Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖
Jedna z najsławniejszych powieści awanturniczych, malownicza opowieść o zdradzie i zemście; o człowieku, który postanowił wcielić się w rolę fatum.
Aleksander Dumas (ojciec) publikował Hrabiego Monte Christo w latach 1844–1845 w dzienniku „Journal des Débats”. Nic dziwnego, że powieść zawiera wszelkie niezbędne elementy romantyzmu - w wersji „pop”. Znajdziemy tu lochy, zbrodnie, trupy, tajemnice, wielką miłość, ideę napoleońską, orientalizm, a przede wszystkim wybitną jednostkę o potędze niemal boskiej, walczącą heroicznie z całym światem i własnym losem. Śladem epoki są też wątki fabularne dotyczące walki stronnictw bonapartystowskiego i rojalistycznego, a także szybkiego bogacenia się oraz przemieszczania się jednostek pomiędzy klasami społecznymi dzięki karierze wojskowej, operacjom na giełdzie lub inwestycjom w przemysł.
- Autor: Aleksander Dumas (ojciec)
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)
Wszyscy przybyli punktualnie o ósmej. Pan de Morcerf wszedł wraz z ostatnim uderzeniem zegara. Miał w ręku jakieś papiery i zdawał się tak spokojny, jak nigdy. Wbrew zwyczajowi wszedł skromnie, ubrany z wytworną prostotą. Jak to czynią często byli wojskowi, frak zapiął na wszystkie guziki — od góry do dołu. Już na wejściu sprawił jak najlepsze wrażenie. Komisja była nastawiona do niego przychylnie, wielu z członków podeszło do hrabiego i podało mu na powitanie rękę.
Albert miał wrażenie, że gdy będzie słuchał tych wszystkich szczegółów, w końcu pęknie mu serce; a jednak w jego boleść wśliznęło się uczucie wdzięczności. Chętnie uściskałby tych ludzi, co dali jego ojcu ów dowód szacunku, choć jego honor stał pod takim znakiem zapytania.
W tej chwili wszedł woźny i podał prezydentowi list.
„Oddaję panu głos, panie de Morcerf” — rzekł prezydent, rozpieczętowując podany list.
Hrabia rozpoczął swoją obronę i mogę cię zapewnić, Albercie — mówił Beauchamp — że był tak elokwentny i tak zręcznie to robił, że aż się zdumiałem. Przedstawił dowody potwierdzające, że wezyr Janiny darzył go swoim zaufaniem aż do ostatniej chwili i zlecił mu misję, od której zależało jego życie i śmierć. Pokazał pierścień, oznakę władzy, którym Ali Pasza pieczętował zwykle listy. Pierścień ten hrabia dostał od wezyra, aby mieć do niego wstęp o każdej porze dnia i nocy, nawet gdyby właśnie przebywał w haremie. Na nieszczęście jego poselstwo nie powiodło się i gdy wrócił, żeby bronić swojego dobroczyńcy, Ali Pasza był w agonii.
Zaufanie jego, mówił hrabia, było tak wielkie, że umierając, Ali Pasza oddał mu pod opiekę ukochaną faworytę i córkę.
Na te słowa Albert zadrżał, bowiem w miarę jak Beauchamp rozwijał opowiadanie, przypominała mu się Hayde — to, co mówiła mu o misji, o pierścieniu, o tym, jak została sprzedana i stała się niewolnicą.
— Jakie wrażenie wywarła przemowa ojca? — zapytał niespokojnie Albert.
— Przyznam ci się, że czułem się wzruszony, ale nie tylko ja, bo i całe zgromadzenie — rzekł Beauchamp.
Tymczasem prezydent rzucił niedbale okiem na list, który mu przyniesiono; ale już przy pierwszej linijce ożywił się, przeczytał do końca, potem jeszcze raz... I wpatrując się uważnie w hrabiego, rzekł:
„Panie hrabio, powiedział pan nam przed chwilą, że wezyr Janiny oddał panu pod opiekę swoją żonę i córkę?”.
„Tak. Pech jednak prześladował mnie we wszystkim zarówno tam, jak i tutaj. Kiedy wróciłem, Vasiliki i jej córka Hayde gdzieś zaginęły”.
„Znał je pan?”.
„Widywałem je dosyć często, bo łączyły mnie z paszą ścisłe stosunki. W nagrodę za wierność darzył mnie on najwyższym zaufaniem”.
„Wiesz pan może albo się domyślasz, co mogło się z nimi stać?”.
„Owszem, wiem. Mówiono mi, że umarły ze zgryzoty, a może i nędzy. Nie byłem bogaty, wiodłem życie pełne niebezpieczeństw i mimo największego żalu nie mogłem wyruszyć na poszukiwania ich”.
Prezydent zmarszczył lekko brwi.
„Panowie — rzekł. — Wysłuchaliście obrony pana hrabiego de Morcerf. Panie hrabio, czy mógłby pan na poparcie swoich wyjaśnień przedstawić jakiegoś świadka?”.
„Niestety, ale nie mogę. Wszyscy, co otaczali wezyra i znali mnie tam, poumierali albo rozproszyli się po świecie. Jako jedyny z moich rodaków, tak mi się przynajmniej zdaje, przeżyłem tę straszliwą rzeź. Mam tylko listy Alego Tebelina, które panom przedstawiłem; i mam pierścień, który otrzymałem w dowód przyjaźni — oto i on. Mam wreszcie najbardziej przekonywający dowód, jaki mogę przedstawić; jest nim fakt, że mój oskarżyciel i samo oskarżenie są anonimowe i nie pojawił się tu nikt, kto zaprzeczyłby moim słowom. Słowom uczciwego człowieka i wojskowego wiernego żołnierskim zasadom”.
Przez całe zgromadzenie przebiegł szmer aprobaty. Gdyby w tej chwili nic się nie wydarzyło, twój ojciec, Albercie, wygrałby sprawę.
Trzeba już było tylko rozpocząć głosowanie, gdy zabrał jeszcze głos prezydent.
„Sądzę, że panowie — rzekł — a i pan, hrabio, nie będziecie mieli nic przeciwko przesłuchaniu bardzo ważnego świadka, który stawił się tu sam, z własnej inicjatywy. Świadek ten, nie wątpimy — po tym wszystkim, co opowiedział nam hrabia — potwierdzi zupełną jego niewinność. Oto list, który otrzymałem właśnie w tej sprawie. Czy chcecie panowie, abym go przeczytał, czy też uważacie, że należy pominąć ten incydent?”.
Pan de Morcerf zbladł i zacisnął palce na papierach, które trzymał. Kartki zaszeleściły.
Komisja opowiedziała się za odczytaniem listu.
Hrabia wpadł w zadumę i nie wyraził swojej opinii.
Prezydent odczytał list następującej treści:
Panie Prezydencie!
Oświadczam, że mogę udzielić komisji dokładnych informacji na temat generała lejtnanta hrabiego de Morcerf i jego działalności w Epirze i Macedonii, którą ma rozpatrzyć komisja.
Prezydent na chwilę przerwał.
Hrabia de Morcerf zbladł; prezydent skierował pytające spojrzenie na słuchających.
— Dalej, niech pan czyta! — rozległo się zewsząd.
Prezydent podjął lekturę:
Byłam przy śmierci Ali Paszy; widziałam ostatnie chwile jego życia.
Wiem, co się stało z Vasiliki i z Hayde.
Stawiam się do dyspozycji komisji, a nawet domagam się, by udzielono mi tego zaszczytu i wysłuchano mnie. Kiedy list ten trafi do pańskich rąk, będę czekać w westybulu przed salą obrad.
„I kimże ma być świadek albo raczej nieprzyjaciel?” — zapytał hrabia wyraźnie zmienionym głosem.
„Za chwilę się dowiemy — odpowiedział prezydent. — Czy komisja zgadza się na przesłuchanie tego świadka?”
„Zgadzamy się!” — odezwali się jednogłośnie zebrani.
Przywołano woźnego.
„Czy ktoś czeka w westybulu?” — zapytał prezydent.
„Tak, panie prezydencie”.
„I któż to jest?”
„Jakaś dama ze służącym”.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
„Proszę wprowadzić tę damę” — rzekł prezydent.
Po pięciu minutach woźny wrócił. Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku drzwi. Mnie także — mówił Beauchamp — udzielił się ten powszechny nastrój oczekiwania, przesycony niepokojem.
Za woźnym weszła kobieta otulona od stóp do głów wielkim szalem. Kształty, jakie rysowały się pod szalem i zapach perfum zdradzały, że jest to kobieta młoda i elegancka.
Prezydent poprosił nieznajomą, aby odsłoniła twarz i ujrzeliśmy, że ubrana była na wzór grecki; jej niezwykła uroda aż olśniewała.
— Ach! To ona! — szepnął Albert.
— Jaka znowu ona?
— Hayde.
— Skąd wiesz?
— Niestety, odgadłem! Ale proszę cię, Beauchamp, mów dalej. Widzisz, że jestem spokojny i trzymam się jakoś, a koniec opowieści chyba już blisko.
— Pan de Morcerf — podjął Beauchamp — przypatrywał się kobiecie zdziwiony i przerażony zarazem. Z tych zachwycających ust miał paść wyrok, skazujący go na śmierć lub przywracający mu życie. Dla wszystkich zresztą było to wydarzenie tak dziwne i zaskakujące, że zbawienie czy zguba pana de Morcerf przestały na chwilę obchodzić kogokolwiek.
Prezydent wskazał damie krzesło; ona jednak potrząsnęła głową, dając do zrozumienia, że chce stać.
Hrabia osunął się na fotel. Najwidoczniej nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
„Napisała pani do komisji — rzekł prezydent — że może udzielić informacji dotyczących wydarzeń w Janinie. Twierdzi pani, że była pani ich naocznym świadkiem”.
„Rzeczywiście, byłam ich świadkiem” — odpowiedziała nieznajoma głosem pełnym urzekającego smutku. Głos ów brzmiał w charakterystyczny, dźwięczny sposób, właściwy ludziom Wschodu.
„Aczkolwiek — dodał prezydent — pozwolę sobie zauważyć, że musiała być pani wtedy bardzo młodziutka”.
„Miałam cztery lata; ale że wypadki te były dla mnie szczególnie ważne, zachowałam w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół”.
„Jakie znaczenie mogły mieć dla pani te wszystkie wypadki? I kim pani jest, że ta wielka tragedia zapadła pani tak głęboko w pamięć?”.
„Chodziło o życie lub śmierć mojego ojca — odparła dziewczyna. — Nazywam się Hayde, jestem córką paszy Janiny — Ali Tebelina i Vasiliki, jego ukochanej żony”.
Rumieniec skromności i dumy pokrył twarz dziewczyny. Ogień w jej oczach i godność, z jaką wypowiedziała te słowa, wywarły na całym zgromadzeniu nieopisane wrażenie.
Gdyby w tej chwili uderzył piorun i pod nogami Morcerfa otworzył przepaść, nie mógłby być chyba bardziej unicestwiony.
„Droga pani — rzekł prezydent składając jej ukłon pełen szacunku — proszę pozwolić, że zadam jeszcze jedno pytanie. Bynajmniej nie poddaję w wątpliwość pani słów, ale czy może pani jakoś udokumentować ich prawdziwość?”.
„Mogę — odrzekła Hayde, wyjmując spod szaty wonny atłasowy woreczek. — Oto akt mojego urodzenia spisany przez ojca i podpisany przez jego najwyższych urzędników. Oto akt mojego chrztu, gdyż ojciec pozwolił, abym wychowywała się w wierze mojej matki. Akt opatrzony jest pieczęcią arcybiskupa Macedonii i Epiru. Oto wreszcie najważniejszy dokument. Jest to akt sprzedaży. Francuski oficer sprzedał mnie i moją matkę El-Kobbirowi, ormiańskiemu handlarzowi niewolników. W swoim haniebnym układzie z Portą zastrzegł on sobie, że córka i żona jego dobroczyńcy będą stanowić część przypadającego mu łupu. Potem sprzedał nas za tysiąc cekinów, czyli za sumę, która w przybliżeniu wynosi jakieś czterysta tysięcy franków”.
Hrabia de Morcerf zrobił się zielony, oczy nabiegły mu krwią. Wobec tak straszliwych oskarżeń na sali zapadło złowrogie milczenie.
Hayde wciąż spokojna, ale w spokoju tym dużo groźniejsza niż ktoś inny mógłby być w gniewie, podała prezydentowi akt sprzedaży, sporządzony w języku arabskim. Jako że spodziewano się, iż niektóre dowody mogą być napisane w języku arabskim, nowogreckim albo tureckim, na posiedzenie już wcześniej zawezwano tłumacza.
Jeden z dostojnych parów, który poznał był język arabski w czasie świetnej kampanii egipskiej, przebiegł wzrokiem akt, który tłumacz odczytał na głos:
Ja, El-Kobbir, handlarz niewolników i dostawca haremu Sułtana zeznaję, iż odebrałem dla Jego Królewskiej Mości od hrabiego de Monte Christo, magnata Franków, szmaragd wartości dwóch tysięcy cekinów, jako zapłatę za chrześcijańską niewolnicę, mającą jedenaście lat, imieniem Hayde, córkę zmarłego Ali Tebelina, wezyra Janiny i Vasiliki, jego faworyty. Hayde i jej matkę, która zmarła po przybyciu do Konstantynopola, kupiłem przed siedmioma laty od Fernanda Mondego, pułkownika frankijskiego w służbie wezyra.
Zakupu tego dokonałem na zlecenie Jego Królewskiej Mości, który przeznaczył na ten cel sumę tysiąca cekinów.
Spisano w Konstantynopolu za upoważnieniem Jego Sułtańskiej Mości, w roku 1247 roku hidżry.
Podpisano: El-Kobbir
Dla rozwiania wszelkich zastrzeżeń co do autentyczności niniejszego aktu, zostanie opatrzony pieczęcią sułtańską, którą sprzedający zobowiązuje się tu złożyć.
Istotnie, obok podpisu kupca widniała pieczęć sułtana.
Po odczytaniu aktu i gdy przyjrzano się pieczęci, w sali nastało okropne milczenie. Wydawało się, że w hrabi żyły już tylko oczy — i hrabia nie mógł tych rozognionych, nabiegłych krwią oczu oderwać od Hayde.
„Droga pani — rzekł prezydent — czy byłoby możliwe wezwać tu do nas hrabiego Monte Christo, który, jak mi się zdaje, jest obecnie w Paryżu?”.
„Hrabia Monte Christo, mój drugi ojciec, przebywa od trzech dni w Normandii”.
„Kto więc doradził pani, aby zdobyła się pani na krok, za który jesteśmy pani wdzięczni? Krok ten zresztą jest zupełnie naturalny, jeśli wziąć pod uwagę, że jest pani córką Ali Paszy i że spotkało panią tyle nieszczęść”.
„Krok ten — odpowiedziała Hayde — podyktowały mi ból i szacunek dla pamięci ojca. Chociaż jestem chrześcijanką, zawsze czekałam — Boże, wybacz mi — na dzień, w którym będę mogła pomścić mojego ojca. Gdy tylko znalazłam się we Francji i dowiedziałam się, że zdrajca mieszka w Paryżu, moje oczy i uszy były już stale czujne. Mieszkałam samotnie w domu mojego szlachetnego opiekuna, ale żyłam tak, ponieważ lubię ciszę i cień; dzięki nim mogę w spokoju rozmyślać. Pan hrabia de Monte Christo otacza mnie ojcowską opieką i dlatego życie światowe nie jest mi obce. Wolę jednak przysłuchiwać się z daleka jego echom wrzawy. Czytam więc gazety, otrzymuję też albumy z rycinami i najnowsze nuty. I tak śledzę życie, nie angażując się w nie. Dziś rano dowiedziałam się o tym, co się wydarzyło w Izbie Parów, i że wieczorem ma się zebrać komisja... Napisałam więc list”.
„Czyli hrabia nic nie wie o pani kroku?” — zapytał prezydent.
„Nie wie o niczym i obawiam się nawet, że może tego nie pochwalić. A jednak jest to piękny dzień w moim życiu — dodała dziewczyna wznosząc ku niebu płomienny wzrok — dzień, w którym mogę pomścić mojego ojca!”.
Hrabia przez cały ten czas nie wyrzekł ni słowa. Koledzy spoglądali na niego i bez wątpienia litowali się nad tą karierą rozwianą w pył wonnym tchnieniem kobiety. Rozpacz wypełzała coraz wyraźniej na jego twarz.
„Panie de Morcerf — rzekł prezydent — czy rozpoznaje pan w tej damie córkę Alego Tebelina, paszy Janiny?”
„Nie — odpowiedział Morcerf wstając z trudem. — To jakiś spisek moich nieprzyjaciół”.
Hayde, która utkwiła właśnie wzrok we drzwiach, jakby czekała, że ktoś wejdzie, odwróciła się nagle i spostrzegłszy hrabiego, krzyknęła okropnie:
„Nie poznajesz mnie? Ale na szczęście ja poznaję ciebie! Jesteś Fernand Mondego, oficer francuski, instruktor armii mojego szlachetnego ojca! To ty wydałeś twierdzę! To ty zostałeś wysłany z poselstwem do Konstantynopola, by paktować z sułtanem w sprawie śmierci lub życia twojego dobroczyńcy, a wróciłeś z fałszywym firmanem zawierającym ułaskawienie! To ty zwiodłeś tym firmanem mojego ojca, by dostać od niego pierścień — znak zmuszający Selima, strażnika ognia, do posłuszeństwa! To ty sprzedałeś nas El-Kobbirowi! Morderco, morderco, morderco! Na czole masz wciąż krew twojego pana! Patrzcie wszyscy!”.
Słowa te wypowiedziała z takim żarem, że oczy wszystkich zwróciły się na hrabiego, a on sam podniósł rękę do czoła, jakby była na nim ciepła jeszcze krew Alego Tebelina.
„Oświadcza więc pani ostatecznie, że w panu de Morcerf rozpoznaje oficera Fernanda Mondego?”.
„Czy ja go poznaję? — zawołała Hayde. — O moja matko, powiedziałaś mi: byłaś wolna, miałaś kochającego ojca, przeznaczono cię już prawie do korony! Przypatrz się dobrze temu człowiekowi, on cię uczynił niewolnicą, on nadział na włócznię głowę twojego ojca, on nas sprzedał, on nas wydał w ręce nieprzyjaciół! Przypatrz się dobrze jego prawej ręce, ma tam szeroką bliznę. Jeśli zapomnisz jego twarzy, poznasz go po tej ręce, na którą El-Kobbir odliczał złote monety! Czy
Uwagi (0)