Miasto pływające - Jules Gabriel Verne (biblioteka za darmo online txt) 📖
Lektura, która usatysfakcjonuje miłośników morza, amatorów historii techniki oraz wielbicieli romansów.
Przeprawa wczesną wiosną przez Atlantyk na parowcu Great Eastern, który w 1866 roku wsławił się połączeniem liną telegrafu dwóch kontynentów, staje się okazją do ukazania pracy maszynerii statku i jego załogi, a także ludzkich namiętności i nawyków: życia małej społeczności zgromadzonej na pokładzie „pływającego miasta”.
Na deser spacer po Nowym Yorku i wycieczka nad Niagarę — w czasach, gdy Stany Zjednoczone były młodym państwem „w budowie”.
- Autor: Jules Gabriel Verne
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Miasto pływające - Jules Gabriel Verne (biblioteka za darmo online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne
Przez cały dzień błąkaliśmy się po brzegach Nijagary; nieprzezwyciężona siła ciągnęła nas do tej wieży, gdzie ryk wody, upojenie i zapachy kaskady, utrzymuje w nieustannem zachwyceniu. Później powróciliśmy do Goat Islandu, ażeby obejrzeć wielki spadek ze wszystkich punktów widzenia, nie mogąc sobie nigdy sprzykrzyć cudownego widoku. Doktór chciał mnie zaprowadzić do Groty Wiatrów, wydrążonej z tyłu spadku głównego, do której można się dostać przez schody zbudowane u wierzchu wyspy; lecz przystęp do niej był wtedy zabroniony, z powodu częstego zawalania, które się wydarzają od niejakiego czasu w tych kruchych skałach. O godzinie piątej weszliśmy do Cataract House i po krótkim obiedzie podanym na sposób amerykański, wróciliśmy na Goat Island.
Doktór chciał obejść ją w około i zobaczyć Trzy siostry, zachwycająco wysepki rozrzucone na wierzchołku głównej wyspy. Później gdy nastąpił wieczór, przyprowadził mnie doktór znów do trzęsącej się skały. Terrapin Toweru.
Słońce zaszło za pagórki pogrążające się w ciemności. Ostatnie promienie dnia znikły. Księżyc w połowie pełni, świecił czystem światłem. Cień wieży wydłużał się nad przepaścią. Z góry, wody ślizgały się spokojnie pod tchnieniem lekkiego wiatru. Brzeg kanadyjski zatopiony już w cieniu, tworzył kontrast z masami więcej oświetlonymi Goat Islandu i wsi Niagara Falls. Pod naszemi oczyma, otchłań zwiększona w półcieniu, wydawała się przepaścią bezdenną, w której ryczała straszna kaskada. Co też to za wrażenie. Przez jakiś czas światło ruchome ukazało się na horyzoncie. Była to latarnia pociągu przechodzącego o dwie mile od nas. Do godziny 12 siedzieliśmy tak, milcząc nieruchomie u szczytu tej wieży, nieprzepartą siłą pochylani nad potokiem który nas czarował. Nakoniec w chwili, kiedy promienie księżyca uderzyły pod pewnym kątem ów kurz płynny, zobaczyłem pas mleczny, wstęgę przezroczysty drżącą w cieniu. Była to tęcza księżycowa, blade promieniowanie gwiazdy nocnej której słabe światełko rozkładało się w mgłach kaskady.
Nazajutrz 13 kwietnia, program doktora wskazywał zwiedzenie wybrzeża kanadyjskiego. Zwyczajna przechadzka. Dosyć było iść wzgórzami, tworzącemu prawą stronę Nijagary w przestrzeni dwu mil dla dojścia do wiszącego mostu, wyszliśmy o siódmej rano. Z krętej ścieżki wzdłuż prawego brzegu, widać było spokojne wody rzeki, która się już nie czuła zależną odmętów swego spadku.
O wpół do ósmej przybyliśmy do Suspension Bridge10. Jest to jedyny most do którego dotyka kolej żelazna Great Western i Nowego Yorku, jedyny dający wejście do Kanady na granicach stanu Nowego Yorku. Ten wiszący most składa się z dwu chodników, chodnikiem górnym przechodzą pociągi, chodnikiem dolnym zbudowanym dwadzieścia trzy stóp poniżej, przechodzą powozy i pieszo idący. Wyobraźnia nie ośmiela się iść krok w krok za zuchwałą pracą inżyniera Johna A. Roeblinga z Trendon (w stanie New Jersey), który odważył się zbudować ten wijadukt w takich warunkach. Most wiszący, po którym mogą przechodzić pociągi, na dwakroć piędziesiąt stóp po nad Nijagarą, przetworzoną znowu w przepaść! Suspension Bridge ma długości osiemset stóp, szerokości dwadzieścia cztery. Podpory żelazne, wbite w brzegi ochraniają go od kołysania. Liny, na których się otrzymuje, zrobione są z czterech tysięcy powrozów, mają dziesięć cali średnicy, i mogą, wytrzymać ciężar dwunastu tysięcy czterystu beczek. Most zaś waży tylko osiemset beczek. Otworzony w 1855 r., kosztował pięć troć sto tysięcy dollarów. W chwili kiedyśmy doszli do środka Surpension Bridge, pociąg przechodził po nad naszemi głowami, i czuliśmy jak chodnik uginał się o jeden metr pod naszemi nogami.
— Właśnie trochę poniżej tego mostu Blondin przebył Nijagarę, na linie uwiązanej od jednego do drugiego brzegu, nie zaś ponad przepaściami. Mimo to przedsięwzięcie dosyć było niebezpieczne. Lecz jeżeli Blondin zadziwia nas swą śmiałością, cóż pomyśleć trzeba o przyjacielu, który mu siadł na plecy, towarzysząc w tej przechadzce napowietrznej.
— Był to może jaki żarłok — rzekł doktór — Blondin robił doskonałą jajecznicę na swej wytężonej linie.
Byliśmy na ziemi kanadyjskiej, i weszliśmy na lewy brzeg Nijagary, chcąc zobaczyć spadki wody z innej strony. W pół godziny później weszliśmy do hotelu angielskiego, gdzie doktór kazał podać wyborne śniadanie. Przez ten czas przeglądałem książkę podróżnych, w której figuruje kilka tysięcy nazwisk. Pomiędzy sławniejszemi spostrzegłem następujące: Robert Peel, lady Franklin, hrabia Paryża, książę Chartres, książę Joinville, Ludwik Napoleon (1846), książę i księżna Napoleon, Barmum (wraz ze swym adresem) Maurycy Sand (1865) Agassie (1854), Almonte, książę Hohenlohe, Rothschild, Berlin (Paryż), lady Etgin, Burkardt 1832 i t. d.
— A teraz pod spadki wód — powiedział doktór, zjadłszy śniadanie.
Poszedłem za Dean Pitfergem. Murzyn zaprowadził nas do pokoju z odzieżą, gdzie nam dano spodnie nieprzemakalne, „water-proof11”, kapelusz ceratowy. Tak ubranych zaprowadził nas nasz przewodnik, przez śliską ścieżkę, poprzerzynaną przerwami, zasłaną czarnemi kończatemi kamieniami, aż do dolnego poziomu Nijagary. Później wśród pary wody w proszek zamienionej, przeszliśmy po za wielkim spadkiem. Kaskada opadała przed nami jak kurtyna teatru przed aktorami. Lecz co to za teatr! a jak warstwy powietrza raptownie z miejsca poruszane, zamieniały się w rozhukane pędy! Zmoczeni, oślepieni, zagłuszeni, nie mogliśmy się widzieć ani słyszeć w tej jaskini tak szczelnie zamkniętej płynnemi obrusami kaskady, jakby ją sama natura zamknęła murem granitowym!
O dziewiątej wróciliśmy do hotelu, gdzie nas rozebrano z naszego przemoczonego ubrania. Wróciwszy na brzeg, wydałem okrzyk podziwienia i radości:
— Kapitan Corsican!
Kapitan usłyszał i przyszedł do mnie.
— Pan tutaj — wykrzyknął. — Co to za radość widzieć znów pana!
— A Fabijan? a Ellen? — pytałem ściskając ręce Corsicana.
— Są tam. Mają się dobrze o ile to podobna. Fabijan pełen nadziei prawie uśmiechnięty. Nasza biedna Ellen przychodzi potrochu do przytomności.
— Lecz dla czego spotykam pana tu, przy Nijagarze?
— Nijagara! — odpowiedział Corsican, — ależ to zwykłe miejsce schadzki w lecie, Anglików i Amerykanów. Przyjeżdżają tu odpoczywać, leczyć się przy tym wzniosłym widoku spadków wody. Na naszej Ellenie, zdaje się, zrobił wrażenie widok tej pięknej okolicy, zamieszkaliśmy więc na brzegach Nijagary. Widzisz pan willę, Chifton House, w pośrodku drzew na wzgórzu. Tam właśnie mieszkamy razem z panią R. siostrą Fabijana, która przywiązała się do naszej biednej przyjaciółki.
— A Ellen, Ellen — pytałem — czy poznała Fabijana?
— Nie jeszcze — odpowiedział mi kapitan. — Wiesz pan przecież, że w chwili kiedy Harry Drake padł trupem, Ellen miała jakby chwilę jasności. Jej umysł ujrzał światło po przez ciemności, które go otaczały. Ale ta jasność umysłu wkrótce znikła.
Jednakże od czasu jak ją tu przewieźliśmy gdzie powietrze czyste a ustronie ciche, doktór zauważył znaczne polepszenie w zdrowiu Elleny. Jest spokojną, sen ma dobry, a w oczach jej widać jakby wysilenie pragnące pozbierać jakie myśli czyto z przeszłości, czy z obecnego czasu.
— Ach! kochany przyjacielu! — wykrzyknąłem — wy ją uzdrowicie. Ale gdzież jest Fabijan, i jego narzeczona?
— Patrz — powiedział Corsican — i wskazał ręką na brzeg Niagary.
W stronie wskazanej przez kapitana, zobaczyłem Fabijana, który nas jeszcze nie spostrzegł. Stał na skale, a przed nim na kilka kroków siedziała Ellen nieruchomie. Fabian patrzał na nią ciągle. To miejsce lewego wybrzeża jest znane pod nazwiskiem „Table Rock”. Jest to jakby przylądek urwisty na rzece ryczącej o dwieście stóp poniżej. Dawniej przedstawiał znaczniejszą wyniosłość, lecz bezustanne odpadanie ogromnych odłamów skały, doprowadziły go teraz do powierzchni kilku metrów.
Ellen patrzyła i zdawała się być zatopioną w niemem zachwyceniu. Z tego miejsca, widok spadków wód jest most sublime12, powiadają przewodnicy i mają słuszność! Jest to widok razem dwu kaskad: po stronie prawej, spadek kanadyjski, którego szczyt zakończony parą, zamyka horyzont z tej strony, jak horyzont rozlanych szeroko wód; naprzeciwko, spadek amerykański, a po nad nim wytworny krajobraz Niagara Falls na wpół ginący w drzewach; po stronie lewej, cały widok rzeki płynący między temi wysokiemi wybrzeżami, poniżej potok toczący walkę ze stosami powywracanych lodów. Nie chciałem przeszkadzać Fabijanowi. Corsican doktór i ja zbliżyliśmy się do Table Rocku. Ellen zachowywała nieruchomość pomnika. Jakie też wrażenie ten widok sprawiał na jej umyśle? Czy też przytomność jej wracała po trochu pod wpływem tego wspaniałego widoku? Zobaczyłem jak Fabijan nagle zbliżył się do niej. Ellen wstała porywczo, zmierzała ku przepaści wyciągając ręce ku otchłani, ale zatrzymała się natychmiast, posunęła prędko ręką po czole jakby dla odpędzenia jakiegoś obrazu. Fabijan blady jak trup, ale odważny jednym skokiem stanął między Elieną i otworem. Ellen wstrząsnęła swemi blond włosami. Jej cudne ciało zadrżało. Czy też ona widziała Fabijana? Nie. Jakby umarła, wracająca do życia, stała, starając się odzyskać świadomość rzeczywistości w około siebie! Ja z kapitanem Corsicanem, nie śmieliśmy postąpić kroku, a jednak gdy oni byli tak blisko tej otchłani, obawialiśmy się jakiego nieszczęścia. Ale doktór Pitferge nas wstrzymał.
— Wstrzymajcie się — powiedział — dozwolić działać Fabijanowi.
Słyszałem łkania, podnoszące pierś młodej kobiety. Niewyraźne słowa wychodziły z jej ust. Zdawało się, że chce mówić a nie może. W końcu wymówiła te słowa:
— Boże! mój Boże! Boże wszechmocny! Gdzież jestem? gdzież jestem?
Wtedy widziała, że ktoś jest blisko niej, a na wpół się odwracając, ukazała się nam jakby przemieniona. Nowe jakieś spojrzenie ożywiało jej oczy. Fabijan drżący, stał przed nią niemy, z rękami otwartemi.
— Fabijan! Fabijan! — wykrzyknęła nareszcie.
Fabijan uchwycił ją w swe ramiona; ona padła w nie prawie bez życia. Fabijan krzyknął przeraźliwie. Myślał, że Ellen umarła. Ale doktór przerwał:
— Uspokój się pan — powiedział do Fabijana — to przesilenie uzdrowi ją właśnie.
Ellen przeniesiono do Clifkon House’u i położono na łóżku, gdzie po przejściu omdlenia usnęła snem spokojnym.
Fabijan uspokojony przez doktora i pełen nadziei, — Ellen go poznała! powróciła do nas:
— Wyleczymy ją — mówił do mnie — wyleczymy. Każdego dnia jestem obecny przy zmartwychwstaniu tej duszy. Dziś, jutro może, moja Ellen będzie mi powróconą! Ah, niebo łaskawe, bądź błogosławione! Zostaniemy w tej okolicy, póki tego będzie potrzeba dla niej! Nieprawdaż, Archibaldzie?
Kapitan przyciskał Fabijana z tkliwością do piersi. Fabijan odwrócił się do mnie, do doktora. Obsypywał nas swemi czułościami. Opowiadał nam swe nadzieje. A nigdy nadzieja nie była tak wielką. Uzdrowienie Elleny było bliskie...
Ale my mieliśmy odjechać. Zaledwie pozostawała nam godzina, ażeby się dostać do Niagara Falls. W chwili kiedy mieliśmy się rozłączyć z naszemi kochanemi przyjaciółmi, Ellen spała jeszcze. Fabijan nas ściskał, kapitan Corsican bardzo wzruszony, przyobiecawszy dać mi znać telegramem o Ellenie pożegnał nas po raz ostatni; a o dwunastej opuściliśmy Clifton House.
Przez jakiś czas, szliśmy przez bardzo długą spadzistość wybrzeża kanadyjskiego. Ta spadzistość doprowadziła nas do brzegu rzeki, całkiem prawie zawalonej lodem. Tam czekała łódź, mająca nas przewieść do Ameryki. Jeden podróżny już zajął w niej miejsce. Był to inżynier z Kentuck; wymienił zaraz swe nazwisko i zajęcie doktorowi. Odpłynęliśmy, nie tracąc czasu, to odpychając lody, to je odsuwając, łódź dostała się na środek rzeki, gdzie nurt utrzymał przejście wolniejsze. Stamtąd raz ostatni spojrzeliśmy na zachwycającą kaskadę Nijagary. Nasz towarzysz patrzał na nią z uwagą.
— Prawda panie że piękna — mówiłem do niego — zachwycająca!
— Tak — odpowiedział — ale ileż to siły mechanicznej bez użytku, a jaki to młyn mógłby obracać podobny spadek!
Nigdy nie miałem chęci tak nieposkromionej jak tą razą, aby wrzucić inżyniera do wody!
Na drugim brzegu, mała droga, że prawie prostopadła, wciągnęła nas w kilka sekund na wzgórze. O wpół do drugiej wsiedliśmy do express który nas zawiózł do Buffalo o kwadrans na trzecią. Zwiedziwszy to młode wielkie miasto, skosztowawszy wody z jeziora Erié, wsiedliśmy do New Yorku Central Railway, o szóstej wieczorem. Nazajutrz opuściwszy wygodne łóżka sleeping-car, przyjechaliśmy do Albany a rail-road, Hudsońska biegnąca wzdłuż brzegu lewego rzeki, zrzuciła nas w Nowym Yorku w kilka godzin później.
Nazajutrz 15 kwietnia, w towarzystwie mego niezmordowanego doktora, przebiegłem miasto, rzekę Wschodnią, Brooklyn. Gdy nadszedł wieczór, pożegnałem tego poczciwego Dean Pitferge’a i opuszczając go, uczułem, że pozostawiam przyjaciela.
Na wtorek 16 kwietnia, wyznaczony był dzień, w którym miał odpłynąć „Great Eastern”. Udałem się o godzinie jedenastej do trzydziestego siódmego portu gdzie tender miał czekać na podróżnych. Już był zapchany pasażerami i walizami.
Wsiadłem. W chwili kiedy tender miał odpłynąć z portu, ktoś mnie ścisnął za ramię. Odwróciłem się. Był to jeszcze doktór Pitferge.
— Pan tutaj! — wykrzyknąłem — wracasz pan do Europy?
— Tak, drogi panie.
— Na „Great Easternie”?
— Oczywiście — odpowiedział mi uśmiechając się kochany oryginał — namyśliłem się i jadę. Pomyśl pan przecież, może to będzie ostatnia podróż „Great Easternu”, ta właśnie, z której nie powróci.
Mieli już dzwonić na odjazd, kiedy jeden ze stewardów z hotelu Tifth Avehue, przybiegł prędko, i oddał mi telegram z Niagary Falls: „Ellen się obudziła, umysł całkiem jej wrócił — pisał mi kapitan Corsican — a doktór ręczy za nią!”.
Zakomunikowałem tę dobrą wiadomość Dean
Uwagi (0)