Miasto pływające - Jules Gabriel Verne (biblioteka za darmo online txt) 📖
Lektura, która usatysfakcjonuje miłośników morza, amatorów historii techniki oraz wielbicieli romansów.
Przeprawa wczesną wiosną przez Atlantyk na parowcu Great Eastern, który w 1866 roku wsławił się połączeniem liną telegrafu dwóch kontynentów, staje się okazją do ukazania pracy maszynerii statku i jego załogi, a także ludzkich namiętności i nawyków: życia małej społeczności zgromadzonej na pokładzie „pływającego miasta”.
Na deser spacer po Nowym Yorku i wycieczka nad Niagarę — w czasach, gdy Stany Zjednoczone były młodym państwem „w budowie”.
- Autor: Jules Gabriel Verne
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Miasto pływające - Jules Gabriel Verne (biblioteka za darmo online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne
— Stary Drake jeszcze nie przyszedł? — zapytał mnie kapitan Corsican.
— Nie jeszcze — odpowiedziałem.
— Chodźmy na tył okrętu. Tam jest miejsce spotkania.
Fabijan, kapitan Corsican i ja, poszliśmy do wielkiego rudla. Niebo się pochmurzyło. Przytłumione grzmoty toczyły się na horyzoncie. Były one jakby basem wtórującym przy którym wyrwały się głośne wiwaty, dające się słyszeć z salonów. Błyskawice oddalone przerzynały gęste sklepienie chmur. Elektryczność gwałtownie zebrana, zasycała powietrze.
O dwadzieścia minut na szóstą przyszedł Harry Drake ze swemi dwoma sekundantami. Ci panowie ukłonili się, a ich ukłon został im dokładnie oddany. Drake nie wymówił ani słowa. Twarz jego wyrażała jednak, źle powściągnione rozdrażnienie. Patrzał na Fabijana wzrokiem nienawiści. Fabijan oparty o okno, nawet go nie widział. Zatopił się w głębokiem zamyśleniu, i zdawał się nie myśleć jeszcze o roli, którą miał odegrać w tym dramacie.
Tymczasem kapitan Corsican, zwracając się do Jankesa, jednego z sekundantów Drake’a zapytał go o broń. On pokazał mu ją. Były to szpady wojenne, z rękojeścią pełną zasłaniającą całkiem rękę, która je trzyma. Corsican wziął je, nagiął, przemierzył, i dał wybrać jedną Jankesowi. Harry Drake w czasie tych przygotowań, zrzucił kapelusz, zdjął ubranie, rozpiął koszulę; zawinął rękawy potem schwycił broń. Zobaczyłem wtedy, że był mańkutem. Korzyść dla niego niezaprzeczona, jako dla przyzwyczajonego strzelać się z władającemi prawą ręką.
Fabijan nie odszedł jeszcze ze swego miejsca, zdawało się, że te przygotowania nie jego się tyczyły. Przybliżył się do niego kapitan Corsican, trącił go ręką, i pokazał szpadę. Fabijan spojrzał na to błyszczące żelazo, i zdawało się, że wtenczas wszystko mu przyszło na myśl.
Wziął broń pewną ręką:
— A prawda — poszepnął. — Przypominam sobie!
I stanął naprzeciwko Harry-Drake’a, który zaraz przybrał postawę obronną. W tej przestrzeni ścieśnionej wpaść odrazu było prawie niepodobieństwem, trzeba było bić się na miejscu.
— Zaczynajcie, panowie — rzekł kapitan Corsican.
Zaraz broń zmierzyli. Od pierwszego starcia żelaza, kilka raptownych uderzeń z tej i tamtej strony, niektórych złożeń się i odpierań przekonałem się, że Fabijan i Drake byli prawie jednakowej siły. Wnosiłem dobrze o Fabijanie, zachowywał krew zimną, był panem siebie, bez złości, obojętny prawie na wypadek walki, z pewnością mniej wzruszony jak jego sekundanci. Harry Drake przeciwnie, na Fabijana patrzał okiem rozognionem, zęby mu było widać z pod ust na wpół otwartych, głowę ukrył w ramionach, cała jego fizyjonomija przedstawiała nienawiść gwałtowną, która niedozwalała mu zachować zimnej krwi. Przyszedł zabijać, i chciał zabić.
Po pierwszem starciu, które trwało kilka minut, zniżyli szpady. Żaden z przeciwników nie był dotknięty. Małe draśnięcie dawało się widzieć na rękawie Fabijana. Odpoczywali a Drake obcierał twarz, zlaną potem.
W tem czasie burza powstała z całą gwałtowną wściekłością. Grzmoty nie ustawały, okropne trzaskanie piorunów co chwila wstrząsało powietrze. Elektryczność rozwinęła się z taką siłą, że szpady ozdobiły się obwódką błyszczącą, jak konduktorzy wśród chmur burzą ciężarnych.
Po chwili wypoczynku kapitan Corsican znowu dał znak do utarczki. Fabijan i Drake stanęli w postawach obronnych.
Ta utarczka była więcej ożywiona aniżeli pierwsza, ponieważ Fabijan bronił się z wściekłością. Kilka razy po uderzeniu gwałtownem, czekałem na odparcie Fabijana, którego on nawet nie próbował.
Nagle przy starciu, Drake ciął szablą. Myślałem że uderzył Fabijana w same piersi. Lecz Fabijan odparł, a uderzając za nisko, trafił w szablę Drake’a. Ten się zwrócił zasłaniając prędko pół-kołem, gdy w tym czasie błyskawice prały chmury po nad naszemi głowami.
Fabijan miał dobrą sposobność zadać uderzenie odpierając. Lecz nie. Czekał zostawiając swemu przeciwnikowi czas do obrony. Przyznaję, że ta wspaniałomyślność nie podobała mi się. Harry Drake nie był z tych, którychby warto oszczędzać.
Niespodziewanie, raptem Fabijan upuścił swoję broń, w dziwnem zaniedbaniu, czego niczem nie mogłem sobie wytłomaczyć.
Miałże być śmiertelnie ranny, chociażeśmy tego nie domyślali się nawet? Wszystka krew napłynęła mi do serca.
Tymczasem wzrok Fabijana dziwnie się ożywił.
— Brońże się pan — wykrzyknął Drake głosem strasznym, pochylony jak tygrys, i gotów rzucić się na swego przeciwnika.
Myślałem że już po bezbronnem Fabijanie który był bez krwi. Corsican chciał stanąć pomiędzy nim i jego nieprzyjacielem, dla przeszkodzenia, żeby cios nie padł na człowieka bezbronnego. Lecz Harry Drake, zdumiony, stanął także nieruchomy.
Odwróciłem się. Blada jak trup, z rękami wyciągniętemi zbliżała się do walczących Ellen, Fabijan z otwartemi rękami, oczarowany tem zjawaskiem, nie ruszał się z miejsca.
— To ty! Ty! — wykrzyknął Harry Drake, odwracając się do Elleny. — Ty tutaj!
Szpada jego wzniesiona drżała, z ognistym końcem wyglądała jak miecz Michała archanioła w rękach szatana.
Nagle olśniewająca błyskawica oświeciła strasznie cały tył parostatku. O mało się nie przewróciłem, jakby uderzony piorunem. Błyskawice i piorun razem uderzyły. Rozszedł się zapach siarki. Wysileniem nadzwyczajnem przyszedłem mniej więcej do przytomności. Upadłem na jedno kolano, podnoszę się. Patrzę. Ellen wsparta na Fabijanie. Harry Drake, skamieniały, pozostał w tej samej postawie, lecz twarz miał czarną!
Czy ten nieszczęśliwy, sprowadzając błyskawicę końcem szpady, został wtedy piorunem uderzony? Ellen odeszła od Fabijana, zbliżyła się do Harry Drake’a, ze wzrokiem pełnym anielskiego spółczucia. Położyła mu rękę na ramieniu. To lekkie dotknięcie było dostateczne dla zachowania równowagi.
Ciało Drake’a upadło, jak massa bezwładna. Ellen pochyliła się nad trupem, gdy my przestraszeni odsunęliśmy się. Nieszczęśliwy i nikczemny Harry umarł.
— Zabity od pioruna! — rzekł doktór, chwytając mnie za rękę — zabity od pioruna! Acha! nie chciałeś pan wierzyć w pomoc pioruna?
Czy Harry Drake został zabity od pioruna, jak utrzymywał Dean Pitferge, czy też raczej jak zapewnił później lekarz okrętowy, że jakieś naczynie pękło w piersiach biednego, tego nie wiem. W każdym razie mieliśmy tylko trupa przed oczyma.
Nazajutrz, we wtorek 9 kwietnia, o godzinie jedenastej rano, „Great Eastern”, podnosił kotwicę i robił przygotowanie, aby w płynąć w zatokę Hudsońską sternik manewrował, z nieporównaną pewnością rzutu oka. Burza ustała w nocy. Ostatnie chmury znikały na horyzoncie. Około wpół do dwunastej „Sante” przypłynął. Był to mały parostatek przywożący wiadomości o stanie zdrowia w Nowym Yorku. Zaopatrzony w wahadło, które się podnosiło i zniżało po nad pokładem, płynął z nadzwyczajną szybkością, i przedstawiał mi wzór owych małych statków amerykańskich, zbudowanych na jeden sposób, których wkrótce ze dwadzieścia mieliśmy za towarzyszów. Niezadługo przepłynęliśmy Light Boat, ognisko pływające, które wskazuje przejścia Hudsonu. Sandy Hook cypel piasczysty zakończony latarnią, znajdował się tuż obok i tam też kilkanaście osób przypatrujących się przywitało nas głośnemi okrzykami.
Kiedy „Great Eastern” okrążył zatokę środkową utworzoną cyplem Sandy Hook, wśród flotylli rybaków, spostrzegłem zieleniejące wzgórza New Yersey, ogromne warownie zatoki, dalej liniją niską dużego miasta wydłużonego pomiędzy zatoką Hudson a rzeką Wschodnią jak Lijon, pomiędzy Rodanem a Saoną.
O godzinie pierwszej, przepłynąwszy wybrzeża Nowego Yorku, „Great Eastern” stanął w zatoce Hudsońskiej, a kotwice zaczepiły o liny telegraficzne w rzece, które odpływając trzeba było porwać.
Wtedy dopiero rozpoczęło się wysiadanie tych wszystkich towarzyszy podróży, których już nigdy nie miałem widzieć, mieszkańców Kalifornii, Szwedów, Mormonów, młoda parę narzeczonych... Oczekiwałem Fabijana i Corsicana.
Musiałem opowiedzieć kapitanowi Andersonowi wypadki pojedynku odbytego na okręcie. Lekarze zdali swój raport. Sprawiedliwość nie miała nic przeciwko śmierci Harry Drake’a, wydano więc rozkaz, oddania mu ostatniej posługi na ziemi. W tej chwili statystyk Cokburn, który przez całą drogę nie rozmawiał ze mną, zbliżył się do mnie i powiedział:
— Wiesz pan, ile razy obróciły się koła pod czas tej drogi?
— Nie wiem.
— Sto tysięcy siedemset dwadzieścia trzy.
— Ah! doprawdy! A śruba spiralna, jeżeliś pan łaskaw?
— Sześć kroć ośm tysięcy sto trzydzieści razy.
— Bardzo dziękuję.
I statystyk Cokburn odszedł nie pożegnawszy mnie wcale.
Fabijan i Corsican przyłączyli się do mnie. Fabijan ścisnął mnie tkliwie za rękę.
— Ellen — rzekł mi — Ellen wyzdrowieje! przyszła na chwilę do przytomności! Ah! Bóg jest sprawiedliwy, uzdrowi ją całkiem!
Fabijan mówiąc to, uśmiechał się do przyszłości. Codo kapitana Corsicana, całował mnie bez ceremonii, w gwałtowny sposób.
— Do widzenia, do widzenia — wołał do mnie, siedząc w łódce gdzie już był Fabijan i Ellen pod opieką pani R..., siostry kapitana Mac Elwina, która przybyła na spotkanie brata.
Patrzyłem jak się oddalili. Widząc Ellenę pomiędzy Fabijanem i jego siostrą, nie wątpiłem, że przy staraniach, przywiązaniu, i miłości, wyprowadzą tę biedną duszę z obłąkania, którego przyczyną była boleść.
Wtej chwili uczułem jak mię ściśnięto za ramię. Poznałem uścisk doktora Dean Pitferg’a.
— No i cóż — rzekł mi — co pan z sobą robisz?
— Ponieważ „Great Eastern” stać będzie sto dziewiędziesiąt dwie godzin w Nowym Yorku, i ponieważ mam na nim powrócić, więc mam sto dziewiędziesiąt dwie godzin do stracenia w Ameryce. Stanowi to ośm dni, lecz ośm dni dobrze użytych, może wystarczą dla obejrzenia Nowego Yorku, Hudsonu, doliny Mohawk, jezioro Erie, Nijagary, i całego kraju wysławionego przez Coopera.
— A! pojedziesz pan do Nijagary? — zawołał Dean Pitferge. — Dalibóg, chciałbym tam jeszcze być, i jeżeli moja propozycyja nie wydaje się panu niedyskretną?...
Poczciwy doktór bawił mnie swemi przywidzeniami. Wielce mię zajmował. Był to przewodnik niechcący znaleziony, a do tego przewodnik bardzo rozumny.
— Przystaję — odpowiedziałem mu.
W kwadrans później, zebraliśmy się na łódkę, a ogodzinie trzeciej przebywszy Broadway, umieściliśmy się w dwu pokojach hotelu Fifth Arenne.
Miałem ośm dni do przepędzenia w Ameryce! „Great Eastern” miał odpłynąć 16 Kwietnia a dnia 9 o godzinie trzeciej po południu sunąłem na ziemi Stanów Zjednoczonych. Ośm dni! Są turyści zapaleni „podróżujący umyślnie” którym prawdopodobnie czas ten wystarczyłby na zwiedzenie całej Ameryki. Nie miałem tej pretensyi. Ani nawet tej, aby zwiedzić szczegółowo Nowy York i po tem przejrzeniu nadzwyczaj gwałtownem napisać dzieło o zwyczajach i charakterze mieszkańców Ameryki. Ale położenie, widok fizyczny Nowego Yorku łatwy jest do obejrzenia. Nie przedstawia większej rozmaitości niż szachownica. Ulice przecinają się pod kątem prostym nazywają się avenues, jeżeli są podłużne, streets, jeżeli poprzeczne; numera porządkowe na tych rozmaitych drogach kommunikacyjnnych; jest to urządzenie bardzo praktyczne, lecz nadzwyczaj jednostajne; omnibusy amerykańskie przebiegają wszystkie avenues. Kto poznał jednę część Nowego Yorku, zna całe wielkie miasto, wyjąwszy chyba tę gmatwaninę ulic i uliczek, w końcu południowym, gdzie zamieszkała ludność handlująca. Nowy York, jestto kawał ziemi w kształcie cypla, i cały jej ruch znajduje się na końcu tego cypla. Z każdej strony rozwija się Hudson i rzeka Wschodnia, dwie prawdziwe odnogi morskie zapełnione statkami których ferryboats łączą miasto po prawej stronie z Brooklyn, po lewej z brzegami New Yersey. Jedna tylko arteryja przerywa systematyczne nagromadzenie cyrkułów Nowego Yorku, i rozprowadza w nim życie. Jest to stara Broadway, Straand Londyński, bulwar Montmatre paryzki; prawie nie do przebycia w swej części niższej, gdzie tłumy napływają, a wczęści wyższej prawie pusta; jedyna ulica, na której chałupy i pałace marmurowe dotykają się; prawdziwa rzeka fiakrów, omnibusów, wozów, kar do ciężarów i t. p. Broadway — to Nowy York, i tam z doktorem Pitferge’m chodziliśmy aż do wieczora. Po obiedzie w hotelu Fifth Avenue gdzie nam z uroczystości podano potrawy lilipuckie na półmiskach jak dla lalek; miałem dzień zakończyć w teatrze Barnum’a. Grali dramat, który ściągał tłumy: New Yorks Streets7. W czwartym akcie był pożar i prawdziwa pompa parowa, przy której pracowali prawdziwi strażacy. Stąd to pochodziło great attraction. Nazajutrz rano doktór pobiegł za swemi interesami. Mieliśmy się zejść w hotelu o godzinie drugiej. Poszedłem, Liberty street N. 51, na pocztę, dla odebrania listów, które tam na mnie czekały, później na Bowling Green, 2. na dole Broodway do konsula Francuskiego, p. barona Gauldr’ee Boilleau, który mię przyjął bardzo grzecznie, potem do domu Hoffmana gdzie miałem podnieść pewną sumę, a w końcu pod numer 25 trzydziestej szóstej ulicy do pani R... siostry Fabijana, do której miałem adres. Żądny byłem wiadomości o Ellenie i o moich obydwu przyjaciołach. Tam się dowiedziałem, że pani R... Fabijan i Corsican wyjechali z Nowego Yorku z porady lekarzy, i wywieźli młodą kobietę, gdyż świeże powietrze i spokój wiejski, miały korzystnie wpłynąć na jej zdrowie. Słówko od kapitana uprzedzało mnie o tym niespodziewanym wyjeździe. Poczciwy kapitan przychodził do hotelu Fifth Avenue ale się ze mną nie spotkał. Gdzie on i jego przyjaciele wyjechali, opuszczając Nowy York? Trochę wprost siebie do pierwszego jakiego pięknego położenia, któreby podobało się Ellenie; tam mieli zabawić dopóty póki czas skutkować będzie. Corsican miał mię o wszystkiem zawiadamiać mając nadzieję że nie odjadę nie uścisnąwszy ich wszystkich po raz ostatni. Tak zapewne, chociażby tylko na kilka godzin byłbym szczęśliwy, gdybym zobaczył Ellenę, Fabijana i kapitana Corsicana! Lecz, to już taka strona podróży: śpiesząc się tak jak ja, kiedy oni odjechali, ja odjeżdżać miałem każden w swoją stronę, nie można było mieć nadziei zobaczenia się. Ogodzinie drugiej byłem zpowrotem w hotelu. Zastałem doktora w bar-room zapełnionym jak giełda lub targ, w prawdziwej sali publicznej, gdzie się łączą przechodzący i podróżni, gdzie wszystko znajdują bezpłatnie, wodę z lodem, ciastka i chester (ser).
— No i cóż doktorze — zapytałem. — kiedyż jedziemy?
— Dziś wieczór, o szóstej.
— Popłyniemy Rait-Roadem Hudsonskim?
— Nie, „Saint-Johnem”, parostatkiem znakomitym, drugim światem, „Great Easternem” na rzece, jedną, z tych cudownych
Uwagi (0)