ja pani powiem. Zostałem pojmany i wtrącony do więzienia, ponieważ w altance karczmy Pamfila, w przeddzień naszego ślubu, pewien człowiek o nazwisku Danglars napisał ten oto list, a rybak Fernand podjął się zanieść go na pocztę.

I Monte Christo podszedł do sekretarzyka, a otworzywszy szufladę, wyjął z niej pożółkłą kartkę, na której atrament nabrał rudawej barwy. Podstawił ją Mercedes pod oczy.

Był to list Danglarsa adresowany do prokuratora. Hrabia de Monte Christo wyjął ją z akt sprawy Edmunda Dantèsa tego dnia, kiedy przebrany za wysłannika firmy Thomson i French, wypłacił sumę dwustu tysięcy franków panu de Boville.

Mercedes ze zgrozą przeczytała tych kilka linijek:

Wierny poddany tronu i religii zawiadamia pana prokuratora królewskiego, że niejaki Edmund Dantès, oficer ze statku „Faraon”, przybyły w dniu dzisiejszym ze Smyrny, zawitawszy po drodze do Neapolu i Portoferraio, otrzymał list od Murata do uzurpatora i od uzurpatora do stronnictwa bonapartystowskiego w Paryżu.

Można przekonać się o występku Dantèsa po aresztowaniu go, jako że list ów znajduje się albo przy nim, albo u jego ojca, albo w jego pokoiku na statku „Faraon”.

— O miłosierny Boże! — zawołała Mercedes, przesuwając ręką po spoconym czole. — I ten list...

— Odkupiłem go za dwieście tysięcy franków — rzekł Monte Christo — ale to dobra cena, skoro dziś mogę dzięki niemu oczyścić się w pani oczach.

— I co wynikło z tego listu?

— Wiesz pani, że zostałem aresztowany; ale nie wiesz pani, ile to trwało lat. Nie wiesz pani, że przez czternaście lat przebywałem o ćwierć mili od pani domu, w lochach zamku If. Nie wiesz pani, że każdego dnia przez te czternaście lat ponawiałem przysięgę o zemście, począwszy od pierwszego dnia niewoli; a przecież nie wiedziałem jeszcze, że została pani żoną Fernanda, który na mnie doniósł, i że mój ojciec umarł... z głodu!

— Boże sprawiedliwy! — krzyknęła Mercedes, chwiejąc się na nogach.

— Dowiedziałem się o tym dopiero po czternastu latach, po wyjściu z więzienia. I poprzysiągłem Fernandowi zemstę, ślubując na życie Mercedes i na śmierć ojca. I... i mszczę się.

— Jesteś pewien, że uczynił to ten nieszczęśnik Fernand?

— Przysięgam pani na moją duszę, że wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Zresztą, to przecież nie jeden jego ohydny czyn: Francja to jego przybrana ojczyzna, a on przeszedł do Anglików! Będąc rodowitym Hiszpanem, walczył przeciw Hiszpanom, a będąc na żołdzie u Alego, zdradził go i zamordował. W porównaniu z tymi zbrodniami, czym jest ten list, który pani przeczytałaś? Podstępem zakochanego, który kobieta może mężowi przebaczyć, dobrze to rozumiem. Ale nie wybaczy mu go mężczyzna, co sam tę kobietę miał poślubić. Francuzi nie zemścili się na zdrajcy; Hiszpanie zdrajcy nie rozstrzelali; Ali spoczywa w grobie. Ale ja, zdradzony, zamordowany, także wtrącony do grobu, powstałem z tego grobu dzięki bożej łasce. I Bogu jestem winien tę zemstę; po to mnie zesłał. Oto jestem.

Nieszczęsna kobieta ukryła twarz w dłoniach; nogi się pod nią ugięły, padła na kolana.

— Przebacz, Edmundzie, przebacz przez wzgląd na mnie, bo wciąż cię kocham!

Godność kobiety zamężnej pohamowała w niej jednak poryw kochanki i matki.

Pochylone jej czoło prawie dotykało ziemi. Podbiegł i podniósł ją.

Usiadłszy w fotelu, spoglądała przez łzy na surową twarz Monte Christa, którą cierpienie i nienawiść czyniły jeszcze groźniejszą.

— Niepodobna, pani, niepodobna! Muszę zetrzeć na proch to przeklęte plemię! Nie mogę sprzeciwiać się woli Boga, który mnie wskrzesił, by tamten został ukarany.

— Edmundzie — odezwała się biedna matka, chwytając się wszelkich środków. — Boże mój, skoro ja

1 ... 138 139 140 141 142 143 144 145 146 ... 179
Idź do strony:

Darmowe książki «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz